Ludzie

Clive Staples Lewis

 

(1)

Pierwsze kroki wyobraźni

 

Kiedyś, kiedy już zbliżał się jej koniec, powiedziałem do niej: "Jeśli będziesz mogła i jeśli tam będzie to możliwe, to przyjdź do mnie, gdy ja będę umierał". "Możliwe? - zdziwiła się. - Nie wiem, czy niebo mogłoby mnie wtedy zatrzymać. A jeśli chodzi o piekło, to rozbiłabym je na drobne kawałki..." Zupełnie świadomie posłużyła się językiem mitologii i zdawała sobie sprawę, że w tym co mówi jest trochę komedii. A jednak w tym akcie woli, głębszym niż jakiekolwiek inne uczucie, nie było nic z mitu czy żartu. W jej oku pojawił się wesoły błysk i łza.

Clive Staples Lewis (1898 1963) napisał te słowa wkrótce po śmierci żony, Joy Gresham.

W Polsce znamy Lewisa przede wszystkim z zabawnych "Listów starego diabła do młodego", z bajkowych "Opowieści z Narni" oraz "Trylogii międzyplanetarnej", a także z pięknego tomu poświęconego literaturze średniowiecznej i renesansowej "Odrzucony obraz". Wznowienia i tłumaczenia jego książek na całym świecie cieszą się niesłabnącym powodzeniem. Niedawno na ekranach kin pojawił się film Richarda Attenborough'a pod tytułem "Cienista dolina", poświęcony właśnie Lewisowi.

Kim był ów pisarz i teolog z Oksfordu, nazywany przez przyjaciół "Apostołem sceptyków"?

Urodził się w Belfaście w Irlandii w roku 1898. Ojciec, sentymentalny Walijczyk, był notariuszem. Matka, osoba z natury pogodna i cicha, pochodziła z domu anglikańskiego duchownego. Zmarła gdy Lewis miał dziewięć lat. "Jestem dzieckiem długich korytarzy - napisze później Lewis - pustych, słonecznych pokoi, samotnie odwiedzanych strychów i pojękiwań wiatru przeciskającego się pomiędzy dachówkami". Już wtedy prawdziwym jego domem były książki. Czytał wszystko co było pod ręką. A potem razem z bratem Warrenem układał baśnie z Krainy Zwierząt, przyozdabiając je rysunkami kotów, królików i rycerzy. O tym jak bogatą miał osobowość może świadczyć następujące wydarzenie z wczesnego dzieciństwa. Podczas jednej z wycieczek morskich wspomina Warren mój brat podszedł ku matce, wskazał palcem na siebie i oznajmił: "On ma na imię Jacksie". I obstawał przy tym uparcie przez następne dni... więc musiało zostać na jego "Jacksie". Jacksie dzieciństwo i młodość spędził w prywatnych szkołach, rozwijając tam wybitne uzdolnienia językowe. Zaczął czytać Biblię. Jednak zanim jeszcze trafił na studia do Oksfordu, rozstał się z chrześcijaństwem. Kilkunastoletniego Lewisa całkowicie pochłonęła literatura, poezja Miltona, a przede wszystkim "Północ": nordyckie baśnie o elfach i smerfach, skandynawska mitologia, twórczość Wagnera i Yeatesa. W dniu swoich dziewiętnastych urodzin trafił na front wojenny. We francuskich okopach spędził blisko półtora roku. Gorzkie wspomnienia z wojny zostawiły swój ślad w debiutanckim tomiku poezji. Przesłanie tych wierszy było bardzo sceptyczne. Lewis był wówczas przekonany, natura w całości jest diaboliczna, a Bóg, jeśli w ogóle istnieje pozostaje na zewnątrz i w opozycji do kosmicznych oddziaływań. Wojna zabrała mu przyjaciela. W zamian otrzymał przybraną rodzinę. Opiekował się, a później na stałe przyjął do siebie matkę i siostrę poległego na froncie kolegi. Lewis bez szemrania znosił zachcianki pani Moore, osoby powierzchownej i zaborczej, i to przez trzydzieści z górą lat, aż do jej śmierci. Była to chyba jedna z największych tajemnic jego życia. W czasie studiów oksfordzkich i później dokonywała się w nim wewnętrzna przemiana. Jeszcze podczas wojny jego ateizm podkopały Fantazje George'a MacDonalda: przekonały go, że chrześcijaństwo i romantyzm nie są ze sobą sprzeczne. Nie zmieniły jeszcze jego poglądów. Lewis żył wtedy wymyśloną po części przez samego siebie filozofią "Radości", czyli słodkiej i nagle ogarniającej człowieka tęsknoty za czymś nieokreślonym. W roku 1922 Lewis zdobył stopień bakałarza literatury. W kolejnym roku był najlepszym studentem w Anglii. Otrzymywał państwowe wyróżnienia. Dwa lata później został aplikowanym wykładowcą literatury średniowiecznej i renesansowej w słynnym Magdalen College w Oksfordzie. Jako wykładowca cieszył się ogromną popularnością. Nierzadko pożyczał od kogoś zegarek i przez czterdzieści pięć minut donośnym głosem prowadził wykład, zadziwiając wszystkich erudycją i poczuciem humoru, a wreszcie zbierał notatki, oddawał pożyczony zegarek i kończył krótkim podsumowaniem całości. Wszystko było jeszcze przed nim: kariera literacka, wielkie nawrócenie i wielka miłość.

