Ludzie
"Georg Walter " Jestem stopami Kościoła
- George, dlaczego od tylu lat pielgrzymujesz po świecie? Czy nie można inaczej służyć Panu Bogu?

- Można. Ale gdy skończyłem studia w seminarium duchownym, wciąż odczuwałem jakiś brak. Miałem w głowie bardzo dużo wiadomości o Bogu, ale bardzo niewiele wiary w sercu. Gdy rozmawiałem o tym ze swym biskupem, powiedział mi, że powinienem na pewien czas wyruszyć na pielgrzymkę i szukać Boga. Przez następne półtora roku podróżowałem więc po Stanach Zjednoczonych. Latem 1968 r. zamieszkałem samotnie w Górach Skalistych w Kolorado. Pewnego dnia rozejrzałem się po okolicy i pomyślałem: człowiek nie stworzył tych gór, nie posadził drzew, nie namalował tego pięknego nieba. To wszystko stworzył Bóg. Bóg, który jest Stwórcą całego wszechświata, stworzył również mnie. Nie jestem tu przez przypadek lub na skutek ewolucji czy dzięki moim rodzicom. Jestem, ponieważ mam kochającego Ojca w niebie. Przedtem Bóg był kimś, o kim czytałem w książkach, o kim mówili mi inni ludzie, ale nie kimś, kogo znałem osobiście. Natomiast tego dnia w górach, po raz pierwszy w życiu odczułem obecność Boga, stał się dla mnie kimś realnym i kimś bliskim. Właśnie tego brakowało mi w seminarium.

Wtedy też poznałem cel mojego życia - powrót do domu, do mojego Ojca. Zrozumiałem, że droga do Niego prowadzi przez Jezusa, przez Syna, ponieważ Ojciec posłał Syna. Ale jak poznać Jezusa - pomyślałem. - Może stanie się to, gdy udam się do miejsca Jego urodzenia, dzięki pielgrzymce do Jerozolimy. Właśnie wtedy zrodził się we mnie pomysł pierwszej pielgrzymki. Nie miałem zamiaru polecieć tam samolotem, ale chciałem dojść pieszo, pośladach, jakie zostawiło chrześcijaństwo rozprzestrzeniając się z Jerozolimy, przez Rzym, na resztę świata.

W 1971 r. wybrałem się więc w pielgrzymkę z Barcelony w Hiszpanii do Jerozolimy. W drugim tygodniu marszu, czytając Ewangelię według św. Łukasza, dotarło do mnie, że Jezus nie jest tylko postacią historyczną, żyjącą 2000 lat temu. On żyje teraz i jest ze mną w moim sercu. Ewangelię słyszałem wiele razy w kościele, czytałem ją po grecku w seminarium, jednak dopiero podczas pielgrzymki stała się ona dla mnie słowem żywym. Zacząłem uczyć się nie tylko tego, jak wierzyć w Jezusa, ale jak Mu ufać dzisiaj. Gdy doszedłem do Jeruzalem, usłyszałem w moim sercu, że ta pielgrzymka się skończyła, ale ja pozostanę pielgrzymem przez resztę swojego życia. Potraktowałem to jako moje osobiste powołanie.

Po powrocie di USA odkryłem jednak, że wciąż mi czegoś brakuje - nie byłem w stanie dzielić się moją wiarą z innymi ludźmi. Wtedy też zaproszono mnie na spotkanie grupy katolickiej Odnowy w Duchu Świętym w Pittsburghu. Kiedy potem doznałem odrodzenia w Duchu Świętym, odnalazłem w sobie zdolność do mówienia o swojej wierze.

- Chodzisz po świecie żyjąc dzięki ludzkiej pomocy i ofiarności. Czy często byłeś głodny?

- Nigdy nie wiem, kiedy następny raz będzie mi dane coś zjeść lub się napić. Wiem jednak, że Bóg dostarczy mi chleba i wody oraz tego wszystkiego, czego będę potrzebował. Jezus mówi: Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi.(Mt 6,26) W taki właśnie sposób ja doświadczam Bożej opieki. Jak dotąd nigdy nie byłem głodny.

- Byłeś już w tylu miejscach na ziemi. A jak się czujesz w naszym kraju?

