Z ciemności do światła
tydzień III



Konferencja (do przeczytania i refleksji 16 grudnia): "Codzienność duchowości chrześcijańskiej" - Zbigniew Nosowski


15 grudnia, niedziela: A kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną

Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?

Mt 11, 2


Panie, czy Ty jesteś Zbawicielem świata, Tym, który ma zaprowadzić pokój, szczęście i harmonię? Czy mam liczyć na Ciebie, czy lepiej żebym poszukał gdzie indziej: w magii, spirytyzmie, w New Age, w ideologiach? Tak, Twoje słowa brzmią pięknie, ale przecież jest na świecie tyle zła, tyle ludzkiej nienawiści, wrogości, niechęci, niezrozumienia, braku tolerancji... tyle chorób, klęsk żywiołowych, tyle wojen wydaje się, że dzisiaj nawet nie zniknęły te na podłożu religijnym. Czyżbyśmy się cofali? Tyle terroryzmu, tyle wcielonego zła... Zobacz Panie, nawet sam Jan Chrzciciel, który przecież Cię rozpoznał jako obiecanego Mesjasza, który polecił swoim dwóm uczniom iść za Tobą, nawet on stracił pewność: Czy Ty jesteś Tym, na którego mamy czekać?
Dlaczego się pytam o to wszystko? Czy nie dlatego, że patrzę na świat po swojemu i dostrzegam w nim tylko zło? Zdaje się, że nie rozumiem albo nie chcę zrozumieć, że jednak Ty nie tylko urodziłeś się tutaj 2000 lat temu, ale i dalej żyjesz pośród nas: jesteś w lekarzach, którzy potrafią leczyć dziś choroby, nieuleczalne jeszcze dziesięć czy dwadzieścia lat temu. Jesteś w tych, którzy walczą o wolność, o równość, o wzajemne poszanowanie między mężczyznami i kobietami, między narodami. Jesteś w tych, którzy jadą do Afryki i Azji pomagać najbiedniejszym i którzy "mówią" swymi czynami: "Bóg was nie opuścił! Bóg o was nie zapomniał!" Czasem wystarcza prosty napis na wannie, gdzie myje się najbiedniejszych: Oto ciało Chrystusa!
Jesteś w tych, którzy w Polsce pracują z chorymi, biednymi, niepełnosprawnymi... Tajemnica zła i dobra, które rosną i stają się potężniejsze z każdym dniem. Nie tylko zło, ale i dobro. Czy umiem to dostrzec?
Co chcesz mi przez to powiedzieć? Czy mam stać z założonymi rękami i narzekać na wszystko? Czy to właśnie nazywa się bycie Twoim uczniem, chrześcijaninem? Wiem Panie, że szanujesz moje wątpliwości, ale słyszę także Twoją pewną odpowiedź: Niewidomi wzrok odzyskują, głusi słyszą, trędowaci stają się zdrowi. Błogosławiony, kto we Mnie nie zwątpi.

Panie, sam wiesz, jak bardzo brakuje mi radości, bo patrzę na świat po swojemu. Panie, daj mi usłyszeć Twój głos, naucz mnie szukać Ciebie... i nie stać z założonymi rękami!



16 grudnia, poniedziałek: Jeśli nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Bożego

