Ludzie
NOWE PORTRETY ŚWIĘTYCH

Święta Teresa z Lisieux

O. Antonio Sicari

 

Teresa z Lisieux zmarła pod koniec ubiegłego wieku w roku 1897 i została kanonizowana w roku 1925, po tak krótkim czasie, że nie zostały zachowane ograniczenia przewidziane przez prawo kościelne. Pius X, który rozpoczął proces kanoniczny, już na początku przepowiedział, że zostanie uznana "największą świętą nowych czasów". Pius XI natomiast, który wyniósł ją do chwały ołtarzy, nazwał ją: "gwiazda mojego pontyfikatu" i "huragan chwały". Tej młodej karmelitance, która zmarła w wieku 24 lat, towarzyszyło powszechne poruszenie uczuć i pobożności, a została beatyfikowana -- gdyby żyła -- w zaledwie pięćdziesiątym roku życia. Ponadto (wydaje się to wyborem dość paradoksalnym, zważywszy, że była to siostra klauzurowa), ogłosił ją patronką wszystkich misji i misjonarzy na ziemi.

W roku 1937 kardynał Pacelli jako legat papieski, konsekrował, poświęconą jej bazylikę w Lisieux, nazywając Teresę "małym tabernakulum żywego Boga", oraz "ogromną świątynią dla zdobytych przez nią ludzi". Później, już jako papież, nadał jej, pospołu ze świętą Joanną d'Arc, tytuł patronki Francji.

Tuż po drugiej wojnie światowej, w pięćdziesiątą rocznicę śmierci, gdy zaczęto zwać ją "Teresą z Francji", urna z jej ciałem objechała cały kraj, wszędzie zaznając triumfalnego przyjęcia.

Autobiografia napisana przez Małą Teresę Martin i jej wizerunki, rozeszły się po świecie w setkach milionów egzemplarzy, a jedynie w latach 1915-1916 dochodziły do czterech milionów.

W latach trwania dwu wielkich wojen światowych uważana była za przyjaciółkę i pocieszycielkę wielu wiernych, nawet w okropnościach okopów i obozów koncentracyjnych.

Nazywano ją "dziewczynką najbardziej kochaną na ziemi".

Przypisywane jej przed kanonizacją cuda, przekroczyły liczbę 4000. Z drugiej strony, sama przyrzekła: "Jeżeli zostaną wysłuchane moje pragnienia, aż do skończenia świata otworzy się ku ziemi moje niebo" i z rozbrajającą prostotą przepowiedziała: "wiem, że cały świat będzie mnie kochał ".

Co więc się stało? Dzisiaj teologowie i badacze są raczej zakłopotani. Pytają się, czy chwała towarzysząca Teresie nie opiera się na wielkim nieporozumieniu, ponieważ wydaje się, że nieoczekiwanie ukazała ona pewną, zbyt łatwą, pełną uśmiechu, zbyt poufałą drogę do świętości. Zdawało się, że za jednym zamachem obaliła stary gmach heroicznej świętości, niemożliwy do przyjęcia dla większości wiernych, na korzyść pewnej świętości codziennej, pospolitej, praktykowanej w sprawach małych, jak spadające płatki róży przed Ukrzyżowanym lub Najświętszym Sakramentem; podobnie jak czynią to dziewczynki w czasie procesji Bożego Ciała.

Wydawało się, zatem, że jej świętość przerodziła się w bajkę dla dzieci, którą można także opowiadać dorosłym, a opowieść owa może umacniać wiarę i wzruszać, podobnie jak jej wizerunek jako "świętej" z krzyżem przykrytym bukietem róż.

Potem, stopniowo zaczęto odkrywać, że była ona świętą zbyt "przesłodzoną" i lukrowaną, aby być wiarogodną. Zaczęto więc szukać "prawdziwego obrazu Teresy", poddając jej życie, charakter, posłannictwo, drobiazgowym analizom socjologicznym i psychologicznym. Najlepsze wyniki uzyskiwali ci, którzy zdecydowali się na rekonstrukcję, z największą dokładnością, wydarzeń z życia i pism duchowych owej młodej karmelitanki.

Lecz pospolite odczucie całego ludu chrześcijańskiego nie zostaje zaburzone, nawet jeśli lepiej zrozumie się głębię jej doświadczenia i nauczania.

A zatem, ponad wszystkie możliwe naukowe ustalenia, Teresa porusza serca ludzi, czymś tak głębokim i tajemniczym, że jedynie to może tłumaczyć dlaczego, podobnie jak święty Franciszek, stała się tak "uniwersalna" i jest jedyną świętą zachodniego świata, czczoną także w kościele wschodnim, szanowaną także w świecie niechrześcijańskim.

Zajmowali się nią artyści i myśliciele; uczynili z niej pewien "znak" i klucz do lektury swoich dzieł. Mamy tu na myśli, dla przykładu, powieści Bernanosa albo ostatnie poglądy filozoficzne Bergsona.

Przesłanie jakie ta święta niesie światu -- pisał Bernanos -- jest jednym z najbardziej tajemniczych i przynaglających, jakie kiedykolwiek otrzymał. Świat umiera z powodu braku dziecięctwa, gdy totalitarni półbogowie celują doń ze swoich armat i wozów pancernych, dokładnie jest mu przeciwny.

Także w naszych czasach, dwa nakręcone kiedyś przez intelektualnych agnostyków filmy, pokazały pozytywny obraz Teresy z Lisieux. W filmie Olmiego Legenda o świętym pijaku na nowo przedstawione zostało opowiadanie podobne do tego, jakie w 1939 roku napisał Józef Roth, ukazując, iż u wielu teologów zdołał odnaleźć najgłębszą istotę jej przesłania. Tak samo w filmie Teresa, pewien niewierzący reżyser (A. Cavalier) dał pewną znamienną interpretację postaci świętej, rozumianą jako biblijna ukochana z Pieśni nad pieśniami.

Zacznijmy zatem od prostego opowiadania o życiu Teresy Martin, która dla wielu, obserwujących ją z bliska, wydawała się nie mieć niczego szczególnego do ofiarowania.

Pochodziła z zamożnej mieszczańskiej rodziny i miała dość szczęśliwe dzieciństwo; cztery i pół roku pełnych radości życia. Matka pisała: śmieje się i bawi od rana do wieczora.

Była ostatnią z piątki dziewcząt, dzieckiem bardzo wrażliwym i ekspansywnym, łatwo wpadającym w zniecierpliwienie, lecz przy tym wesołym i pełnym słodyczy. Jednak jak potrafiła być czuła, tak samo była uparta względem tego, co jej nie przekonywało; Kiedy powie 'nie' -- mówiła mama -- nie można jej było nakłonić do ustępstwa; nawet gdyby pewnego dnia została zamknięta w piwnicy, raczej spałaby tam przez noc niż powiedziała 'tak'.