- Nie minęły dwie godziny od przekroczenia granicy w Cieszynie, a już ktoś podszedł i zapytał: "Czy to nie ty jesteś George Walter?" Była to siostra zakonna, która widziała mnie na filmie wideo. Zaprosiła mnie do klasztoru św. Elżbiety w Cieszynie. Trzy inne siostry z jej zgromadzenia dopiero co wróciły z Irkucka i wszystko o mnie już wiedziały. Zatrzymałem się więc w klasztorze, zostałem nakarmiony i przenocowałem. Następnego ranka chciałem pójść na Mszę św. w ich klasztornej kaplicy, ale pomyliłem godziny. Wchodząc do kaplicy pomyślałem: Boże jestem tak blisko Ciebie, a nie mogę przyjąć Cię w Eucharystii. Jak mogło się to zdarzyć? Dopiero trzy dni później zdałem sobie sprawę z tego, jaki był sens w tym zbiegu okoliczności. Przyszedłem do Wadowic i udałem się do kościoła św. Piotra Apostoła. Było już po Mszy św., ale zapytałem księdza, czy może mi udzielić Komunii św. Zgodził się. Pierwszą Komunię św. na polskiej ziemi miałem więc przyjąć w kościele Papieża w Wadowicach. Gdy to do mnie dotarło, bardzo się ucieszyłem. Jak dotąd Syberia była dla mnie najbardziej gościnnym miejscem, jakie spotkałem po drodze. Przebywając w Polsce czasem wydaje mi się, że jestem tam znowu.

- A dlaczego zostałeś wyproszony z bazyliki św. Piotra w Rzymie?

- Nie wiem. Być może dlatego, że strażnicy nic o mnie nie wiedzieli. Ich decyzja opierała się na osądzeniu mnie na podstawie wyglądu zewnętrznego. Jest to też zapewne kwestia tamtejszego sposobu bycia - Rzymem rządzą portierzy. Wpuszczają kogoś lub nie w zależności od swoich upodobań. Nawet zakony i kościoły katolickie mają tam świeckich portierów i jeżeli nie znasz kogoś z danego budynku, to cię nie wpuszczą. Próbowałem np. wejść do amerykańskiego colleg'u i nie mogłem tego zrobić, dopóki ktoś stamtąd mnie nie zaprosił. W bazylice św. Piotra siedziałem i modliłem się w intencji dwóch młodych mężczyzn, którzy prosili mnie o modlitwę. Modliłem się cicho i spokojnie, ale to nie spodobało się jednemu ze strażników. Być może w tej bazylice tolerują jedynie liturgiczne formy modlitwy. Jednak potem udało mi się nawet otrzymać zaproszenie (kartę wstępu) na spotkanie z Ojcem Świętym. Zdjęcie zrobione podczas tej audiencji spełniało później rolę paszportu, np. w Chorwacji.

- Czy czujesz się związany z Ojcem Świętym, który też jest nazywany pielgrzymem?

- Gdy dotarłem do Słowenii, wszędzie rozwieszone były ogromne fotografie Ojca Świętego. Niemal na każdej trzymał swój pastorał z krzyżem. Podobnie było w Austrii i kilku innych krajach. Czułem się tak, jakbym podążał jago śladami, kontynuując wywyższanie krzyża Jezusowego. Papież bardzo dobrze rozumie co to znaczy pielgrzymować.

- Twój egzemplarz Biblii jest dość zniszczony. Czy nosisz go od początku swej wędrówki?

- Nie. Miałem już wiele Biblii. Każdy egzemplarz wytrzymuje jedynie kilka tygodni. W ciągu każdego roku czytam Biblię w całości. Czynię dopiski na marginesie, coś podkreślam. Jak egzemplarz się zużyje, wysyłam osobie, która mi go podarowała. Poprzedni otrzymałem w Magadanie od pewnej kobiety. Egzemplarz, którego używam obecnie, pochodzi z Indii.

Na Syberii Biblia posłużyła mi jako narzędzie nawrócenia pewnej kobiety na katolicyzm. Była ewangeliczką. Kiedy zobaczyła mnie idącego drogą i niosącego w ręku Biblię, powiedziała do współpasażerów, żeby się zatrzymali i porozmawiali ze mną. W rezultacie do dziś utrzymujemy stały kontakt. Przyjechała nawet do Wierszyny na osobiste rekolekcje. Niedawno wstąpiła do klasztoru w Krasnojarsku. Jej rodzona siostra, dotąd nie ochrzczona, też przyjechała do Wierszyny, gdzie nauczyłem ją, jak odmawiać różaniec po rosyjsku. To jedyne słowa jakie znam w tym języku. Wróciła potem do domu i modliła się różańcem. W Irkucku przyjęła chrzest św. w Kościele katolickim i poprosiła mnie, bym został jej ojcem chrzestnym.

