www.mateusz.pl

DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ

Papież bliski Boga i człowieka

 

 

Odszedł od nas człowiek-symbol. Odszedł ten, którego Bóg podarował nam jako szczególny znak naszych czasów. Wszędzie tam, gdzie całował ziemię, powiewało Duchem, pękały mury ludzkich serc, rozrywały się pęta reżimów, nadzieja wstępowała w serce, z większą intensywnością chciało się żyć, tworzyć i kochać.

Odejście papieża rodzi pustkę. Przypomina bowiem sytuację uczniów po śmierci Jezusa – szok, zabłąkanie, niepewność, milczenie, mnóstwo pytań, lęk. Ale gdzieś w tle, poza tymi ludzkimi reakcjami, odżywa pamięć o słowach Jana Pawła, jego gesty, postawy, jego bogata spuścizna. To jest jego testament i szczególny dar od Boga, dar do podjęcia, zadanie do wykonania. W Polsce i na świecie trwają największe rekolekcje wszechczasów. Bóg nawet poprzez cierpienie i śmierć łatwiej dociera do serc ludzkich. Wzywa do refleksji, do zadania niełatwych pytań, do nawrócenia, do przeorientowania życia. Te bezsłowne rekolekcje papieża potrwają jeszcze długo i przyniosą wiele dobrych owoców.

W tym kontekście pragnę się podzielić tym, co najbardziej uderza i inspiruje mnie w tym papieżu, w jego nauce i życiu? Jakie słowa Ojca Świętego szczególnie zapadły mi w pamięci? W czym pragnąłbym brać z niego wzór? Jakie pokłady serca żywo reagują na ten szczególny czas łaski, który przeżywamy za sprawą zmarłego papieża?

Najpierw myślę sobie, że dla mnie Jan Paweł II jest człowiekiem, który dogłębnie przyswoił sobie prawdę o Wcieleniu, o Emanuelu – Bogu z nami i pośród nas. A widać to szczególnie w jego wielkiej afirmacji godności i wielkości człowieka, w ciągłym pragnieniu bycia blisko człowieka i jego spraw, jego rozterek, pragnień, bólu i cierpienia. Chyba jest to jedno z najważniejszych przesłań jego pontyfikatu – Bóg jest po naszej stronie. Co więcej, wszystko, co ludzkie i godne, od początku uczestniczy już w boskości. Cały człowiek, z ciałem, psychiką i duchem od zawsze był przewidziany jako istota, która zjednoczy się z Bogiem. I nic, nawet grzech i upadek nigdy nie zmieni tego faktu. Papież stale dostrzegał tę perłę, wydobywał ją nam z ukrycia, stawiał przed oczy, demaskował wszelkie próby redukcji człowieczeństwa i odarcia go z transcendentnego wymiaru, wyrugowania ze świadomości ludzkiej tego podstawowego, żywotnego odniesienia do Źródła.

Kiedy przed 9 laty wstępowałem do zakonu jezuitów, a także w trakcie nowicjatu, pierwszy raz mogłem bliżej zapoznać się z nauczaniem papieskim. Kilka miesięcy czytałem jego encykliki, a lektura ta często przeradzała się w modlitwę, medytację, zadumę. Moje powołanie jezuickie przybierało wyraźniejsze kształty pod wpływem jego myśli. I pamiętam do dzisiaj, z jakim zakłopotaniem, zdziwieniem i niezrozumieniem docierało do mnie jedno z kluczowych zdań jego nauczania z encykliki Redemptor hominis: „Człowiek jest drogą Kościoła”. Zabrzmiało to dla mnie niezwykle rewolucyjnie. Nikt jeszcze nie odważył się na takie stwierdzenie. Teraz zaczynam powoli rozumieć, że istnienie Kościoła i jego misja nie mają sensu, jeśli Kościół jest tworem tylko dla siebie. Jeśli Chrystus zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem, to także Kościół nie może uczynić inaczej, jeśli chce pozostać wierny swemu Założycielowi. I myślę, że to był najgłębszy fundament całej misji papieża. Wówczas nie jest aż tak ważne, czy ktoś jest wierzący czy nie, czy jest Żydem czy muzułmaninem, wieśniakiem czy intelektualistą, koczownikiem z buszu czy mieszkańcem wielkiej aglomeracji, bogaczem czy biedakiem – wszyscy mają równy przystęp do Boga, wszyscy wychodzą i zmierzają do tego samego Źródła. Sądzę, że papieżowi bliskie było stwierdzenie Karla Rahnera, który mawiał, że jeśli człowiek z odwagą i otwartością akceptuje własne człowieczeństwo, z męstwem podejmuje życiowe wyzwania, to tym samym otwiera się na Boga i Go przyjmuje.

