W przykazaniu „miłości Boga i bliźniego” jest znamienne zakończenie, że: „bliźniego powinniśmy kochać jak siebie samego”. Czy kochanie siebie, co nazywane jest często egoizmem, powinno być drogowskazem jak powinniśmy kochać bliźnich?

 

Kochanie samego siebie może mieć różne oblicza. Miłość samego siebie może być dobra i zła. Poszczególne nasze czyny mogą być wyrazem dobrej jak i złej miłości siebie samego.

Mówiąc ściśle trudno jest mówić o „miłości” siebie samego. Miłość dokonuje się między dwoma osobami. Zatem „miłość” siebie to po prostu akceptacja siebie, przyjęcie różnych swoich uwarunkowań, tego, co składa się na moje „ja”. To zgoda na siebie takim, jakim jestem, gdyż Bóg kocha mnie takim, jakim jestem. On nie kocha mojego „ja” idealnego. Nie kocha mnie dlatego, że mam być kimś innym. Kocha mnie teraz. Przyjmując Jego miłość, przyjmuję i siebie. Ta miłość stopniowo mnie zmienia.

Oczywiście, akceptacja to nie to samo, co aprobata. Trzeba, abyśmy akceptowali siebie, a więc np. także swoje słabości, ale nie mamy pochwalać, pielęgnować tych słabości czy nie próbować ich korygować. Akceptacji wymagają nie tylko nasze słabości, ale także nasza cielesność, temperament, granice możliwości, historia życia, własna odrębność itp.

Tak, jak powinniśmy akceptować siebie samych, tak powinniśmy akceptować innych. I tak też rozumiem to przykazanie „miłości bliźniego jak siebie samego”. Nie sprowadzałbym tego przykazania do samej akceptacji siebie i bliźniego, ale sądzę, że wypełniamy je także przez akceptację, wzajemne przyjęcie siebie, z wdzięcznością wobec Boga.

Tak rozumiana miłość siebie samego, jak ją przedstawiłem, nie jest egoizmem. Egoizm to bowiem miłość siebie dla siebie samego, bez względu na dobro innych i bez odniesienia do miłości Boga. I z pewnością taka miłość jest zła i nie może stanowić wzorca w życiu społecznym.

Ks. Tomasz Trzaskawka