- Które słowa z Pisma Świętego są Ci najbliższe?

- Jest kilka takich fragmentów, np. o bogatym młodzieńcu, który przyszedł do Jezusa z pytaniem, co ma robić. Przypomina mi mnie pod koniec studiów. Jezus powiedział mu: tak, masz jeszcze coś do zrobienia. Zostaw to "ciepełko", w którym żyjesz i podążaj za Mną w ubóstwie.

- Jakie słowa z Pisma Świętego zadedykowałbyś Polakom?

- Wszędzie, gdzie chodzę i coś ludziom mówię, zawsze staram się przypominać, że podstawową prawdą jest to, że Bóg bardzo was kocha. Jeżeli otworzycie serce na Jego miłość, znajdziecie pokój, szczęście i radość. Bez względu na to, w jakim kraju żyjecie. W każdym kraju są tylko dwa rodzaje ludzi: szczęśliwi i nieszczęśliwi. Bez względu na to, czy nazywają siebie chrześcijanami, buddystami czy wyznawcami hinduizmu. Jeżeli mają w sercach miłość, to są szczęśliwi.

- Czy to samo mówisz np. do buddystów?

- Mam takie szczęście, że ktokolwiek do mnie podchodzi, ma otwarte serce, więc nie muszę silić się na dyplomację, mogę mówić prawdę. Np. pewnego dnia w Indiach jakiś człowiek zatrzymał się i zaprosił mnie na lunch. Po chwili rozmowy doszliśmy do sedna. Ty znalazłeś pokój w medytacji, ja w Chrystusie - powiedziałem. Twój pokój skończy się śmiercią, mój będzie trwał na wieki. Taka jest różnica.

- Jak wygląda Twoja codzienna modlitwa?

- W ciągu dnia odmawiam trzy części różańca: rano - radosne, w ciągu dnia - bolesne, wieczorem - chwalebne. Obecnie używam też modlitewnika przysłanego mi z Chorwacji-"Medytacje oparte na Piśmie Świętym. Modlitwy liturgii bizantyjskiej". Jest poświęcony modlitwie o zjednoczenie wyznawców prawosławia i katolików. To jest jedna z głównych intencji mojego pielgrzymowania.

Kiedy idę, modlitwą jest już sama wędrówka. Mam wtedy poczucie jedności z otoczeniem. Mogą zrozumieć to tylko ci, którzy wierzą. Inni dostrzegają jedynie obraz zewnętrzny - idzie jakiś dziwny, nieznany człowiek. Dla mnie wędrowanie jest życiem Ewangelią. Pewnego dnia napisałem w moim pamiętniku, że życie chrześcijańskie nie jest pasmem pięknych przeżyć modlitewnych i duchowych, ale podejmowaniem krzyża Jezusa i podążaniem za Nim. Bóg niewątpliwie oczekuje od nas miłości, a modlitwa jest jednym ze sposobów jej wyrażania. Modlitwa wędrówki uczy mnie postępowania za Jezusem. Życie chrześcijańskie jest pielgrzymką, więc kiedy nie idę, moja modlitwa koncentruje się bardziej na Słowie z Biblii i jest jakby przygotowaniem do dalszej wędrówki, ponieważ wiem, że po pewnym czasie znów pójdę dalej.

- W jakich jeszcze intencjach się modlisz?

- Powtarzając słowa bł. s. Faustyny: "Jezu ufam Tobie" i "Jezu, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną i nad całym światem", modlę się głównie o Boże miłosierdzie dla mnie samego i dla świata. Czasem przypominają mi się też inni ludzie i sprawy, które powierzyli mojej modlitwie.

- Co myślisz o Bogu, gdy wędrujesz przez cały dzień?