Mnie, jako przyszłego kapłana, ta prawda głęboko przemienia i dotyka. Przykład papieża jest oczywiście niedościgniony, ale właśnie po to dał nam go Bóg w tych czasach, które wciąż niosą na sobie brzemię ran zadanych przez okrutne totalitaryzmy, razy wymierzone przeciwko człowiekowi i jego godności, abyśmy szukali pośród ludzi tego, co najbardziej wspólne, co nas łączy, nawet jeśli wydaje się to często utopią. To, że ludzie różnych wyznań, a także niewierzący, tak żywiołowo reagują na cierpienie i śmierć papieża, bierze się właśnie stąd, że wyczuli w nim ów głęboki szacunek dla każdego człowieka – człowieka dobrej woli. Ten ukłon w stronę każdego, konkretnego człowieka jest odbiciem miłości Ojca niebieskiego zsyłającego deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych.

Jan Paweł II często zaskakiwał. Nie czuł się ograniczony czysto ludzkimi barierami, uprzedzeniami, stereotypami. Wręcz przeciwnie, podobnie jak Jezus, którego naśladował, przełamywał to, co ludzie nabudowali wokół siebie. Nie zwracał zbyt wielkiej uwagi na konwenanse, na to, co wypada powiedzieć lub nie. Nie obawiał się, co ludzie powiedzą, kiedy okaże się im ze swoimi łzami i humorem, kiedy założy na głowę pióropusz czy na powitanie z rządzącymi w Nowej Zelandii będzie dotykał się z nosami. Nie obawiał się tego, jak inni zareagują, kiedy wejdzie do synagogi żydowskiej, czy do świątyni buddyjskiej. Nie wstydził się wyznać grzechów Kościoła, chociaż wielu się to nie podobało. Jego autentyzm jest znakiem mieszkającego w nim Ducha, nie tylko poprzez chrzest tak jak w przypadku każdego z nas, ale także poprzez szczególny urząd i misję, którą Bóg mu powierzył. Ta otwartość na Ducha powoduje, że wówczas liczy się tylko prawda, detale schodzą na drugi plan. Otwartość na Ducha czyni człowieka prawdziwie wolnym, niezależnym od ludzkiego zdania, opinii i sądów. Dlatego można powiedzieć, że Bóg zawsze jest wobec nas autentyczny – nie żywi wobec ludzi żadnych ukrytych zamiarów, zawsze pokazuje nam siebie w prawdzie, nawet jeśli wie, że często będzie odrzucony i niezrozumiany. Duch rozsadza to, co skostniałe, przynosi nowe życie, odradza i odświeża. Dlatego papież podczas swojej pierwszej pielgrzymki do ojczyzny doskonale wiedział, czego Polacy najbardziej potrzebują i czego w gruncie rzeczy potrzebuje każdy człowiek: odnowienia przez Ducha.

Doprawdy, gdzie działa Duch Boga, tam znika lęk. To lęk każe nam budować różne mury uprzedzeń i podziałów, iść na rozmaite kompromisy moralne, stawia nas na szali niezdecydowania i ciągłego wahania w obliczu wyboru większego dobra. Lęk wmawia nam, że ryzyko pełnego otwarcia się na Boga i człowieka, może nas zniszczyć, ośmieszyć w oczach innych. Lęk paraliżuje i nie pozwala ujawnić się całej potencjalności dobra, która w nas jest. Ten Duch w nas mieszka, ale skąd w nas tyle lęku, tak że papież często wołał do nas: „Nie lękajcie się Chrystusa, nie lękajcie się Boga, nie lękajcie się samych siebie i świata”!

Jan Paweł II w jakiś sposób był bardzo ignacjański. Św. Ignacy z Loyoli za najważniejszy cel wszelkiej aktywności duchowej uważał osiągnięcie zdolności szukania i odnajdywania Boga we wszystkim. W świecie nie ma miejsc ściśle zarezerwowanych dla Boga i takich, do których On nie miałby dostępu. Nie ma takiego stworzenia, które nie byłoby chciane i podtrzymywane przez Boga. Nie ma sfer czystych i nieczystych, świeckich i boskich. Jeśli Bóg jest pasterzem, szukającym zagubionego człowieka na różnych bezdrożach, to jakżeż można twierdzić, że w niektórych doświadczeniach, przeżyciach, stworzeniach i rzeczach nie można Go odnaleźć. Dlatego Ojciec Święty pisze w swojej ostatniej książce, że nawet dla nazizmu Opatrzność wyznaczyła swoistą miarę, że nawet komunizm był złem, które w jakimś sensie było potrzebne światu i człowiekowi. Bóg był obecny na tych manowcach ludzkiego ducha, nie dlatego, że życzył tego człowiekowi, ale że współcierpiał z człowiekiem w biedzie, którą on sam sobie zgotował. Dlatego, zdaniem papieża, Bóg jest obecny w pośrodku najgłębszych otchłani ludzkiego grzechu, ale także w każdym dobrym osiągnięciu ludzkiej myśli i twórczości. Wszędzie w świecie rozsiane są większe lub mniejsze ziarna boskości. Świat nie jest poddany złu, nie jest wydany na jego pastwę.

