Od wielu lat obserwuje chrzty w „naszych kościołach”. Jedno mnie zastanawia i powiem szczerze irytuje. Do czego służą chrzcielnice w świątyniach, piękne, bogato zdobione, stare, nowe, okazałe i skromne – słowem różne?

Gdy dochodzi do sakramentu chrztu, to okazuje się, że te chrzcielnice są jako piękne ozdoby kościołów, chrztu udziela kapłan polewając wodą zapewne święconą, którą przynosi siostra lub kościelny z zakrystii. Do chrzcielnicy już nikt nie podchodzi, dlaczego zanika tak ważny znak? Chrzty szybkie, w pośpiechu, eucharystia w wersji „skróconej” czyli recytowana często recytowana, bez homilii nie rozumiem o co tu chodzi.

To nie katechizuje, chodziłem z dziećmi po kościołach aby im pokazać chrzest, zresztą sam ten fakt śledzę, od dawna (po za faktem gdy chrztu udziela papież i robi to przy chrzcielnicy polewając głowę dziecka wodą zaczerpniętą w chrzcielnicy piękną muszlą). Dlaczego zrezygnowaliśmy z chrzcielnic? Nie twierdzę, że jest to w całej Polsce ale w zdecydowanej większości. Mój apel do księży – udzielajcie chrztu przy chrzcielnicach!

 

Cóż, rozumiem Pana sentyment i tęsknotę za chrzcielnicą. Można by do tego dodać jeszcze chorał gregoriański, łacinę, barokową ornamentykę, woskowe świece – te elementy i wiele, wiele innych, które przez wieki były w Kościele czytelnymi znakami łaski oraz miały charakter dydaktyczny: w poglądowy sposób uczyły wiary. Ale musimy pamiętać, że przez wieki zmieniała się też wrażliwość estetyczna i liturgiczna ludzi, stan świadomości i poczucie tożsamości katolickiej.

Także Kościół zaczął inaczej stawiać akcenty w liturgii i przeniósł je z elementu „misteryjnego”, któremu często towarzyszy postawa uczuciowego, indywidualnego „zachwytu estetycznego”, na zaangażowane, wspólnotowe uczestnictwo i „żywą aktualność”: pewne akty powinny się dokonywać na „bieżąco”, na naszych oczach, przy naszym współudziale. Stąd wynika pewna preferencja na rzecz poświęcania wody tuż przed chrztem: sam obrzęd niesie pewne ważne treści, jest okazją wspólnej modlitwy i daje nam poczucie wspólnotowego współuczestnictwa. Pobranie wody ze chrzcielnicy nie daje takich możliwości, a może sprawić trochę praktycznych problemów (otwarcie ciężkiej pokrywy, ewentualne zanieczyszczenia czy niska temperatura – w moim kościele woda zimą zamarza!). Zgadzam się z Panem, że tam, gdzie to możliwe, można z tej możliwości korzystać, ale z punktu widzenia poprawności liturgicznej i ważności sakramentu, chrzest wodą poświęconą na bieżąco, jest tak samo skuteczny jak wodą ze chrzcielnicy.

Drugi problem to „chrzty szybkie, w pośpiechu, Eucharystia w wersji „skróconej” czyli recytowana, bez homilii…” Tak, tu dochodzi do głosu duch naszych czasów: wygodnictwo, pośpiech, niecierpliwość, formalizm… Stąd pewien pragmatyzm księży, który jest odpowiedzią na oczekiwania, możliwości i mentalność człowieka wychowanego na telewizji szybkiej akcji. Przyznam się, że z zarzutami i pretensjami, że coś trwa w kościele za długo, że „trzeba by to uprościć”, albo: „czy to musi być śpiewane?”, spotykam się dziesięć razy częściej, niż z żalem, że coś jest odprawiane za szybko. Tacy jesteśmy i trzeba ten stan faktyczny wziąć pod uwagę, co nie znaczy jednak, że trzeba się do tych oczekiwań bezkrytycznie dostosować. Jedno jest pewne: Bóg nie lekceważy ludzkiej natury, więc i Kościół bierze ją pod uwagę i nie chce jej drażnić i bez potrzeby wystawiać na próbę cierpliwości. Ale celebrować sprawnie i bez zbędnych dłużyzn, wcale nie oznacza: niechlujnie, ani tym bardziej z pogwałceniem zasad liturgii. Msza może być recytowana – to sprawa wyboru księdza – ale nie może być bez homilii. Tu już nie mam dla kolegów księży żadnych okoliczności usprawiedliwiających.

Natomiast do Pana miałbym serdeczną prośbę: niech Pan spróbuje przekonać do swoich racji nie tylko księży, lecz przede wszystkim ludzi uczestniczących w nabożeństwach. Niech Pan im mówi, że nie powinni się na Mszy śpieszyć, nudzić, żałować czasu, że powinni śpiewać, głośno się modlić i uważnie słuchać homilii, nie okazując zniecierpliwienia i nie zerkając ostentacyjnie na zegarki. Niech Pan odważnie staje w obronie księży, którzy z namaszczeniem i bez pośpiechu sprawują liturgię. I niech Pan jakoś sprawi, by ludzie, zwłaszcza młodzi, nie przestawali chodzić do kościoła, tłumacząc się, że to dobre dla starych babć. Może Panu się uda…

Ks. Mariusz Pohl