www.mateusz.pl/mt/as

Z NOTATNIKA DIAKONA...

Jak odpowiadam na zło?

 

 

15 listopad 2008

W historii Kościoła jest wiele pięknych stron, ale są też takie, których się teraz wstydzimy. Jedną z nich dla Kościoła Rzymsko-Katolickiego jest przełom 15-tego i 16-ego wieku. Przykładem mogą być urywki z biografii Papieża Leona X, który dzięki protekcji i majątkowi ojca został opatem w wieku niespełna 8 lat, a kardynałem w wieku lat 13. Po wybraniu go na papieża, kiedy miał lat 38, został w ciągu kilku dni wyświęcony na prezbitera i konsekrowany biskupem. Papież ten żył w wielkim luksusie i bardzo szybko wydał pieniądze zakumulowane przez swoich poprzedników. Zaciągnął więc duże długi w bankach, zastawiając pałace, a nawet figury świętych i inne drobne przedmioty. Sprzedawał też odpusty, jak również wiele nowych, stworzonych przez niego, pozycji kościelnych, aby mieć wystarczające fundusze na budowę Bazyliki św. Piotra czy sponsorowanie artystów. Normą była wtedy np. sprzedaż urzędu kardynalskiego czy biskupiego osobie, która zaoferowała za niego najwyższą sumę. Problemy niskich standardów moralnych wiązały się nie tylko z jednym czy kilkoma papieżami, ale z dużą częścią duchowieństwa. Niektórzy biskupi mieli po kilka diecezji (dla większych dochodów) i rzadko w nich przebywali. Proboszcza też nieraz trudno było znaleźć w parafii, część duchowieństwa żyła z konkubinami, a poziom wykształcenia księży był bardzo niski. Ten cały upadek moralny doprowadził między innymi do Reformacji Protestanckiej i wielkich podziałów w Kościele Zachodnim.

Na zło moralne zareagowano, generalnie rzecz biorąc, na dwa różne sposoby. Ci, którzy skoncentrowali się na tym, co złe, zaczęli przede wszystkim ostro i bezpośrednio walczyć ze złem, doprowadzając do podziałów. Ci natomiast, którzy skupili się na tym, co dobre, podjęli heroiczną i mozolną pracę przemiany. Zdecydowali się walczyć ze złem czyniąc dobro. I tak np. hiszpański kardynał Jimenes de Cisneros podjął lokalne reformy jeszcze na długo przed wystąpieniem Lutra i koncentrując się na świętości swoich wiernych przygotował grunt dla tak wielkich postaci 16-ego wieku jak Ignacy Loyola, Teresa z Avilla, czy Jan od Krzyża. Założyciel Jezuitów i reformatorzy zakonów karmelitańskich uczynili tyle dobra, że ich duchowość karmi nas po dziś dzień, pięć wieków później. W podobny sposób kardynał Wyszyński przygotował w polskim kościele grunt dla przyszłego papieża Jana Pawła II. Co było by jednak gdyby ci dwaj kardynałowie poświęcili całą swoją energię walce ze złem i nie mieli czasu na formację ku świętości wśród ludzi, do których zostali posłani?

Naszą narodową wadą jest pośpieszna chęć krytykowania wszystkiego wokół nas i koncentrowania się przede wszystkim na tym, co złe. W ostatnich kampaniach przedwyborczych zarówno w Polsce, jak i w USA, słyszałem od swoich znajomych przede wszystkim, jaki to zły jest ten kandydat, który im nie pasował. Potrafiliśmy w nim znaleźć bardzo dużo negatywnych cech, prawdziwych i wymyślonych, ale jakoś nie przychodziło nam do głowy, aby przekonywać innych pokazując liczne i specyficzne dobro kandydata, którego my popieraliśmy. Jeśli już, to na każdą pozytywną wypowiedź mieliśmy 10 czy 20 negatywnych.

Osoby przyjeżdżające po raz pierwszy do USA dziwią się często, że Amerykanie są tacy uśmiechnięci i mówią prawie tylko i wyłącznie o tym, co dobre. Od razu wydaje nam się to podejrzane. Zamiast ucieszyć się z tego, że ktoś wreszcie zauważa w nas dobro, oskarżamy go zaraz o złe intencje i fałsz. Ta koncentracja na tym, co złe, nie wychodzi nikomu z nas na dobre. Prowadzi do zgorzkniałości, niezadowolenia ze wszystkiego, czasem nawet do depresji. Kto wchodzi w bezpośredni i stały dialog ze złem, sam często się w nim pogrąża.

Świeccy terapeuci zalecają ludziom w depresji, aby koncentrowali się na tym, co dobre i unikali negatywnych myśli. Chrześcijańscy mistrzowie duchowi mówią z kolei, iż jeśli mamy jakieś roztargnienia w czasie kontemplacji, to nie jest dobrze wchodzić z nimi w dialog. Zamiast z nimi walczyć, powinniśmy po prostu je delikatnie zignorować i zwrócić się ponownie w kierunku Boga, czyli dobra. Na przykład w modlitwie Jezusowej, oznacza to, że nie próbujemy aktywnie oddalać innych myśli i roztargnień. Po prostu je ignorujemy w miarę możliwości i spokojnie wracamy do imienia Jezus.

Takie pozytywne nastawienie wskazane jest również, kiedy myślimy o sobie samym i swojej relacji z Bogiem. Ignacjański rachunek sumienia jest uczciwym spojrzeniem na siebie w świetle miłości Chrystusa. Jest on przepełniony obecnością Bożą, wdzięcznością za otrzymane dary i pełną miłości nadzieją, że Bóg pomoże nam przemienić każde zło w dobro. W takim rachunku sumienia zauważamy nie tylko to, co jest w nas złe, ale tak samo to, co dobre i z ufnością wierzymy, że dobro zwycięży. Większy akcent położony jest na Miłość aniżeli na śmierć.

Kiedy wspominam tych, którzy już odeszli, a miesiąc listopad jest do tego dobrą okazją, to zatrzymuję się przede wszystkim na tych, którzy byli serdeczni, radośni, zadowoleni, żyjący bezinteresowną miłością. Oni potrafili zauważyć we mnie dobro, byli dla mnie źródłem życia i nadziei. W jaki sposób będą mnie wspominać następne pokolenia: jako zgorzkniałego starca widzącego wszędzie zło, czy też pogodnego staruszka, tryskającego optymizmem?

Andrzej Sobczyk

 

 

 

© 1996–2008 www.mateusz.pl/mt/as