Dla mnie papież pozostanie na zawsze wielkim bohaterem Ducha i wiary w moc ducha ludzkiego. Stale pokazywał, że naszą podstawową troską winna być dbałość o jakość naszego człowieczeństwa, o jakość chrześcijaństwa. Wierzył i zarazem swoim życiem dowodził, że człowiek dzięki współpracy z Bogiem i stawianym sobie wymaganiom, może osiągnąć szczyt świętości i heroizmui. Człowiek może dzięki łasce Boga upodobnić się do samego Chrystusa. Dla mnie papież pozostanie też znakiem sprzeciwu wobec wszelkiego minimalizmu etycznego, moralnego i intelektualnego, wobec przeciętności, wobec logiki życia „z dnia na dzień”, wobec koncepcji życia, której nie przenika i nie porusza żadna myśl, żadne ożywcze tchnienie ducha, które nie chce się rozwijać, i pragnie poprzestać na mizernym zadowoleniu ze swego status quo. Nie jesteśmy stworzeni do perfekcjonizmu, ale do tego, ażeby z uznaniem własnej słabości i ograniczeń równocześnie stale zdobywać się na twórczość – taką, jaką każdy z nas ma możność realizować. Powołaniem każdego człowieka, które w pełni uwidoczniło się w Chrystusie, jest ciągłe przekraczanie siebie, ciągłe zstępowanie na głębię. Zwłaszcza kiedy patrzę na ostatnie dni papieża, naznaczone cierpieniem, taki apel wyczytuję z jego ostatniego przesłania.

Na Ducha otwieramy się zwłaszcza podczas modlitwy. Uderzyła mnie kiedyś wypowiedź papieża, który stwierdził, że w zasadzie modli się na różne sposoby. Czy to będzie medytacja, czy różaniec, czy Liturgia Godzin, czy Droga Krzyżowa, czy Litania do Serca Pana Jezusa. Nie jest najważniejsze to, w jaki sposób się modlimy, ale że się modlimy, że jesteśmy wytrwali w ciągłym zwracaniu się ku Bogu, od którego czerpiemy moc. Blask kontemplacyjnego oblicza Jana Pawła II utkwiła mi w wielu jego pielgrzymkach. Wydawało by się, że był on najpierw człowiekiem niekończącego się działania. Owszem, tyle że to działanie miało różne wymiary. Jego skupienie zawsze mnie otrzeźwiało i wyrywało z zagubienia w aktywizmie, z przekonania o tym, ile to ja sam potrafię zdziałać, z przeświadczenia, że na modlitwie „tracę” zbyt wiele czasu. Ale sam wielokrotnie doświadczyłem, że tam, gdzie zamiera regularna modlitwa, gdzie załamuje się kontemplatywne spojrzenie na życie i świat, gdzie brakuje słuchania, a w sercu zalegają zwały bełkotu i gadaniny, rodzi się zamęt, niepewność, wypalające działanie, które karmi się pozorami dobra i ułudą sukcesu. Dzisiaj żyjemy pod tak wielką presją wydajności, produktywności, pragmatycznego podejścia do życia. W ten sposób kiedy dochodzi do rozstrzygnięcia czy życie np. Teri Schiavo ma jeszcze jakiś sens, wielu stwierdza: nie, bo jest bezproduktywne. Obecnie trwa spór o jakość życia, o to, co jest jego ostatecznym kryterium jego jakości. Modlitwa i cierpienie papieża pokazuje, że jeśli nie wyjdziemy poza czysto empiryczne kryteria, jeśli człowieka sprowadzimy tylko do istoty mającej przynieść wymierne zyski i korzyści, to zginiemy, a wraz z nami zginie cała nasza cywilizacja.

Papież pokazuje też światu, że Ewangelia i Chrystus przenikają całą rzeczywistość ludzką: od pracy i kultury poprzez rodzinę i małżeństwo aż po struktury ekonomiczne, systemy społeczne, ustroje, państwa i narody. W tym sensie był i pozostanie on także niepokojącym znakiem, bo jasno i otwarcie mówił, że prawdziwe chrześcijaństwo to nie cztery mury Kościoła, czy nawet jakaś prywatna pobożność. Jeśli chrześcijanin dopuszcza Boga tylko do wybranych sfer życia, jeśli nie prześwietla Bożym światłem całości swej egzystencji, jeśli nie interesuje go los społeczeństwa i świata, jeśli z grubsza rzecz ujmując próbuje w jakikolwiek sposób wykluczyć jakąś cząstkę rzeczywistości spod panowania Boga, to nie jest to żadne chrześcijaństwo, lecz jego imitacja.

