Szczęść Boże, znam Mateusza dopiero pół roku a już przekonałam się co do tej właśnie formy (internet) formowania mojego sumienia. Wyjątkowo przystępną dla niespokojnych”, poszukujących, jest ta forma udostępniania tajemnic wiary i życia wiarą, formowania przecież ciągle niedoskonałego sumienia człowieka. Mam na myśli odpowiedzi na pytania. I same pytania jak wiele dają do myślenia, otwierają zakurzone lub nigdy nie otwierane obszary człowieczeństwa. Dziękuje za to.

Mój niepokój wywołuje moja postawa, nie wysuwającej się naprzód chrześcijanki. Chodzi o brak dawania świadectwa wiary przed grupą modlitewną, nie wypowiadanie na głos intencji już nie mówiąc o zgłoszeniu się do głośnego czytania Pisma. Owszem, dwa razy gdzieś, gdzie mnie prawie nikt nie znał wypowiedziałam intencję... Ale, to wyjątek! Wydaje mi się, że jest to zw. z moja ciągłą niepewnością. Porażki dnia codziennego, brak widocznych sukcesów na niwie pedagogicznej, nie mówiąc o tak prozaicznych sprawach jak nieumiejętność ciekawej prezentacji myśli. Zresztą skoro mowa jest uboga to może i myśli... I kółko się zamyka. Zwracanie na siebie uwagi to wręcz fizyczna przykrość. A jeszcze mówienie o swych przeżyciach religijnych przed grupą... Czy milczenie na spotkaniach modlitewnych to coś „nagannego”? Jak się przekonać do mówienia?

Krysia

 

Po tak ciepłych i ufnych wyrazach uznania, jakie uczyniła Pani w odniesieniu do takiej formy udostępniania tajemnic wiary i życia wiarą, nie chciałbym zawieść oczekiwań. Postaram się więc odpowiedzieć na przedstawione problemy.

Także i na podstawie mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że spotkania modlitewne w małych grupach stanowią okazję do bardziej aktywnego i zauważalnego uczestnicta poszczególnych osób w modlitwie. Patrzę na to bardziej w kategoriach szansy, niż nakazu. Podczas spotkań modlitewnych może ujawniać się prawda, że wspólnotę i jej modlitwę tworzą wszyscy. Mniej lub więcej, wcześniej czy później, ale wszyscy. Zbliżając się do Jezusa, wszyscy zbliżają się do siebie i trwają wspólnie na modlitwie. Możliwe jest to, co przeżywali pierwsi uczniowie Jezusa po zesłaniu Ducha Świętego: „trwali oni w nauce Apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach” (Dz 2, 42). Możemy sobie wyobrazić, jak bardzo żywa, pełna wiary, otwartości na siebie i miłości była modlitwa pierwszych wspólnot chrześcijańskich. Dlaczego dziś miałoby być inaczej?

Uczetnictwo w spontanicznej, szczerej modlitwie może jednak ujawniać różne nasze słabości, opory, lęki czy obawy przed zaangażowaniem we taką modlitwę. Wtedy można i warto je zauważać, aby starać się je zrozumieć i zaakceptować. Nie należałoby jednak zatrzymać się na nich, ulec im. Nie chodzi o to, aby przymuszać siebie do nowych zachowań. Nie o przymus bowiem chodzi, ale o rzeczywistą wolność. A dla niej niezbędne jest odkrywanie wewnętrznej prawdy o sobie: kim jestem, czego pragnę, na czym mi zależy, do czego dążę. Przylgnięcie do prawdy o sobie, a także pragnienie przylgnięcia do prawdy o Bogu, który jest naszym miłującym Ojcem, uczyni na pewno prostszą i bardziej dziecięcą naszą modlitwę, także we wspólnocie.

Zachęcałbym Panią do cierpliwej ale i odważnej miłości samej siebie, do przyjmowania siebie i traktowania siebie tak, jak Bóg to czyni. A to, co z tego wyniknie, nie może być zamknięciem się w sobie, poddaniem się różnym lękom, negatywnym doświadczeniom, niewierze w siebie. Będzie to raczej droga poznawania i uznawania każdego dobra w sobie i wokół siebie, aby je umacniać. Nawet odkrywanie zła, własnej kruchości, słabości, braków – czynione z Bogiem, nie wprowadza w ciemność, ale w ufną współpracę ze Zbawicielem, oddanie się Jemu we wspólnocie.

Ks. Tomasz Trzaskawka