Ludzie

To jest ktoś!

Panowie, kapelusze z głów!
Oto geniusz!

 

"Rodem warszawianin,
sercem Polak,
a talentem obywatel świata..."

Fryderyk Franciszek Chopin.

 

Urodził się,
według zapisu w metryce parafialnej,
sporządzonej przez ks. Józefa Morawskiego
w kościele św. Rocha w Brochowie,
22 lutego 1809 r. w Żelazowej Woli koło Sochaczewa.

Ojciec Fryderyka, Mikołaj Chopin,
był rodowitym Francuzem.
W roku 1788 przybył "w interesach" do Polski.
Poznał ten kraj, jego dzieje, kulturę,
ukochał go, znalazł wielu przyjaciół,
nauczył się dobrze mówić po polsku.
Polska stała się jego druga Ojczyzną.

Matka, Tekla Justyna z Krzyżanowskich,
obdarzona najlepszymi cechami Polki,
również dużymi zdolnościami muzycznymi,
była filarem i dobrym duchem tego domu.
Fryderyk miał trzy siostry:
Ludwikę, Izabellę i Emilię.
"Dom Chopinów był czysto polski.
Nie można było sprawić Fryderykowi
większej przykrości, jak kwestionując
jego tytuł Polaka,
z powodu francuskiego nazwiska".

Żelazowa Wola, w pobliżu Sochaczewa,
nad Utratą - miejscowość, gdzie Chopinowie
mieszkali po ślubie.
Pola i łany mazowieckie,
między którymi wiją się kręte drogi
z pochylonymi, czasem przygarbionymi
ze starości wierzbami,
symbolem wielkiej tęsknoty
Chopina za ziemią ojczystą.

W 1810 r. rodzina Chopinów
przeniosła się do Warszawy.
Zamieszkali w Pałacu Saskim,
z którego - -po działaniach wojennych 1939 r.
i Powstaniu Warszawskim -
pozostały tylko fragmenty kolumnady,
stanowiące dzisiaj oprawę
Grobu Nieznanego Żołnierza.

Wrażliwy, chorowity chłopiec
już od wczesnego dzieciństwa
wykazywał fenomenalne zdolności muzyczne.
Od matki uczył się pierwszych
dźwięków mowy ojczystej,
od niej słyszał pierwsze melodie
polskich pieśni.
Obraz matki pozostał dla niego największą świętością.
Utożsamiał go z obrazem Ojczyzny.

Rodzice przekonawszy się
o nadzwyczajnych zdolnościach syna,
oddali go w ręce doświadczonego pedagoga,
Wojciecha Żywnego.
Frycek grał, improwizował, komponował.
"Mały Chopinek" już od dzieciństwa
z wielkim powodzeniem koncertował.
Zapraszany na uroczystości, do salonów,
niestety, grywał także w Belwederze
dla W. Księcia Konstantego i jego syna Pawła,
Muzyka stała się natchnieniem Fryderyka,
ale i innych przedmiotów uczył się pilnie
- początkowo w domu,
a potem w Liceum Warszawskim,
które ukończył z wyróżnieniem.

Gdy u 16-letniego Chopina
lekarze rozpoznali pierwsze objawy choroby płuc,
dla ratowania zdrowia
wyjechał z matką i siostrami do Dusznik.
Już wtedy dał się poznać
jako człowiek dobry, życzliwy:
"... Tam bowiem, gdy kilkoro dzieci
przez śmierć ojca, do wód na kurację przybyłego,
sierotami stało się,
pan Fryderyk Chopin... dał dwa koncerty
na dochód tychże..."
Sobie przysporzył chwały,
a sierotom? - 74 talary. Dużo.