Józefie, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło

Mt 1, 20

Panie, ileż piękna i czegoś niesamowitego jest w oczach każdego dziecka. Piękno, dobroć, niewinność, które przykuwają mój wzrok. Dobroć, którą można kontemplować godzinami. Ktoś nawet powiedział, że aby zobaczyć Twe oblicze, wystarczy spojrzeć w twarz dziecka. Tak, ale przecież z czasem każdy z nas gubi to dobro, z czasem coraz trudniej się uśmiechać, tak zwyczajnie, normalnie, spontanicznie, bo przecież mniej zaufania do innych, do siebie, bo mniej wiary w dobro, a więcej zła na świecie, więcej uwagi skupionej na tym, co sprawia nam ból, na wzajemnej nieakceptacji, na tym, co nas dzieli, a nie łączy. Jakby zamiast skóry rosła nam skorupa zimna, niedowierzania, niewiary w dobro, zgorzknienia, narzekania, skorupa dorosłości, a może wręcz starości, która nie przyjmuje z zewnątrz oznak przyjaźni, dobroci i nie pozwala, żeby te proste i piękne odruchy, które się w nas jeszcze rodzą, objawiły się innym. No bo co powiedzą inni, bo co sobie o mnie pomyślą? Jeśli nie staniecie się jak dzieci nie wejdziecie do Królestwa Bożego. To znaczy jeśli nie zachowam i nie rozwinę w sobie tego pierwotnego dobra, które we mnie Boże złożyłeś, nigdy nie spotkam się z Tobą.
Jak to dobrze, że przychodzisz do mnie jako bezbronne dziecko. Twoje oblicze jaśnieje pokojem, miłością, zaufaniem, wiarą we mnie, wiarą w to, że możemy żyć w przyjaźni, że jest ona możliwa, bo przecież widzisz cały czas we mnie to dobro, może gdzieś tam w głębi mego serca: skulone, przyczajone w zakamarkach mej duszy, ale jednak żywe. Ty nigdy nie wątpisz we mnie. I takie pozostaje Twoje oblicze do końca. Nigdy nie stałeś się "dorosłym" bo zachowałeś wiarę w ludzkie dobro. Nawet w ostatniej chwili swego życia, gdy konasz mówisz: Jeszcze dziś będziesz ze Mną w raju. Wierzysz do końca. O wiele bardziej niż ja sam w siebie.
Dziękuję Ci za te cudowne narodziny. Za to, że zawsze odbijasz w swym obliczu dobroć Boga: Jego miłość, miłosierdzie, zaproszenie do przyjaźni. Filipie, kto Mnie widzi, widzi Ojca!

Panie, dziękuję. Ty zawsze jesteś przy mnie! Daj mi siły i zapał, bym umiał Cię przyjąć w swym sercu. By moja twarz była choć w małym stopniu odbiciem Twego oblicza dla innych.

Pan jest blisko...



17 grudnia, wtorek: Miłość jest cierpliwa

Tak więc w całości od Abrahama do Dawida czternaście pokoleń; od Dawida do przesiedlenia babilońskiego czternaście pokoleń; od przesiedlenia babilońskiego do Chrystusa czternaście pokoleń

Mt 1, 17


Czas. Czas mierzony ludzkimi istnieniami. Ich wzlotami i upadkami. Chwilami radości i smutku, chwilami narodzin i śmierci, chwilami zwycięstw i porażek, chwilami odrzucania Twojej Miłości i powracania do niej. Gdy czytam słowa zapisane przez św. Mateusza, to życie ludzi, których imiona wymienia, wydają się być tylko chwilą.
Czemu Panie czekałeś tak długo, by objawić się światu? Przecież to, co chciałeś nam przekazać, jest zbawienne, jest dobre. Przecież Twoje słowa leczą i dają pokój. Czemu więc zwlekałeś tak długo, by objawić się w pełni, by przyjść do nas jako jeden z nas? Ja bym to urządził zupełnie inaczej. Pewnie na Twoim miejscu bym się pośpieszył, przyszedłbym w chwale, którą wszyscy by rozpoznali. Nie musieliby się trudzić, nie musieliby się pytać: Czy to Ten jest oczekiwanym Mesjaszem? Wszystko byłoby jasne od pierwszego momentu... ale czy stajnia byłaby wtedy odpowiednim miejscem na objawienie się ludziom?
Panie, czemu czekałeś tak długo? Czemu pozwoliłeś na to, by inni przez tyle tysięcy lat żyli w mroku, niewiedzy, w chłodzie serca, a często i w nienawiści? Może właśnie po to, by Twoje światło zabłysło z całą siłą i mocą? Światło pośród mroku. Dar, na który się nie oczekuje, często zostaje po prostu zlekceważony. Z jaką radością czekam na to, czego brak odczuwam: miłość, przyjaźń, akceptacja siebie. Przeczuwam, że one są na wyciągnięcie ręki ode mnie. I tak rośnie we mnie pragnienie, by one stały się moim udziałem, bym nimi żył naprawdę. Może właśnie dlatego zwlekałeś tak długo, bo... czekałeś z miłości, by człowiek zrozumiał, że sam o swoich siłach nie może w pełni pokochać, nie może być szczęśliwy.
Panie, przychodzisz do mnie w momencie, gdy dotykam swej nędzy, swej pustki. Przychodzisz, gdy moja ciemność gęstnieje. I to jest właśnie najlepsza chwila, bo tylko Ty możesz wtedy rozświetlić mroki mojej ciemności. Bo Ty sam znasz odpowiedni czas, by mnie nasycić i potrafisz znaleźć we mnie miejsca, gdzie możesz zagościć.

