Drogi Mateuszu. Mój problem jest natury psychologicznej i duchowej. Rodzice jak i dziadkowie kładli duży nacisk na moje wychowanie. Krótko mówiąc wychowany zostałem po katolicku. Od najmłodszych lat wpajano mi co jest dobre a co złe, czego nie należy robić.... W wieku kilku lat dowiedziałem się, co to jest wstyd oraz tego, że swojego ciała należy się wstydzić i zakrywać pewne miejsca... Mając około 5 lat rozebrałem się i nago stanąłem w oknie. Jak sięgam pamięcią zrobiłem to z początku niecelowo. Ale sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy a mi – małemu, pięcioletniemu wtedy dziecku sprawiło to pewną można nazwać „przyjemność” a właściwie to chyba zrobiłem to dlatego, że zawsze mi wpajano, żeby nikomu nago się nie pokazywać – i poczułem, że może coś w nagości jest ekscytującego.

W dzieciństwie uważano mnie za dziecko wstydliwe – nie chciałem nawet rozebrać koszulki nie mówiąc już o reszcie garderoby. Tak zachowywałem się przy rodzicach. Natomiast będąc sam odczuwałem potrzebę rozebrania się. Będąc w lesie czy też w jakichś odludnych miejscach rozbierałem się bo lubiłem przebywać nago. Później zacząłem rozbierać się przy rówieśnikach i zaczęło mnie to wciągać. Tak było przez całą szkołę podstawową. Będąc już w szkole średniej uświadomiłem sobie, że moje zachowanie to nic innego tylko ekshibicjonizm.

Chodziłem wtedy do kościoła, do spowiedzi, przyrzekałem sobie, że już więcej tego nie będę robił... I wszystko na nic... W wieku kilkunastu lat będąc na wakacjach trafiłem na plażę dla naturystów. Wizyty na tej plaży zadziałały na mnie pozytywnie – przestałem odczuwać potrzebę obnażania się. Okazało się że skutecznie do następnego lata. Po zakończeniu szkoły średniej ożeniłem się, podjąłem pracę i poszedłem na studia zaoczne. Wszystko mi się układało, tylko moje przyzwyczajenia dawały znać o sobie.

Wielokrotnie już spowiadałem się z tego, przyrzekałem poprawę i nic... Później przez ponad dwa lata nie chodziłem do kościoła – stwierdziłem, że nie ma sensu, bo chyba zbyt mocno grzeszę. Obiecałem sobie, że pójdę do spowiedzi jak skończę z tym „nałogiem” Obecnie mam 30 lat, dziecko i te same „przyzwyczajenia”. Żona oczywiście nic nie wie o mojej przypadłości, z małymi wyjątkami, kiedy kąpałem się w jeziorze nago w odludnym miejscu.

Próbowałem zwalczać grzech innym grzechem – kiedy nachodzą mnie myśli o rozbieraniu, zmuszam się do masturbacji i rozładowuję w ten sposób napięcie. Sposób niby skuteczny...

Jeżeli jest to możliwe to proszę o poradę może jakiegoś psychologa jak mam z tym walczyć. Czy to jest tylko moja słaba silna wola, czy mówiąc wprost jest ze mną coś nie tak?

I moje pytanie dotyczy również stopnia ciężkości grzechu jaki popełniam. Czy moje postanowienie poprawy jest nic nie warte skoro z własnej chyba nieprzymuszonej woli wciąż ten grzech popełniam? Czy obrażam bardzo Boga spowiadając się ze świadomością, że popełnię grzech? Czy siejąc zgorszenie popełniam bardzo ciężki grzech? Liczę na pomoc w rozwiązaniu mojego problemu.

Maciek

 

Drogi Panie Macieju,

uważam, że problem przez Pana przedstawiony jest, że tak powiem, wielowarstwowy i w jednej, krótkiej odpowiedzi nie da się go w całości rozważyć. Pozwoli Pan, że choćby pokrótce, ustosunkowując się do treści w Pańskim liście zawartych, wyakcentuję kilka, z mojego punktu widzenia, istotnych spraw.

1. Bardzo charakterystycznym zachowaniem dla człowieka, w tym także i dziecka, jest to, iż chcemy często osobiście doświadczyć tego, co jest zakazane, czego nam nie wolno. Rygorystycznie stawiane przed nami zakazy, często bez właściwego wytłumaczenia, czy też potwierdzenia w znaczeniu przykładu z góry płynącego, stają się okazją do buntu, bo przecież zakazany owoc lepiej smakuje. Zresztą, być może często jest to forma rozbudzenia jeszcze większej ciekawości u dziecka.