Była jednak bardzo prawdomówna i szczera (nie kłamałaby, nawet za całe złoto tego świata), a jeżeli popełniła jakieś wykroczenie, bardzo pragnęła szybko otrzymać przebaczenie.

Przede wszystkim, między nią i Bogiem istniał pewien rodzaj poufałości, który jest przywilejem wszystkich dzieci wychowywanych w prawdziwie chrześcijańskiej rodzinie; tylko, że Teresa żyje poufałością całą sobą. Jako osoba dorosła mogła szczerze powiedzieć, że od trzeciego roku życia nigdy nie powiedziała Bogu nie.

Szczęśliwe dzieciństwo brutalnie odeszło wraz ze śmiercią matki (zmarłej z powodu nowotworu narządu rodnego). Wszystkie szczegóły choroby" odcisnęły trwałe piętno na tej tak uczuciowej dziewczynce, a przede wszystkim ten dzień, w którym "długo stałam -- jak sama rzekła -- przed otwartą trumną. Nigdy przedtem tego nie widziałam, a mimo tego rozumiałam.

Odtąd ciążył na niej cień stałego smutku, mimo że życie rodzinne, podobnie jak dawniej, było przepojone czułością, wiarą i spokojem. Teresę wychowywały dalej siostry (wybrała szczególnie jedną z nich jako "drugą mamę"). Była przy tym bardzo przywiązana do ojca, człowieka bardzo dobrego (Mój mąż -- jak pisała żona -- to święty człowiek, jakiego życzyłabym wszystkim kobietom), mimo że już starszego (kiedy urodziła się Teresa, miał pięćdziesiąt lat), zdolnego równocześnie do ojcowskiej i matczynej czułości.

Teraz, kiedy żona już zmarła, żył razem z rodziną, zarządzając swoim majątkiem, poświęcając wiele czasu na czytanie i medytację oraz hobby jakim było łowienie ryb oraz praca w ogrodzie.

Miał białą brodę i dlatego córki nazywały go czule -- "patriarcha". Był dla nich na ziemi wyobrażeniem "Boga Ojca". Nie jestem w stanie wyrazić jak bardzo kochałam ojca -- mówiła Teresa -- wszystko w nim wzbudzało podziw. To od niego, jako mała dziewczynka, uczyła się kochać przyrodę, a obserwując go w kościele, zaczęła rozumieć co to jest modlitwa. Od niego nauczyła się kochać biednych i przychodzić im z pomocą.

W pewnym okresie Teresa utraciła swoją przebojowość i stała się cicha, zamknięta w sobie, bardzo wrażliwa i skłonna do płaczu. Był to smutny okres, który nazwała "najbardziej bolesnym w życiu", a który trwał około dziewięć lat. Z jednej strony była dzieckiem, zbyt ochranianym i rozpieszczanym przez wszystkich, a z drugiej zbyt dorosła i zamyślona.

Gdy miała zaledwie dziewięć lat, opuściła ją siostra, którą wybrała jako "drugą mamę", ponieważ w mieście, gdzie mieszkali, wstąpiła do zakonu karmelitańskiego o ścisłej klauzurze.

Teresa poczuła się zraniona do głębi duszy (tym bardziej, że popełniono błąd, ukrywając przygotowania). Nabrała absolutnej pewności, że ona także jest powołana do Karmelu. Wytłumaczono jej dokładnie, że jest to długie odosobnienie, na jakie udaje się ten, kto chce całym sercem szukać Boga: Czułam, że Karmel jest tym miejscem, w którym Bóg pragnie, abym ja także ukryła się. Czułam to z taką siłą; w sercu nie pozostała najmniejsza wątpliwość.

A trzeba uściślić, że było nie tylko powołanie pewne, ale także pozbawione jakiejkolwiek dwuznaczności psychologicznej.

Teresa wyjaśniła: Nie był to dziecięcy, przetrwały sen, ale "pewność" powołania prze Boga. Chciałam wstąpić do Karmelu, nie z powodu Pauliny (siostry), albo zjednoczenia z utraconą mamą, lecz "jedynie dla Jezusa". Myślałam o wielu sprawach, których nie da się wyrazić słowami.

Jeśli miała siostrze coś do zarzucenia, to nie fakt wybrania Karmelu, lecz to, że nie poczekała na nią.

Jest tajemnicą Teresy, że będąc zranioną przez to wszystko, co rani dzieci, już w swoich latach dziecięcych nosiła w sobie głębię porzucenia samej siebie jedynie dla Boga. W każdym razie, cierpienie psychiczne związane z rozstaniem było tak wielkie, że pojawiła się pewna dziwna choroba, w czasie której, przez wiele tygodni miała niewytłumaczalne ataki strachu i zdawało się, że stanie się "idiotką", która bez końca lamentuje.

Pewnego dnia, gdy bez przerwy wołała: "mamo", "mamo", a zdesperowane siostry, w swojej bezsilności modliły się do Madonny, zobaczyła, że stojąca w pokoju statuetka Dziewicy zaczęła się ruszać i uśmiechać do niej. Natychmiast wyzdrowiała, jakby obudzona z długiego koszmarnego snu.

Siostry coś przeczuwały i zadawały pytania, a były one drobiazgowe, jeśli chodziło o szczegóły (głównie w czasie, kiedy szła z wizytą do klasztoru), tak że Teresa prawie bała się, iż zostanie posądzona o pomyłkę, że wszystko to wymyśliła, że może kłamie, i że także ta łaska zmieni się w udrękę.

Była dzieckiem zranionym także dlatego, że jej umysł i serce wydawały się być zbyt szybko dojrzałe, podczas gdy wrażliwość pozostała na poziomie dziecka. Nosiła w sobie pewną tajemnicę, o której pisano już na wiele sposobów, a która nie była jeszcze w stanie wyzwolić się z powłoki nadzwyczajnej wrażliwości.

Tajemnicę jej okresu dziecięcego, która później stanie się głębokim doświadczeniem duchowym i doktryną, można przedstawić tak: ta dziewczynka miała pewną zdolność bycia "konsekwentną" w sprawach, które przyjęła albo, w które wierzyła w swoich życiowych wyborach, zarówno na polu ludzkich prawd, jak też prawd duchowych.

Oto niektóre przykłady:

Kiedy była jeszcze bardzo mała, ktoś opowiadał jej o pięknie raju, a ona "tuląc się do mamy, życzyła jej śmierci": ach, jakże chciałabym abyś umarła! Zganiona, okazała wielkie zdziwienie: Ależ dlaczego? Przecież w ten sposób będziesz mogła pójść do nieba! Przecież zawsze mi mówisz, że aby tam pójść, trzeba umrzeć! Podobnie czyniła to względem ojca, kiedy wpadała w "wybuchy miłości".

Gdy mówiono jej, że może wybrać z koszyka ulubione wstążki do zabawy, wydawało jej się normalne odpowiedzieć: wybieram wszystkie.