Jan Paweł II jest też dla mnie wzorem ojca i pasterza. To dla mnie szczególnie ważne, bo mnie także Bóg powołuje do tego, aby naśladować Jezusa właśnie w ten sposób. A być pasterzem to dostrzegać konkretnego człowieka w potrzebie, najpierw w swoim otoczeniu, wśród swoich bliskich, a później w szerszym wymiarze: w Kościele lokalnym i powszechnym, społeczeństwie, ojczyźnie i świecie. Być pasterzem to przynosić czy prowadzić człowieka do pokarmu, odkrywać ten najgłębszy głód serca ludzkiego i pragnienia, które często są przysypane zwałami grzechu, słabości i bólu. Być pasterzem to zauważać w sobie i w drugich te pragnienia, które wyprowadzają człowieka ku otwartemu horyzontowi, a nie skupiają go na sobie. Ale też bycie pasterzem oznacza demaskowanie wszelkich trucizn i namiastek, które człowiek próbuje zażywać w przypływie własnego zagubienia i bezradności. Ojciec Święty nigdy nie bał się nazywania rzeczy po imieniu i zawsze czynił to z prawdziwą pasją i miłością, nawet jeśli jego słowa były twarde czy niewygodne. Papież zachęca mnie, abym swoje serce coraz bardziej wyczulał nie na swoje potrzeby czy satysfakcję, którą miałbym osiągnąć podczas pracy z ludźmi, ale bym stawał się coraz bardziej wrażliwy na ukryte bądź jawne wołanie drugiego człowieka, spragnionego duchowego, a często i fizycznego pokarmu. Wielką moją troską jest to, abym w swoim życiu nigdy nie przesłaniał Boga, nie zniekształcał Jego oblicza we mnie, ale pozwalał być Jego narzędziem.

W końcu Jan Paweł II będzie dla mnie zawsze wzorem proroka, który odważnie w świetle Ewangelii interpretował znaki czasów, w których przyszło nam żyć. Bycie prorokiem to twardy chleb. I jeśli istotą każdego prorokowania jest konfrontacja z teraźniejszością, spoglądanie na rzeczywistość Bożymi oczyma, to w pewnym sensie żaden chrześcijanin nie może uchylić się od tego obowiązku – jeśli chce owocnie realizować swoje powołanie. Prorok żyje w ciągłej czujności i nasłuchiwaniu – i znowu pojawia się nawiązanie do modlitwy, ale już w nieco innym sensie. Ostatecznie każda modlitwa ma bowiem prowadzić do wyrobienia w sobie postawy czujności i oczekiwania. Każda chwila naszego życia ma być w pewnym sensie modlitwą – czyli wsłuchiwaniem się w wydarzenia, spotkania, poruszenia, prądy i kierunki myślowe, ruchy społeczne, ideologie, bolączki i wyzwania współczesnego świata. Tego uczy mnie też papież. Nie mogę nie interesować się światem, nie mogę zamknąć się w swojej ciasnej izdebce. Nie mogę sprowadzić mojego powołania do granic własnego podwórka. Prorok nie myśli o sobie i nie mówi od siebie. Jest zanurzony w Bogu, jest Jego głosem w świecie, Jego świadkiem tam, gdzie często nie chce się o nim słyszeć.

Te kilka myśli, którymi się dzielę, rodziły się w bólu, w ciszy po stracie, z której próbuję nieporadnie dobywać te znaki nadziei, które zasiał w moim sercu Ojciec Święty Jan Paweł II. To tylko okruszki z tego ogromu, którego na razie nie mogę ogarnąć. Dopiero z biegiem czasu będę sobie pełniej zdawał sprawę z tego, co rzeczywiście przejąłem od papieża, a co jeszcze stoi przede mną. Wielkość świętych odkrywa się często po ich śmierci. Ja czuję się dłużnikiem papieża. Całą moją dotychczasową formację czerpałem z jego dorobku i pouczeń. Jego postawy i myśli mnie współkształtują. Uczą bycia prawdziwym człowiekiem, chrześcijaninem, zakonnikiem i przyszłym kapłanem. Ufam, że nadal będzie mi w tym dopomagał i modlę się za niego i za cały Kościół.

Dariusz Piórkowski SJ

 

 

 

© 1996–2005 www.mateusz.pl