 

(2)

Nawrócenie

 

Lewis pokochał Oksford. Miasto Dunsa Szkota i Newmana urzekło go zielenią, gotyckimi arkadami i niemal klasztorną atmosferą college'ów. Jego nowi przyjaciele: Tolkien, Nevil Coghil, Dyson byli już cenionymi autorami i tak jak on wykładali w Magdalen College. W pobliżu Magdalen ciągnął się słynny Park Jeleni ze ścieżką Addisona nad samą Tamizą, przechrzczoną w Oksfordzie na "Isis". Lewis odbywał tam regularne spacery. Z daleka miasto przypominało nisko położony ogród wysadzany jasnym piaskowcem. Kopuły i wycelowane w niebo, "zadumane" iglice kościołów symbolizowały to, czemu teraz Lewis oddawał się całym sercem: Renesans i Średniowiecze. Dwudziestoparoletni Lewis stopniowo porzucał ateizm. Wielkie wrażenie wywarła na nim książka Samuela Aleksandra "Czas, przestrzeń i boskość", która uprzytomniła mu, że podmiot i przedmiot to nie to samo, że istnieje różnica między myślącym i myślą, między nadzieją i przedmiotem nadziei. Pewną rolę odegrali tu także dwaj inni, wielcy autorzy angielscy: Frazer i Chesterton. Lektura Frazera przemówiła do jego romantycznej wyobraźni. Zdał sobie sprawę, że prymitywne, przedchrześcijańskie wierzenia mogły być zapowiedzią samego chrześcijaństwa i, że powtarzający się w nich wątek umierającego i powstającego z martwych boga, mógł się zrealizować naprawdę. Natomiast Chesterton ukazał mu całościowo historię świata, tak że w świetle chrześcijaństwa nie wydawała się już bezsensowną. Pewnego dnia, siedząc w autobusie podjeżdżającym pod wzgórze Headington, Lewis poczuł, że jest mu dana wolność wyboru: albo teraz otworzy drzwi, albo na zawsze pozostawi je zamknięte. "Żaden z wyborów nie wydawał mi się obowiązkiem" - napisze później - z żadnym z nich nie łączyła się ani obietnica, ani strach. Niemniej wiedziałem, że zarówno otworzyć drzwi jak i przywdziać pancerz, oznaczać będzie coś nieprzewidywalnego". W jego wnętrzu rozpoczęła się prawdziwa bitwa. "Wyobraźcie sobie, jak siedzę w pokoju w Magdalen i czuję co noc, że ile razy odrywam się choćby na sekundę od pracy, niezmiennie napotykam Jego coraz wyraźniejszą, tak przecież niechcianą obecność. To, czego tak bardzo się bałem, spotkało mnie w końcu. Wiosną 1929 roku poddałem się i uznałem, że Bóg jest Bogiem. Ukląkłem i modliłem się tej nocy jak największy i najbardziej opieszały grzesznik w całej Anglii." Nie było to jeszcze pełne przyjęcie chrześcijaństwa. Lewis zaczął chodzić na nabożeństwa do kościołów i kaplic. Niepokoiła go tajemnica Wcielenia, które wydarzyło się w pewnym punkcie historii ludzkości. Ostatni akt jego przemiany dokonał się podczas wycieczki do ogrodu zoologicznego. "Kiedy wysiedliśmy z autobusu - pisze - nie wierzyłem jeszcze, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym, ale kiedy parę chwil później wchodziliśmy do zoo, już wierzyłem z całego serca." Lewis miał wówczas niespełna 33 lata. Od tej chwili codziennie słuchał jutrzni w kaplicy w koledżu, a co niedziele i w święta był na Mszy. W każdy piątek przystępował do spowiedzi w dwunastowiecznym kościele św. Marii Magdaleny. W pokoju nad łóżkiem zawiesił krucyfiks, a na przeciwległej ścianie podobiznę Chrystusa z całunu turyńskiego. Miał także przed sobą jasny cel. "Odkąd zostałem chrześcijaninem - - pisze w autobiografii - uważam, że najlepszą, a może i jedyną przysługą, jaką mogę oddać moim niewierzącym bliźnim, jest wyjaśniać i bronić wiary, którą wyznawali niemal wszyscy chrześcijanie wszystkich czasów. Nabrałem takiego przekonania z wielu powodów. Po pierwsze, zrozumienie kwestii będących przyczyną podziałów wśród samych chrześcijan wymaga poważnej wiedzy teologicznej, czy nawet znajomości historii Kościoła, a tym powinni się zajmować wyłącznie specjaliści, toteż ja z pewnością przepadłbym na tak głębokich wodach, bo przecież sam bardziej tu potrzebuję pomocy, niżbym mógł pomagać innym. Po drugie, zgodzicie się chyba wszyscy, że dyskusje wokół tych spornych kwestii same z siebie nie przyciągną nikogo do chrześcijańskiej owczarni. Rozpisując się i gadając o tych sprawach, zniechęcamy tylko postronnych do wspólnoty Chrystusowej. Nasze podziały powinniśmy omawiać we własnym gronie, to znaczy pośród nas, którzyśmy uwierzyli w jedynego Boga i Jego Jednorodzonego Syna, Jezusa Chrystusa." Lewis chciał więc mówić i pisać o samym chrześcijaństwie, o Ewangelii bez historycznych naleciałości. Ale czy takie "czyste" chrześcijaństwo jest możliwe? O tym powiemy przy innej okazji.