A kiedy ojciec, stojąc na szczycie drabiny, mówił do dziewczynki: odejdź malutka, bo gdybym spadł to ciebie przygniotę, uczepiła się drabiny, ponieważ wtedy, gdy tatuś umrze nie będę cierpiała widząc go martwym, dlatego że umrę razem z nim.

Pewnego razu, w czasie wieczornej przechadzki, ojciec pokazał jej układ gwiazd tworzących literę T. Stwierdziła, że to Bóg zapisał jej imię na firmamencie.

Podczas przygotowania do spowiedzi (w wieku 7 lat), tłumaczono jej, że nie wyznaje swoich grzechów przed człowiekiem, lecz przed Bogiem. Rzekła wtedy z całkowitym przekonaniem: kiedy musiałam powiedzieć księdzu Ducellier, że kocham go całym sercem, widziałam, iż w jego osobie będę mówiła z Panem.

Gdy mówiono jej, że w piekle wszyscy potępieni nienawidzą Boga, podsumowała, że zbyt smutne jest przebywanie w miejscu, gdzie nikt Go nie kocha i wyraziła chęć by tam pójść, aby przynajmniej ona jedna kochała w nim Boga.

Przypominamy te epizody w okresu jej wczesnego dzieciństwa, aby pokazać jaką była, w okresie dziewczęcym i wczesnym młodzieńczym, aby pokazać dojrzałość, która w niej trwała, pomimo przechodzenia przez okresy trudnego wzrastania i niepokoju, oraz jakie doświadczenie leżało u podstaw, na których, gdy stała się dorosła, wyrosła świadoma doktryna i praktyka życia.

Z pewnego punktu widzenia, to wszystko czego potem będzie uczyła Teresa, już zostało odzwierciedlone, jak pewna przypowieść, w zdarzeniu jakie miało miejsce, gdy dziewczynka liczyła sobie zaledwie trzy lata.

Sama matka opowiada o nim w liście do starszej córki, przebywającej wówczas w internacie szkolnym: Wczoraj Teresa zapytała mnie, czy pójdzie do nieba. Powiedziałam jej, że tak, gdy będzie dobra. Odpowiedziała mi: 'tak, ale jeżeli nie byłabym dobra, to pójdę do piekła.ale wiem co zrobię: ucieknę do góry z tobą, do nieba i cóż będzie mógł na to poradzić Bóg? Będziesz mnie trzymała mocno w ramionach.' Czytałam w jej oczach, że jest przekonana iż Bóg nie może jej nic zrobić, gdy jest w ramionach mamy.

Otóż, trzeba tylko poczekać, aż Teresa, gdy podrośnie, "zmniejszy" dystans pomiędzy mamą i samym Bogiem. Potrzeba jedynie, aby doświadczyła, że Bóg "kocha nas bardziej niż nasza własna matka", a całe jej przesłanie tak właśnie zostanie sformułowane.

Ale powróćmy do owego trudnego okresu jej pierwszych lat młodzieńczych. W sprawach istotnych jest w pełni dojrzała. Kiedy otrzymała Pierwszą Komunię w wieku 11 lat, to "zdecydowanie", o którym mówiliśmy, osiągnie już niewiarogodną doskonałość mistyczną: Był to pocałunek miłości. Czuję się kochana i mówię: kocham Ciebie i daję Tobie siebie na zawsze.już od dłuższego czasu Jezus i mała Teresa patrzą na siebie i rozumieją się.Tego dnia nie było to jedynie spojrzenie, było to zjednoczenie; nie byli więcej dwoje. Teresa znikła jak kropla wody w oceanie, pozostał tylko Jezus.

Wkrótce otrzymała Bierzmowanie, a chociaż wytłumaczono jej, że Duch Święty obdarzy ją siłą, aby była świadkiem, prosi o łaskę możliwości i zrozumienia wielkiego cierpienia dla miłości Jezusa. To także jest tego zdecydowaną konsekwencją, jeżeli jest prawdą, iż chodzi tu o danie świadectwa Temu, który dla nas cierpiał i umarł.

Kiedy powiedziano Teresie, że powinna przygotować się do przyjęcia Pierwszej Komunii, ofiarowując Jezusowi wiele kwiatuszków i licząc je każdego dnia, w niespełna miesiąc uzbierała ich "tysiąc dziewięćset czterdzieści dziewięć". Matematyczne niepokoje, w zwyczaju tamtych czasów, będą może dyskusyjne z punktu widzenia teologicznego, ale nie jest oczywiście ważna powaga z jaką uczyła się oczekiwać na pierwsze spotkanie w konfrontacji z pragnieniem bycia przygotowaną, okazując miłość.

Tymczasem, także druga siostra wstąpiła do Karmelu (była to druga "mama", która odeszła) i trzynastoletnia Teresa nie była w stanie uwolnić się od kruchych aspektów swojego dzieciństwa. Często zdarzało jej się słyszeć jakieś błędne kazanie (a było wówczas we Francji wiele jansenizmu) i dziewczynka zaczęła się zaplątywać w świat skrupułów i lęków.

W końcu, w noc Bożego Narodzenia roku 1886 otrzymała swój "mały cud" (jest to ta sama noc, której w owym roku Claudel nawrócił się po wejściu do katedry Notre Dame w Paryżu). Stanowił on pewien rodzaj oczyszczającego i zbawiennego kontaktu pomiędzy dziecięctwem Jezusa i Teresy, w którego wyszła zupełnie uzdrowiona. Nagle ponownie znalazła się w stanie jaki przeżywała przed dziewięciu laty: pogodna, ufna, spokojna, wesoła i przedsiębiorcza: Od tej błogosławionej nocy nie byłam więcej wplątana w żadną walkę, lecz posuwałam się od zwycięstwa do zwycięstwa.Jezus mnie przemienił w taki sposób, że samej siebie nie mogłam poznać.

Od trzynastego do piętnastego roku, żyje w "najpiękniejszym okresie życia", w którym dwie siostry Martin (Teresa i Celina) zaznawały "ideału radości na ziemi": Mój duch wzrastał.kochałam zawsze to wszystko, co było wielkie i piękne.W tym okresie przeważało we mnie ogromne pragnienie poznania.

Są to pragnienia, które prowadzą linią dobrze wytyczoną, według dokładnego planu, zawsze na bazie owego "zdecydowania", o którym wiele razy mówiliśmy.

Pewnego dnia z modlitewnika Teresy, wysunął się obrazek Ukrzyżowanego. Z brzegu ukazało się jedynie ukrzyżowane ramię, z którego na ziemię spadały krople krwi: Była do głębi poruszona widokiem owej krwi, która padała z boskich rąk, odczuwając wielkie ból w sercu na myśl, że mogą upaść na ziemię i nikt ich nie zbierze!

