„A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany”

DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ

Środa, 3.XII.2003

Kładka nadziei

 

„I przyszły do Niego wielkie tłumy, mając ze sobą chromych, ułomnych, niewidomych, niemych i wielu innych i położyli ich u nóg Jego, a On ich uzdrowił” (Mt 15,30).

 

Jakże ten opis jest ludzki! Z jaką intensywnością odbija się w nim człowiecze serce rozdarte boleścią i bezradnością, a zarazem serce, które nie przestaje wierzyć, ufać i poszukiwać dobra. W tej prostej scenie spotykamy osoby, dla których życie już jakby się zakończyło, jakby nie było już dla nich żadnej racji istnienia, jakby stali się niepotrzebną nikomu zbieraniną biedaków i szkodliwym „elementem społecznym”. Odcięci od świata całunem ciemności, odgrodzeni od innych murem wiecznej ciszy, skazani na monotonny bezruch. W takim stanie zło chciałoby ich utrzymać na zawsze i nieodwołalnie skrępować swoim zgubnym jarzmem niewoli. I takimi mogliby pozostać zarówno w oczach ich pobratymców, jak i w swoich własnych, gdyby nie fakt, że pośród nich niespodziewanie pojawił się znak nadziei. Ów promień nadziei rozgrzewa i pobudza serca pozostałych bohaterów opowieści: Mateuszowe „wielkie tłumy”, które być może wcześniej nie poświęcały swoim cierpiącym należytej uwagi, przyprowadzają i przynoszą ich do Jezusa. Wzruszony ludzką niedolą Chrystus, ze łzami w oczach wyciąga rękę do umęczonych i złamanych na duchu ludzi.

Rzesze otaczające Jezusa okazały się pomostem, po którym ułomni ówczesnego świata przeszli ponad otchłanią swego cierpienia i ciemności do przystani nadziei. Dotknięcie ręki Jezusowej nie tyle uwolniło ich od konkretnej słabości, co przywróciło wiarę we własną godność, wiarę w sens życia także pośród mroków i ciszy. Wkroczenie Jezusa w czas naszej egzystencji, przekształca go w czas uzdrowienia, leczenia ran, uwrażliwiania obojętnych i kamiennych serc na biedę i potrzebę bliźniego. Pochylanie się Jezusa nad cierpiącym człowiekiem to zakorzeniony w Jego miłosierdziu okrzyk niezgody z postawami, które oceniają wartość osoby według klucza użyteczności. Miłosierdzie Boże przekreśla i unicestwia uzurpatorski wyrok wydany na nas przez siły ciemności, utrzymujący, że rzekomo nie mamy prawa do istnienia i skazani jesteśmy na zagładę. W tym kontekście przed każdym chrześcijaninem zarysowuje się ważne zadanie na dzisiaj: być żywym przekaźnikiem nadziei dla tych, którzy się już może poddali i zwątpili, którzy nie odnajdują podstaw dla swej egzystencji. Jak stać się takim pośrednikiem? Chyba nie dojdzie to do skutku, dopóki sami nie zostaniemy uzdrowieni, dopóki nie uwierzymy, że Bóg na przekór naszym najróżniejszym doświadczeniom jest współczującym i pełnym litości Ojcem, który dzierży władzę gromienia nawet najbardziej złośliwych demonów, dręczących współczesnego człowieka.

Ale czy dzisiaj uzdrowienie jest możliwe? Tak. Jeśli religia stanie się dla nas żywym związkiem z Bogiem, jeśli nie ograniczy się do zadośćuczynienia formalnym obowiązkom i rytuałom; jeśli nie zostanie wtłoczona jedynie w cztery ściany kościoła i zredukowana do tygodniowej „daniny” oddawanej Bogu; jeśli wokół niej skupiać się będą wszystkie nasze poczynania; jeśli zmiarkujemy, że Bóg nie chce wedrzeć się do naszego życia, aby obrabować nas z wolności, radości i przyjemności; w końcu, jeśli uznamy, że nie jest On naszym rywalem, lecz sprzymierzeńcem w drodze do szczęścia.

Dariusz Piórkowski SJ, darpiorko@poczta.onet.pl

 

 

© 1996–2003 www.mateusz.pl