 

(3)

Radość

 

Zanim powiemy o chrześcijaństwie Lewisa, musimy powrócić do jego przekonań filozoficznych, a zwłaszcza o jego koncepcji Radości. Lewis posiadał duszę romantyka o błyskotliwym i logicznym umyśle. Był dzieckiem Platona i Dunsa Szkota, ale nie Arystotelesa, który jego zdaniem uśmiercał wszystko sztywnymi pojęciami. Czy miał w tym rację, to inna sprawa, niemniej głęboko wierzył w prawdziwość idei, a to przecież jest jak najbardziej arystotelesowskie przekonanie. Wierzył, że czytając poetycki opis róży można ją naprawdę zobaczyć i powąchać. I że ten zapach jest prawdziwszy niż postawione na papierze litery. Był przekonany, że o człowieku najwięcej mówią jego pragnienia, bo tylko one przerastają człowieka. Początkowo sądził, że te najgłębsze pragnienia są zwykłą tęsknotą za przeżyciem jakieś jeszcze nieznanej Radości. Później, odwracając się od ateizmu, zmodyfikował swoją poglądy: odkrył że, Radość zawsze wskazuje na coś innego, na coś co wydaje się poza ludzkimi możliwościami. Nie jest ona nawet falą, a jakby śladem fali na piasku. Każda z Radości pisał w swym ostatnim tchnieniu szepce: "To nie ja jestem. Ja tylko przypominam. Spójrz! Spójrz tylko i pomyśl: czego jestem przypomnieniem!" A kiedy już na dobre powrócił do wiary w Jezusa Chrystusa, napisał dziełko o barokowym tytule "Powrót pielgrzyma, czyli alegoryczna apologia chrześcijaństwa, rozumu i romantyzmu." Czytamy tam: "Jeśli człowiek mądrze postępuje za pragnieniem Radości, jeśli tropi fałszywe obiekty aż do chwili, gdy ujawni się ich fałszywość, a następnie w sposób wolny je porzuci, to ostatecznie musi dojść do przekonania, że ludzka dusza została stworzona po to, by radować się tym, czego nigdy nie może posiąść absolutnie... przynajmniej obecnie, na etapie egzystencji ograniczonej czasem i przestrzenią. Moglibyśmy powtórzyć za św. Augustynem: Niespokojne jest nasze serce, dopóki nie spocznie w Tobie." Ta filozofia Radości doprowadziła Lewisa do Boga. Do Tego, który pragnie naszego wzrostu, rozwoju i radości, a jednocześnie zawsze jest większy, zawsze wspanialszy, nieuchwytny. W zakończeniu autobiograficznej książki "Zaskoczyła mnie Radość" Lewis napisał: "Czym jest więc Radość? Historia opisana w tej książce o Radości właśnie opowiada. Ale mówiąc szczerze, całe to zagadnienie przestało być dla mnie ważne od chwili, gdy zostałem chrześcijaninem." Lewis chciał jednak, żeby filozofia Radości pomogła innym odkryć życie wewnętrzne. Pragnienia każą nam wychodzić z siebie. A to już niemało! Tyle, że w życiu duchowym nie możemy koncentrować się na przedmiocie naszych pragnień, żeby się z nim nie rozminąć. On przyjdzie niespodziewanie. Przypomina zapach nigdy nie widzianych róż. Także szczęścia nie da się uchwycić bezpośrednio, jest ono jakby ubocznym produktem zwyczajnych wydarzeń. Jest nieoczekiwanym spotkaniem Radości. Lewis przeżył takie spotkanie. Tą radością była Joy Gresham, która w roku 1956 została jego żoną. Joy to znaczy "Radość". On miał wówczas 59 lat. Ona 40. Joy była amerykańską poetką, wychowaną w żydowskiej rodzinie, która porzuciła judaizm dla komunizmu, a wreszcie z książek Lewisa poznała chrześcijaństwo. Początkowo, jak wielu innych czytelników Lewisa, nawiązała z nim kontakt listowny. Kiedy jednak mąż zostawił ją z dwójką dzieci i zawarł kolejny, nowy związek, ona wyjechała z rodziną do Anglii. Wkrótce razem z chłopcami wybrała się z odwiedzinami do Lewisa, który od początku darzył ją i dzieci wielką sympatią. Widywali się co jakiś czas w Oksfordzie albo w Londynie i rozmawiali o wszystkim. Kiedy po paru latach okazało się, że Urząd Migracyjny chce odesłać ją z dziećmi do Stanów, Lewis zaproponował zawarcie cywilnego ślubu. Ślub odbył się w tajemnicy, bo miał być tylko formalnością, ale, jak to zwykle bywa, wkrótce wiadomość trafiła do gazet i całą sprawę odebrano jako wielką sensację. Prawdopodobnie do końca życia pozostaliby przyjaciółmi, gdyby się nagle nie okazało się, że Joy jest poważnie chora na raka kości. Wtedy, już przy łóżku szpitalnym, Lewis zawarł z nią sakramentalne małżeństwo. O dziwo, stan zdrowia Joy nagle znacznie się poprawił. Zamieszkali więc razem i rozpoczął się najszczęśliwszy okres w ich życiu. Jednak w dwa i pół roku później Joy zmarła. "To było zbyt piękne, by mogło trwać dłużej" - napisał potem Lewis. "Myślimy o tym, jak o przerwanej nagle miłości... jak o nadłamanym kwiecie... Jeśli jednak umarli jak i ja nie mogą się pozbyć tego podejrzenia odczuwają tak, jak my udrękę rozłąki (i to może jako jedną z mąk czyśćcowych), to dla dwojga kochających się ludzi taka bolesna strata jest wspólną cząstką miłosnych przeżyć. Jest jakby zwyczajną częścią małżeństwa... Nie jest przerwaniem procesu, ale jedną z jego faz. Nie przerwaniem tańca, ale następną figurą... Z jakiegoś powodu litościwa mądrość Boża jest jedynym, co przychodzi mi na myśl, przestałem się już zadręczać jej odejściem. I szczególna rzecz, od tej pory wydaje mi się, że spotykam ją wszędzie." Joy - Radość zawsze wskazywała mu Boga. Bóg zawsze wiedział - wspomina - że moja świątynia to był domek z kart. Mógł mi to powiedzieć tylko w jeden sposób, musiał go zburzyć. Lewis lubił często powtarzać ostatni werset Psalmu 16: "Ukażesz mi ścieżkę życia, pełnię radości u Ciebie i rozkosz na wieki po Twojej prawicy." Wierzył, że Joy-Radość jest częścią nieba.