Przyjdź Panie Jezu... !



18 grudnia, środa: Z narodzeniem Jezusa było tak...

Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło

Mt 1, 20


To co ponadnaturalne wywołuje we mnie strach, bo przerasta mój sposób rozumienia. Może stąd bierze się nieumiejętność zaufania Bogu, nieustanna walka ze sobą: z jednej strony liczenie na siebie, na swoje własne siły, możliwości i zdolności, a z drugiej, jakiś spokojny głos, który zachęca, by wszystko zostawić w rękach Boga, by zaufać... To, co przytrafiło się Józefowi, przytrafia się codziennie i mnie: lęk, żeby przyjąć to, co pochodzi od Ducha. Bo przecież oznacza to zgodę, żeby moje życie od tej pory było poddane całkowicie woli Bożej, tak jak życie Maryi. Jak ciężko powiedzieć to jedno "tak", gdy się wie, że się rezygnuje z siebie.
Może dlatego wartość "tak" Maryi można porównać z pierwszym tchnieniem, słowem Boga, które stworzyło świat. Tamto słowo dało życie światu, ludziom. Słowo Maryi daje nowe życie i nową nadzieję tym, którzy tkwią w ciemnościach beznadziei. Słowo zgody i akceptacji na wolę Bożą, zupełnie nieznaną. Słowo, którego Maryja nigdy nie żałowała, bo Bóg okazał się wierny w swej obietnicy. Nie oszczędził cierpień, ale nigdy nie zostawił swojej Służebnicy, dochował wierności.
Ilekroć mówię Ci Boże "tak", ilekroć otwieram się na drugiego człowieka, wtedy pojawia się światło w ciemności, pojawia się nadzieja. Czasem to kosztuje, ale gdy później obserwuje się radość tego, kogo się przyjęło, komu się pomogło, jego nadzieję, uśmiech, wiarę, pokrzepienie serca, to po prostu zapomina się o wcześniejszym trudzie. Jakże często zły duch stawia przede mną wyimaginowane przeszkody, powiększając ich rozmiar, ukazując właściwie niemożliwość zrealizowania dobra, a przez to ukazując bezsensowność mojego powołania, powołania każdego człowieka: czyń dobrze i unikaj zła! A przecież żeby zło zwyciężało, wystarczy nic nie robić.
Józefie, Ty także doświadczyłeś wewnętrznej walki, zmagania, rozterki i zwątpienia, choć byłeś mężczyzną roztropnym, mądrym i pełnym Ducha.

Proszę, pomóż mi, by Jezus narodził się w moim sercu, przez moje "tak". Pomóż mi zrozumieć sens tego, co wydarzyło się w moim życiu ostatnio. Tak jak Ty zrozumiałeś, że pośród ciemności i niepewności przyszedł do Ciebie Syn Boży.



19 grudnia, czwartek: U
wierzyć nadziei wbrew nadziei

Byli sprawiedliwi wobec Boga i postępowali nienagannie według wszystkich przykazań i przepisów Pańskich. Nie mieli jednak dziecka...