Tak to odkryła, jaką prawidłową postawę powinna mieć w swoim życiu; u stóp krzyża, aby zbierać krew Odkupiciela i ofiarowywać tym wszystkim, którzy jedynie przez tą krew będą mogli być oczyszczeni: Odczuwałam wlewające się do serca miłosierdzie oraz pragnienie zapomnienia o sobie. Kto ofiarowuje krew Chrystusa, powinien ze swojej strony ofiarować się bezgranicznie.

Szybko wprowadziła to w czyn.

W Paryżu zostały w straszny sposób zamordowane dwie kobiety i dziewczynka. Aresztowano pewnego trzydziestoletniego Włocha Enrico Pranzini, łowcę przygód, wysokiego, ładnego i pełnego pogardy. Podczas całego procesu arogancko zaprzeczał, a gazety określały go jako "bezczelnego drania", "potwora", "podłego brutala". Skazany na śmierć, nie wykazał żadnej skruchy i odrzucił kapłańską posługę.

Teresa, gdy dowiedziała się o tym fakcie, wybrała go jako "swojego grzesznika", modliła się nieustannie, ofiarowywała cierpienia, zamówiła Msze Święte o jego nawrócenie: W głębi serca -- powiedziała -- odczuwałam pewność, że będę wysłuchana, ale by dodać sobie odwagi i dalej modlić się za grzeszników, powiedziałam Bogu, że jestem pewna Jego przebaczenia dla nieszczęśliwego Pranziniego i będę w to wierzyła, nawet jeśli nie wyspowiada się i nie wykaże żadnych oznak żalu; tak wielką miałam wiarę w nieskończone miłosierdzie Jezusa, a proszę dla mojej prostej pociechy jedynie o pewien "znak" żalu.

Następnego dnia przeczytała w gazecie, że Pranzini z pogardą odrzucał posługę księdza aż do stopni gilotyny, ale w ostatniej chwili, niespodziewanie chwycił krzyż, który mu podawał i ucałował go czule dwa razy.

Piętnastoletnia Teresa nazwała go swoim "pierwszym synem" i od tego czasu postanowiła kochać, kochać Jezusa z uczuciem. Dwa słowa (miłość i cierpienie) były już dla niej nierozerwalnie złączone.

Decyzja o wstąpieniu do Karmelu, aby spędzić tam życie na modlitwie za grzeszników, została już podjęta, ale miała dopiero piętnaście lat, a nie można było tam wstąpić przed osiągnięciem wieku dorosłego.

Jednak, Boskie wezwanie -- powiedziała -- było tak naglące, że gdybym musiała przejść przez ogień, uczyniłabym to.

Najpierw przekonała ojca, który mimo, że czuł w sercu rozdarcie, powiedział jej, że Bóg uczynił mu wielki zaszczyt powołując jego córki; dalej usiłowała przekonać przełożoną diecezjalną zakonu, potem biskupa, aby pozwolono szybko wstąpić do Karmelu.

Nie mogąc załatwić tego po swojej myśli, decyduje się udać do Papieża i zapisuje się na diecezjalną pielgrzymkę do Rzymu. Była to pielgrzymka około dwustu osób, prowadzona przez biskupa pomocniczego diecezji. Interesowały się nią gazety francuskie i włoskie. Specjalny pociąg wiozący pielgrzymów witano i przyjmowano we wszystkich głównych miastach Włoch (była to także podróż turystyczna, luksusowo zorganizowana).

A więc, Teresa zwiedziła Paryż, Mediolan, Wenecję, Padwę, Bolonię (tutaj pewna grupa studentów otoczyła pociąg na stacji, a jeden z nich usiłował wynieść na rękach najpiękniejszą Francuzkę z grupy, lecz Teresa zmierzyła go takim spojrzeniem, że natychmiast ją postawił na ziemi i znikł zawstydzony). Na koniec pojechano do Loreto a następnie do Rzymu (Florencję, Pizę, Genuę zwiedzano w drodze powrotnej).

W wiecznym mieście szczytowy moment stanowiła audiencja, w czasie której wszyscy pielgrzymi kolejno przechodzili przed oblicze papieża i każdy otrzymywał jego błogosławieństwo. Wiele razy proszono, aby nie trudzić starego i chorego papieża i żeby przechodzić w ciszy. Teresa była ostatnia, która w sposób śmiały nie usłuchała. Dobry papież -- napisze później -- był tak podeszły w latach, że można by rzec iż jest nieżywy. Nie mógł prawie nic powiedzieć.

Po złożonym ukłonie i ucałowaniu stóp (według ówczesnego zwyczaju), zamiast podnieść się i odejść, upadła na kolana i prawie płacząc powiedziała: Świątobliwy Ojcze, pragnę prosić o pewną wielką łaskę. Mówiła głosem tak załamującym się, że staruszek papież nie był w stanie nic zrozumieć: Nie bardzo rozumiem -- powiedział.

Wasza świątobliwość -- zainterweniował zniecierpliwiony biskup, który stał z boku -- jest to dziewczynka, która pragnie wstąpić do Karmelu w wieku 15 lat. Ale przełożeni właśnie badają ową sprawę.

Odpowiedź papieża była zatem obowiązująca: A więc, moja córko, czyń to, co powiedzą tobie przełożeni.

Ach, najświętszy ojcze -- nalegała Teresa -- jeżeli ty powiesz tak, wszyscy zgodzą się z tym.

Papież spojrzał na nią uważnie, potem powoli, akcentując każdą sylabę powiedział: Dobrze, dobrze, wstąpisz jeżeli Bóg tego zechce.

Miał -- powie Teresa -- wyraz oczu tak przenikający i przekonujący, że odcisnął się w mojej duszy. Usiłowała jednak ciągnąć dyskusję, ale dwóch gwardzistów dotknęło jej, aby wstała. Widząc jednak, że to nie wystarcza, musieli ją podnieść i wynieść na rękach, podczas gdy łzy spływały jej z oczu. Przedtem, zanim oddaliła się, papież dotknął czule jej warg i pobłogosławił.

Fakt ten wywołał taką sensację, że znalazł się we francuskich gazetach, które relacjonowały pielgrzymkę.

Pozornie, nie otrzymała żadnego przyrzeczenia, a długa podróż nie dała oczekiwanego rezultatu. A jednak, była decydująca w życiu Teresy. Do tej pory kapłanów znała jedynie przy ołtarzu i konfesjonale, a teraz miała okazję wielu z ich poznać i obserwować w normalnych warunkach życia (w pielgrzymce uczestniczyło 75 księży).

Co się zdarzyło, dokładnie nie wiemy (wiadomo jedynie, że pewien młody francuski ksiądz, który był wikarym w bazylice świętego Piotra, z powodu "uczuciowej troskliwości", z jaką otaczał młode siostry Martin, spowodował, że wzięto ich na języki), lecz Teresa powróciła do ojczyzny z przekonaniem, że modlitwa za dusze księży jest najpilniejszym zadaniem dla tych, którzy kochają Kościół. We Włoszech zrozumiałam moje powołanie -- powie. A w czasie badania kanonicznego poprzedzającego zakonną profesję, tak wytłumaczy zadanie swoje karmelitańskiego powołania: Przyszłam dla ratowania, a przede wszystkim, aby modlić się za kapłanów.

