Ludzie

To jest ktoś!

Brazylia jest wielka, a Pele jej królem!

 

Ojciec Dendinho, średniej klasy piłkarz,
kontuzjowany, gdy miał 27 lat, bez zawodu,
do końca życia był kaleką.
Matka Celesta, dobra, pracowita kobieta.
Mieszkali w biednym domku z dykty
blisko lotniska w Bauru.
Mieli troje dzieci:
najstarszego Edsona, Zocę
i najmłodszą córę Marię Lucję.

Edson brał za rękę Zocę i szli na peladę.
Był to duży plac w sąsiedztwie lotniska.
Tam grali chłopcy w szmacianą piłkę.
Od pelady nazwali chłopcy Edsona - Pele.
"Było nas tylko trzech,
którzy umieliśmy grać w piłkę.
Tworzyliśmy drużynę przeciwko reszcie.
Zoca żalił się mamie,
że nigdy nie mogą z nami wygrać...
widzę mamę jak patrzy na mnie z żalem,
A ja stoję boso w podartym i poplamionym ubraniu.
Było mi jej żal, więc prosiłem:
Zbij mnie, ale nie płacz".

Pele był dobrym, bystrym, zwinnym,
inteligentnym chłopcem.
Dobrze się uczył.
Chciał zostać lotnikiem.
Minęło mu to, gdy zobaczył katastrofę na lotnisku.
Odtąd chłopcy zmienili plac gry.
Marzył o jednym - żeby kiedyś mieć prawdziwą piłkę.
Była gra:
gdy zebrało się dwanaście kuponów z figurkami graczy,
dostawało się piłkę.
Zdobyliśmy piłkę.
Za wybitą szybę policjant zaprowadził nas do komisariatu.
Rodzice zapłacili za szybę, ale tata wymierzył karę.
Kilka dni później piłka zerwała przewody elektryczne,
"ale tym razem nie daliśmy się złapać policjantowi".

Jeden z meczów grał i ojciec Pelego.
Złośliwy przeciwnik wykrzykiwał: Twój ojciec ma drewnianą nogę!
Pele chwycił cegłę i chciał bronić honoru ojca.
"Ale w tejże chwili chwyciła mnie za koszulę
jakaś ciężka dłoń.
to był tata.
 Spokojnie synku . I zabrał mnie do domu.
Nie rozliczaj się tak nigdy z przeciwnikiem.
 Najlepszą odpowiedzią dla przeciwnika
jest wbić gola w bramkę ".

Przyglądał się też grze chłopców Laudao Mandioca.
Złożył z nich drużynę "Ameriguinha".
"Pierwszy raz grałem w butach.
Wielu miesięcy trzeba było, by się przyzwyczaić".

Za dwa lata Pele wszedł do drużyny juniorów
pod kierunkiem zawodowego trenera Valdemara de Brito.
Uczył oddychania, biegania i kopania piłki.
Pele miał 15 lat
i miał na swoim koncie 15 meczów i 40 goli.
Miejscowe gazety pisały pochwały dla filigranowego murzynka.
Pele pokazał to trenerowi.
"Pele, zrób to dla mnie.
Nie czytaj nigdy sprawozdań w prasie,
ani dobrych, ani złych,
bo ci się w głowie przewróci".

Pewnego dnia Pele zastał trenera w swoim domu.
Mama płakała, ojciec był posępny.
Mama mówiła: Panie, przecież to jeszcze dziecko,
niech skończy szkołę, zdobędzie zawód.
No tak, ale Santos to jest uniwersytet piłkarski.
To jest szansa!
Mama uszyła Pelemu pierwsze długie spodnie,
przecież jedzie do Santos, do zawodowców.

"Całą noc nie spałem.
Przytulałem posążek Matki Boskiej i prosiłem:
Doradź, Madonna, pomóż, Matko, pokieruj mną...".
Przyszedł do mnie tata.
"Widziałem, że nie śpisz, synu,
to było marzeniem mojego życia.
Nie spełniło się.
Może to dla ciebie Pan Bóg
przygotował moje miejsce...
Będziesz grał z zawodowcami.
Szanuj ich...
Trzymaj na wodzy swój charakter.
Graj tak, jakby to miał być ostatni mecz.
Krzykacze do niczego nie dochodzą".
Tej nocy Pele nie zasnął.
"Płakałem całą noc i modliłem się na przemian".

Cała rodzinka odprowadzała Pelego na stację.
Ojciec płakał.
"Tata za pierwsze pieniądze kupię ci dom".

