"John Henry Newman" Świadek naszej wiary |
John Henry Newman
został przyjęty do Kościoła Katolickiego przez
włoskiego pasjonistę O. Dominika Barberi, w Littlemore
pod Oksfordem, 9 października 1845 roku. Składając
katolickie wyznanie wiary opuścił tym samym
definitywnie Kościół Anglikański. Mając
czterdzieści cztery lata i będąc w pełni sił
twórczych, zrezygnował z funkcji pastora w Kościele
Uniwersyteckim, ze stanowiska wykładowcy w renomowanym
Oriel College, z wielu przyjaźni, a także, co być
może było dla niego najtrudniejsze, Trudno przecenić
wpływ, jaki Newman wywarł zarówno na XIX wieczny
anglikanizm, jak i katolicyzm. Nawet tak zaciekli jego
przeciwnicy jak Kingsley chylili czoła przed siłą jego
talentu. Przyjaciele oksfordzcy długo nie mogli się
pogodzić z jego odejściem, zaś Anglikanie tworzący
tak zwany High Church, zbliżony doktryną i liturgią do
katolicyzmu, słusznie uważają Newmana za jednego ze
swoich współzałożycieli. Przedstawiamy Newmana jako świadka wiary. Wiary, która w pierwszym rzędzie skłoniła go do podjęcia próby odnowy Kościoła Anglikańskiego, następnie do powrotu do Rzymu, i wreszcie do twórczego zaangażowania się w życie Kościoła Katolickiego w Anglii. Jego wiara może stać się umocnieniem dla naszej wiary, gdyż, jak zobaczymy, pytania i wątpliwości, z którymi sam się borykał, są w znacznej mierze także naszymi pytaniami i wątpliwościami. Pomimo upływu ponad stu lat od jego śmierci, większość jego analiz nie straciła na aktualności. W kolejnych częściach naszego cyklu postaramy się wraz z Newmanem wpierw dostrzegać, a następnie rozwiązywać problemy, jakie stają lub są stawiane przed naszą wiarą. Wpierw jednak powiedzmy kilka słów o samym Newmanie. Urodził się w
Londynie 21 lutego 1801 roku, w rodzinie anglikańskiej o
silnych tradycjach ewangelickich. Od wczesnego
dzieciństwa wprowadzany w świat Biblii, mając
szesnaście lat przeżył pierwsze głębokie
nawrócenie. W trakcie studiów na Uniwersytecie
Oksfordzkim zdecydował się, by zostać duchownym
anglikańskim. W wieku dwudziestu siedmiu lat, w 1828
roku, objął funkcję pastora w kościele uniwersyteckim
St. Mary. Głównym pytaniem, jakie go wówczas
niepokoiło, było to, w jakiej mierze Kościół
Anglikański jest wierny pierwotnemu chrześcijaństwu.
Newman był przekonany, że anglikanizm jest via media
między skrajnościami protestantyzmu i rzymskiego
katolicyzmu. Widział jednocześnie, Święcenia
kapłańskie przyjął w Rzymie w 1847 roku, a w rok
później założył w Birmingham Oratorium, wspólnotę
zakonną żyjącą według reguły Filipa Nereusza,
szesnastowiecznego świętego włoskiego. Na koniec powiedzmy
jeszcze słowo o pozycji Newmana w Kościele Katolickim.
O ile jako anglikanin był on konserwatywny, o tyle jako
katolik często stawał po stronie zwolenników reformy
Kościoła. Newman zmarł 11 sierpnia 1890 roku. CZY CHRZEŚCIJANIN MOŻE BYĆ NAUKOWCEM? W naszej wędrówce z
Newmanem po szlakach wiary będziemy szukali światła
przede wszystkim w jego kazaniach oksfordzkich, czyli w
zbiorze piętnastu dyskursów filozoficzno-teologicznych
wygłoszonych przed Uniwersytetem. Pierwsze wydanie
Kazań Oksordzkich ukazało się jeszcze w 1843 roku, a
więc przed definitywnym powrotem Newmana do Kościoła
Katolickiego. W całej spuściźnie kaznodziejskiej
Newmana zajmują one skromne miejsce, są zaledwie jednym
spośród kilkunastu tomów kazań parafialnych,
wygłoszonych w St Mary's. Ich znaczenie jest jednak
istotne. Przede wszystkim, uważa się je za szczytowe
osiągnięcie filozofii Newmana, zwłaszcza jeśli chodzi
o przedstawienie relacji wiary i rozumu. Następnie,
zawierają one jakby w zalążku wiele innych intuicji
Newmana, na przykład na temat rozwoju dogmatów
chrześcijańskich, różnicy między chrześcijaństwem
a innymi religiami, roli świętych Zatrzymajmy się obecnie nad pierwszym z nich dotyczącym relacji między duchem Ewangelii a nastawieniem naukowym, czyli mówiąc krótko między wiarą a nauką. Podobnie jak współcześnie, także w czasach Newmana wielu było takich ludzi, którzy byli głęboko przekonani, że, jak mówi myśliciel angielski, interesy rodzaju ludzkiego są całkowicie nie do pogodzenia z interesami Kościoła chrześcijańskiego oraz że postęp w odkryciach naukowych i powszechny rozwój kultury umysłowej muszą nieuchronnie doprowadzić do upadku chrześcijaństwa. Ludzie ci są przekonani, pisze Newman, że chrześcijaństwo stoi na drodze postępu, hamuje rozwój badań naukowych i próbuje naginać wszystkie nowatorskie i twórcze poglądy do swoich staroświeckich idei. Newman sprzeciwia się temu poglądowi. Według niego, pomiędzy religią chrześcijańską a nauką nie tylko nie istnieje sprzeczność, lecz sama Ewangelia jest pozytywnym źródłem ducha filozoficznego i metody naukowej. Bez Ewangelii nie byłoby tak dynamicznego postępu naukowego, rozwój cywilizacji nie nabrałby takiego rozmachu, odkrycia naukowe nie osiągnęłyby takiego poziomu jak dziś. Oto jak Newman uzasadnia to przekonanie. Po pierwsze, pisze on,