Przeciwnie do tego, co się zdawało do przewidzenia, pozwolenie na wstąpienie do klasztoru wyjątkowo otworzyło się dla piętnastolatki. Przełożona diecezjalna była poirytowana podaniem, ale bezwolnie wypowiadając proroctwo, rzekła do mniszek: Wydaje się prawie, że ratunek dla tej wspólnoty zależy od piętnastoletniej dziewczynki!, a kiedy przyniosła pozwolenie biskupa, dodała złośliwie: Dobrze, wielebne matki, możecie w końcu zaśpiewać Te Deum. Jako delegatka biskupa, przedstawiam wam tą piętnastoletnią dziewczynkę, której wstąpienia chcecie. Życzę, aby nie zawiodła waszych nadziei, ale przypominam wam, że gdy coś się stanie, wy będziecie za to odpowiedzialne!

Nawet nie czyniąc tego rozmyślnie, kiedy biskup przybył na ceremonię przyjęcia, pomyliła rytuał, i zamiast zaintonować hymn przewidziany dla przywołania pomocy Ducha Świętego, zaintonowała dokładnie Te Deum na dziękczynienie, ku wielkiej uciesze wspólnoty.

Tak oto, "dziewczynka" znalazła się w klasztorze o surowej regule życia, niosącym niemało problemów.

W Lisieux mistyczne piękno i wielkoduszność, które powinny królować w Karmelu, były raczej umniejszane. Formacja duchowa sióstr była ukierunkowana na pewną formę przesadnego moralizmu i ascetyzmu, zabarwionego jansenizmem, z wizją Boga raczej jako sędziego, którego trzeba ułagodzić przez liczne modlitwy i umartwienia.

Do tego trzeba dodać fakt, że od strony ludzkiej i intelektualnej wspólnota zakonna była raczej uboga (siostry Martin ryzykowały, że staną się grupką "intelektualistek", które trzeba odsunąć na margines), a nadto dominowała tam przeorysza, inteligentna, ale gotowa rządzić, przedstawiając swoje kaprysy i zmienne humory jako wolę Bożą. Nie brakowała, w końcu, nadużyć i walk o władzę, zwłaszcza, gdy zbliżał się czas zakonnych wyborów. W mieście mówiono, że Teresa w owym zakonie stała się maskotką wspólnoty, i że właśnie dlatego została zaakceptowana w tak młodym wieku. Jeżeli istniało takie ryzyko, to Teresa doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

Nic, co znalazła w zakonie, nie zaskoczyło jej. Już z tamtej strony krat była w stanie wyczuć wiele spraw: Złudzenie pierwszych dni. Bóg dał mi łaskę, że ich nie miałam. Życie zakonne znalazłam takim jak to sobie wyobrażałam; żadne cierpienie mnie nie dziwiło.

Pozwalało to rozsmakować się w pełni w łasce czucia się przyjętą tam, gdzie chciał jej Bóg, bezgranicznie: Z jak głęboką radością powtarzałam te słowa: na zawsze, jestem tu na zawsze!

Jej pierwszy obowiązek był związany z rodzonymi siostrami: kochała je serdecznie, ale nie chciała już więcej być traktowana jak najmłodsza siostra, potrzebująca szczególnej opieki i ochrony: nie jesteśmy już w naszym domu -- powtarzała im i nie uczyniła żadnego kroku ani wykroczyła nawet słowem poza to, na co pozwalała wszystkim reguła. Jeżeli musi być dziewczynką, chce nią być dla Boga, nie dla zaspokajania ludzkich uczuć. Przeorysza, mimo wszystko, dość przenikliwa, powiedziała jej, że "wykazuje dojrzałość trzydziestoletniej zakonnicy".

Ze swojej strony Bóg w szczególny sposób troszczył się o małą Teresę, która Jemu powierzyła się. Pierwszy okres jej życia zakonnego był naznaczony niezapomnianym bólem, który ją oczyścił ponad wszelką miarę; napawająca smutkiem choroba ojca, choroba upokarzająca, wydawała się być dyshonorem także dla córek. W czasie rzadkich wizyt, Teresa patrzyła na niego poprzez kratę w rozmównicy oczami pełnymi bólu. Miał pewną ciężką postać miażdżycy i okresy poważnej niewydolności nerek, które powodowały, że zaczął popadać w demencję i dziwne zachowanie. W końcu musiano go zamknąć z zakładzie dla psychicznie chorych -- smutna klauzura dla ojca -- a siostry Martin stały się "córkami wariata". Było to zdanie, jakie ktoś wyszeptał nawet klasztorze, a którego zło jest znacznie większe niż mógł sobie z tego zdawać sprawę ten, kto to powiedział.

Teresa pisała: Jak adorowane oblicze Jezusa było zasłonięte w czasie męki, tak oblicze jego sługi powinno być zasłonięte w dniach jego bólu.

Czasami ojciec chował twarz, jakby odczuwał swoje upokorzenie, a Teresa rozważała w nim tajemnicę Świętego Oblicza Chrystusa, który -- jak powiadał Izajasz -- dla naszej miłości "nie miał wdzięku ani też blasku".

Pewnego dnia powie do upokorzonego ojca: pragnę stać się twoją chwałą, zostać wielką świętą, a do przestraszonych sióstr: w niebie, oświeci nas nawet jeden z jego białych włosów!

Z ojcowskiego domu, gdzie nikogo już nie było, sprzedano wszystko, nawet najdroższe pamiątki. Tylko dwa przedmioty znalazły się w Karmelu: domowy zegar, który od tej chwili na chórze będzie odmierzał długie godziny medytacji, oraz wózek inwalidzki chorego ojca, który dostanie się Teresie w ostatnich miesiącach życia.

W Karmelu "mała Teresa" będzie miała zatem dwie tajemnice jakimi będzie żyła: dziecięctwo Jezusa (które wymaga postawy posłuszeństwa i prostego, pełnego zawierzenia) i Jego męka (która wymaga uczestnictwa w cierpieniu). Dlatego poprosiła o to, by mogła się nazywać siostrą Teresą od Dzieciątka Jezus i Świętego Oblicza.

Przede wszystkim dziecięctwo.

Chodzi tu o to, aby "czytać Ewangelię oczami dziecka", aż sama osoba Teresy stanie się "żywą doktryną", "słowem Bożym" naszych czasów.

A zatem, Teresa poważnie przyjęła tajemnicę Jego dziecięctwa. Jezus jest wcielonym Słowem Boga, ale "dziecięctwo" oznacza etymologicznie "nie umieć mówić".