2. Taka, tzn. wspomniana przez Pana, czy inna, dotycząca zgoła odmiennej płaszczyzny forma łamania zakazu może być i jest ekscytująca. Można zadać sobie pytanie i przeanalizować, jaka w ogóle była i jest Pana relacja z rodzicami? Jakiego typu więzy, oprócz oczywiście więzów krwi, Was łączyły i łączą? Jaki styl wychowania był preferowany przez Pana rodziców i jak Pan, jako dziecko, młodzieniec, a później jako dorosły przyjmował tę formę wychowania?

3. Rzeczywistość, która mimo istniejącego zakazu i zaistniałego po fakcie konfliktu sumienia wzbudziła jednak przyjemne w doznaniu emocje, może rodzić i niejednokrotnie rodzi pragnienie powtarzalności. Do głosu dochodzi tu zasada przyjemności, którą z różnych racji człowiek pragnie się kierować.

4. Z czasem pojawia się przyzwyczajenie, które utrwala pewne zachowania, a tym bardziej te, które stanowią formę rozładowania nagromadzonego w różny sposób napięcia. Jest to niekiedy forma radzenia sobie ze stresem, reakcja na porażkę, chęć skoncentrowania uwagi innych na sobie, „odreagowania”...

5. Czy walczyć? Na pewno tak, ale właściwie rozumiejąc używane tu pojęcie: walka:

a) chodzi o akceptację tej rzeczywistości w sobie, co wcale nie oznacza pobłażania, zaprzestania pracy, czy zgodę na powtarzalność tego typu zachowań; potrzeba przyjęcia siebie takim jakim się jest, bo ta, wspomniana przez Pana kwestia, jest też, chcąc nie chcąc, częścią prawdy o Panu, a przecież nic innego, jak właśnie Prawda nas wyzwoli, prawda przyjęta i zaakceptowana, a nie ukrywana, tuszowana, racjonalizowana, zaprzeczana, czy eliminowana.

b) Kościół, sakramenty, modlitwa nie jest tylko i wyłącznie dla tych, „którzy się dobrze mają”. Jezus przyszedł powołać właśnie grzeszników, objawiał im prawdę o nich samych, pouczał o grzechu i wyzwalał od niego. Myślę, że rezygnowanie z modlitwy i życia sakramentalnego, czyli „dawanie za wygraną” jest tu rzeczą jak najbardziej niewskazaną;

c) istnieje konieczność „wypracowania” w sobie umiejętności spoglądania na siebie oczyma Boga. Powinno to być także przedmiotem osobistej modlitwy. Trzeba, co nie jest łatwe, przez przyjęcie i zaakceptowanie prawdy o sobie, także tej związanej z grzechem, nauczyć się bardziej wierzyć Bogu niż sobie, bardziej zaufać Jego spojrzeniu i Jego opinii o mnie samym aniżeli sobie. Akceptacja człowieka przez Boga jest akceptacją bezwarunkową, a nie warunkową, jestem kochany z moim grzechem, z moją niewiernością, choć fakt grzechu i idącej za nią niewierności jest dla Boga jako osoby bolesny.

d) bardzo ważne wydaje się być w miejsce bardziej lub mniej obowiązującej i urzeczywistnianej w codzienności zasady przyjemności wprowadzenie reguły ascezy, tzn. pokochania tego, co trudne, niejednokrotnie także bolesne, ale owocne. Zmiana schematu myślenia. Uważam, że warte byłoby poszukanie osoby, może właśnie psychologa, księdza, który towarzysząc, pomógł by Panu przeżywać codzienność i podejmować kroki w zaakceptowaniu tego faktu, jak i na ile to będzie możliwe, zrozumieniu jego korzeni i podjęciu skutecznych środków zaradczych.

6. Podejmowane przez Pana postanowienie poprawy nie jest bez znaczenia, mimo, iż doświadczenie pokazuje, że i tak, zewnętrznie patrząc, jest ono bezowocne. Na moje rozeznanie, jest to bardziej kwestia natury psychologicznej niż duchowej, choć wiara i praktyki życia duchowego bez wątpienia są i mogą tu być pomocne. Łatwe rezygnowanie i dyspensowanie się od modlitwy i życia sakramentalnego powoduje, że odcina się Pan od źródła wody żywej, która może obmyć i oczyścić z grzechu prowadząc ku wolności, czego z całego serca Panu życzę.

Serdecznie pozdrawiam

Ks. Dariusz Larus