W pociągu wszedł do przedziału jakiś pijak.
Synku, wiem kim jesteś - Pele!
Jedziesz do Santos. Uważaj!
Patrz, ja też byłem zawodowym.
I pokazał Pelemu ślady złamań nogi.

Po ośmiu godzinach niespokojnej podróży
Pele był w Rio.
Na peronie czekał na niego trener De Brito.
Zmęczony chłopiec zamiast powitania
powiedział jednym tchem: "Nie chcę iść do Santos.
Pierwszym pociągiem wracam do Bauru".
Pan Valdemar jakby tego nie słyszał.
Zapytał - głodny jesteś? Nie.
Synku nie rób z siebie maminsynka.
To wielka przygoda, o której inni marzą.
Kiedyś podziękujesz mi za to.

W rozbieralni Klubu Santos
De Brito przedstawił chłopca trenerowi Lula
i asom drużyny: Zito, Pepe i Vasconcellos.
"Poklepali mnie po ramieniu.
Usiadł koło mnie na ławce trener.
- Jak ci na imię? - Edson,
ale mówią na niego Pele - wtrącił Brito.
- To i ja będę na ciebie mówił Pele".

"Wyszliśmy na boisko w dresach z napisem Santos.
Padał deszcz, było ślisko.
Ledwie trzymałem się na nogach...
Potknąłem się i upadłem w błoto.
Kopałem piłkę bez sensu...
Schodziłem do szatni zmęczony, załamany...
Jaki wstyd!...
Trener Lula położył mi rękę mi ramieniu.
- Podobasz mi się.
Musisz popracować i nabrać kilogramów,
ale kontrakt podpisuję".

Wiadomość pokazała się we wszystkich gazetach.
Pani Celesta wiadomość tę przeczytała w sklepie.
Zemdlała. Przynieśli ją do domu.

"Po paru dniach wróciłem do domu.
Odkładałem wyjazd. Bałem się.
Jeszcze jedna nieprzespana noc
i moja modlitwa do Matki Boskiej.
Wstałem i powiedziałem sobie: jadę.
Myślę, że tego dnia stałem się mężczyzną".

Na stadionach tłumy skandują jego imię,
gwiżdżą, jakby unoszą go na skrzydłach entuzjazmu.
"Kiedy strzelę gola, to jakbym eksplodował.
Skaczę, turlam się po ziemi,
płaczę, tańczę sambę,
a ryk tłumu jest dla mnie słodki jak muzyka".

Pele patrzył jak w jakimś meczu
złośliwy przeciwnik złamał nogę wielkiemu Vasconcellos.
Taki jest los piłkarza.
Koniec wielkości.

"Wakacje w 1957 r. spędzałem w domu.
Usłyszałem w radiu skład
drużyny narodowej w meczu z Argentyną:
Belini, Castilio... Didi... Mozzola... Pele...
 Mamo, wybrali mnie do reprezentacji! "
Czekoladowy chłopak jest w siódmym niebie.

"W pierwszej połowie meczu siedzę na ławce.
Argentyna prowadzi 1:0.
nagle woła mnie trener.
Masuj nogi... Wskakuj.
Gra toczyła się z prawej strony boiska.
Deli posłał piłkę pod argentyńską obronę,
drugi skierował do bramki.
Bramkarz wygiął się w łuk, ale piłka uciekła mu z ręki.
Podbiegłem, przejąłem lewą, prawą kopnąłem w bramkę.
Strzeliłem pierwszego gola w meczu międzynarodowym!"

Po ciężkich treningach
z 35 graczy do Szwecji na mistrzostwa świata
pojedzie tylko 22.
Niektórzy płakali.
Tyle pracy. Szansa minęła.

"Ojcze! Strzeliłem pierwszego gola.
Jadę do Szwecji.
Zarabiam dużo pieniędzy.
 Pele! To dopiero Hosanna.
Będą ci zazdrościć, ukrzyżują cię.
wtedy bądź mocny ".

W Săo Paulo mecz treningowy kadry z drużyną miejscową.
Narasta złość przeciw Pelemu.
Nie wybrano do kadry bożyszcza miejscowego - Luisinha.
"Wpadł na mnie jak czołg.
Poczułem straszny ból w kolanie.
Znoszą mnie ze stadionu.
Płakałem nie z bólu,
tylko wyjazd do Szwecji stracony...
Przypomniałem sobie słowa ojca kapucyna."

Ze spuchniętym kolanem Pele jedzie jednak do Szwecji.
"Odczuwam ból w kolanie, ale ćwiczę w dzień i noc,
bo nie mogę spać.
Austria pokonana, Anglia zremisowała.
Nam przypadnie grać z Rosją."