Istnieje zatem, na początku naszej wiary, ta wielka tajemnica, że Bóg stał się dzieckiem, niemowlęciem, niezdolnym do wypowiadania słów i zobowiązał nas dorosłych abyśmy opiekowali się Nim. Wszyscy musimy nauczyć się tego od Maryi, Jego Matki.

Dobrze to wiedzą wszystkie matki, iż kiedy w domu pojawi się nowe dziecko, pojawiają się także nowe wymagania: dziecko śpi i trzeba zachować ciszę, dziecko bawi się, a jego zabawa jest poważną pracą, która wymaga stworzenia warunków i ochrony, dziecko płacze i trzeba je pocieszać, dziecko potrzebuje akceptacji, dziecko skupia na sobie całą uwagę dorosłych.

Pisze H.U. von Balthasar: Spanie i zabawa, to dwa zajęcia Słowa (to jest: Słowa Boga, które stało się dzieckiem), które zafascynowały Teresę z Lisieux. Jak dobra matka, radowała się zawsze, stając naprzeciw Dziecka i traktowała swoje relacje z Nim w sposób bardzo naturalny i konkretny.

Wszystkie te problemy jakie mamy my dorośli, kiedy myślimy o Wszechmocnym Bogu (a domagamy się od Niego wielu rzeczy i oczekujemy, że będziemy przez Niego przyjęci, wysłuchani i otrzymamy pomoc), Teresa rozwiązywała zdecydowanie, stawiając się przed tajemnicą dziecięctwa Jezusa; ofiarowywała się jemu jako zabawka, nie ta cenna, której dzieci boją się dotknąć, ale pospolita, na każdy dzień, ulubiona, którą mogą odrzucić, przycisnąć do serca albo kopnąć nogą, a następnie z niepokojem szukać. Kiedy Teresa cierpi, dzieje się tak dlatego, że Dziecię Jezus odrzuca, albo chwilowo zaniedbuje zabawkę, albo ją rozrywa, żeby zobaczyć jak została zrobiona. I kto będzie mógł Jemu powiedzieć: "dlaczego tak robisz?" Jest jego zabawką. Jezus Teresy bawi się piłką (a piłka często jest odbijana i rzucana daleko), bawi się wirującym bąkiem (zostaje oddzielony od sznurka, aby mógł szybciej kręcić się), bawi się w kręgle (celuje się w nie i przewraca), ale potem, kiedy kończy zabawę, zbiera razem wszystkie swoje zabawki i przyciska do serca.

Przede wszystkim, Jezus Teresy "śpi", a wtedy trzeba umieć milczeć bez naprzykrzania się. Wielu tu na dole, gdy Jezus zasypia, przestają Mu służyć i wierzyć -- tłumaczy święta.

Wyobrażenia jakimi wypełnia opowiadanie o swoim życiu, są wzięte ze świata fantazji, prostego i pogodnego świata dziecka. Ale ten kto ma, albo pracuje z dziećmi wie (przede wszystkim matki), że ów świat jest również poważny i wymagający.

W pobożności Teresy ze świętym dziecięctwem Jezusa koresponduje jej codzienna praca dla pozostania "dzieckiem".

Pewnego dnia tak tłumaczyła swój program duchowy: Pozostać przed Bogiem dzieckiem oznacza rozpoznać własną nicość, oczekiwać wszystkiego od Boga, podobnie jak dziecko oczekuje wszystkiego od swojego ojca. Nie usiłować zmieniać stanu wraz ze wzrastaniem. nie przypisywać sobie nigdy cnót, które się praktykuje i nie przestraszać się nigdy własnych win, ponieważ dzieci często upadają, ale są zbyt małe, aby zrobić sobie naprawdę krzywdę.

W tych wyobrażeniach chodzi o to, aby życia chrześcijańskie nie brać jako ciągu wielkich zadań i ważnych okoliczności i czuć się potem zawiedzionym, kiedy albo wydaje się, że nie jest się docenionym, albo przeciwnie wydaje się, że jesteśmy na szczycie. Chodzi o to, żeby chętnie i dobrodusznie przejść drogę dziecka, które bez strachu zasypia w ramionach swojego ojca.

Powierzyć się bez strachu oznacza przyjąć, że podstawą wszystkiego jest świadomość przynależności, pewności, że ma się Ojca.

Tak uczymy się nie liczyć na własne dzieła, własne zdolności, własne siły, własne żądania. "Śpiące dziecko", jest pełnym wyobrażeniem chrześcijańskiego doświadczenia tego, co powinno nas oderwać od: wiary w możliwość zbawienia w pojedynkę, zarozumiałości w liczeniu na własne siły, wszelkiego faryzeizmu, wszelkich kalkulacji, wszelkiego samouwielbienia duchowego.

Pozytywny, "aktywny" aspekt tego obrazu zawiera się w podkreśleniu, że to, co się liczy to właśnie miłość, w której się zatracamy. Ale jeżeli to prawda, wszystko może być użyte świadectwa miłości i wszystko jest nieskończenie ważne dla wypełnienia tego zadania.

Dziecko, aby poświadczyć swoje uczucie dla matki, ofiarowuje czasami jej jedną ze swoich zabawek. Oczywiście, zabawka matce nie jest potrzebna, gdyż to ona sama jemu ją kupiła, ale mimo to przyjmuje ją ze wzruszeniem i z całą powagą.

To jest to, co możemy uczynić dla Boga na różne sposoby. Poprzez wiele małych podarków możemy oddać Mu to, co On nam dał, a On to przyjmie i poprzez stały proces wymiany miłości, trwający całe życie, uczyni coraz cenniejszym.

Wszystko w egzystencji Teresy stawało się przerażająco poważne i pełne słodyczy, kiedy wchodziła w grę miłość; spędzić godzinę na modlitwie sama, znieść cierpliwie dokuczliwy hałas, nie dając tego poznać współsiostrom, nawet jednym nerwowym tikiem, nie uskarżać się na brudną wodę, którą nieuważna sąsiadka wylała na nią w czasie prania, przyjmować to, co jej dano dojedzenia, nawet jeżeli są to resztki, których nikt już nie chce, nie pokazywać, że jest się zmarzniętym, ponieważ nie trzeba okazywać swoich żalów przed tym kogo się kocha, być posłusznym z całą ufnością i radością, nawet kiedy instynktownie chciałoby się protestować, traktować z całą czułością, najbardziej antypatyczną siostrę, dając jej odczuć, że jest ukochaną, zapominać zadarte nosy innych sióstr, w sumie nie pozwolić, aby wymknęła się jakakolwiek mała skarga, spojrzenie, słowo, wykorzystać każdą małą sprawę, aby czynić ją z miłością.

Pewien ciąg niezliczonych małych faktów -- tych codziennych i z życia każdego -- które, gdy są przeżywane ze złością i rezygnacją, stają się niszczące, a kiedy czynione dla miłości i z miłością, rozgrzewają serce nawet tego, kto nie jest ich świadomy. Jest to proces, w którym można być odbudowanym, nawet z naszych słabości, niedorzeczności, własnych małych grzechów.

