www.mateusz.pl/mt/as

Z NOTATNIKA DIAKONA...

Usłyszeć głos wołającego o pomoc

 

 

2 październik 2008

W tym tygodniu w Polsce obchodzony jest Tydzień Miłosierdzia, pod hasłem „Uczeń Chrystusa – sługą miłosierdzia”. Już po raz 64. organizuje go Komisja Charytatywna Konferencji Episkopatu Polski. Spotkania, modlitwy i konkretne działania na rzecz potrzebujących inicjowane w tym czasie, mają uwrażliwiać na potrzebę bezinteresownego, bo wypływającego z miłości, niesienia pomocy innym. Celem Tygodnia Miłosierdzia jest przede wszystkim formacja – budzenie wrażliwości na potrzeby bliźnich: chorych, samotnych, bezrobotnych, bezdomnych i prześladowanych. Obchody są okazją do głębszej refleksji na temat miłosierdzia czynionego na co dzień.

Powyższa wzmianka na licznych serwisach internetowych zwróciła moją uwagę między innymi dlatego, że diakon jest w sposób szczególny posłany właśnie do tych najbardziej potrzebujących, tych wszystkich, którzy są na marginesie, którzy są zapomniani, o których się nikt nie upomina. Żyjąc wśród ludzi świeckich i pracując z nimi zawodowo jest mu czasem łatwiej zauważyć ich potrzeby. Może wtedy o tych potrzebach poinformować lokalną wspólnotę, aby w konkretny sposób odpowiedziała na to wezwanie, lub sam zaradzić potrzebie, jeśli jest w stanie.

Inną płaszczyzną działania jest, jak wspomina początkowy tekst, uwrażliwienie społeczeństwa na potrzeby mniejszości. Chodzi tu o wzmożenie świadomości, iż jest wśród nas wielu potrzebujących, oraz że nasza wiara, nasze zakochanie się w Bogu wymaga od chrześcijan naśladowania naszego mistrza, Jezusa Chrystusa, w Jego konkretnym zatroskaniu o ludzi żyjących na marginesie społeczeństwa. Nie można kochać Boga nie kochając bliźniego, a więc nie mogą nam być obce potrzeby chorych, samotnych, biednych, bezdomnych, prześladowanych, poniżanych, bezbronnych, wykorzystywanych, etc.

Większości z nas łatwo jest się z tym zgodzić w teorii, ale trudniej jest zauważyć, iż człowiek stojący przed nami w danym momencie jest jednym z tych potrzebujących, w którym możemy ukochać Chrystusa. Nieraz nawet przechodzimy obojętnie obok tych potrzeb w imię obrony „ważniejszych” wartości, lub wyboru większego dobra, jak gdyby było coś ważniejszego od możliwości okazania tu i teraz konkretnej miłości.

Mężczyzna przechodzi obojętnie na widok grupy chuliganów znęcających się nad człowiekiem, o którym wie, że jest gejem. Rodzice ignorują problem nastolatki, bo muszą teraz iść do kościoła na Mszę i nie mogą z nią porozmawiać. Kapłan ignoruje na spowiedzi potrzeby żony, nad którą znęca się mąż i namawia ją do uległości w imię zachowania nierozerwalności małżeństwa. Kobieta odmawia pomocy drugiej kobiecie na granicy samobójstwa, bo dokonała aborcji, więc sama jest sobie winna. Przełożony ignoruje prośby podwładnego o pomoc, ze względu na brak całkowitego posłuszeństwa. Parafianie znęcają się psychicznie nad proboszczem, bo przyłapali go kiedyś na grzechu. Mąż nie wysłuchuje żony, bo ta zaniedbuje swoje obowiązki. Żona krzyczy na spóźniającego się męża, bo nie wie, co on przechodzi w pracy i z jakimi problemami się boryka.

Mamy tysiące różnych powodów, dla których nie chcemy w danym momencie okazać miłości drugiemu człowiekowi i wydaje nam się, iż mamy rację. Często jesteśmy po prostu nieświadomi, że ktoś cierpi, bo coś nam ten fakt przesłania. Nie jesteśmy w stanie zauważyć wszystkich potrzeb, czy też wszystkim zaradzić. Czasem z kolei doskonale wiemy, co powinniśmy zrobić, a nie jesteśmy w stanie tego wykonać. Sam zdaję sobie sprawę z tego, iż zmarnowałem wiele okazji okazania miłości drugiemu człowiekowi. Co zrobić, aby nauczyć się prawdziwie i bezinteresownie kochać? Z pewnością trzeba nam, wierzącym, czerpać siłę z bezinteresownej miłości Chrystusa, ale w sposób praktyczny i konkretny – może trzeba zacząć od tego, aby po prostu nauczyć się słuchać?

W naszych kontaktach z innymi ludźmi i z Bogiem większość z nas chce mówić, a nie słuchać. Chcemy radzić, pouczać, strofować, wylewać swoje własne żale i często nie jesteśmy w pełni obecni dla drugiego. Mamy już swój własny plan, zanim ktoś zdąży nam powiedzieć, co go tak naprawdę boli. Spróbujmy zachować milczenie, aby głos i potrzeby drugiej osoby stały się bardziej wyraźne. Czy ja potrafię po prostu być? Może dlatego Bóg zdaje się tak mało mówić, bo nas prawdziwie słucha?

Andrzej Sobczyk

 

 

 

© 1996–2008 www.mateusz.pl/mt/as