Mam pytanie, ale najpierw cytat z Pisma: „Po swoim zmartwychwstaniu Jezus ukazał się Jedenastu i powiedział do nich: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie.” (Mk 16,15-18) W swoim życiu nigdy nie doświadczyłem podobnych znaków wiary, czy to znaczy, że ja nie wierzę, żyję tylko przekonaniem o Bogu?

 

W Ewangelii wg Św. Marka, Jezus kieruje te słowa do jedenastu najbliższych uczniów, którzy usłyszeli o Jego zmartwychwstaniu od Marii Magdaleny, ale nie uwierzyli jej. Do jedenastu, którzy usłyszeli o zmartwychwstaniu od dwóch innych uczniów, którym Jezus ukazał się na drodze do Emaus, ale nie uwierzyli im. Do jedenastu, którzy zostawili wszystko co mieli i chodzili za Jezusem przez kilka lat, doświadczając cudów, które czynił, słuchając Jego nauki, ale zwątpili. Kierowali się ludzką logiką, widzieli że Jezus został ukrzyżowany i umarł, a więc wszystko się skończyło.

Kiedy zamykam oczy, widzę siebie pośród tych jedenastu zalęknionych osób. Siebie, który przez 40 lat doświadczałem bliskości Jezusa w każdej przeżywanej Eucharystii, w każdym spotkaniu z drugim człowiekiem, w narodzinach mojego syna, w niezliczonych sytuacjach kiedy odczuwałem czyjąś opiekę, kiedy udawało mi się w ostatniej chwili uciec przed jakimś niebezpieczeństwem czy też zrobić coś co potem było by już niemożliwe. Wierzyłem w istnienie Boga, ale nie spotkałem jeszcze Jezusa zmartwychwstałego twarzą w twarz. Szukałem go na zewnątrz rzucając się w wir rożnych zajęć i aktywności, wyjeżdżając za granicę aby uwolnić się z opresji komunizmu, poświęcając się nauce aby się jakoś zrealizować, pracując uczciwie aby się wykazać i zrobić karierę, rzucając się w wir działalności społecznej aby zrobić coś dobrego dla drugiego człowieka, poświęcając się dla własnego biznesu aby stworzyć coś wielkiego. Za każdym razem wydawało mi się, że to jest to, że już osiągam swój cel. Ale Jego tam nie było.

Pewnego dnia mój cały świat się zawalił. Po latach nauki, uczciwej pracy, pewnych sukcesów, mój biznes stanął na progu bankructwa. Upadek był wielki i wydawało mi się, że wszystko stracone. Tak jak uczniowie po śmierci Jezusa zrozumieli, że ich wspaniałe plany królestwa militarnego upadły, tak ja zrozumiałem że moje wspaniałe plany były tylko moje i też upadły. Wtedy usiadłem i zapłakałem. Po raz pierwszy uznałem, że moja mądrość i moje zdolności, na które tak liczyłem, były niewystarczające. Wydało mi się, że nawet Bóg mnie opuścił.

Słaby i zalękniony o przyszłość, dopiero wtedy, jak apostołowie, byłem gotowy na doświadczenie mocy Jezusa zmartwychwstałego. On posłał mnie, abym dał świadectwo wiary. Mnie, który byłem do tego nie przygotowany, który miałem umysł matematyczny i techniczny, a nie humanistyczny, który doświadczyłem klęski, który bałem się przemawiać, który wiedziałem, że w tych sprawach absolutnie nie mogę liczyć na siebie. Właśnie takiego mnie chciał, świadomego mojej słabości, abym mógł poddać się całkowicie Jemu.

Pan pokazał mi, że on był zawsze ze mną. Tylko, że ja Go szukałem na zewnątrz, a on przebywał w moim wnętrzu. Zostałem posłany na swoją misję, ale miałem nic nie zabierać ze swojego dawnego bagażu, tylko Jezusa. Miałem iść widząc jedno konkretne zadanie na dzisiaj, nie będąc pewny co czeka mnie dalej. Nieraz jeszcze upadłem, nieraz próbowałem podeprzeć się sobą, nieraz źle odczytywałem znaki, nieraz zatrzymywałem się w miejscu, albo zbaczałem z drogi, ale starałem się wracać i iść do przodu. Wybierałem dobrą drogę wtedy kiedy byłem wrażliwy, kiedy odchodziłem na pustynię aby usłyszeć, kiedy nie bałem się trudnych decyzji.

W czasie tej wędrówki spotkałem wiele osób i sytuacji. Wyrzucałem złe myśli z własnego serca, mocą Jezusa, spotykałem ludzi zagubionych, którzy się nawracali, a nawet opętanych. Spotkałem wiele osób zatopionych w modlitwie, których dusze czuły więcej niż potrafiły powiedzieć słowa, więc zaczynali modlić się językami. Widziałem ludzi, którzy nie bali się człowieka przebiegłego i pili wielką gorycz, która im jednak nie odbierała wewnętrznego pokoju i radości. Widziałem jak Jezus przychodził dzięki modlitwie wstawienniczej i wyciągniętej ręce brata, a oni odzyskiwali zdrowie fizyczne i wiarę. Widziałem oczami wiary wiele, wiele znaków, których kiedyś nie dostrzegałem.

Możesz również przeczytać na Mateuszu, w Duchowości, dwie części artykułu o. Krzysztofa Czerwionki Każdy chrześcijanin jest charyzmatykiem o doświadczeniach ruchu odnowy charyzmatycznej w kościele katolickim. Istnieje wiele wspólnot, między innymi w ramach duszpasterstwa Zgromadzenia Zmartwychwstańców, czy też Towarzystwa Jezusowego (Jezuici), które to wspólnoty doświadczają bardzo widocznych i bardzo namacalnych znaków. Nie znaczy to oczywiście, że tylko w ramach tych wspólnot możesz takich znaków doświadczyć.

Ty wierzysz i szukasz doświadczenia Boga, który złożył w twoim sercu pragnienie bardzo osobistego spotkania z tobą. W innym wypadku nie zastanawiałbyś się nad swoją wiarą i nie tracił czasu na zadawanie pytań. Ty wierzysz i chcesz czegoś więcej, bo twoja dusza wie jak wielki jest potencjał twojego człowieczeństwa. Ty wierzysz i jesteś o krok od wielkiej Miłości, która chce cię ogarnąć i porwać. Możesz już teraz zamknąć swoje oczy i spotkać Jezusa zmartwychwstałego w kontemplacji tych słów i scen, które On sam tobie podarował. Przeczytaj całe dłuższe zakończenie Ewangelii Marka (16, 9-20) i postaraj się wejść w tę scenę, zobaczyć ją oczyma swojej wyobraźni, odnaleźć w niej siebie. Jeśli nie modliłeś się jeszcze kontemplacyjnie, to przeczytaj z Mateusza teksty O. Józefa Augustyna SJ, „Daj mi pić” na temat drugiego tygodnia ćwiczeń duchownych. Nie bój się spotkać intymnie Jezusa zmartwychwstałego, a On cię poprowadzi i pozwoli ci doświadczyć takich znaków wiary, jakie przeznaczył tylko dla ciebie.

Bądź wrażliwy i nie bój się pragnąć prawdziwej Miłości.

Szczęść Boże,

Andrzej Sobczyk