"W bramce stoi wielki Jaszyn.
Lekarz mówi: Pele jesteś gotów. Dziś grasz!
Zapomniałem o bólu... Vava posyła piłkę.
Ogromny Jaszyn robi skok,
ale ręce ma puste, piłka w bramce.
Po przerwie Vava strzela drugiego gola.
Jesteśmy zwycięzcami".

Dwudziestego ósmego czerwca 1958 r.
mecz o mistrzostwo świata Szwecja - Brazylia
na stadionie Rasunda w obecności pary królewskiej.
W szatni zniknął Pele.
Trener wiedział, gdzie go szukać.
Pele na klęczkach modlił się.
Trener dotknął go łagodnie.
Nic nie powiedział,
dał znak, że czas iść na płytę boiska.
Rozgrzewka, pamiątkowe zdjęcia
i hymn narodowy Brazylii i Szwecji.
Teraz słuchają mama i tata.
Pele - jak zwykle to czynił -
przeżegnał się i ucałował medalik.
Szwedzi zaczęli z impetem.
Liedholm w czwartej minucie
zdobywa prowadzącego dla Szwedów gola.
Stadion szaleje - heja, heja...
Włącza się Pele.
Prezentuje wszystkie numery swego repertuaru.
Gra głową obcasami, czubkami butów, piersią, kolanami.
Publiczność oczarowana klaszcze,
a duch wstąpił w Brazylijczyków.
do przerwy Vava ustala wynik na 1:2.
Po przerwie Didi dośrodkowuje ostro ze skrzydła.
Pele gasi piłkę na piersi,
pozwala jej stoczyć się na nogi
przed ogłupiałym Gustafssonem,
podbija ją czubkiem buta na głowę,
obraca się i strzela.
Jest to zagranie praktycznie nie do obrony.
Takiego gola publiczność jeszcze nie widziała.
Pele ustala wynik meczu - 2:5.
Stadion szaleje,
a Pele, wtulony w ramiona bramkarza - olbrzymiego Gilmara.
"Byłem wzruszony...chciałem krzyczeć,
ale głos mi uwiązł w gardle...
jesteśmy mistrzami świata!"

Znów gdzieś zginął Pele.
Szukano go na konferencję prasową.
Po pół godzinie znaleziono go na bocznym boisku,
grał z chłopcami szwedzkimi, jak z kolegami.
"Bawiło mnie ogromnie,
bo szwedzkie dzieci, białe jak lalki,
podchodziły do mnie i dotykały mojej twarzy,
czy jestem naprawdę czarny,
czy pomalowany pastą do butów."

Prezydent Kubiczek wysłał po nas samolot.
Nad Rio przemknęło 16 myśliwców jako honorowa eskorta.
Kolorowy balon poniósł w niebo
wielki napis - Viva Pele!
"Mój ojciec ścisnął mnie w ramionach
i wyszeptał: Gratuluję, synku!
...Mama miała kwiaty
i na kartce jakieś przemówienie dla telewizji.
Zarzuciła mi ręce na szyję i tylko szlochała".
dzieciaki w korowodzie niosły transparent z wielkim napisem:
Brazylia jest wielka, a Pele - jej królem!
Dorośli chcieli, aby na fladze zamiast globu umieścić piłkę.
"Ofiarowali mi nowiutki samochód,
a ja przecież nie miałem prawa jazdy".
Lata od 1958 r. do następnych mistrzostw 1962r.
były latami legendy Pelego.
Rozegrał w tym czasie 500 meczów,
strzelił 600 goli.
W jednych mistrzostwach - 107, a w jednym meczu - aż 6.

W 1960 r. Pele poznał w sklepie z płytami
śliczną dziewczynę - Rosemary.
"Miałem tylko jedną wątpliwość,
czy Rosa więcej kocha Pelego, czy mistrza świata...
Z tą wątpliwością poszedłem
do mojego ojca kapucyna."

"Byłem we Włoszech u Papieża.
Bardzo to przeżyłem.
Miałem propozycję, aby zostać we Włoszech...
Wziąłem Cristine na ręce
i powiedziałem - jestem już tatusiem,
jestem za stary, wracam do swoich".

Pele, a co z domkiem dla taty?
Pele, jesteś cudowny, czekoladowy.
Jesteś legendą, bajką, królewiczem,
a co z Tobą dziś?

Legenda minęła.
Czy zostałeś Wielki
i czy Ty jesteś Ktoś!

Ks. Tymoteusz


początek strony
© 1996-1997 Mateusz