- Zwykle mówię ludziom, że nie myślę o Bogu. Myślenie jest bowiem działaniem naturalnym, a modlitwa - nadnaturalnym. Prawdziwa modlitwa pochodzi z serca, a nie z umysłu. Więc próbuję, jak mówią Rosjanie, "umieścić swój umysł w sercu". Więc wracać do problemów i minionych sytuacji, ale pozwalać Duchowi Świętemu na prowadzenie mojego myślenia i uczuć. Myślenie staram się sprowadzać do prostych słów dziękczynienia. Nie jest to więc modlitwa w jakichś potrzebach, choć czasem modlę się i tak. Czasami zastanawiam się nad jakimś fragmentem z Pisma Świętego. Niekiedy Bóg daje mi w takich chwilach pełniejsze zrozumienie. Często wynika to z pytań, a Bóg daje mi odpowiedź.

- Kim dla Ciebie jest Bóg?

- Bóg jest dla mnie wszystkim. Oddałem mu swoje życie. Może mi je zabrać, kiedy chce i jak chce. Uwolniło mnie to od strachu przed śmiercią i cierpieniem. Uważam, że jest to najważniejsza rzecz w powołaniu pielgrzyma. Każdy chrześcijanin jest w jakiś sposób wezwany do bycia pielgrzymem. Niekoniecznie chodząc po świecie jak ja, ale patrząc na wszystko z perspektywy wieczności. Mój ubiór świadczy o tym, że odcinam się od wartości tego świata. Uważam też, że każdy chrześcijanin powinien jakoś różnić się od innych ludzi, niekoniecznie ubiorem, ale przede wszystkim swoim nastawieniem, postawą pozbawioną lęku. Wydaje mi się, że życie wielu ludzi zdominowane jest przez lęk i niepokój: przed chorobą, bankructwem, brakiem ludzkiej akceptacji. Jeżeli naprawdę wierzymy, że Jezus zmartwychwstał, to nie mamy powodu lękać się cierpienia i śmierci, ponieważ nie stanowią one końca. Jezus uczynił je bramą do wieczności. Jako chrześcijanie powinniśmy przyjąć ten dar od Jezusa. Trzeba to robić każdego dnia.

- Jak twoja rodzina przyjmuje taki pomysł na życie?

- Pochodzę z tradycyjnej rodziny katolickiej. Kiedy po studiach nie zostałem wyświęcony na kapłana, moja rodzina była bardzo rozczarowana. A kiedy zacząłem podróżować, nie wiedzieli co mają myśleć. Potrzebowali wielu lat, by zrozumieć, że realizuję moje specyficzne powołanie. Jak uczy św. Paweł: Ciało Chrystusa ma wiele członków: ręce, oczy, uszy - ja jestem stopami. Całe ciało nie może być stopami i one potrzebują innych członków. Każdy powinien robić to, co do niego należy. Kiedy po raz pierwszy zapuściłem brodę, mój ojciec nie mógł na mnie patrzeć. Ale 8 lat temu matka napisała do mnie, że ojciec nosi w portfelu moje zdjęcie i pokazuje je wszystkim znajomym. Matki zawsze akceptują swoje dzieci, bez względu na to, co one robią. Moja matka też. Kiedy np. ludzie mówią jej, czy się nie martwi o swego syna, ona odpowiada, że Bóg lepiej się o mnie troszczy niż ona.

- Jak radzisz sobie z pokusami odstąpienia od Twego powołania?

- Wiem, że szatan nie jest szczęśliwy z tego powodu, że pielgrzymuję. Dlatego mam wielu wrogów. Wrogiem jest wszystko, co napełnia serce niepokojem. To jest pewien rodzaj walki duchowej, więc potrzebuję broni. Świat, ciało i szatan są częściami tej walki. Kiedy czuję, że narasta we mnie niepokój, proszę Boga o to, by wypełnił mnie miłością, bo Biblia mówi, że doskonała miłość usuwa lęk. Zamiast więc przyglądać się wrogom, patrzę na Boga.

- Jakie masz plany po roku 2000, gdy w końcu dotrzesz do Jerozolimy?

- Nie wiem. Być może pójdę śladami naszych praojców w wierze: Abrahama i Mojżesza, lub też - szlakiem św. Pawła. Na razie nie przejmuję się tym. Wiem, że w odpowiednim czasie Bóg mi to powie.

 

"Jestem stopami Kościoła" rozmowa z George'em Walterem w redakcji LISTU


początek strony
© 1996-1997 Mateusz