Po powrocie z uzdrowiska do Warszawy
rozpoczął pierwszy rok studiów
w Szkole Głównej Muzyki,
wówczas jednym z oddziałów
Uniwersytetu Warszawskiego.
Zapraszany do wielu domów, koncertował ciągle.
Cały był muzyką. Ona stanowiła jego życie.
Improwizował zwłaszcza przy każdej okazji:
"... Co niedzielę i święto...
odprawiało się nabożeństwo dla uczniów
w kościele pp. Wizytek...,
Chopin... częstym na chórze bywał gościem
i chętnie grywał na organach...
Którejś niedzieli... Chopin siadł do organów..."
Improwizował na temat fragmentu
ostatniego utworu orkiestry i chóru.
Zasłuchani uczestnicy Mszy św. "zapomnieli o miejscu
i obowiązkach..."
aż ich obudził "zakrystian,
w biegu zaczynający perorę:
- A cóż u licha, państwo tu robicie?
Ksiądz już dwa razy Ť Dominus vobiscumť zaczyna,
chłopcy dzwonią i dzwonią przy ołtarzu,
a organy nie ustają!..."

Gdy Chopin skończył szkołę,
prof. Józef Elsner wpisał mu ocenę:
"geniusz muzyczny".

Należało kontynuować naukę na zachodzie Europy,
należało dać się poznać.
Czasy były trudne.
Polska, rządzona przez cara i W. Księcia Konstantego,
przez "komisarza Królestwa Polskiego" - Nowosilcowa,
opleciona była siecią szpiegów i prowokatorów.
Terror, samowola cesarzewicza, areszty, zsyłka.
Zaczynały dojrzewać projekty zbrojnego powstania.
Gdyby Chopin wiedział,
że powstanie wybuchnie już w listopadzie 1830 r.,
nie szykowałby się do wyjazdu,
ani nie wyznaczyłby jego terminu na ten okres.

2 listopada 1830 r. opuścił jednak Polskę,
udając się do stolic europejskich.
Ciężki to był wyjazd.
Gnębiły go nie tylko przeczucia,
ale także rozmyślania o losie Ojczyzny.
Zapisał w pamiętniku:
-"... myślę, że jadę umrzeć,
a jak to przykro musi być umierać gdzie indziej,
nie tam, gdzie się żyło..."

Wyjeżdżał, żegnany przez rodzinę, przyjaciół, kolegów.
"Ideał" Chopina, jego natchnienie i muza
- Konstancja Gładkowska,
napisała mu przed odjazdem w sztambuchu:
"Mogą Cię obcy lepiej nagrodzić, ocenić
lecz od nas kochać mocniej
na pewno nie mogą".
(Po latach Fryderyk, w tęsknocie i depresji,
dopisał ołówkiem: "mogą".)
Nie spodziewał się kompozytor,
że opuszcza Ojczyzną na zawsze
- i nie tylko po to,
by zadziwić świat swym geniuszem,
ale by okryć chwałą Polskę.

Na wiadomość, że powstanie upadło,
Chopin chciał wracać do Warszawy.
Rodzice żądali jednak, by został za granicą.
Został więc. Zawsze był posłuszny rodzicom.
Ale "... chce mi się śmierci... - pisał.
Moskal panem świata?
O Boże, jesteś Ty!...
Ach, czemu choć jednego Moskala
zabić nie mogłem?"
Wstrząs, jaki wówczas przeżył,
pozostawił w nim ślad na całe życie,
ślad, który dominował w jego utworach.
Jego "armaty ukryte w kwiatach"
nigdy nie umilkły.
Chopin bronił i utwierdzał
nieśmiertelność polskiego narodu
- swoją twórczością.
Artysta wojażował z Berlina do Wiednia, Pragi,
Paryża - gdzie osiadł na stałe.
Lata 1839-1848 były okresem w życiu Chopina,
w którym osiągnął szczyty sławy.
Oblegany przez przyjaciół, wielbicieli, uczniów,
jaśniał dowcipem, intelektem, talentem.
Koncertował, improwizował, komponował.
Powstawały koncerty, mazurki,
preludia, walce,
sonaty, nokturny, ballady, etiudy, scherza.
Grał bez wytchnienia.
Robert Schumann pisał o jego muzyce:
"... Chopin zagrał...
śpiewał na fortepianie najpiękniejsze swe pieśni...
Nic w przyrodzie nie było zdolne
przypomnieć tych dźwięków,
chyba w ciszy nocnej smutna nuta słowika..."