Łk 1, 6


Wielka ludzka tragedia brak dziecka spowodowany bezpłodnością któregoś z małżonków. Wielka ludzka tragedia, która powtarza się w tylu rodzinach od tysięcy lat. Czy to oznaka zemsty, nieczułości i zatwardziałości Twojego serca na ludzkie nieszczęście? I nie tylko ta tragedia, ale i wiele innych wielkich i małych: śmierć kogoś bliskiego, utrata pracy, pomówienia, problemy, odejście z seminarium, separacja, albo chociażby niepełnosprawność po prostu hańba w oczach ludzi. Hańba, czyli powszechne zwątpienie w dobroć Boga i wręcz przeświadczenie, że konkretny człowiek został opuszczony przez Boga. Dlaczego pozwalasz, by te nieszczęścia dotykały ludzi sprawiedliwych, żyjących nienagannie według prawa? Czemu pozwalasz, by inni naśmiewali się z tych, którym przydarzyło się nieszczęście, którym nie ułożyło się w życiu?
A może powinienem zapytać się zupełnie inaczej: Skąd ci pokiereszowani problemami ludzie biorą siłę do tego, by nadal postępować nienagannie według wszystkich przykazań? Skąd w tych, którzy cierpią, tyle godności i tak mocnej wiary, pomimo czy wbrew temu, czego doświadczają? Przecież to zupełnie nieracjonalne, bezsensowne. Dlaczego Zachariasz pozostał kapłanem i dalej, pomimo hańby ciążącej nad nim, składał Tobie ofiary? Robił to, bo tak należało? Bo już nie mógł się wycofać? A może naprawdę był człowiekiem bogobojnym, pełnym wiary, choć nie pozbawionym wątpliwości, bo przecież, gdy ujrzał anioła, nie uwierzył od razu, że urodzi mu się syn. Bóg ma upodobanie w tych, którzy służą mu wiernie i nie oglądają się na doraźne korzyści. Którzy służą, gdy wszystko układa się dobrze i gdy wszystko idzie źle. Czyż nie najtrudniej jest właśnie służyć Bogu w ten sposób, a w oczach innych ludzi uchodzić za głupca, bo przecież nic się z tego nie ma. To taka trudna wierność, która stała się udziałem tylu świętych. Bo moje drogi nie są waszymi drogami, ani moje myśli waszymi myślami.
A jednak to właśnie przez takich ludzi przygotowujesz swoje przyjście na ziemię i dajesz się poznać innym, przez prostaczków, przez tych, którzy wierzą wbrew nadziei, często przez niewykształconych, pozbawionych pracy, skrzywdzonych w życiu, ale nie pozbawionych nadziei. Wbrew wszystkiemu i wszystkim.

Panie, proszę, stawiaj na mej drodze takich ludzi jak Zachariasz. Podtrzymuj mnie przy Tobie przez ich świadectwo. Proszę, naucz mnie trwać w tym, co dobre, szczególnie wtedy, gdy będę musiał za to zapłacić wysoką cenę, gdy będę musiał stracić. Udziel mi daru prawdziwej wiary, heroicznej, aż do końca... Przecież także mnie powołałeś do takiej wiary.



20 grudnia, piątek: Znak życia

Nie będę prosił i nie będę wystawiał Pana na próbę

Iz 7, 11


Jestem człowiekiem. To znaczy, że potrzebuję znaków, potrzebuję znaku przywitania, potrzebuję znaku wyciągniętej dłoni, potrzebuję od czasu do czasu objąć swego przyjaciela, by wyrazić swoją przyjaźń... Potrzebuję znaków, by wyrazić to, co czuję: radość, smutek, żal, złość... Ale pośród tych wszystkich codziennych znaków potrzebuję tego jednego, najważniejszego: znaku, który by mi nieustannie przypominał, że moje życie ma sens, że upływające, często w szarej monotonii, dni mego życia mają sens, że bicie mego serca ma sens... A więc szukam z uporem. Niestety często nie tam, gdzie trzeba. Szukam rzeczy, osób, wydarzeń i w swoim poszukiwaniu przekonuję samego siebie, że są one tym czymś absolutnym, doskonałym, co ma mi już teraz zapewnić szczęście. Przyłapuję się na tym, że zaczynam idealizować pewne osoby, pewne dobra materialne, pewne sytuacje. Przecież nieraz mówię sobie: wystarczy, żebym miał to czy tamto, wystarczy, żebym zdobył przyjaźń tego człowieka, wystarczy, żebym przeżył to czy inne wydarzenie, a będę szczęśliwy. I tak miotam się w poszukiwaniu tego idealnego znaku, mojego fetysza, który miałby zaspokoić najgłębsze pragnienia mego serca.
I z zaskoczeniem odkrywam, że przecież moje serce szuka czegoś więcej. Że nie może napełnić się żadną rzeczą czy drugą osobą tak do końca, że zawsze będzie we mnie pragnienie czegoś więcej. Odkrywam, że moja wędrówka w poszukiwaniu tego magicznego znaku prowadzi mnie ku udręce, ku wiecznemu niepokojowi serca, ku rozterkom, że tak naprawdę rozdziera moje serce i wprowadza jeszcze więcej zamieszania niż przedtem. To, co miało przynieść mi szczęście, sprawia, że czuję się jeszcze bardziej nieszczęśliwy, bo... szukam na zewnątrz. Bo wydaje mi się, że tak naprawdę moje życie nic nie znaczy, że potrzebuję czegoś więcej, kogoś więcej, że przecież nie mogę być szczęśliwy bez tego, czy tamtego. Tak jakby moje życie nic nie znaczyło, jakby moje narodzenie było tylko przypadkiem... I szukam na zewnątrz, powiększając dystans między sobą i swoim sercem. Zapominam, że przecież Ty w nim mieszkasz i szepczesz mi czule do ucha: Masz wszystko, czego potrzebujesz, by być szczęśliwym. Czy nie widzisz tego? Czemu szukasz jakichś magicznych znaków na zewnątrz siebie i zapominasz o tym, że Ja mieszkam w Tobie? Jeśli szukasz pokoju, przebaczenia, miłosierdzia to spójrz w swoje serce i zobacz, że one tam są, może trochę zakurzone, zapomniane...
Panie, czy chcesz mi przez to powiedzieć, że najważniejszym znakiem dla mnie jest moje własne życie? Że mogę na nie spojrzeć na nowo ze wszystkimi porażkami i złymi wydarzeniami w zupełnie nowy sposób, Twoimi oczyma?