Teresa również je przyjmuje, nie dlatego, że są nieważne (wprost przeciwnie, sprawiają jej ból, jak każda przeciwność sprawia dziecku cierpienie), ale dlatego, aby nie mogły nigdy odgradzać ostatniego źródła dobra, dokładnie owego czucia się małym, potrzebującym pomocy, przebaczenia, łaski.

Jest to ostatnie przesłanie, którym Teresa leczy kościół swojego czasu, z ostatnich przejawów jansenizmu. Nie otrzymuje się zadania względem ludzi, ucząc ich jedynie strachu przed surowym sądem Boga, ale raczej wywołując zadziwienie w poczuciu, że jest się kochanym aż do głębi.

W czasach Teresy, niektóre dusze heroiczne ofiarowywały się jako ofiary dla Bożej sprawiedliwości, aby przyjąć na siebie zsyłane kary na grzeszników. Co więcej, ten akt poświęcenia był uważany za szczyt karmelitańskiej duchowości.

Teresa w wieku 22 lat, poprosiła swoją przełożoną o pozwolenie na ofiarowanie się jako ofiara dla Miłosiernej Miłości Boga, tej miłości, która -- jak mówiła -- jest tysiąc razy bardziej wymagająca niż sprawiedliwość.

Sama ułożyła formułę poświęcenia: Mój Boże, pragnę Ciebie kochać i sprawić, aby inni Cię kochali.ale czuję swoją niemożność i proszę Ciebie, abyś był moją świętością. Aby żyć jednym aktem miłości doskonałej, ofiarowuję siebie jako ofiarę całopalną Twojej miłosiernej miłości, prosząc abyś mnie całą przyjął.ażebym stała się męczennicą Twojej miłości, o mój Boże.

Teresa jest przekonana, iż kiedy Bóg znajdzie dusze, które otworzą się na Jego miłość, trawi je natychmiast palącym ogniem.

Jednak ta pozorna sprzeczność, w rzeczywistości nie oznacza życia w doświadczeniu wewnętrznej nagrody i światła, wprost przeciwnie, jego sytuacja normalnie jest pełna oschłości; szczęśliwa, ale jedynie w miłości Boga oraz świadomości, że jest kochana, nawet bez odczuwania jakichkolwiek emocji.

Tymczasem we wspólnocie, życie przebiegało jak zawsze ze swoim głębokim pięknem oraz małostkami z niektórych działaniach, pod rządami przełożonej, która usiłuje za wszelką cenę utrzymać swoje stanowisko i gryzie się w sobie, ponieważ została wybrana siostra Teresy (będąca kiedyś dla niej "mamą"), Teresą, która utrzymywana jest w statusie wiecznej nowicjuszki, mimo że dano jej pewne zadania w edukacji następnych nowicjuszek. Pewna starsza siostrzyczka, której pomagała w zakrystii, nazywała ją "Siostrą tak jest", ponieważ zawsze mówiła tak. A jednak wszyscy wiedzą, jak potrafi być energiczna, gdy było to konieczne.

W wieku 23 lat Teresa zachorowała na gruźlicę. Kiedy w nocy w Wielki Czwartek strużka krwi wypłynęła jej z ust, zrozumiała, że jest to zapowiedź śmierci, ale ofiarowała Bogu cierpienie nie zapalając lampy, aby zobaczyć co się stało; poczekała do świt, a następnie w Wielki Piątek, ofiarowała się, aby towarzyszyć Jezusowi w Jego męce. Tak więc wkroczyła w ciemności i lęk ogrodu Getsemani: Jezus pozwolił, aby moja dusza została okryta gęstą ciemnością i aby myśli o niebie, tak dla mnie przyjemne, nie stały się niczym innym jak powodem do zmagań i niepokoju.

Wydawało się jej, że została umieszczona razem z grzesznikami, niewierzącymi, a przede wszystkim z tymi, którzy w własnej winy utracili wiarę, z powodu nadużyć względem łaski Boga, że musi słuchać chóru szyderców, którzy zapowiadali marny koniec, pustkę. Wydawało jej się, że siedzi "przy stole grzeszników", gdzie kazano jej pozostać: Panie, Twoje małe dziecko prosi Ciebie o przebaczenie dla swoich braci; będę jeść chleb boleści przez cały czas jaki wyznaczysz, i naprawdę nie chcę wstawać od tego stołu, gdzie jedzą grzesznicy, aż do dnia, który wskażesz.Panie, niech odejdą stąd usprawiedliwieni.

Ta akceptacja pozostania "przy sprofanowanym stole", ażeby także tam znalazł się ktoś, kto kocha Boga, było pewnym doświadczeniem ściśle związanym z tym, co działo się we Francji pod koniec wieku. Dzisiaj rozumiemy, że odczucie Teresy (bycie policzoną do grzeszników i ateistów) miało bardzo realistyczny fundament. Poprzez pewien dziwny zbieg okoliczności -- który zbyt długo trzeba by tu wyjaśniać -- Teresa w ostatnich miesiącach swojego życia osobiście została wplątana i użyta (z wielkim bólem i ku jej przerażeniu) do największego żartu, jaki niektórzy antyklerykałowie i masoni zorganizowali w owych latach przeciw Kościołowi, posługując się po prostu pewną jej fotografią (jest to epizod znany jako dzieło Vaughana).

Ponadto cierpiała, ponieważ prowincjał Karmelu, ojciec Giacinto Loyson, największy kaznodzieja owych czasów, stał się "zakonnikiem odstępcą": odrzucił kapłaństwo, ożenił się, założył chrześcijańską sektę i został ekskomunikowany. Za niego Teresa przyjęła swoją ostatnią Komunię Świętą.

Miała pełną świadomość tego, co działo się w świecie, w którym scjentyzm okrutnie atakował wiarę, a czuła w nim nić szatańską: Żebyś wiedziała -- rzekła do siostry -- jak straszne myśli mnie dręczą. Módl się usilnie za mnie, abym nie słuchała diabła, który chce bym wierzyła w wiele łgarstw. Argumenty wielu materialistów wciskają się w mój umysł. To wszystko, później, dzięki nowym odkryciom i postępowi w nauce znajdzie naturalne wyjaśnienie i otrzymamy wytłumaczeni ostateczne tego, co istnieje i co teraz stanowi problem jedynie dlatego, że jest jeszcze wiele spraw do odkrycia. Och, matko moja, nie powinno być nigdy podobnych myśli, kiedy tak bardzo kocha się Boga! Jednak ofiaruję te bolesne potworności, aby otrzymać wiarę dla biednych niewierzących, za tych wszystkich, którzy oddalili się od nauki Kościoła.

A zatem Teresa przyjmowała to zanurzenie w ciemnościach, które w Wielki Piątek pokrywały całą ziemię: Istnieje pewien mur, wznoszący się aż do nieba.wszystko stracone.wierzę, bo chcę wierzyć. Nosiła na sercu kartkę, na której własną krwią napisała tekst Credo.