Niestety, ciągle zapracowany, chory,
za mało myślał o swoim zdrowiu.
Spalał się, stan jego zdrowia pogarszał się.
Choroba wkraczała w ostatnią fazę,
Nadeszła i śmierć.
Jest kilka relacji z ostatnich dni życia Chopina.

Jedna z nich pochodzi
z ust ks. Aleksandra Jełowickiego:
"... Czy wierzysz? - Wierzę...
Jak mię matka nauczyła...
Odbył spowiedź, przyjął Wijatyk i Ostatnie Pomazanie.
... to, com przyjął, jest nad wszelką cenę...
Kocham Boga i ludzi!...
Módlcie się za mną! Do widzenia w Niebie!...
Jestem u źródła szczęścia..."
Umarł 17 października 1849 r. w Paryżu.

Pozostała do wypełnienia wola artysty.
W kościele św. Magdaleny w Paryżu wykonano
- zgodnie z jego pragnieniem -
"Requiem" Mozarta.
Wiele znakomitości w pojazdach i pieszo
towarzyszyło mu w kondukcie pogrzebowym
na miejsce ostatniego spoczynku - cmentarz
Pčre-Lachaise
"Mimo wielkiej sławy,
znacznej ilości dzieł napisanych i udzielanych lekcji,
majątku Chopin nie zostawił:
nieszczęśliwi Polacy,
których wygnanie sprowadzało tyle razy do jego drzwi,
wiedzieli, gdzie ta fortuna się rozeszła".

Gdy Chopinowi niewiele już zostało życia,
mówił do swej siostry, Ludwiki Jędrzejewiczowej:
"Wiem, iż wam Paskiewicz nie pozwoli
mnie przewieźć do Warszawy,
więc zabierzcie przynajmniej moje serce".
Siostra serce Fryderyka, ukryte jak kontrabanda,
przewiozła do Warszawy.
Złożono je w urnie,
a potem umieszczono w pięknej hebanowej skrzynce.
Za zgodą ks. Sotkiewicza,
ówczesnego proboszcza kościoła Świętego Krzyża,
spoczęło w nawie głównej
w drugim filarze po lewej stronie tegoż kościoła.
"Gdzie skarb twój, tam serce twoje.
Fryderykowi Chopinowi - Rodacy".
Ze zniszczonego w Powstaniu Warszawskim
kościoła Świętego Krzyża
urnę z sercem zabrał i przechował w Milanówku
ks. abp Antoni Szlagowski.
W 1945 r. wróciła na swoje miejsce
- do kościoła Świętego Krzyża w Warszawie.

I zawsze aktualne jest to,
co C.K. Norwid pisał
w 117. numerze "Dziennika Polskiego" w Poznaniu
w dniu 25 października 1849 r.:
"Rodem warszawianin,
sercem Polak,
a talentem obywatel świata.
Fryderyk Chopin zeszedł z tego świata...
Umiał zbierać kwiaty polne,
rosy z nich ani puchu nie odtrącają najlżejszego...
Przezeń Ludu polskiego porozrzucane łzy po polach,
w diademie ludzkości się zebrały w diament piękna...
Wszędzie jest, bo w Ojczyzny duchu mądrze przestawał
i w Ojczyźnie spoczął, bo jest wszędzie!"

Panowie! Kapelusze z głów! Oto geniusz!

Ty byłeś i jesteś Ktoś, Fryderyku!

Ks. Tymoteusz


początek strony
© 1996-1997 Mateusz