Panie, zobacz stoję przed Tobą zmęczony, bezsilny jak dziecko. Zmęczony nieustannym poszukiwaniem na zewnątrz, głuchy na głos własnego serca, które mi przypomina słowa Życia: Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem... w tobie!



21 grudnia, sobota: Patrzeć z miłością

Powstań, przyjaciółko ma, piękna ma, i pójdź!

Pnp 2, 10


Jak wiele jest różnych sposobów patrzenia czy spoglądania: gdy idę ulicą, gdy spotykam tego samego dnia różnych ludzi, znajomych, kolegów w pracy, bliskich w rodzinie, przecież każdy z nich patrzy na mnie na swój sposób. Jedni z życzliwością, z radością w oczach, z optymizmem, inni z obojętnością, czasem krytycznie, czasem z dystansem. A przecież jestem tym samym człowiekiem, przecież w ciągu kilku godzin nic się nie zmieniło. I czasem czuję się zażenowany, bo nie wiem, które z tych spojrzeń jest prawdziwe. Co mam myśleć o sobie? Czy spojrzenia innych wyrażają prawdę o mnie, czy raczej są projekcją ich własnych problemów i złości, ich niepokoju...? Gdzie jest to prawdziwe i bezinteresowne spojrzenie na mnie? Gdzie je mogę dostrzec?
Na szczęście mam też doświadczenie tego, jak patrzą na mnie moi przyjaciele, którzy zawsze dostrzegają we mnie dobro i piękno, które tak często umykają mnie samemu. Potrafią dostrzec we mnie więcej dobrych stron niż ja sam w sobie. Nie skupiają się na tym, co złe, nie pogrążają mnie, bo patrzą na mnie z miłością i potrafią ją przekazać w zwykłym, szczerym spojrzeniu na mnie. Patrzą i dają mi zawsze szansę, gdy zdarzy mi się popełnić jakiś błąd, pocieszają i wspierają w dalszych wysiłkach... Przypominają, że wierzą we mnie. I tak naprawdę przypominają mi swoim spojrzeniem, że to Ty pierwszy patrzysz na mnie w ten sposób. Ich spojrzenia odbijają Twoje spojrzenie!
To Ty spojrzałeś z miłością na młodzieńca. To Ty patrzyłeś w oczy swoich uczniów przypominając im: U ludzi to niemożliwe, ale u Boga wszystko jest możliwe. Tak często jest nam trudno patrzeć na siebie tak, jak Ty patrzyłeś na nas. Panie, jak często jest mi trudno spojrzeć na drugiego człowieka pytając się o to, jak Ty na niego patrzysz, czego pragniesz dla niego? Często nie umiem spojrzeć na drugiego w ten sposób i... nie umiem tak spojrzeć na siebie... Po prostu z miłością, która nie szuka tego, co złe, ale tego, co dobre we mnie i w innych.

Panie, moje serce jest niespokojne, bo patrzy na innych i na siebie bez miłości. Daj mi nowe oczy, spraw, abym pośród mego mroku ujrzał Twoje światło. Spraw, abym w swoim życiu odkrył Twoją obecność: delikatną i czasem niepozorną. Naucz mnie patrzeć w Twoje oczy i odkrywać w nich miłość, która mnie zrodziła i podtrzymuje każdego dnia. Także dziś!