Tymczasem -- w imię posłuszeństwa przełożonej -- spisała swoją Autobiografię, opowiadając wewnętrzną drogę prowadzącą do całkowitego zrozumienia, czym naprawdę jest "miłosierdzie". Przedstawia w niej także jak ostatecznie odkryła kierunek swojego powołania karmelitańskiego.

Opowiada o wielkich i różnorodnych pragnieniach, które poruszały jej duszę aż do dnia, w którym zrozumiała dogłębnie, że Kościół jest ciałem, w którym wszystkie członki działają -- każdy według porządku -- dla dobra całego organizmu. W ten sposób rozumie także z niewymowną radością, że Kościół powinien mieć serce, a z tego powodu swoje powołanie umieściła w owym sercu, które odżywia i utrzymuje "wszystkie powołania"; w sercu Kościoła, moja Matko, będę miłością.

Tymczasem choroba nieubłaganie postępuje. Siostry, które jej towarzyszyły, usiłowały ciągle traktować ją jako dziecko (mimo, że same powinny poznać i uzależnić to od dojrzałości duchowej Teresy), a ona z prostotą na to pozwalała. Wie, gdzie czeka ją ostateczna i najtrudniejsza próba, pokazać prawdę swojej doktryny ("mała droga"), nawet w przechodzeniu twardej drogi cierpienia i śmierci.

Dziecko nie potrzebuje uczyć się jak się urodzić, ale dorosły, który przed Bogiem chce "pozostać dzieckiem", musi nauczyć się umrzeć tak, jakby się rodził.

Czasami Teresa niepokoiła się: Jak będę umiała umrzeć!, nigdy nie nauczę się umierania! Przeczuwa, że jej doświadczenie będzie straszne. Ciało szybko ulega destrukcji, a choroba powoduje bóle nie do zniesienia. Przełożona zadecydowała, że karmelitance morfina nie jest konieczna. Płuca były zupełnie zniszczone i powodowały znaczne trudności w oddychaniu, a nie było wówczas nawet możliwości podawania tlenu. Tak to, nawet z punktu widzenia fizycznego, ciało wydawało się maleć (kiedy układano jej martwe ciało, pielęgniarki powiadały, że wydawało się ciałem dwunastoletniej dziewczynki), a jej oddychanie zdawało się upodabniać do pierwszych trudności w oddychaniu nowonarodzonego dziecka. Była tym przestraszona: Gdybyście wiedziały, co znaczy nie być w stanie oddychać! Jeżeli duszę się, Bóg daje mi siły. Każdy oddech sprawia mi straszliwy ból, jednak nie jest tak wielki, żebym musiała krzyczeć. A patrząc na obraz Madonny: Święta Dziewico, ty wiesz jak się duszę! Brakuje mi ziemskiego powietrza, kiedyż Pan mi da powietrze niebieskie?

Ostatnie miesiące upływały od jednego cierpienia do drugiego, które coraz bardziej narastało, jak morze otaczające ze wszystkich stron -- tym razem zupełnie -- wymagające od niej postawy opuszczonego chorego dziecka, które wszystkim się zawierza: Zapomniałam o sobie, nie oczekuję niczego. Cierpię od chwili do chwili. Dzieci nie zadręczają się. Malcy są traktowani z najwyższą czułością. Można pozostać dalej dzieckiem, nawet gdy żyje się zbyt długo. Gdybym żyła do 80 lat, czuję to, pozostała bym bardzo mała, jak teraz.

A temu, kto pytał się, czy dolegliwości są nie do zniesienia, odpowiadała: Nie, mogę powiedzieć jeszcze Bogu, że Go kocham i to dość mocno. Obecnej nocy nie mogłam już, poprosiłam Świętą Dziewicę, aby wzięła w swoje dłonie moją głowę, żebym mogła znieść ból.

Powie: Kocham wszystko to, co Bóg mi zsyła.

Gdy ktoś ją chwalił z powodu wielkiej cierpliwości, odpowiadała jak ktoś, kto nie czuje się jeszcze zdolny: Nie miałam jeszcze ani chwili cierpliwości. To nie jest moja cierpliwość.Co do tego, to pomyłka!

W świecie dzieciństwa, jej styl i jej porównania w pewnym okresie, pozostały proste, mimo, że była zanurzona w niewysłowionym cierpieniu.

Powiedziała siostrom: Pierwszy raz, kiedy w infirmerii dano mi trochę winogron, powiedziałam Dzieciątku Jezus: jakże dobre są winogrona! Wiesz, wcale nie rozumiem tego, dlaczego tak zwleka, aby po mnie przyjść. Popatrz, ja także jestem kiścią winogron i wszyscy powiadają, że jestem bardzo dojrzała!

Pewnego dnia, gdy wydawała się uspokojona, rodzoną siostrę, która pytała o nią w drzwiach infirmerii, siostra pielęgniarka poinformowała: "Jest bardzo zmęczona". Teresa to słyszała, a później opowiadała: Myślałam w głębi duszy: jest to prawda! Tak jest. Jestem jak zmęczony wędrowiec, wykończony, który osiągnąwszy kres swojej drogi upada na ziemię. Jednak ja wpadam w ramiona Dobrego Boga.

I tak dokładnie wpadła po długiej i bardzo męczącej agonii. Rodzona siostra powiedziała: Przerażające rzężenie rozdzierające piersi. Miała twarz przekrwioną, ręce sine, bardzo zimne nogi i drżała na całym ciele.

Trwało to kilka godzin. Pod wieczór spojrzała na przełożoną i powiedziała: Moja matko, czy to już jest agonia? Czy już umieram? Przełożona odpowiedziała jej, że być może Bóg chce jeszcze trochę zaczekać. Powiedziała: A zatem, naprzód!.naprzód!.Nie chciałabym mniej i krócej cierpieć.

Potem patrząc na swój Krzyż powiedziała: Ja Go kocham! Mój Boże, kocham Ciebie!.

Głowa odchyliła się do tyłu, oczy pozostały nieruchome i pełne dostojeństwa w czasie odmawiania Credo. Potem oddała ducha. Świat otrzymał swoją "małą świętą".

Kiedy w czerwcu 1980 roku Jan Paweł II udał się z pielgrzymką do Lisieux, powiedział: Dziękujmy świętej Teresie z Lisieux. Dziękujmy za proste i czyste piękno, które w niej się objawiło Kościołowi i światu. To piękno zachwyca, nawet gdy rozumiemy jak było trudne, piękno, wzrastające w cierpieniu.Ale piękno istnieje, ponieważ zachwyca poprzez działanie. Poprzez najważniejsze działanie, w którym człowiek rozumie swoje człowieczeństwo.

O. Antonio Sicari

Tłum. Jerzy Kąkol

 

 

 


początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz