Ludzie
"John Henry Newman" Świadek naszej wiary

 

John Henry Newman został przyjęty do Kościoła Katolickiego przez włoskiego pasjonistę O. Dominika Barberi, w Littlemore pod Oksfordem, 9 października 1845 roku. Składając katolickie wyznanie wiary opuścił tym samym definitywnie Kościół Anglikański. Mając czterdzieści cztery lata i będąc w pełni sił twórczych, zrezygnował z funkcji pastora w Kościele Uniwersyteckim, ze stanowiska wykładowcy w renomowanym Oriel College, z wielu przyjaźni, a także, co być może było dla niego najtrudniejsze,
z dalszych prób reformowania anglikanizmu w duchu katolickim. Odchodził od ludzi i od miejsc, które kochał, kierując się ku ludziom i ku miejscom, których nie znał. Nie była to jednak decyzja pochopna.
Była ona wynikiem głębokiej pewności, ta zaś wzrastała w Newmanie powoli przez modlitwę, lekturę Ojców Kościoła, pracę pisarską i duszpasterską, oraz zaangażowanie w Ruchu Oksfordzkim. W połowie życia Newman zrozumiał, że prawdziwy Kościół Chrystusa trwa w Rzymie, a nie w Cantenbury.

Trudno przecenić wpływ, jaki Newman wywarł zarówno na XIX wieczny anglikanizm, jak i katolicyzm. Nawet tak zaciekli jego przeciwnicy jak Kingsley chylili czoła przed siłą jego talentu. Przyjaciele oksfordzcy długo nie mogli się pogodzić z jego odejściem, zaś Anglikanie tworzący tak zwany High Church, zbliżony doktryną i liturgią do katolicyzmu, słusznie uważają Newmana za jednego ze swoich współzałożycieli.
Proza Newmana uchodziła i nadal uchodzi za jedno ze szczytowych osiągnięć literatury wiktoriańskiej.
Do Kościoła Katolickiego wniósł natomiast Newman nieznany dotąd sposób uprawiania teologii, kładąc większy niż dotychczas nacisk na osobiste przeżywanie wiary, mniejszy zaś na przyswajanie sobie jej obiektywnych prawd. Był konsekwentnym orędownikiem uznania praw laikatu, zwłaszcza w dziedzinie edukacji katolickiej, ukazywał rolę wykształcenia uniwersyteckiego.

Przedstawiamy Newmana jako świadka wiary. Wiary, która w pierwszym rzędzie skłoniła go do podjęcia próby odnowy Kościoła Anglikańskiego, następnie do powrotu do Rzymu, i wreszcie do twórczego zaangażowania się w życie Kościoła Katolickiego w Anglii. Jego wiara może stać się umocnieniem dla naszej wiary, gdyż, jak zobaczymy, pytania i wątpliwości, z którymi sam się borykał, są w znacznej mierze także naszymi pytaniami i wątpliwościami. Pomimo upływu ponad stu lat od jego śmierci, większość jego analiz nie straciła na aktualności. W kolejnych częściach naszego cyklu postaramy się wraz z Newmanem wpierw dostrzegać, a następnie rozwiązywać problemy, jakie stają lub są stawiane przed naszą wiarą. Wpierw jednak powiedzmy kilka słów o samym Newmanie.

Urodził się w Londynie 21 lutego 1801 roku, w rodzinie anglikańskiej o silnych tradycjach ewangelickich. Od wczesnego dzieciństwa wprowadzany w świat Biblii, mając szesnaście lat przeżył pierwsze głębokie nawrócenie. W trakcie studiów na Uniwersytecie Oksfordzkim zdecydował się, by zostać duchownym anglikańskim. W wieku dwudziestu siedmiu lat, w 1828 roku, objął funkcję pastora w kościele uniwersyteckim St. Mary. Głównym pytaniem, jakie go wówczas niepokoiło, było to, w jakiej mierze Kościół Anglikański jest wierny pierwotnemu chrześcijaństwu. Newman był przekonany, że anglikanizm jest via media między skrajnościami protestantyzmu i rzymskiego katolicyzmu. Widział jednocześnie,
że wiele praktyk tego Kościoła pozostaje w niezgodzie z tradycją pierwszych wieków. Ruch Oksfordzki, którego był współtwórcą, zmierzał do odnowy anglikanizmu, do nadania mu blasku pierwotnego chrześcijaństwa. Niestety, pomimo wielkiego wysiłku włożonego w to przedsięwzięcie, rezultaty okazały się zniechęcające. Tendencje protestanckie i liberalne w anglikaniźmie były zbyt mocne, by można było go zreformować w duchu katolickim, klarowniej określając jego doktrynę i konsekwentniej wymagając przestrzegania jego dyscypliny. Zupełną klęską skończyły się też próby odłączenia Kościoła Anglikańskiego od Korony. Rozczarowanie Newmana było głębokie. I zapewne (przynajmniej z psychologicznego punku widzenia) to właśnie świadomość niedostatków anglikanizmu, nie zaś szczególna fascynacja Rzymem, skłoniła Newmana do przejścia na katolicyzm.

Święcenia kapłańskie przyjął w Rzymie w 1847 roku, a w rok później założył w Birmingham Oratorium, wspólnotę zakonną żyjącą według reguły Filipa Nereusza, szesnastowiecznego świętego włoskiego.
Jako Oratorianin, Newman mógł poświęcić się tej pracy apostolskiej, którą najbardziej cenił i do której był przede wszystkim powołany - refleksji teologicznej nad bieżącymi wydarzeniami oraz próbom wyprowadzenia katolicyzmu angielskiego ze społecznej i kulturowej izolacji. Największy znawca myśli Newmana, nieżyjący już Ojciec Dessain, również Oratorianin, napisał, że w XIX wieku w Anglii przynależność do Kościoła Katolickiego była równie mało chwalebna jak przynależność do partii komunistycznej sto lat później. Newman postanowił to zmienić. Jego orężem stało się pióro.
Publicystyka, szkice historyczne, poezja, powieści, każda forma literacka nadawała się do tego celu, zaś siła jego talentu była taka, że nawet najbardziej nieprzejednani przeciwnicy czy to katolicyzmu w ogóle, czy Newmana osobiście, nie mogli pozwolić sobie na obojętność. Najbardziej znanym przykładem tej aktywności była Apologia Pro Vita Sua, książka opublikowana w 1864 roku jako odpowiedź na atak Kingsleya, anglikańskiego duchownego. Bez mała cała twórczość Newmana nosiła znamiona polemiki i nawet jego najbardziej wnikliwe analizy teologiczne powstawały pod wpływem chwili.

Na koniec powiedzmy jeszcze słowo o pozycji Newmana w Kościele Katolickim. O ile jako anglikanin był on konserwatywny, o tyle jako katolik często stawał po stronie zwolenników reformy Kościoła.
Będąc jak najdalszy od postaw liberalnych, wskazywał wszakże na potrzebę rzetelnego dialogu chrześcijaństwa ze światem. Widział postępującą sekularyzację i nie chciał, by Kościół zamykał oczy na ten fakt. Ta postawa sprawiła, że w oczach ówczesnej hierarchii katolickiej w Anglii Newman był człowiekiem dość kontrowersyjnym. Przez niemal dwadzieścia lat ciążyło nad nim podejrzenie o sprzyjanie tendencjom liberalnym. Dopiero w 1879 roku jego praca została w pełni doceniona. W uznaniu jego zasług dla Kościoła papież Leon XIII nadał mu tytuł kardynała.

Newman zmarł 11 sierpnia 1890 roku.

CZY CHRZEŚCIJANIN MOŻE BYĆ NAUKOWCEM?

W naszej wędrówce z Newmanem po szlakach wiary będziemy szukali światła przede wszystkim w jego kazaniach oksfordzkich, czyli w zbiorze piętnastu dyskursów filozoficzno-teologicznych wygłoszonych przed Uniwersytetem. Pierwsze wydanie Kazań Oksordzkich ukazało się jeszcze w 1843 roku, a więc przed definitywnym powrotem Newmana do Kościoła Katolickiego. W całej spuściźnie kaznodziejskiej Newmana zajmują one skromne miejsce, są zaledwie jednym spośród kilkunastu tomów kazań parafialnych, wygłoszonych w St Mary's. Ich znaczenie jest jednak istotne. Przede wszystkim, uważa się je za szczytowe osiągnięcie filozofii Newmana, zwłaszcza jeśli chodzi o przedstawienie relacji wiary i rozumu. Następnie, zawierają one jakby w zalążku wiele innych intuicji Newmana, na przykład na temat rozwoju dogmatów chrześcijańskich, różnicy między chrześcijaństwem a innymi religiami, roli świętych
w propagowaniu prawd wiary. Kazania te powstawały w bardzo napiętym czasie, zarówno dla Newmana, jak i dla całego Oksfordu. Ruch Oksfordzki wstrząsał anglikanizmem i starał się zwalczyć tendencje liberalne w jego łonie. Jak pamiętamy, nie przyniosło to spodziewanych rezultatów. I wreszcie, sam Newman, w trakcie pisania zwłaszcza ostatnich kazań, kierował się coraz bardziej w stronę katolicyzmu. Warto więc sięgnąć po Kazania Oksfordzkie.

Zatrzymajmy się obecnie nad pierwszym z nich dotyczącym relacji między duchem Ewangelii a nastawieniem naukowym, czyli mówiąc krótko między wiarą a nauką.

Podobnie jak współcześnie, także w czasach Newmana wielu było takich ludzi, którzy byli głęboko przekonani, że, jak mówi myśliciel angielski, interesy rodzaju ludzkiego są całkowicie nie do pogodzenia z interesami Kościoła chrześcijańskiego oraz że postęp w odkryciach naukowych i powszechny rozwój kultury umysłowej muszą nieuchronnie doprowadzić do upadku chrześcijaństwa. Ludzie ci są przekonani, pisze Newman, że chrześcijaństwo stoi na drodze postępu, hamuje rozwój badań naukowych i próbuje naginać wszystkie nowatorskie i twórcze poglądy do swoich staroświeckich idei.

Newman sprzeciwia się temu poglądowi. Według niego, pomiędzy religią chrześcijańską a nauką nie tylko nie istnieje sprzeczność, lecz sama Ewangelia jest pozytywnym źródłem ducha filozoficznego i metody naukowej. Bez Ewangelii nie byłoby tak dynamicznego postępu naukowego, rozwój cywilizacji nie nabrałby takiego rozmachu, odkrycia naukowe nie osiągnęłyby takiego poziomu jak dziś. Oto jak Newman uzasadnia to przekonanie.

Po pierwsze, pisze on, można wskazać na fakt, że najwięksi filozofowie czasów nowożytnych, ci, którzy najbardziej poszerzyli granice naszej wiedzy, zostali niejako zmuszeni do podporządkowania swego rozumu Ewangelii. Można z łatwością dowieść, że nie tylko nie znaleźli oni żadnej sprzeczności między własną filozofią a Ewangelią, lecz co więcej, nieustannie się w swojej myśli do Ewangelii odwoływali.
I choć dziś, gdy tak wielu filozofów przyznaje się do braku wiary, pierwszy argument przytoczony przez Newmana może zaskakiwać, to przecież warto zdać sobie sprawę z tego, że ateizm i agnostycyzm
w filozofii są wynalazkiem ostatnich stu pięćdziesięciu lat.

Po drugie, jako dowód zbieżności chrześcijaństwa i nauki może służyć, według Newmana, również to,
że między tymi zasadami ogólnymi, które stanowią założenie dla dowodów objawienia, a tymi, na podstawie których dokonuje się badań naukowych natury, zachodzi ścisła zgodność. Polega ona przede wszystkim na tym, że zarówno nasza religia, jak i nauka odrzucają wszystkie te nieregularne czynniki,
jak choćby duchy i tajemne moce, które zgodnie ze swoimi upodobaniami naruszałyby porządek natury. Pamiętamy na przykład Mitologię Grecką, gdzie bogowie ingerowali w sprawy ludzkie, z łatwością łamiąc prawa przyrody. Tymczasem chrześcijaństwo wprowadza zasadę stałych celowych i rozumnych praw, które nie mogą być przez nikogo naruszane. W ten sposób podstawa, na której opierają się świadectwa religii objawionej, stanowi także fundament wszelkich filozoficznych i naukowych poszukiwań.

Po trzecie, niektóre spośród tych nawyków umysłowych, które są przedstawiane w Piśmie Świętym jako rzeczy miłe Bogu, są dokładnie tymi samymi nawykami, jakie są konieczne do osiągnięcia sukcesu
w badaniach naukowych. Choćby powaga w poszukiwaniu prawdy. Według Newmana, brakowało jej większości spośród myślicieli greckich. Następnie przekonanie, że prawda jest rzeczą zbyt świętą i religijną, by można ją było poświęcać jedynie dla zwykłego zaspokojenia fantazji, rozbawienia umysłu, przywiązania, jakkolwiek byłoby chwalebne, do poglądów ludzkich mistrzów.
Poobnie skromność, cierpliwość i ostrożność są tymi postawami wprowadzonymi przez chrześcijaństwo, bez których trudno wyobrazić sobie prowadzenie twórczych badań naukowych.

Lecz skoro prawdziwy duch filozoficzny jest tak bliski duchowi zalecanemu przez Pismo Święte, pyta Newman, to jak to możliwe, że istnieją tacy ludzie, którzy wyróżnili się w odkryciach naukowych, lecz pozostają niechętni, a czasami wręcz wrodzy, wobec religii chrześcijańskiej? Myśliciel angielski odpowiada na to pytanie następująco: otóż wymagania, jakie stawia przez filozofem lub badaczem nauka są nieporównywalnie skromniejsze od tych wymagań, jakie chrześcijaństwo stawia przed człowiekiem wierzącym. Filozof musi jedynie uznać, że jest omylny i niedoskonały, natomiast chrześcijanin musi patrzeć na siebie jak na grzesznika, jak na kogoś, kto zbuntował się przeciw Bogu i utracił to szlachetne miejsce pośród stworzeń, jakie zajmował na początku. Dla wielu ludzi nauki ta wizja jest nie do zaakceptowania. Dlatego nieufnie odnoszą się do religii, a niekiedy wręcz z nią walczą.

Kończąc, Newman przestrzega przed niebezpieczeństwem odłączenia się nauki od religii chrześcijańskiej. Aby temu zapobiec, wskazuje on na konieczność podstawowego wychowania religijnego, przez które powinny przejść wszystkie dzieci, zarówno te z ubogich, jak i z bogatych rodzin. Takie wychowanie ukształtuje nie tylko umysły młodych ludzi, ale i ich serca.

RELIGIA NATURALNA NIE ZNAŁA MIŁOSIERNEGO SAMARYTANIANA

Tydzień temu mówiliśmy o przekonaniu Newmana, że prawdziwy duch filozoficzny i naukowy ma swoje źródła w Ewangelii, że dopiero Dobra Nowina ukazała taki ideał moralny i takie cechy charakteru, które umożliwiły poważne i owocne prowadzenie badań naukowych, że nasza wiedza mogła rozwinąć się tak bardzo i tak wszechstronnie właśnie dzięki chrześcijaństwu.

Dziś zajmiemy się wraz z Newmanem porównaniem religii chrześcijańskiej z religią naturalną.
Za podstawę dla naszej refleksji weźmiemy dwa kolejne Kazania Uniwersyteckie; pierwsze z nich dotyczyło wpływu, jaki wywierają na człowieka odpowiednio religia naturalna i chrześcijańska, zaś drugie pokazywało, w jakim sensie cnota ewangeliczna dopełnia i wydoskonala cnotę naturalną.

Zdarza się często, że nawet pośród chrześcijan pojawiają się głosy, iż nasza religia nie powinna rościć sobie pretensji do miana jedynej prawdziwej religii; że prawdę można znaleźć także w innych religiach i być może w ogóle powinniśmy wrócić do stanu religijności naturalnej, bez Objawienia, rezygnując z dogmatów i żyjąc w zgodzie z naturą, itp. Jak Newman odpowiedziałby na taką sugestię?

Przedstawiając religię naturalną Newman skupia się przede wszystkim na opisie sumienia ludzkiego. Sumienie człowieka zakłada związek między naszą duszą a czymś zewnętrznym. Co więcej, czymś, co ją przewyższa; związek z pewną doskonałością, której ono samo nie ma i nigdy mieć nie będzie; związek z pewnym trybunałem, nad którym nie posiada ono żadnej władzy. Sumienie narzuca się duszy mocą swego własnego autorytetu, zaś posłuszeństwo, jakie się mu okazuje, posiada naturę wiary. To właśnie dzięki sumieniu, w wydarzeniach, które dla czystego rozumu są jedynie zagadką, tajemnicą i ciemnością, człowiek odkrywa ważny związek istniejący między prawym postępowaniem moralnym a szczęściem w życiu codziennym. Sumienie kieruje się ku pewnej zasadzie, zewnętrznej wobec siebie, która jest zasadą zarazem doskonałą i nieprzeniknioną. To w niej można odnaleźć zapowiedź sądu ostatecznego nad naszym postępowaniem, ideę nieskończonej łaskawości, o którą możemy błagać, a także mądrości i miłości, które można dostrzec w stworzeniu widzialnym, i w końcu - powszechne obowiązywanie prawd moralnych. Takie są fundamenty religii naturalnej. Nie opiera się ona na sielankowym życiu na łonie natury, ale na przenikającym nas i zmuszającym do posłuszeństwa głosie sumienia, na prawie wypisanym w naszej naturze.

Ten zarys wiedzy religijnej był dostępny już myślicielom pogańskim, na długo przed pojawieniem się chrześcijaństwa. Lecz skoro, co przyznaje sam Newman, religia naturalna wyczerpuje niemal wszystkie treści obecne w chrześcijaństwie, to gdzie tkwi różnica między jedną a drugą?
Myśliciel angielski odpowiada na to w sposób następujący: to prawda, że religia naturalna poucza o nieskończonej mocy i majestacie, mądrości i dobroci, obecności, rządach moralnych i w pewnym sensie także o jedności boskości. Lecz nie przekazuje nam ona wystarczających, czy zgoła żadnych informacji
o jej osobowości. Jednym słowem, religia naturalna nic nam nie mówi o Bogu, jako Osobie.
Nie przedstawiając zaś żadnej namacalnej historii Boga, ani żadnych zarysów Jego osobistego charakteru, brakowało jej najbardziej potężnego bodźca skłaniającego do działania, punktu wyjścia, jedności przedmiotu, na który mogłyby się skupić uczucia i skoncentrować energia ludzka. To prawda, że Bóg filozofii greckiej był nieskończenie wielki, lecz był on zupełnie nieokreślony. Bóstwa pogańskie zaś, choć były zrozumiałe, były wciąż poniżane przez obecną w nich ludzką niedoskonałość. Mogły się stać one co najwyżej przedmiotem zazdrości, lecz nigdy prawdziwej czci. Jak bardzo różny na tym tle wydaje się Bóg chrześcijański, Emanuel, Bóg z nami, który z jednej strony jest w pełni zrozumiały, będąc jednym z nas, lecz z drugiej, nieskończenie nas przewyższa w świętości i doskonałości.

Kiedy zaś porównujemy ze sobą poruszenia serca, dążącego z jednej strony ku osobie, z drugiej -
ku jakiejś bezosobowej idei, nawet najdoskonalszej, to bez wątpienia bardziej pociągająca zawsze okaże się osoba. Taka właśnie jest różnica między religią naturalną a religią chrześcijańska, w rozumieniu Newmana. W pierwszej stajemy wobec wysublimowanej, lecz martwej idei, w drugiej spotykamy się
z miłującą osobą.

Różnicę tę widać wyraźnie, gdy weźmiemy pod uwagę praktykowanie cnót moralnych.
Stoicy, którzy w praktykowaniu cnót doszli do niemałej doskonałości, ostatecznie odizolowali się od świata i z pogardą spoglądali na tych, którzy albo nie potrafili, albo nie chcieli podążać ich śladem.
Moraliści greccy zamknęli się w swoim środowisku, czyniąc z cnoty owoc dostępny jedynie dla nielicznych wybranych, dla myślicieli, filozofów, artystów. Zupełnie inne rozumienie cnoty przyniosło chrześcijaństwo. Cnota przestała być czymś zarezerwowanym jedynie dla nielicznych, do jej praktykowania zostali zaproszeni wszyscy, i wykształceni, i ci najprostsi. Co więcej, to właśnie do tych najprostszych
w pierwszym rzędzie zwracał się Pan Jezus, ich wskazywał jako przykład i zachęcał, by stać się jak dzieci. Cnota chrześcijańska nie pozwala, by człowiek zamknął się w samym sobie, by odizolował się od swoich bliźnich, a tym bardziej, by spoglądał na nich z uczuciem wyższości czy pogardy.
Przeciwnie, istotą cnoty chrześcijańskiej jest pochylanie się z miłością nad tymi, którzy cierpią, żyją w opuszczeniu, samotności i lęku. Lecz to nie wszystko. Chrześcijaństwo nie tylko wydoskonala cnoty istniejące już w religii naturalnej. Ono przynosi także cnoty nowe, nieznane światu pogańskiemu. Wymieńmy chociażby miłość nieprzyjaciół, odpłacanie dobrem za zło, nadstawianie drugiego policzka temu, kto nas uderzył. Są to rzeczy nowe, nieznane, zaskakujące. I to także, zdaniem Newmana, jest wyrazem wyższości chrześcijaństwa nad religiami, które je poprzedzały.

Warto więc głębiej zastanowić się nad tym, czym była religia naturalna i nie idealizować jej przesłania. Wyrzuty sumienia, lęk, ofiary składane bogom, okrutne praktyki były o wiele bardziej właściwe religiom naturalnym niż sielankowa atmosfera, współczucie z naturą i zadowolenie z samego siebie.
Chrześcijaństwo nazywa się Dobrą Nowiną właśnie dlatego, że pozwoliło nam przezwyciężyć to ciągłe napięcie i strach o siebie.

NIEDOCENIANY WPŁYW LUDZI ŚWIĘTYCH

W zeszłym tygodniu, w naszym cyklu poświęconym refleksji nad pytaniami stającymi przed naszą wiarą, mówiliśmy o różnicy pomiędzy religią naturalną a chrześcijaństwem. Dzisiaj, podążając w dalszym ciągu za naszym przewodnikiem w wierze, Kardynałem Newmanem, skupimy się na refleksji dotyczącej osobistego wpływu świętych, jako środka szerzenia prawdy chrześcijańskiej. Kazanie pod tym tytułem zostało wygłoszone przez Newmana 22 stycznia 1832 roku, i w opinii wielu stało się jednym z bezpośrednich impulsów do powstania Ruchu Oksfordzkiego, o którym wspomnieliśmy na początku naszego cyklu.

Zarzut, jaki często stawia się chrześcijaństwu, dotyczy jego rzekomo nieżyciowego podejścia do demokracji, praw stanowionych przez większość, czy w ogóle wymagań współczesnego społeczeństwa. Mówi się, że chrześcijanie stoją często na uboczu, nie włączają się w bieg wydarzeń i przez to nie mają żadnego wpływu na innych. Gdyby tylko stanęli po stronie większości, natychmiast poprawiliby swoje notowania. Newman kwestionuje ten pogląd. Pyta on, kto tak naprawdę ma największy i najbardziej trwały wpływ na społeczeństwo? I odpowiada, że nie większość parlamentarna, ani nie tłumy na ulicach,
ale pojedynczy święci, ludzie sumienia i modlitwy, którzy fascynują i pociągają za sobą kolejnych ludzi.

Na wstępie kazania Newman zastanawia się, jak to się dzieje, że pomimo tak wielu przeciwności, pojawiających się na drodze chrześcijaństwa, religia ta utrwaliła się w świecie, wprowadzając zasady, które niekiedy są niemiłe nawet dla większości spośród tych, którzy twierdzą, że je przyjmują? W jaki sposób Apostołowie, prości rybacy z Galilei, zdołali rozszerzyć prawdę Ewangelii na cały ówczesny świat, przekonując do niej filozofów i literatów starożytności? W pierwszym rzędzie, odpowiada Newman, zwycięstwo Prawdy należałoby przypisać woli i błogosławieństwu Tego, który ją objawił i wyraźnie przyrzekł, że będzie wraz z nią i z tymi, którzy będą ją głosili, zawsze, aż do skończenia świata.
Lecz taka odpowiedź, choć bez wątpienia prawdziwa, nie zwalnia nas od zastanowienia się nad środkami ludzkimi, przez które Opatrzność działa w świecie.

Niektórzy próbują tłumaczyć trwałość prawdy chrześcijańskiej wskazując na to, że choć na początku budzi ona sprzeciw świata, to jednak z czasem jest przez świat przyjmowana. Wynikałoby to z jej faktycznego zrozumienia oraz z przekonania o jej doskonałości. W takim ujęciu Prawda chrześcijańska byłaby dostępna każdemu człowiekowi jako istocie myślącej, niezależnie od tego, czy z moralnego punktu widzenia człowiek wiódłby dobre, czy też złe życie. Newman sprzeciwia się tej opinii. Według niego, Prawda nigdy nie może stać się własnością tłumów, a o jej zrozumieniu i przyjęciu zawsze decyduje moralne i duchowe nastawienie człowieka, nie zaś jego czysty rozum. A zatem, kontynuuje myśliciel angielski, skoro Prawda nie jest czymś łatwo i powszechnie dostępnym, odpowiedź na postawione na początku pytanie może być jedynie następująca: Prawda chrześcijańska szerzy się w świecie dzięki osobistemu, bezpośredniemu lub pośredniemu, wpływowi tych, którzy są upoważnieni do jej nauczania.

Są to ludzie szczególni, jawni lub częściej ukryci święci, którzy pozostają wierni zaszczepionej w nich w sposób boski intuicji; którzy nie wyznają sprzecznych, naruszających się wzajemnie zasad; którzy troskliwie pielęgnują w sobie słabiutkie z początku światełko Prawdy, i przez swoją wytrwałość sprawiają, że po pewnym czasie zaczyna ono świecić wszechogarniającyn blaskiem. Większość z nas, pisze Newman, którzy już od najmłodszych lat jesteśmy krnąbrni i pełni wątpliwości, nie potrafi powtórzyć nawet najprostszych dokonań tego, kto wzrasta w mądrości w równie faktyczny sposób jak w ciele.

W rzeczywistości, te szczególnie obdarowane jednostki nie będą zdolne do obrony swych własnych poglądów tak długo, dopóki nie zdobędą zewnętrznego uznania dla samych siebie. Jest rzeczą oczywistą, zdaje się mówić Newman, że Prawdy chrześcijańskiej nie można nikomu narzucać siłą. Lecz nawet wtedy, gdy wielcy święci próbują nam ją przekazać w sposób zwyczajny, posługując się językiem, znanym
z codzienności, przytaczając dowody lub argumenty, które są przekonywujące w ich mniemaniu, to okazuje się, że większość z nas w ogóle nie rozumie, o czym oni mówią, jakie doświadczenie komunikują. Ponieważ ich słowa mówią o rzeczywistości, która jest dla nas niedostępna, która nas przerasta, której nie jesteśmy w stanie pojąć. A z drugiej strony, czymże jest język ludzki, pyta Newman, jeśli nie sztucznym systemem, przystosowanym do określonych celów, które z kolei zostały zdeterminowane przez nasze codzienne ludzkie potrzeby?

Człowiek święty nie jest więc rozumiany z łatwością. Jest on jednak wyposażony w pewne dary, które rzucają się w oczy. Wpierw, pisze Newman, jest to dar czynienia cudów. Przy czym wydaje się, że przez cuda należy tu rozumieć wszelkie czyny, które objawiają bliskość Królestwa Bożego. Następnie, ludzie ci posiadają taką moc wewnętrzną, że wzbudzają wprost lęk u tych, których napotykają na swojej drodze.
Z kolei, w naturalny sposób objawia się w nich piękno i majestat cnoty. To właśnie dzięki cnocie, milczące oddziaływanie sumiennego i szczerego człowieka sprawia, że ci, którzy z nim obcują, doświadczają całkiem nowych i o wiele głębszych od dotychczasowych poruszeń serca.
Dalej, święty jest człowiekiem pobożnym, prostodusznym i uczciwym, potwierdzając tym samym to, w co tak wielu ludzi wątpi, a mianowicie: istnienie na tym okrutnym świecie miłości i prawdy. Święty jest także człowiekiem stałym i nie pociąga go zmienność spraw tego świata. Dzięki tym wszystkim cechom, promieniuje on na otaczający go świat, i nawet jeśli chwilowo jego blask zostaje zaćmiony przez rozkrzyczany i błyskotliwy grzech lub błąd, przez płytki i rozgadany rozum, to ostatecznie triumf należy do niego, i tylko przez niego może szerzyć się Prawda Ewangelii.

CZY BÓG JEST SPRAWIEDLIWY?

W poprzednim odcinku naszego cyklu przedstawiliśmy poglądy Newmana na temat wpływu pojedynczych świętych na szerzenie prawdy chrześcijańskiej.
Obecnie chciałbym, byśmy zapoznali się z kolejnym kazaniem w zbiorze Kazań Oksfordzkich, tym razem dotyczącym różnicy między łaskawością i sprawiedliwością Bożą.

To kazanie jest istotne z dwóch punktów widzenia. Przede wszystkim, stara się odpowiedzieć na pytanie, jak należy rozumieć nieszczęście, jakie sprowadza na siebie grzesznik złym postępowaniem. Czasami mówi się, że jest to kara Boża, tak jakby nasz Bóg był surowym sędzią, osobiście karzącym nieposłuszeństwo człowieka. Tymczasem, zdaniem Newmana, to grzech ściąga na człowieka karę, nie Bóg.
Sprawiedliwość Boga polega zaś na tym, że traktując człowieka poważnie pozwala On, by ponosił on konsekwencje swoich wolnych wyborów. Nie interweniuje w magiczny sposób powstrzymując skutki naszych świadomych decyzji zwróconych przeciw Niemu i przeciw ludziom. W tym sensie jest sprawiedliwy.
Z drugiej strony, jest także miłosierny. Nie godzi się bowiem na to, by człowiek pozostawał w stanie rozpaczy i oddalenia od Niego i daje mu środki umożliwiające nawrócenie i ponowne nawiązanie przyjaźni ze Nim. Lecz tak jak wolny wybór człowieka prowadzi do zerwania więzi z Bogiem, tak też wolny wybór musi stać u podstaw powrotu do Niego. Zupełnie fałszywe jest przekonanie, że łaskawość Boga będzie nam towarzyszyła niezależnie od tego, co robimy, tym bardziej jeśli świadomie zwracamy się przecie Niemu.

Niestety, zawsze będą istniały osoby, pisze Newman, zbyt optymistycznie zapatrujące się na naturę ludzką, na kondycję duchową człowieka i na przyszłość całej ludzkości. Wierzą oni, że życie jest tak pogodne i tak szczęśliwe, jak z pozoru wygląda, zaś zło obecne w życiu jest błahe i krótkotrwałe. Ludzie ci twierdzą, iż nie istnieją ani sprawiedliwość Boża, ani tym bardziej wieczne potępienie, ponieważ jedyną zasadą Bożych rządów jest łaskawość, i nic poza łaskawością; że zło jest łatwe do naprawienia, zaś zasady wiary
i moralności chrześcijańskiej nie wywierają faktycznego wpływu na nasze życie.

Tymczasem Pismo Święte, choć sprzeciwia się mrocznemu i beznadziejnemu spojrzeniu na życie, poucza nas także, zdaniem Newmana, o innej rzeczy. Od samego bowiem początku, w formie ostrzeżenia uprzedzającego nasze faktyczne doświadczenie, zaznajamia nas ono z oszustwem, kryjącym się w światowych obietnicach i pouczeniach. To przecież ono mówi nam o owej ciasnej bramie i wąskiej drodze, a także przeciwstawia to, co się dostrzega jedynie na powierzchni życia, temu, co jest jego rzeczywistym sensem. Nie jest też łatwo, mówi Newman, odróżnić pośród radosnych i zadowolonych ludzi tych, którzy są rzeczywiście wyrobionymi chrześcijanami, i tych, którzy łudzą jedynie samych siebie, pozostając w błędzie co do natury Bożych rządów.

Taki błąd stał się między innymi udziałem kapłanów izraelskich w czasach Jeremiasza. Uspokajali oni naród mówiąc: Pokój, pokój, a tymczasem nie było pokoju. Warto o tym pamiętać, zauważa Newman, że ogół ludzkości nie jest dziś ani mądrzejszy, ani lepszy niż w czasach Jeremiasza. Mylenie fałszywej pewności człowieka światowego z opanowaniem, pogodnością i łagodnością prawdziwego chrześcijanina jest wręcz szczególnym błędem współczesności. Na pierwszy rzut oka natura ludzka zdaje się być bardziej sympatyczna, niż w głębokiej przeszłości, ale dzieje się tak tylko dlatego, że nie doświadczyła ona jeszcze rozczarowań; wydaje się ona bardziej prawa, ale to w jej własnym interesie leży poszanowanie praw innych ludzi; bardziej łagodna, ale tylko dlatego, że może się na to zdobyć bez samo-zaparcia.
Kiedy jednak pojawiają się trudności i dochodzi do śmiertelnej walki dobra ze złem, natura ludzka od razu ukazuje swoje prawdziwe oblicze. Jej pozorna łagodność pryska jak bańka mydlana; walczące strony konfliktu wypierają się jej, lub w ogóle jej nie dostrzegają. Rzeczywistość jest bowiem różna od tego, co chcieliby widzieć ludzie światowi.

Mylą się oni, zdaniem Newmana, przede wszystkim co do tego, iż uważają Pana Boga wyłącznie za źródło łaskawości, wykluczając z Jego świętej natury wszelką sprawiedliwość. Swój pogląd opierają na następującym stwierdzeniu: czy istnieje taki człowiek, który, jeśli tylko by mógł, nie ocaliłby raz na zawsze ludzkości i nie zapewniłby wiecznego szczęścia dla każdej jednostki? Odpowiedź jest taka, że każdy człowiek by to uczynił, jeśli pozostawałoby to w jego mocy. A zatem, kontynuują owi myśliciele, również Bóg musi być absolutnie łaskawy, gdyż nie można wyobrazić sobie sytuacji, że Bóg jest mniej łaskawy od człowieka.

Newman bardzo ostro krytykuje ten pogląd. Wskazuje przede wszystkim na to, że skoro z tak wielkim podziwem spoglądamy na łaskawość Boga, to podobnie powinniśmy patrzeć także na Jego sprawiedliwość. Jest ona bowiem równie doskonałym atrybutem Bożej natury. Następnie, uznając to, że jesteśmy wolni, a więc także odpowiedzialni za swoje czyny, nie możemy jednocześnie twierdzić, że u kresu życia napotkamy tylko na Bożą łaskawość. Czym byłaby wolność, jeśli nie istniałaby w naszej duchowej strukturze zasada sprawiedliwości, na której oparłby się przyszły sąd. Zresztą sam świat na każdym kroku poucza nas o istnieniu sprawiedliwości, o nagrodzie za dobre czyny i o karze za złe.
Oto pojedynczy akt niepohamowania, zmysłowości lub złości, jedno pochopnie wypowiedziane słowo, jeden nieuczciwy czyn, stają się często przyczyną nieobliczalnego w skutkach nieszczęścia dla grzesznika. Często nasze losy bywają przesądzane przez bezmyślne lub z pozoru drobne grzechy naszej młodości.
Aby poznać całą rozpacz i nędzę świata musielibyśmy stać się aniołami, którzy mają wgląd w serce każdego człowieka.

Newman jednak wyraźnie zaznacza, że Bóg nie poprzestaje na sprawiedliwości, to znaczy nie pozostawia nas w samotności w obliczu naszych błędów i grzechów. Nie pozwala, by nieszczęście będące wynikiem naszych błędnych wyborów, przygnębiło nas i zniszczyło. Naszą nadzieją jest Jego bezgraniczne miłosierdzie. Wierzymy bowiem, że widząc naszą słabość i grzeszność Bóg posłał swojego Syna, by nas wybawił od zła. Zbawienie się już dokonało, lecz nie jest w jakiś automatyczny sposób zagwarantowane dla każdego człowieka, wbrew jego woli. Możemy pokornie prosić, by stało się ono naszym udziałem, nie zaś zachowywać się tak, jakby ta łaska została nam z góry przypisana, niezależnie od tego, czy żyjemy dobrze, czy źle.

CZYM JEST ROZUM W RELACJI DO WIARY?

Wydaje się, że jednym z najczęstszych zarzutów, jakie kierowane są pod adresem ludzi wierzących, jest ten, że są oni intelektualnie zacofani i jeśli tylko ich rozum rozwinąłby się wystarczająco, natychmiast porzuciliby oni wiarę. Wiara byłaby więc, w opinii niektórych, przejawem niedorozwiniętego rozumu, podczas gdy niewiara czy ateizm wyrazem pełnej emancypacji rozumu. Gdy mówi się na przykład o Ciemnogrodzie, myśli się o ludziach, którzy są pobożni, lecz ciemni, w odróżnieniu od tych, którzy jako obywatele Jasnogrodu mieliby być oświeceni i niewierzący. Takie uproszczone widzenie tego zagadnienia panowało powszechnie w czasach Oświecenia, choć i dzisiaj wielu byłoby gotowych się pod nim podpisać.

Według Newmana ten pogląd wynika z zupełnego niezrozumienia istoty i funkcji rozumu. Błąd polega tu na tym, że uważa się rozum za pierwotną cechę naszej duszy, to znaczy taką, z której wszystkie inne cechy wypływają. Wiara miałaby rzekomo także wypływać z rozumu. Tymczasem wiara i rozum to dwie niezależne od siebie funkcje duszy.

Punktem wyjścia dla Newmana jest fakt, że wiara jako cecha umysłu i charakteru człowieka pozostawała zupełnie nieznana myślicielom pogańskim. Filozofia czy literatura grecka niemal w ogóle nie zajmuje się wiarą. Była to cecha jakby zarezerwowana dla Narodu Wybranego i dopiero wraz z Ewangelią zaczęła się rozprzestrzeniać na cały świat. Nowość wiary polegała przede wszystkim na tym, ze odwoływała się ona bardziej do charakteru moralnego człowieka, mniej zaś do jego zdolności intelektualnych. Dlatego często głęboką wiarą zadziwiali nas żyjący prawym życiem ludzie prości, zaś ludzie wykształceni, lecz zarazem pogrążeni w nieprawości, nie zdawali sobie nawet sprawy, czym jest wiara. W oczach wierzących wiara uznawana była za szczególną łaskę, pochodzącą od Ducha Świętego. Jako jej źródło wskazywano słuchanie Słowa Bożego. I wreszcie, Pismo Święte nieustannie wskazywało na ludzi, którzy uwierzyli niezależnie od, czy zgoła wbrew rozumowi. To wszystko, zdaniem Newmana, świadczyło o absolutnej nowości wiary w konfrontacji z tymi postawami umysłu, jakie były popularne w świecie pogańskim.

Z drugiej jednak strony, nie można zaprzeczyć, że wiara musiała zająć określone stanowisko wobec rozumu. Rozum bowiem jest naszym ostatecznym kryterium poznania i to właśnie jego ocenie zmuszeni jesteśmy poddawać wszystkie wydarzenia, myśli, pragnienia i świadectwa, jakie do nas dochodzą; a więc także świadectwa wiary chrześcijańskiej. W tym sensie rozum staje jakby w pozycji arbitra i ocenia to, co prawdziwe oraz to, co fałszywe; to, co prawdopodobne i to, co niemożliwe.

W jaki sposób pogodzić roszczenia wiary z roszczeniami rozumu, jak zachować niezależność obu tych cech naszej duszy, w jaki sposób opisać relacje między nimi? Właśnie takie pytania stanęły przed Newmanem.

Na wstępie wychodzi on od stwierdzenia, że napięcie między wiarą a rozumem nie jest jedynym, jakiego doświadcza człowiek. Równie złożone relacje istnieją między rozumem a sumieniem. Tutaj także może dochodzić do konfliktów, gdyż sumienie, często nie zwracając w ogóle uwagi na racje przytaczane przez rozum, wydaje swój autorytarny sąd i nie znosi przy tym sprzeciwu. Rozum w relacji do wiary i sumienia zajmowałby więc, zdaniem Newmana, pozycję krytyka literackiego analizującego dzieło literackie.
Dzieło jest faktem, nie zależy od krytyka; ten może się tylko do niego ustosunkować; pochwalić je, skrytykować lub wyrazić wobec niego obojętność. Nie jest jednak tak, że krytyk tworzy dzieło.
Podobnie też rozum nie jest twórcą wiary.

Ta prawda prowadzi Newmana do wyrażenia następującej opinii: rozum nigdy nie jest tym, co najbardziej pierwotne w duszy człowieka. Zawsze jest tak, że zajmuje on postawę wobec danych, które istnieją już wcześniej, niezależnie od niego. Dane te dochodzą do rozumu przede wszystkim za pośrednictwem zmysłów. Ale nie tylko. Wszystko to, co przywołujemy w pamięci także jest, w opinii Newmana, materiałem wykorzystywanym przez rozum. Poza tym, jakże często oceniamy naszym rozumem to, co usłyszeliśmy od innych lub przeczytaliśmy w gazetach. Przykłady można by tu mnożyć; ważne jest jednak, by zdać sobie sprawę z tego, że rozum nie jest tym co pierwotne, że jego aktywność zaczyna się, gdy zgromadzony już został w duszy pewien materiał, do którego rozum może się odnieść.

Następnie, rozum, pomimo tego że zajmuje się tymi samymi faktami, niekoniecznie musi doprowadzać rozumujących ludzi do takich samych wniosków. Spotykamy się z tym na co dzień, obserwując różnice zdań między ludźmi w najbardziej fundamentalnych i najbardziej drobnych sprawach życia. Ludzie rozumują w różny sposób, i przecież nikt rozsądny nie twierdziłby, że tylko jeden sposób rozumowania jest poprawny. A zatem oprócz wtórności rozumu, pojawia się jeszcze jego całkowicie usprawiedliwione zróżnicowanie. Nie ma czegoś takiego jak uniwersalnie poprawne rozumowanie w kwestiach życia praktycznego.

Kolejnym punktem, niezwykle interesującym, poruszonym przez Newmana, jest to, że postawa naszego rozumu jest ściśle zależna od tego, na ile jakieś wydarzenie dotyka nas osobiście. I tak na przykład, gdy czytamy o trzęsieniu ziemi w odległym kraju, bez trudu uznajemy to za prawdę i wcale nie myślimy,
by sprawdzać informacje podane w gazecie. Lecz kiedy dowiadujemy się, że trzęsienie ziemi nawiedziło nasze miasto rodzinne, natychmiast staramy się upewnić, dowiedzieć szczegółów, sprawdzić i uwiarygodnić to, co przeczytaliśmy. Aktywność rozumu w jednym i drugim wypadku jest całkiem różna.

W ten sposób Newman wykazuje, że rozum nie jest jakimś uniwersalnym i całkowicie bezstronnym obserwatorem i sędzią wydarzeń. Nie zajmuje on ani centralnej, ani pierwotnej pozycji w naszej duszy,
i choć ocenia i analizuje to wszystko, co w duszy się dzieje, nie jest twórcą tych procesów.
Jest on uwikłany w życie i w znacznej mierze od niego zależy.

Jeśli na tym właśnie polega istota rozumu, to wiara, owszem, siłą rzeczy musi podlegać jego ocenie, lecz ta ocena będzie bardzo różna w zależności od tego, kto rozumuje. Uprzednie nastawienie człowieka, jego oczekiwania i pragnienia, historia życia, uczucia i wyobrażenia będą decydowały o tym, jak odniesie się on do wiary. Dla jednego człowieka wiara nie będzie możliwa do przyjęcia nawet na podstawie mocnych dowodów, dla drugiego będzie to możliwe w oparciu o dowody słabe czy wręcz zwykłe prawdopodobieństwa. Człowiek, który jest pobożny, będzie szukał i znajdował potwierdzenie dla swojej wiary na każdym kroku, zaś człowiek wrogo nastawiony do religii będzie zamykał na to oczy. Obaj będą się przy tym odwoływali do rozumu i przytaczali jego oceny na potwierdzenie swoich uprzednich postaw. W obu wypadkach rozum posłuży im jako narzędzie do analizy uprzednio zgromadzonych danych, które będą w tym wypadku wiarą i niewiarą.

Jeśli się mówi, i słusznie, że wiara nie może być do końca potwierdzona przez rozum, to należałoby też powiedzieć, że i niewiara nie może być w ten sposób potwierdzona. Ludzie niewierzący mówią często, że rozum przeczy wierze, zakładając jednocześnie, że potwierdza on niewiarę. Jest to nadużycie, które wynika z błędnego pojmowania rozumu. Stawia się go na jednym poziomie z wiarą, podczas gdy zajmuje on inną zupełnie inną pozycję. Rozum nie może przesądzać ani o wierze, ani o niewierze, może natomiast
i rzeczywiście uzasadnia jedną i drugą.

ZA DUŻO ROZUMU W WIERZE CZYLI BIGOTERIA

Jak wspomnieliśmy w naszym poprzednim odcinku, wiara jest taką cechę naszej duszy, która nie bierze swojego początku z rozumu, choć może być przez rozum oceniana. Nie od rozumu zależy, czy wierzymy, czy nie. Podobnie jak wiara nie może być przez rozum ostatecznie zakwestionowana, tak i niewiara nie może być przezeń ostatecznie potwierdzona. Jedna i druga mają swoje źródła w charakterze moralnym człowieka, nie w jego zdolnościach refleksyjnych. Rozum jest natomiast narzędziem, które w zależności od tego, przez kogo jest wykorzystywane, będzie potwierdzało raz jedną, raz drugą postawę.

Niektórzy ludzie, mówi Newman, domagają się jednak dowodów w sprawach wiary. Chcą mieć niemalże empiryczną pewność, że Pan Bóg istnieje, że Chrystus rzeczywiście zmartwychwstał, że Duch Święty jest obecny w Kościele. Mówią oni: uwierzymy, jeśli nam udowodnicie, że wszystko to jest prawdą. Tymczasem są to tajemnice, których nie można udowodnić tak jak się udowadnia hipotezy naukowe. Wiara jest pewnym przypuszczeniem lub możliwością, ale nigdy nie pewnością taką, jaką mamy na przykład w matematyce, gdy mówimy, że dwa dodać dwa równa się cztery. Główną zasługą wiary jest właśnie to, że przyjmuje ona jako pewne takie świadectwa, które są jedynie prawdopodobne. Dzieje się tak choćby w sytuacji, gdy nasi rodzice mówią nam o Panu Bogu. To właśnie dlatego, że są oni naszymi rodzicami, wierzymy, że to, co mówią, jest prawdą; że nie mogliby nas oszukiwać. Nasza wiara opiera się zatem przede wszystkim na świadectwie innych ludzi. Ufamy, że to, co mówią, jest prawdą.

To od nich dowiadujemy się o życiu Pana Jezusa, o losach Apostołów, o prawdach wiary i moralności. Stopniowo, w miarę jak coraz lepiej poznajemy chrześcijaństwo, okazuje się, że musimy wszystkie te informacje jakoś poukładać, zestawić, określić, które z nich są ważniejsze, a które mniej ważne.
Dopiero w tym momencie pojawia się potrzeba krytycznego posłużenia się rozumem. Rozum niczego nie wymyśla w sferze wiary, stara się jedynie uporządkować to, w co wierzymy. Dzięki niemu, na przykład, możemy przekonać się, że nasza wiara nie jest sprzeczna sama w sobie.

Lecz aby rozum mógł właściwie spełnić swoje zadanie, powinien być odpowiednio nastawiony do Ewangelii. Jeśli rozum nie będzie już wcześniej przychylny wobec wiary, to odrzuci Ewangelię, powołując się na przykład na to, że Niepokalane Poczęcie lub Zmartwychwstanie Pana Jezusa jest czymś sprzecznym z doświadczeniem. Kiedy jednak rozum będzie przychylny wobec wiary, wówczas uzna te rzeczy za możliwe, nie odrzuci ich tylko dlatego, że ich nie rozumie. W ten sposób człowiek uprzedzony do chrześcijaństwa będzie odrzucał nawet bardzo przekonywujące świadectwa; natomiast ten, komu wiara jest droga, będzie przyjmował świadectwa bardzo skromne.

Potwierdza się to, gdy zostajemy postawieni w obliczu jakiegoś tajemniczego faktu lub niezrozumiałego wydarzenia. Rozum sam z siebie może jedynie potwierdzić tajemniczość sytuacji. Dopiero serce człowieka jest zdolne do zinterpretowania tego, co się wydarzyło. Jeśli serce jest skłonne do wiary, wówczas z łatwością dostrzeże tu interwencję Boga; jeśli jednak serce sprzeciwia się wierze, wówczas skłoni rozum do poszukiwania wszelkich możliwych wyjaśnień dla tajemniczego faktu, byle tylko nie uznać w nim świadectwa przemawiającego na rzecz chrześcijaństwa.

Wniosek, jaki Newman stąd wyciąga, jest następujący: rozum nie może zabezpieczać naszej wiary przed błędami i wypaczeniami, gdyż nie posiada nad wiarą żadnej władzy. Jego natura jest odmienna od natury wiary, podobnie jak i jego cele. Cóż zatem, jeśli nie rozum, może być zabezpieczeniem dla naszej wiary? Newman odpowiada, że tylko miłość. A więc, jeśli chcemy się przekonać, czy nasza wiara jest rzeczywiście zaszczepiona w Chrystusie, to przede wszystkim musimy zapytać samych siebie, jaka jest nasza miłość. Tylko miłość, czyli prawe nastawienie serca, pozwala przezwyciężyć te niebezpieczeństwa, które czyhają na naszą wiarę. Jakie to niebezpieczeństwa?

Newman podaje przykład bigoterii. Według niego, bigotem jest człowiek, któremu wydaje się, że zjadł wszystkie rozumy w sprawach wiary i może się autorytatywnie wypowiadać o wszystkich, nawet tych najbardziej tajemniczych, sprawach chrześcijaństwa. Bigot twierdzi, iż posiada absolutną wiedzę w świętych i delikatnych sprawach religii. Wydaje się mu, że wszedł na taki religijności, że nie potrzebuje już wierzyć, ale że już wie i rozumie. Sam nie odczuwa żadnych wątpliwości, zaś wahania innych rozstrzyga w sposób jednoznaczny i nie znoszący sprzeciwu. Nie wdaje się w rozmowę i z pogardą odnosi się do tych, którzy przeżywają trudności w wierze. Przy czym sam nazywa siebie dobrym chrześcijaninem. Zawsze ma pod ręką kilka cytatów lub zgrabnych formułek, których używa niezależnie od sytuacji. Wyobraża sobie, że ci, którzy przyznają się do niewiedzy w sprawach religii, są gorszymi chrześcijanami, zapominając, że zarówno Maryja, jak i wielu świętych musiało kontemplować prawdy wiary, zanim je zrozumieli. Dla bigota wszystko jest albo białe, albo czarne, nie znosi odcieni, gdyż kwestionują one jego obraz świata.

Niekiedy, pisze Newman, wiara bardzo łatwo popada w bigoterię. Rozum nie potrafi jej przed tym uchronić. Jest tak dlatego, że trudno nam znosić sytuację niepewności i niewiedzy, i jeśli tylko możemy, dążymy do zdobywania pewności, także w sprawach wiary. Często towarzyszy nam pośpiech w refleksji nad wiarą, dokonujemy uproszczeń, wyciągamy fałszywe wnioski z lektury Pisma Świętego i z wydarzeń życia. Trudno nam znosić sytuację, gdy wiara zdaje się przegrywać rzekomą rywalizację z nauką i w przypływie gorliwości chcemy także z wiary uczynić naukę. Rezultat jest taki, że wystawiamy wiarę na pośmiewisko, bo jej twierdzenia nie mogą być ani zweryfikowane, ani sfalsyfikowane przez rozum. Twierdzenie, że im bardziej wiara upodobni się do nauki, tym większy szacunek zyska w świecie, jest z gruntu fałszywe. Naukowcy, choć często są wybitnymi ludźmi intelektu, rzadko są dla nas źródłem osobowej inspiracji, podczas gdy ludzie święci, jakkolwiek prości byliby w sferze intelektualnej, są ciągłym wyzwaniem dla naszego życia. Nie intelekt pociąga, ale serce.

Wiara może ustrzec się przed bigoterią jedynie dzięki prawemu i kochającemu sercu. Takie serce nie działa w pośpiechu i nie załamuje się w obliczu pozornych trudności z wiarą. Cierpliwość i ufność są jego cechami. Zgadza się ono na to, że jest wiele tajemnic wiary, których nigdy nie zrozumie, oraz że ich rozumowe pojęcie wcale nie jest konieczne do tego, by wierzyć. Pokornie znosi także sytuację, gdy wie dokładnie, w co wierzy, lecz nie potrafi tego wyrazić zrozumiałymi słowami. Ma pewność, że to, przy czym obstaje, jest rozumne, lecz jego język jest zbyt ubogi, by zdołał to wyrazić w jasny sposób. W odróżnieniu od bigoterii, która zdaje się zwyciężać na krótką metę, lecz ostatecznie ponosi klęskę (wielu bigotów staje się zagorzałymi sceptykami w sprawach wiary, gdy ich systemy zostaną zakwestionowane), wiara pozornie przegrywa bieżące potyczki, lecz odnosi chwalebne zwycięstwo u kresu walki, gdy to, przy czym pokornie trwała, często w niepewności, staje się rzeczywistością i daje pewność, której nikt nie potrafi zakwestionować.

CHRZEŚCIJANSTWO W CIAGŁYM ROZWOJU

Jak często zarzuca się naszej wierze, że jest nieprzystosowana do wymagań współczesności, że nie idzie z duchem czasu, że jest średniowieczna. Wielu patrzy na chrześcijaństwo jak na martwą literę, zbiór zakazów ustanowionych w zamierzchłych czasach. Newman, który we własnym życiu doświadczył powagi pytania o Prawdę chrześcijaństwa, może nam pomóc w dostrzeżeniu jak rozwijała się doktryna chrześcijańska, jaki jest związek pomiędzy Ewangelią a dokumentami papieskimi z ostatnich lat, jak rozumieć podziały w chrześcijaństwie i gdzie szukać ostatecznej Prawdy.

Na początku Newman wskazuje na postać Maryi. To, że Maryja zachowywała w swoim sercu tak wiele spraw, których jeszcze nie rozumiała, jest dla myśliciela angielskiego wzorem rozwoju doktryny chrześcijańskiej, nie tylko za życia Matki Chrystusa, ale i w całej historii Kościoła. Historia to nieustanny rozwój, także w chrześcijaństwie. Choć cała Prawda została nam przekazana przez Jezusa, to jednak nie od razu cała Prawda została jasno i wyraźnie wyrażona i zdefiniowana. Lub innymi słowami, ta sama Prawda dochodzi do nas w swoich różnorodnych aspektach, które objawiają się w toku historii Kościoła. Jak ziarno zasadzone w ziemi rozwija się i przybiera coraz to nowe kształty, tak i Prawda chrześcijańska podlega rozwojowi, choć nie zmienia się w swojej istocie.

Wspaniałą rzeczą, pisze Newman, jest przypatrywanie się, z jak wielkim wysiłkiem, wahaniami, przystankami i przerwami, z jak wieloma odchyleniami i w lewo i w prawo, z jak wieloma powrotami, przyśpieszeniami i zwolnieniami, a przecież wciąż z ogromną pewnością i stałością rozwijały się prawdy
i dogmaty chrześcijańskie. W jak piękny i doniosły sposób wzrastały te nieliczne słowa wypowiedziane przez Naszego Zbawiciela, a przekazane światu przez prostych rybaków z Galilei.

Pierwszą rzeczą, na którą zwraca uwagę Newman, jest to, że prawdy chrześcijańskie nigdy nie pozostawały wyłącznie na poziomie refleksyjnych władz umysłu. Zawsze tkwiły o wiele głębiej, w sercu ludzi wierzących. A jeśli niekiedy przez bardzo długi czas nie mogły być wypowiedziane, to nie dlatego, że były nieobecne, lecz dlatego, że brakowało odpowiednich słów, które mogłyby je oddać w należyty sposób. Chrześcijanie odczuwali te prawdy, żyli nimi, przekazywali je z pokolenia na pokolenie.
Nie potrafili jednak o nich mówić, gdyż po prostu brakowało im odpowiedniego języka. Nie jest to nic dziwnego. Czyż także i nam nie zdarza się często, że odczuwamy takie stany, których nie potrafimy wyrazić; jesteśmy pewni co do tak wielu spraw, lecz kiedy ludzie proszą nas o ich wyjaśnienie, gubimy się
i zawstydzamy, okazuje się bowiem, że nasza pewność nie jest w stanie wyrazić się w sposób jasny
i przekonywujący.

W sprawach wiary, oprócz tej trudności istnieje także inna. Prawdy chrześcijańskie, które rozważamy,
są tak doniosłe, złożone i tajemnicze, że będąc ludźmi mamy jedynie częściowy dostęp do nich. Postrzegamy je jedynie pod pewnym kątem, z pewnego punktu widzenia, w określonym aspekcie.
Nie jesteśmy w stanie od razu, w jakiejś magicznej formule oddać tajemnicy Trójcy Przenajświętszej, Wcielenia, Odkupienia, Zmartwychwstania. To nie są sprawy, które można wytłumaczyć byle jak; zbyt wiele od tych tajemnic zależy. To przecież one gwarantują naszemu życiu sens, a u kresu naszych dni -życie wieczne. Dlatego Kościół, zanim zdefiniował te prawdy, rozważał je i przypatrywał się im oczyma wiary. Był cierpliwy, gdyż bał się popełnić błędu; nie śpieszył się, gdyż nie chciał być powierzchowny.

Lecz, zdaniem Newmana, można na to spojrzeć jeszcze inaczej. To nie chrześcijanie kształtowali te prawdy, lecz prawdy kształtowały chrześcijan. Przygotowywały ich stopniowo do zrozumienia tego, co tak naprawdę znaczy taki, czy inny dogmat wiary chrześcijańskiej. Bowiem nie jest tylko tak, że to nasza wiara pozwala objawić się Chrystusowi w świecie. Być może ważniejsze i bardziej prawdziwe byłoby stwierdzenie, że to Duch Święty pozwala objawić się naszej wierze w Chrystusa. To On jest prawdziwym źródłem, z którego wytryskują prawdy i dogmaty naszej wiary. I dzieje się to w czasie, w miarę jak jesteśmy gotowi do przyjęcia takiej lub innej prawdy.

Dlatego na próżno wielu ludzi doszukuje się wprost w Piśmie Świętym wszystkich prawd, dogmatów
i instytucji, jakie istnieją obecnie w Kościele. Reforma Protestancka miała swoje korzenie w chęci powrotu do czystego tekstu Pisma Świętego, zapominając o tym, że ważna jest nie tylko litera Pisma, ale i Duch, który działa w nim i przez nie. Pismo Święte, owszem, daje podstawę oraz wyznacza główne kierunki rozwoju doktryny chrześcijańskiej, lecz nie określa jej w najdrobniejszych szczegółach. Wynika z tego, że także dzisiaj nasza wiara rozwija się; i za sto lat będzie w wielu punktach różniła się od wiary współczesnej, choć przecież nie będzie z nią sprzeczna. Podobnie, jej podstawa ewangeliczna pozostanie nietknięta.

Obserwując proces rozwoju doktryny chrześcijańskiej należy, zdaniem Newmana, wystrzegać się jednego podstawowego błędu. Chodzi mianowicie o to, by nie zaczynać od szukania trudności, sprzeczności
i niekonsekwencji obecnych w prawdach chrześcijańskich. Bez wątpienia bowiem, wiele można ich znaleźć, gdy patrzy się na historię naszej wiary w sposób powierzchowny. Rozum powinien raczej doszukiwać się tego, co spójne, logiczne i oczywiste w długim procesie rozwoju doktryny chrześcijańskiej.
Zawsze bowiem będziemy potykali się o rzeczy niezrozumiałe. Ich zrozumienie będzie możliwe jednak tylko wtedy, gdy w pokorze uznamy własną niewiedzę i jak Maryja będziemy zachowywać je w swoim sercu. Podobnie, w sytuacji, gdy trudno nam zgodzić się z jakąś pojedynczą prawdą chrześcijaństwa, powinniśmy pamiętać, że jest ona częścią całości naszej wiary i jest równie niezbędna jak każda inna część.
Często zdarza się, że człowiek odrzuca drobną z pozoru prawdę wiary, z jakichś powodów dla niego niewygodną, i ostatecznie dochodzi do zakwestionowania całej Prawdy chrześcijaństwa, czy to w doktrynie, czy w życiu praktycznym. Pokazuje to wyraźnie, że nasza wiara jest ekskluzywna i nie dopuszcza kompromisów. To samo można powiedzieć o nauczaniu Kościoła. Pojedyncze dokumenty mogą wydawać się kontrowersyjne i trudne do przyjęcia. Lecz kiedy zobaczymy je na tle całej doktryny, okazuje się, że muszą być właśnie takie, że wszelka inna treść zafałszowałaby obraz wiary.

Bez wątpienia, kończąc nasze rozważania, można powiedzieć, że sam Newman przekonał się o wielkim wyzwaniu, jakim jest chrześcijaństwo dla każdego z nas. W jego życiu to wezwanie doprowadziło go podjęcia odważnej decyzji odejścia z Kościoła Anglikańskiego i dołączenia do Kościoła Rzymskiego. Cena, jaką za to zapłacił, była wysoka. Musiał opuścić Oksford, oddalić się od przyjaciół, znosić niepewny los pośród ludzi, których początkowo wcale nie znał. Ale takie są właśnie wymagania Prawdy. Jaki smak by ona miała, gdybyśmy dochodzili do niej bez żadnego wysiłku?


początek strony
© 1996-1997 Mateusz