22 grudnia, niedziela: Błogosławieni, którzy łakną sprawiedliwości

wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej

Łk 1, 48


Czym jest sprawiedliwość? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo przecież wiem z własnego doświadczenia, że na tym świecie nie ma sprawiedliwości. Jakże często doznaję niesprawiedliwości ze strony innych i jakże często... sam jestem jej przyczyną, przez swoją stronniczość, przez nieuwagę. W zasadzie przecież zawsze chcę dobrze dla siebie i dla innych, a tak często wychodzi z tego zło. Tak często liczyłem na swoje poczucie sprawiedliwości, i tylko swoje! I okazało się w pewnym momencie, że to nie wystarczyło. Że chcę dobra, a czynię zło. Tak jak św. Paweł. Nagle pokazałeś mi, Panie, że nie wystarcza moje poczucie sprawiedliwości, przekonanie, że przecież wiem najlepiej, że umiem rozsądzić, że umiem znaleźć słuszną miarę: w relacjach z moim bliskimi, w rodzinie, we wspólnocie, w zakonie, w trudnych sytuacjach, gdzie trzeba było podjąć skomplikowane decyzje, gdy nagle dochodziła do głosu zawiść ze strony innych, chęć dominowania, kontrolowania sytuacji, pieniędzy, relacji...
Chciałem wszystko ustawić po swojemu. Dlatego uciekałem przed wyrzeczeniem, przed cierpieniem, przed niezrozumieniem ze strony innych. Bo czyż nie miałem do tego prawa, by być dobrze potraktowanym, by zasługiwać na uznanie innych, by umieć rozsądzać? I okazało się, że się przeliczyłem, bo liczyłem wyłącznie na swoje siły. Bo zapomniałem, że moja sprawiedliwość nie jest Twoją. Że moje ścieżki nie są Twoimi. Że moje wyobrażenie o służeniu Tobie uwzględniało wyłącznie to, co było efektywne i efektowne, co przynosiło konkretne rozwiązania, co było manifestacją mojej mądrości i mojej siły, co dawało natychmiastową rekompensatę.
Dlatego zawsze gdzieś w głębi serca przerażało mnie cierpienie, uniżenie, pokora. To coś dla słabych, myślałem sobie. I z zaskoczeniem odkrywałem, że przecież to znak wielkiej siły. To jedyna droga ku Twemu Królestwu na ziemi. Ono nie powstaje wyłącznie dzięki moim siłom. Jest przede wszystkim zgodą z mojej strony, byś Ty był na pierwszym miejscu we wszystkim, tak jak tego chcesz. Tylko w ten sposób mogę odkryć Twoją obecność, Twoje narodzenie we wszystkich rzeczach, a zarazem wszystkie rzeczy w Tobie.

Panie, nie zostawiaj mnie samego z moim zapatrzeniem w swoją własną sprawiedliwość, z moim osądem siebie i innych. Daj mi zrozumieć, czego chcesz ode mnie! Otwórz moje serce, dotknij go! Spraw, aby szukało tylko Ciebie, Ciebie obecnego w innych, których stawiasz na mojej drodze. Naucz mnie patrzeć na nich według Twojej sprawiedliwości... I naucz mnie patrzeć w ten sposób na siebie... Wejrzyj na uniżenie twojego sługi, twojej służebnicy!



23 grudnia, poniedziałek: Masz wszystko

Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie miłosierdzie nad nią, cieszyli się razem z nią