można wskazać na fakt, że najwięksi filozofowie
czasów nowożytnych, ci, którzy najbardziej poszerzyli
granice naszej wiedzy, zostali niejako zmuszeni do
podporządkowania swego rozumu Ewangelii. Można z
łatwością dowieść, że nie tylko nie znaleźli oni
żadnej sprzeczności między własną filozofią a
Ewangelią, lecz co więcej, nieustannie się w swojej
myśli do Ewangelii odwoływali. Po drugie, jako dowód
zbieżności chrześcijaństwa i nauki może służyć,
według Newmana, również to, Po trzecie, niektóre
spośród tych nawyków umysłowych, które są
przedstawiane w Piśmie Świętym jako rzeczy miłe Bogu,
są dokładnie tymi samymi nawykami, jakie są konieczne
do osiągnięcia sukcesu Lecz skoro prawdziwy duch filozoficzny jest tak bliski duchowi zalecanemu przez Pismo Święte, pyta Newman, to jak to możliwe, że istnieją tacy ludzie, którzy wyróżnili się w odkryciach naukowych, lecz pozostają niechętni, a czasami wręcz wrodzy, wobec religii chrześcijańskiej? Myśliciel angielski odpowiada na to pytanie następująco: otóż wymagania, jakie stawia przez filozofem lub badaczem nauka są nieporównywalnie skromniejsze od tych wymagań, jakie chrześcijaństwo stawia przed człowiekiem wierzącym. Filozof musi jedynie uznać, że jest omylny i niedoskonały, natomiast chrześcijanin musi patrzeć na siebie jak na grzesznika, jak na kogoś, kto zbuntował się przeciw Bogu i utracił to szlachetne miejsce pośród stworzeń, jakie zajmował na początku. Dla wielu ludzi nauki ta wizja jest nie do zaakceptowania. Dlatego nieufnie odnoszą się do religii, a niekiedy wręcz z nią walczą. Kończąc, Newman przestrzega przed niebezpieczeństwem odłączenia się nauki od religii chrześcijańskiej. Aby temu zapobiec, wskazuje on na konieczność podstawowego wychowania religijnego, przez które powinny przejść wszystkie dzieci, zarówno te z ubogich, jak i z bogatych rodzin. Takie wychowanie ukształtuje nie tylko umysły młodych ludzi, ale i ich serca. RELIGIA NATURALNA NIE ZNAŁA MIŁOSIERNEGO SAMARYTANIANA Tydzień temu mówiliśmy o przekonaniu Newmana, że prawdziwy duch filozoficzny i naukowy ma swoje źródła w Ewangelii, że dopiero Dobra Nowina ukazała taki ideał moralny i takie cechy charakteru, które umożliwiły poważne i owocne prowadzenie badań naukowych, że nasza wiedza mogła rozwinąć się tak bardzo i tak wszechstronnie właśnie dzięki chrześcijaństwu. Dziś zajmiemy się
wraz z Newmanem porównaniem religii chrześcijańskiej z
religią naturalną. Zdarza się często, że nawet pośród chrześcijan pojawiają się głosy, iż nasza religia nie powinna rościć sobie pretensji do miana jedynej prawdziwej religii; że prawdę można znaleźć także w innych religiach i być może w ogóle powinniśmy wrócić do stanu religijności naturalnej, bez Objawienia, rezygnując z dogmatów i żyjąc w zgodzie z naturą, itp. Jak Newman odpowiedziałby na taką sugestię? Przedstawiając religię naturalną Newman skupia się przede wszystkim na opisie sumienia ludzkiego. Sumienie człowieka zakłada związek między naszą duszą a czymś zewnętrznym. Co więcej, czymś, co ją przewyższa; związek z pewną doskonałością, której ono samo nie ma i nigdy mieć nie będzie; związek z pewnym trybunałem, nad którym nie posiada ono żadnej władzy. Sumienie narzuca się duszy mocą swego własnego autorytetu, zaś posłuszeństwo, jakie się mu okazuje, posiada naturę wiary. To właśnie dzięki sumieniu, w wydarzeniach, które dla czystego rozumu są jedynie zagadką, tajemnicą i ciemnością, człowiek odkrywa ważny związek istniejący między prawym postępowaniem moralnym a szczęściem w życiu codziennym. Sumienie kieruje się ku pewnej zasadzie, zewnętrznej wobec siebie, która jest zasadą zarazem doskonałą i nieprzeniknioną. To w niej można odnaleźć zapowiedź sądu ostatecznego nad naszym postępowaniem, ideę nieskończonej łaskawości, o którą możemy błagać, a także mądrości i miłości, które można dostrzec w stworzeniu widzialnym, i w końcu - powszechne obowiązywanie prawd moralnych. Takie są fundamenty religii naturalnej. Nie opiera się ona na sielankowym życiu na łonie natury, ale na przenikającym nas i zmuszającym do posłuszeństwa głosie sumienia, na prawie wypisanym w naszej naturze. Ten zarys wiedzy
religijnej był dostępny już myślicielom pogańskim,
na długo przed pojawieniem się chrześcijaństwa. Lecz
skoro, co przyznaje sam Newman, religia naturalna
wyczerpuje niemal wszystkie treści obecne w
chrześcijaństwie, to gdzie tkwi różnica między
jedną a drugą? Kiedy zaś
porównujemy ze sobą poruszenia serca, dążącego z
jednej strony ku osobie, z drugiej - Różnicę tę widać
wyraźnie, gdy weźmiemy pod uwagę praktykowanie cnót
moralnych. Warto więc głębiej
zastanowić się nad tym, czym była religia naturalna i
nie idealizować jej przesłania. Wyrzuty sumienia, lęk,
ofiary składane bogom, okrutne praktyki były o wiele
bardziej właściwe religiom naturalnym niż sielankowa
atmosfera, współczucie z naturą i zadowolenie z samego
siebie. NIEDOCENIANY WPŁYW LUDZI ŚWIĘTYCH W zeszłym tygodniu, w naszym cyklu poświęconym refleksji nad pytaniami stającymi przed naszą wiarą, mówiliśmy o różnicy pomiędzy religią naturalną a chrześcijaństwem. Dzisiaj, podążając w dalszym ciągu za naszym przewodnikiem w wierze, Kardynałem Newmanem, skupimy się na refleksji dotyczącej osobistego wpływu świętych, jako środka szerzenia prawdy chrześcijańskiej. Kazanie pod tym tytułem zostało wygłoszone przez Newmana 22 stycznia 1832 roku, i w opinii wielu stało się jednym z bezpośrednich impulsów do powstania Ruchu Oksfordzkiego, o którym wspomnieliśmy na początku naszego cyklu. Zarzut, jaki często
stawia się chrześcijaństwu, dotyczy jego rzekomo
nieżyciowego podejścia do demokracji, praw stanowionych
przez większość, czy w ogóle wymagań współczesnego
społeczeństwa. Mówi się, że chrześcijanie stoją
często na uboczu, nie włączają się w bieg wydarzeń
i przez to nie mają żadnego wpływu na innych. Gdyby
tylko stanęli po stronie większości, natychmiast
poprawiliby swoje notowania. Newman kwestionuje ten
pogląd. Pyta on, kto tak naprawdę ma największy i
najbardziej trwały wpływ na społeczeństwo? I
odpowiada, że nie większość parlamentarna, ani nie
tłumy na ulicach, Na wstępie kazania
Newman zastanawia się, jak to się dzieje, że pomimo
tak wielu przeciwności, pojawiających się na drodze
chrześcijaństwa, religia ta utrwaliła się w świecie,
wprowadzając zasady, które niekiedy są niemiłe nawet
dla większości spośród tych, którzy twierdzą, że
je przyjmują? W jaki sposób Apostołowie, prości
rybacy z Galilei, zdołali rozszerzyć prawdę Ewangelii
na cały ówczesny świat, przekonując do niej
filozofów i literatów starożytności? W pierwszym
rzędzie, odpowiada Newman, zwycięstwo Prawdy
należałoby przypisać woli i błogosławieństwu Tego,
który ją objawił i wyraźnie przyrzekł, że będzie
wraz z nią i z tymi, którzy będą ją głosili,
zawsze, aż do skończenia świata. Niektórzy próbują tłumaczyć trwałość prawdy chrześcijańskiej wskazując na to, że choć na początku budzi ona sprzeciw świata, to jednak z czasem jest przez świat przyjmowana. Wynikałoby to z jej faktycznego zrozumienia oraz z przekonania o jej doskonałości. W takim ujęciu Prawda chrześcijańska byłaby dostępna każdemu człowiekowi jako istocie myślącej, niezależnie od tego, czy z moralnego punktu widzenia człowiek wiódłby dobre, czy też złe życie. Newman sprzeciwia się tej opinii. Według niego, Prawda nigdy nie może stać się własnością tłumów, a o jej zrozumieniu i przyjęciu zawsze decyduje moralne i duchowe nastawienie człowieka, nie zaś jego czysty rozum. A zatem, kontynuuje myśliciel angielski, skoro Prawda nie jest czymś łatwo i powszechnie dostępnym, odpowiedź na postawione na początku pytanie może być jedynie następująca: Prawda chrześcijańska szerzy się w świecie dzięki osobistemu, bezpośredniemu lub pośredniemu, wpływowi tych, którzy są upoważnieni do jej nauczania. Są to ludzie szczególni, jawni lub częściej ukryci święci, którzy pozostają wierni zaszczepionej w nich w sposób boski intuicji; którzy nie wyznają sprzecznych, naruszających się wzajemnie zasad; którzy troskliwie pielęgnują w sobie słabiutkie z początku światełko Prawdy, i przez swoją wytrwałość sprawiają, że po pewnym czasie zaczyna ono świecić wszechogarniającyn blaskiem. Większość z nas, pisze Newman, którzy już od najmłodszych lat jesteśmy krnąbrni i pełni wątpliwości, nie potrafi powtórzyć nawet najprostszych dokonań tego, kto wzrasta w mądrości w równie faktyczny sposób jak w ciele. W rzeczywistości, te
szczególnie obdarowane jednostki nie będą zdolne do
obrony swych własnych poglądów tak długo, dopóki nie
zdobędą zewnętrznego uznania dla samych siebie. Jest
rzeczą oczywistą, zdaje się mówić Newman, że Prawdy
chrześcijańskiej nie można nikomu narzucać siłą.
Lecz nawet wtedy, gdy wielcy święci próbują nam ją
przekazać w sposób zwyczajny, posługując się
językiem, znanym Człowiek święty nie
jest więc rozumiany z łatwością. Jest on jednak
wyposażony w pewne dary, które rzucają się w oczy.
Wpierw, pisze Newman, jest to dar czynienia cudów. Przy
czym wydaje się, że przez cuda należy tu rozumieć
wszelkie czyny, które objawiają bliskość Królestwa
Bożego. Następnie, ludzie ci posiadają taką moc
wewnętrzną, że wzbudzają wprost lęk u tych, których
napotykają na swojej drodze. W poprzednim odcinku
naszego cyklu przedstawiliśmy poglądy Newmana na temat
wpływu pojedynczych świętych na szerzenie prawdy
chrześcijańskiej. To kazanie jest
istotne z dwóch punktów widzenia. Przede wszystkim,
stara się odpowiedzieć na pytanie, jak należy
rozumieć nieszczęście, jakie sprowadza na siebie
grzesznik złym postępowaniem. Czasami mówi się, że
jest to kara Boża, tak jakby nasz Bóg był surowym
sędzią, osobiście karzącym nieposłuszeństwo
człowieka. Tymczasem, zdaniem Newmana, to grzech
ściąga na człowieka karę, nie Bóg. Niestety, zawsze
będą istniały osoby, pisze Newman, zbyt optymistycznie
zapatrujące się na naturę ludzką, na kondycję
duchową człowieka i na przyszłość całej ludzkości.
Wierzą oni, że życie jest tak pogodne i tak
szczęśliwe, jak z pozoru wygląda, zaś zło obecne w
życiu jest błahe i krótkotrwałe. Ludzie ci twierdzą,
iż nie istnieją ani sprawiedliwość Boża, ani tym
bardziej wieczne potępienie, ponieważ jedyną zasadą
Bożych rządów jest łaskawość, i nic poza
łaskawością; że zło jest łatwe do naprawienia, zaś
zasady wiary Tymczasem Pismo Święte, choć sprzeciwia się mrocznemu i beznadziejnemu spojrzeniu na życie, poucza nas także, zdaniem Newmana, o innej rzeczy. Od samego bowiem początku, w formie ostrzeżenia uprzedzającego nasze faktyczne doświadczenie, zaznajamia nas ono z oszustwem, kryjącym się w światowych obietnicach i pouczeniach. To przecież ono mówi nam o owej ciasnej bramie i wąskiej drodze, a także przeciwstawia to, co się dostrzega jedynie na powierzchni życia, temu, co jest jego rzeczywistym sensem. Nie jest też łatwo, mówi Newman, odróżnić pośród radosnych i zadowolonych ludzi tych, którzy są rzeczywiście wyrobionymi chrześcijanami, i tych, którzy łudzą jedynie samych siebie, pozostając w błędzie co do natury Bożych rządów. Taki błąd stał się
między innymi udziałem kapłanów izraelskich w czasach
Jeremiasza. Uspokajali oni naród mówiąc: Pokój,
pokój, a tymczasem nie było pokoju. Warto o tym
pamiętać, zauważa Newman, że ogół ludzkości nie
jest dziś ani mądrzejszy, ani lepszy niż w czasach
Jeremiasza. Mylenie fałszywej pewności człowieka
światowego z opanowaniem, pogodnością i łagodnością
prawdziwego chrześcijanina jest wręcz szczególnym
błędem współczesności. Na pierwszy rzut oka natura
ludzka zdaje się być bardziej sympatyczna, niż w
głębokiej przeszłości, ale dzieje się tak tylko
dlatego, że nie doświadczyła ona jeszcze rozczarowań;
wydaje się ona bardziej prawa, ale to w jej własnym
interesie leży poszanowanie praw innych ludzi; bardziej
łagodna, ale tylko dlatego, że może się na to zdobyć
bez samo-zaparcia. Mylą się oni, zdaniem Newmana, przede wszystkim co do tego, iż uważają Pana Boga wyłącznie za źródło łaskawości, wykluczając z Jego świętej natury wszelką sprawiedliwość. Swój pogląd opierają na następującym stwierdzeniu: czy istnieje taki człowiek, który, jeśli tylko by mógł, nie ocaliłby raz na zawsze ludzkości i nie zapewniłby wiecznego szczęścia dla każdej jednostki? Odpowiedź jest taka, że każdy człowiek by to uczynił, jeśli pozostawałoby to w jego mocy. A zatem, kontynuują owi myśliciele, również Bóg musi być absolutnie łaskawy, gdyż nie można wyobrazić sobie sytuacji, że Bóg jest mniej łaskawy od człowieka. Newman bardzo ostro
krytykuje ten pogląd. Wskazuje przede wszystkim na to,
że skoro z tak wielkim podziwem spoglądamy na
łaskawość Boga, to podobnie powinniśmy patrzeć
także na Jego sprawiedliwość. Jest ona bowiem równie
doskonałym atrybutem Bożej natury. Następnie, uznając
to, że jesteśmy wolni, a więc także odpowiedzialni za
swoje czyny, nie możemy jednocześnie twierdzić, że u
kresu życia napotkamy tylko na Bożą łaskawość. Czym
byłaby wolność, jeśli nie istniałaby w naszej
duchowej strukturze zasada sprawiedliwości, na której
oparłby się przyszły sąd. Zresztą sam świat na
każdym kroku poucza nas o istnieniu sprawiedliwości, o
nagrodzie za dobre czyny i o karze za złe. Newman jednak wyraźnie zaznacza, że Bóg nie poprzestaje na sprawiedliwości, to znaczy nie pozostawia nas w samotności w obliczu naszych błędów i grzechów. Nie pozwala, by nieszczęście będące wynikiem naszych błędnych wyborów, przygnębiło nas i zniszczyło. Naszą nadzieją jest Jego bezgraniczne miłosierdzie. Wierzymy bowiem, że widząc naszą słabość i grzeszność Bóg posłał swojego Syna, by nas wybawił od zła. Zbawienie się już dokonało, lecz nie jest w jakiś automatyczny sposób zagwarantowane dla każdego człowieka, wbrew jego woli. Możemy pokornie prosić, by stało się ono naszym udziałem, nie zaś zachowywać się tak, jakby ta łaska została nam z góry przypisana, niezależnie od tego, czy żyjemy dobrze, czy źle. CZYM JEST ROZUM W RELACJI DO WIARY? Wydaje się, że jednym z najczęstszych zarzutów, jakie kierowane są pod adresem ludzi wierzących, jest ten, że są oni intelektualnie zacofani i jeśli tylko ich rozum rozwinąłby się wystarczająco, natychmiast porzuciliby oni wiarę. Wiara byłaby więc, w opinii niektórych, przejawem niedorozwiniętego rozumu, podczas gdy niewiara czy ateizm wyrazem pełnej emancypacji rozumu. Gdy mówi się na przykład o Ciemnogrodzie, myśli się o ludziach, którzy są pobożni, lecz ciemni, w odróżnieniu od tych, którzy jako obywatele Jasnogrodu mieliby być oświeceni i niewierzący. Takie uproszczone widzenie tego zagadnienia panowało powszechnie w czasach Oświecenia, choć i dzisiaj wielu byłoby gotowych się pod nim podpisać. Według Newmana ten pogląd wynika z zupełnego niezrozumienia istoty i funkcji rozumu. Błąd polega tu na tym, że uważa się rozum za pierwotną cechę naszej duszy, to znaczy taką, z której wszystkie inne cechy wypływają. Wiara miałaby rzekomo także wypływać z rozumu. Tymczasem wiara i rozum to dwie niezależne od siebie funkcje duszy. Punktem wyjścia dla Newmana jest fakt, że wiara jako cecha umysłu i charakteru człowieka pozostawała zupełnie nieznana myślicielom pogańskim. Filozofia czy literatura grecka niemal w ogóle nie zajmuje się wiarą. Była to cecha jakby zarezerwowana dla Narodu Wybranego i dopiero wraz z Ewangelią zaczęła się rozprzestrzeniać na cały świat. Nowość wiary polegała przede wszystkim na tym, ze odwoływała się ona bardziej do charakteru moralnego człowieka, mniej zaś do jego zdolności intelektualnych. Dlatego często głęboką wiarą zadziwiali nas żyjący prawym życiem ludzie prości, zaś ludzie wykształceni, lecz zarazem pogrążeni w nieprawości, nie zdawali sobie nawet sprawy, czym jest wiara. W oczach wierzących wiara uznawana była za szczególną łaskę, pochodzącą od Ducha Świętego. Jako jej źródło wskazywano słuchanie Słowa Bożego. I wreszcie, Pismo Święte nieustannie wskazywało na ludzi, którzy uwierzyli niezależnie od, czy zgoła wbrew rozumowi. To wszystko, zdaniem Newmana, świadczyło o absolutnej nowości wiary w konfrontacji z tymi postawami umysłu, jakie były popularne w świecie pogańskim. Z drugiej jednak strony, nie można zaprzeczyć, że wiara musiała zająć określone stanowisko wobec rozumu. Rozum bowiem jest naszym ostatecznym kryterium poznania i to właśnie jego ocenie zmuszeni jesteśmy poddawać wszystkie wydarzenia, myśli, pragnienia i świadectwa, jakie do nas dochodzą; a więc także świadectwa wiary chrześcijańskiej. W tym sensie rozum staje jakby w pozycji arbitra i ocenia to, co prawdziwe oraz to, co fałszywe; to, co prawdopodobne i to, co niemożliwe. W jaki sposób pogodzić roszczenia wiary z roszczeniami rozumu, jak zachować niezależność obu tych cech naszej duszy, w jaki sposób opisać relacje między nimi? Właśnie takie pytania stanęły przed Newmanem. Na wstępie wychodzi
on od stwierdzenia, że napięcie między wiarą a
rozumem nie jest jedynym, jakiego doświadcza człowiek.
Równie złożone relacje istnieją między rozumem a
sumieniem. Tutaj także może dochodzić do konfliktów,
gdyż sumienie, często nie zwracając w ogóle uwagi na
racje przytaczane przez rozum, wydaje swój autorytarny
sąd i nie znosi przy tym sprzeciwu. Rozum w relacji do
wiary i sumienia zajmowałby więc, zdaniem Newmana,
pozycję krytyka literackiego analizującego dzieło
literackie. Ta prawda prowadzi Newmana do wyrażenia następującej opinii: rozum nigdy nie jest tym, co najbardziej pierwotne w duszy człowieka. Zawsze jest tak, że zajmuje on postawę wobec danych, które istnieją już wcześniej, niezależnie od niego. Dane te dochodzą do rozumu przede wszystkim za pośrednictwem zmysłów. Ale nie tylko. Wszystko to, co przywołujemy w pamięci także jest, w opinii Newmana, materiałem wykorzystywanym przez rozum. Poza tym, jakże często oceniamy naszym rozumem to, co usłyszeliśmy od innych lub przeczytaliśmy w gazetach. Przykłady można by tu mnożyć; ważne jest jednak, by zdać sobie sprawę z tego, że rozum nie jest tym co pierwotne, że jego aktywność zaczyna się, gdy zgromadzony już został w duszy pewien materiał, do którego rozum może się odnieść. Następnie, rozum, pomimo tego że zajmuje się tymi samymi faktami, niekoniecznie musi doprowadzać rozumujących ludzi do takich samych wniosków. Spotykamy się z tym na co dzień, obserwując różnice zdań między ludźmi w najbardziej fundamentalnych i najbardziej drobnych sprawach życia. Ludzie rozumują w różny sposób, i przecież nikt rozsądny nie twierdziłby, że tylko jeden sposób rozumowania jest poprawny. A zatem oprócz wtórności rozumu, pojawia się jeszcze jego całkowicie usprawiedliwione zróżnicowanie. Nie ma czegoś takiego jak uniwersalnie poprawne rozumowanie w kwestiach życia praktycznego. Kolejnym punktem,
niezwykle interesującym, poruszonym przez Newmana, jest
to, że postawa naszego rozumu jest ściśle zależna od
tego, na ile jakieś wydarzenie dotyka nas osobiście. I
tak na przykład, gdy czytamy o trzęsieniu ziemi w
odległym kraju, bez trudu uznajemy to za prawdę i wcale
nie myślimy, W ten sposób Newman
wykazuje, że rozum nie jest jakimś uniwersalnym i
całkowicie bezstronnym obserwatorem i sędzią
wydarzeń. Nie zajmuje on ani centralnej, ani pierwotnej
pozycji w naszej duszy, Jeśli na tym właśnie polega istota rozumu, to wiara, owszem, siłą rzeczy musi podlegać jego ocenie, lecz ta ocena będzie bardzo różna w zależności od tego, kto rozumuje. Uprzednie nastawienie człowieka, jego oczekiwania i pragnienia, historia życia, uczucia i wyobrażenia będą decydowały o tym, jak odniesie się on do wiary. Dla jednego człowieka wiara nie będzie możliwa do przyjęcia nawet na podstawie mocnych dowodów, dla drugiego będzie to możliwe w oparciu o dowody słabe czy wręcz zwykłe prawdopodobieństwa. Człowiek, który jest pobożny, będzie szukał i znajdował potwierdzenie dla swojej wiary na każdym kroku, zaś człowiek wrogo nastawiony do religii będzie zamykał na to oczy. Obaj będą się przy tym odwoływali do rozumu i przytaczali jego oceny na potwierdzenie swoich uprzednich postaw. W obu wypadkach rozum posłuży im jako narzędzie do analizy uprzednio zgromadzonych danych, które będą w tym wypadku wiarą i niewiarą. Jeśli się mówi, i
słusznie, że wiara nie może być do końca
potwierdzona przez rozum, to należałoby też
powiedzieć, że i niewiara nie może być w ten sposób
potwierdzona. Ludzie niewierzący mówią często, że
rozum przeczy wierze, zakładając jednocześnie, że
potwierdza on niewiarę. Jest to nadużycie, które
wynika z błędnego pojmowania rozumu. Stawia się go na
jednym poziomie z wiarą, podczas gdy zajmuje on inną
zupełnie inną pozycję. Rozum nie może przesądzać
ani o wierze, ani o niewierze, może natomiast ZA DUŻO ROZUMU W WIERZE CZYLI BIGOTERIA Jak wspomnieliśmy w naszym poprzednim odcinku, wiara jest taką cechę naszej duszy, która nie bierze swojego początku z rozumu, choć może być przez rozum oceniana. Nie od rozumu zależy, czy wierzymy, czy nie. Podobnie jak wiara nie może być przez rozum ostatecznie zakwestionowana, tak i niewiara nie może być przezeń ostatecznie potwierdzona. Jedna i druga mają swoje źródła w charakterze moralnym człowieka, nie w jego zdolnościach refleksyjnych. Rozum jest natomiast narzędziem, które w zależności od tego, przez kogo jest wykorzystywane, będzie potwierdzało raz jedną, raz drugą postawę. Niektórzy ludzie, mówi Newman, domagają się jednak dowodów w sprawach wiary. Chcą mieć niemalże empiryczną pewność, że Pan Bóg istnieje, że Chrystus rzeczywiście zmartwychwstał, że Duch Święty jest obecny w Kościele. Mówią oni: uwierzymy, jeśli nam udowodnicie, że wszystko to jest prawdą. Tymczasem są to tajemnice, których nie można udowodnić tak jak się udowadnia hipotezy naukowe. Wiara jest pewnym przypuszczeniem lub możliwością, ale nigdy nie pewnością taką, jaką mamy na przykład w matematyce, gdy mówimy, że dwa dodać dwa równa się cztery. Główną zasługą wiary jest właśnie to, że przyjmuje ona jako pewne takie świadectwa, które są jedynie prawdopodobne. Dzieje się tak choćby w sytuacji, gdy nasi rodzice mówią nam o Panu Bogu. To właśnie dlatego, że są oni naszymi rodzicami, wierzymy, że to, co mówią, jest prawdą; że nie mogliby nas oszukiwać. Nasza wiara opiera się zatem przede wszystkim na świadectwie innych ludzi. Ufamy, że to, co mówią, jest prawdą. To od nich dowiadujemy
się o życiu Pana Jezusa, o losach Apostołów, o
prawdach wiary i moralności. Stopniowo, w miarę jak
coraz lepiej poznajemy chrześcijaństwo, okazuje się,
że musimy wszystkie te informacje jakoś poukładać,
zestawić, określić, które z nich są ważniejsze, a
które mniej ważne. Lecz aby rozum mógł właściwie spełnić swoje zadanie, powinien być odpowiednio nastawiony do Ewangelii. Jeśli rozum nie będzie już wcześniej przychylny wobec wiary, to odrzuci Ewangelię, powołując się na przykład na to, że Niepokalane Poczęcie lub Zmartwychwstanie Pana Jezusa jest czymś sprzecznym z doświadczeniem. Kiedy jednak rozum będzie przychylny wobec wiary, wówczas uzna te rzeczy za możliwe, nie odrzuci ich tylko dlatego, że ich nie rozumie. W ten sposób człowiek uprzedzony do chrześcijaństwa będzie odrzucał nawet bardzo przekonywujące świadectwa; natomiast ten, komu wiara jest droga, będzie przyjmował świadectwa bardzo skromne. Potwierdza się to, gdy zostajemy postawieni w obliczu jakiegoś tajemniczego faktu lub niezrozumiałego wydarzenia. Rozum sam z siebie może jedynie potwierdzić tajemniczość sytuacji. Dopiero serce człowieka jest zdolne do zinterpretowania tego, co się wydarzyło. Jeśli serce jest skłonne do wiary, wówczas z łatwością dostrzeże tu interwencję Boga; jeśli jednak serce sprzeciwia się wierze, wówczas skłoni rozum do poszukiwania wszelkich możliwych wyjaśnień dla tajemniczego faktu, byle tylko nie uznać w nim świadectwa przemawiającego na rzecz chrześcijaństwa. Wniosek, jaki Newman stąd wyciąga, jest następujący: rozum nie może zabezpieczać naszej wiary przed błędami i wypaczeniami, gdyż nie posiada nad wiarą żadnej władzy. Jego natura jest odmienna od natury wiary, podobnie jak i jego cele. Cóż zatem, jeśli nie rozum, może być zabezpieczeniem dla naszej wiary? Newman odpowiada, że tylko miłość. A więc, jeśli chcemy się przekonać, czy nasza wiara jest rzeczywiście zaszczepiona w Chrystusie, to przede wszystkim musimy zapytać samych siebie, jaka jest nasza miłość. Tylko miłość, czyli prawe nastawienie serca, pozwala przezwyciężyć te niebezpieczeństwa, które czyhają na naszą wiarę. Jakie to niebezpieczeństwa? Newman podaje przykład bigoterii. Według niego, bigotem jest człowiek, któremu wydaje się, że zjadł wszystkie rozumy w sprawach wiary i może się autorytatywnie wypowiadać o wszystkich, nawet tych najbardziej tajemniczych, sprawach chrześcijaństwa. Bigot twierdzi, iż posiada absolutną wiedzę w świętych i delikatnych sprawach religii. Wydaje się mu, że wszedł na taki religijności, że nie potrzebuje już wierzyć, ale że już wie i rozumie. Sam nie odczuwa żadnych wątpliwości, zaś wahania innych rozstrzyga w sposób jednoznaczny i nie znoszący sprzeciwu. Nie wdaje się w rozmowę i z pogardą odnosi się do tych, którzy przeżywają trudności w wierze. Przy czym sam nazywa siebie dobrym chrześcijaninem. Zawsze ma pod ręką kilka cytatów lub zgrabnych formułek, których używa niezależnie od sytuacji. Wyobraża sobie, że ci, którzy przyznają się do niewiedzy w sprawach religii, są gorszymi chrześcijanami, zapominając, że zarówno Maryja, jak i wielu świętych musiało kontemplować prawdy wiary, zanim je zrozumieli. Dla bigota wszystko jest albo białe, albo czarne, nie znosi odcieni, gdyż kwestionują one jego obraz świata. Niekiedy, pisze Newman, wiara bardzo łatwo popada w bigoterię. Rozum nie potrafi jej przed tym uchronić. Jest tak dlatego, że trudno nam znosić sytuację niepewności i niewiedzy, i jeśli tylko możemy, dążymy do zdobywania pewności, także w sprawach wiary. Często towarzyszy nam pośpiech w refleksji nad wiarą, dokonujemy uproszczeń, wyciągamy fałszywe wnioski z lektury Pisma Świętego i z wydarzeń życia. Trudno nam znosić sytuację, gdy wiara zdaje się przegrywać rzekomą rywalizację z nauką i w przypływie gorliwości chcemy także z wiary uczynić naukę. Rezultat jest taki, że wystawiamy wiarę na pośmiewisko, bo jej twierdzenia nie mogą być ani zweryfikowane, ani sfalsyfikowane przez rozum. Twierdzenie, że im bardziej wiara upodobni się do nauki, tym większy szacunek zyska w świecie, jest z gruntu fałszywe. Naukowcy, choć często są wybitnymi ludźmi intelektu, rzadko są dla nas źródłem osobowej inspiracji, podczas gdy ludzie święci, jakkolwiek prości byliby w sferze intelektualnej, są ciągłym wyzwaniem dla naszego życia. Nie intelekt pociąga, ale serce. Wiara może ustrzec się przed bigoterią jedynie dzięki prawemu i kochającemu sercu. Takie serce nie działa w pośpiechu i nie załamuje się w obliczu pozornych trudności z wiarą. Cierpliwość i ufność są jego cechami. Zgadza się ono na to, że jest wiele tajemnic wiary, których nigdy nie zrozumie, oraz że ich rozumowe pojęcie wcale nie jest konieczne do tego, by wierzyć. Pokornie znosi także sytuację, gdy wie dokładnie, w co wierzy, lecz nie potrafi tego wyrazić zrozumiałymi słowami. Ma pewność, że to, przy czym obstaje, jest rozumne, lecz jego język jest zbyt ubogi, by zdołał to wyrazić w jasny sposób. W odróżnieniu od bigoterii, która zdaje się zwyciężać na krótką metę, lecz ostatecznie ponosi klęskę (wielu bigotów staje się zagorzałymi sceptykami w sprawach wiary, gdy ich systemy zostaną zakwestionowane), wiara pozornie przegrywa bieżące potyczki, lecz odnosi chwalebne zwycięstwo u kresu walki, gdy to, przy czym pokornie trwała, często w niepewności, staje się rzeczywistością i daje pewność, której nikt nie potrafi zakwestionować. CHRZEŚCIJANSTWO W CIAGŁYM ROZWOJU Jak często zarzuca się naszej wierze, że jest nieprzystosowana do wymagań współczesności, że nie idzie z duchem czasu, że jest średniowieczna. Wielu patrzy na chrześcijaństwo jak na martwą literę, zbiór zakazów ustanowionych w zamierzchłych czasach. Newman, który we własnym życiu doświadczył powagi pytania o Prawdę chrześcijaństwa, może nam pomóc w dostrzeżeniu jak rozwijała się doktryna chrześcijańska, jaki jest związek pomiędzy Ewangelią a dokumentami papieskimi z ostatnich lat, jak rozumieć podziały w chrześcijaństwie i gdzie szukać ostatecznej Prawdy. Na początku Newman wskazuje na postać Maryi. To, że Maryja zachowywała w swoim sercu tak wiele spraw, których jeszcze nie rozumiała, jest dla myśliciela angielskiego wzorem rozwoju doktryny chrześcijańskiej, nie tylko za życia Matki Chrystusa, ale i w całej historii Kościoła. Historia to nieustanny rozwój, także w chrześcijaństwie. Choć cała Prawda została nam przekazana przez Jezusa, to jednak nie od razu cała Prawda została jasno i wyraźnie wyrażona i zdefiniowana. Lub innymi słowami, ta sama Prawda dochodzi do nas w swoich różnorodnych aspektach, które objawiają się w toku historii Kościoła. Jak ziarno zasadzone w ziemi rozwija się i przybiera coraz to nowe kształty, tak i Prawda chrześcijańska podlega rozwojowi, choć nie zmienia się w swojej istocie. Wspaniałą rzeczą,
pisze Newman, jest przypatrywanie się, z jak wielkim
wysiłkiem, wahaniami, przystankami i przerwami, z jak
wieloma odchyleniami i w lewo i w prawo, z jak wieloma
powrotami, przyśpieszeniami i zwolnieniami, a przecież
wciąż z ogromną pewnością i stałością rozwijały
się prawdy Pierwszą rzeczą, na
którą zwraca uwagę Newman, jest to, że prawdy
chrześcijańskie nigdy nie pozostawały wyłącznie na
poziomie refleksyjnych władz umysłu. Zawsze tkwiły o
wiele głębiej, w sercu ludzi wierzących. A jeśli
niekiedy przez bardzo długi czas nie mogły być
wypowiedziane, to nie dlatego, że były nieobecne, lecz
dlatego, że brakowało odpowiednich słów, które
mogłyby je oddać w należyty sposób. Chrześcijanie
odczuwali te prawdy, żyli nimi, przekazywali je z
pokolenia na pokolenie. W sprawach wiary,
oprócz tej trudności istnieje także inna. Prawdy
chrześcijańskie, które rozważamy, Lecz, zdaniem Newmana, można na to spojrzeć jeszcze inaczej. To nie chrześcijanie kształtowali te prawdy, lecz prawdy kształtowały chrześcijan. Przygotowywały ich stopniowo do zrozumienia tego, co tak naprawdę znaczy taki, czy inny dogmat wiary chrześcijańskiej. Bowiem nie jest tylko tak, że to nasza wiara pozwala objawić się Chrystusowi w świecie. Być może ważniejsze i bardziej prawdziwe byłoby stwierdzenie, że to Duch Święty pozwala objawić się naszej wierze w Chrystusa. To On jest prawdziwym źródłem, z którego wytryskują prawdy i dogmaty naszej wiary. I dzieje się to w czasie, w miarę jak jesteśmy gotowi do przyjęcia takiej lub innej prawdy. Dlatego na próżno
wielu ludzi doszukuje się wprost w Piśmie Świętym
wszystkich prawd, dogmatów Obserwując proces
rozwoju doktryny chrześcijańskiej należy, zdaniem
Newmana, wystrzegać się jednego podstawowego błędu.
Chodzi mianowicie o to, by nie zaczynać od szukania
trudności, sprzeczności Bez wątpienia, kończąc nasze rozważania, można powiedzieć, że sam Newman przekonał się o wielkim wyzwaniu, jakim jest chrześcijaństwo dla każdego z nas. W jego życiu to wezwanie doprowadziło go podjęcia odważnej decyzji odejścia z Kościoła Anglikańskiego i dołączenia do Kościoła Rzymskiego. Cena, jaką za to zapłacił, była wysoka. Musiał opuścić Oksford, oddalić się od przyjaciół, znosić niepewny los pośród ludzi, których początkowo wcale nie znał. Ale takie są właśnie wymagania Prawdy. Jaki smak by ona miała, gdybyśmy dochodzili do niej bez żadnego wysiłku? |
początek strony |