Łk 1, 58


Boże Narodzenie to nic innego jak pełnia obecności Boga z ludźmi. Stajesz się Boże człowiekiem, zbliżasz się do nas. Już nie jesteś odległy, niewyraźny, abstrakcyjny. Po prostu stajesz pośród nas, by spojrzeć nam w oczy, by położyć swą rękę na tylu chorych i cierpiących, by mówić o Bogu jako Ojcu, by słuchać z bliska tego, co nas boli. Czy można wymagać więcej? Twoje miłosierdzie realizuje się w pełni w przyjściu Twego Syna do nas, takimi jakimi jesteśmy, w Miłości, która zamieszkała pośród nas, w przebaczeniu, w pojednaniu, w zgodzie, w odkupieniu. Czemu szukam więcej? Czemu upatruję swoje szczęście w czymś innym? Czyż nie z tego powodu jest we mnie tak mało radości i tak wiele niezadowolenia, a może nawet zgorzknienia, cynizmu? Przecież mam wszystko, bo mam Twoją Miłość i Przyjaźń! Jak można szukać czegoś więcej? Czyż one nie są wszystkim?
A przecież Twoje przyjście do ludzi nie spełniło wymagań przyjścia mesjańskiego, królewskiego: zwykła szopa, prości a może nawet prostaccy pasterze, ciemności, ludzka niechęć, brak gościnności, odrzucenie i niezrozumienie... Nie tak przyjmuje się Króla, nie tak przyjmuje się Mesjasza. Ale Tobie to nie przeszkadzało. Bo Miłości nie przeszkadza odrzucenie. Ona jest większa od mojego niezrozumienia. Owszem, boli Cię moje niezrozumienie, moje szukanie szczęścia poza Tobą, ale przecież znasz tak dobrze ból mego serca, jego porywy, jego bolączki. Ty najlepiej rozumiesz co się w nim dzieje, znasz je. Widzisz, jak często zadaję ból sobie samemu, jak często ranię innych i Ciebie. Dlatego przychodzisz i dlatego nie zważasz na moje "nie", na moją obojętność, oziębłość. Przychodzisz pośród nocy, bym sam doświadczył ciemności mego serca. Przychodzisz jako światło, nadzieja, obietnica lepszego jutra, jako dobra nowina o sensie mojego życia. Przychodzisz do mnie w ten sposób, bym zrozumiał, że nawet w najmroczniejszych zakątkach mego serca może zabłysnąć Twoje światło, że moje ciemności go nie zagaszą. Bo przecież przychodzisz do mnie wierząc, że mogę przyjąć Twoją Miłość, że mogę ją uczynić centrum mego życia. Jak bardzo wierzysz we mnie.

Panie, przychodzisz do mnie, by uświadomić mi, że mam wszystko, że mam pełnię Twej miłości, że nie muszę szukać szczęścia daleko, poza sobą, w innych ludziach i rzeczach. Przychodzisz, bo wierzysz we mnie, jak nikt inny... I w ten sposób przypominasz mi, że nie można wierzyć w Ciebie, nie wierząc w siebie.



24 grudnia, wtorek: Boże Narodzenie

Błogosławiony Pan, Bóg Izraela, bo lud swój nawiedził i wyzwolił.

Łk 1, 67


Panie, a więc to już dziś? Tak, to dziś! Już nie mogę się wymówić, że przecież czekam na Ciebie, że przecież próbuję Cię znaleźć. Nie, to już dziś! Ty sam przychodzisz do mnie i nie czekasz, aż uda mi się wyprostować wszystkie moje ścieżki, że uda mi się porozwiązywać problemy, trudne sytuacje. Tak wiele jeszcze we mnie niedoskonałości, czasem może nienawiści, niepogodzenia. Tobie to nie przeszkadza i zdajesz się mówić: Nie szkodzi! Zobacz, to dziś. To Ja jestem! Otwórz swe oczy, wyciągnij ręce Ja jestem z tobą. Przychodzę, by nawiedzić twoje serce i by Cię wyzwolić od tego, od czego sam nigdy nie będziesz mógł się uwolnić: od twojego egoizmu, od twojego braku wiary w siebie, braku zaufania i autentycznej miłości do siebie, na które przecież zasługujesz. Zobacz, ja przychodzę nawet bez twojego zaproszenia, rodzę się dziś w twoim sercu. Czy nie rozumiesz, że skoro chcę się tu z tobą spotkać, to znaczy, że jesteś godzien mojej miłości?! Może warto zaryzykować i zostawić wszystko: niedokończone nawrócenie, bo przecież tylko o własnych siłach. Nieprzebaczone sytuacje, bo znów tylko o własnych siłach. Ludzi, którzy wciąż Ci zawadzają, bo tylko o własnych siłach. Zaryzykuj! Zostaw wszystko Mnie i pozwól Mi narodzić się w twym sercu! To jedyne moje pragnienie!
Czy rozumiesz, co dziś może się wydarzyć w twoim sercu? W sercu tylu kobiet i mężczyzn na całym świecie?! Pomyśl o tym. Czy chcesz tego? Jeśli nie, to nie szkodzi, tylko mi to powiedz. Uszanuję wszystko, nawet twoje odrzucenie. Ja zawsze będę stał przed drzwiami twego serca i czekał aż mi otworzysz, by wejść i wieczerzać z tobą, by łamać z tobą chleb miłości, pokoju, zaufania i przyjaźni.

Nieważne, co dziś czujesz. Oto stoję u twych drzwi i pukam. Chcę dzielić się z tobą Miłością. Chcę się nią przełamać z tobą. Sam zobacz i posłuchaj...