 

(4)

Czyste chrześcijaństwo

 

Mówiliśmy już, że Lewis całą swoją pozanaukową działalność poświęcił głoszeniu chrześcijaństwa. Jak je rozumiał? Czy jego idea chrześcijaństwa pozbawionego naleciałości historycznych nie była iluzją?

Otóż trzeba powiedzieć najpierw, że ta idea zrodziła się w niezwyczajnych okolicznościach. Podczas drugiej wojny światowej Lewis prowadził na lotniskach w okolicach Oksfordu zajęcia z etyki i religii dla żołnierzy Królewskich Sił Powietrznych (RAF). Wkrótce poproszono go o serię pogadanek w brytyjskim radiu. Cieszyły się one tak wielkim powodzeniem, że Lewis kontynuował je w kolejnych trzech seriach. To właśnie przy tej okazji zrodziła się idea "czystego chrześcijaństwa". Ponieważ w Anglii i w Stanach słuchały go miliony osób, często zupełnie niewierzących bądź poszukujących, on chciał wyłożyć im samą istotę wiary, czyli samo chrześcijaństwo (mere christianity), jak mawiał. Załóżmy, że gościcie u siebie w domu starych znajomych - pisał - którzy nigdy nie zetknęli się z chrześcijaństwem. Co więcej, załóżmy, że wy pragniecie z całego serca, aby wasi goście przeżyli prawdziwe nawrócenie. Co się jednak stanie, jeśli posadziwszy ich za stołem i zaprosiwszy do kolacji, poczniecie wykładać im doktrynę o nieomylności papieża? Wierzę, podobnie jak wy, że jest ona prawdziwa i ważna. Ale czy to będzie dobry punkt wyjścia?" Lewis chciał pokazać swoim słuchaczom wielki, wspaniały pałac wzniesiony ręką samego Boga. Chciał opisać ten gmach i wprowadzić swoich słuchaczy do wielkiego holu, ale tylko do holu. Nie chciał wskazywać poszczególnych komnat, to znaczy sugerować wprost wstąpienie do jednego z Kościołów chrześcijańskich, bo wiedział, że przynależność do danej wspólnoty jest kwestią tradycji i zrządzenia Bożego. Wierzył jednak w istotną jedność całego chrześcijaństwa, wszystkich często skłóconych ze sobą Kościołów. "Nie mam pojęcia, jak zbudować most nad przepaścią - pisał. Tym bardziej nie uważam, iż zadaniem świeckiego człowieka jest udzielać swoim przełożonym rad na temat budowy mostów. Jako pisarz chrześcijański posiadam tylko jeden cel: chcę głosić czyste chrześcijaństwo, mówić nie do kleru, ale do ludzi. Dążąc do czegoś innego, stałbym się jedynie jeszcze jednym, w dodatku źle przygotowanym żołnierzem w okopach, któregoś z przeciwnych sobie obozów. Słowem, nie przydałbym się na nic..." Sam całe życie spędził w najbardziej tradycyjnym stronnictwie Kościoła anglikańskiego. Pytany o katolicyzm i papieża, a nawet zachęcany do zmiany wyznania na rzymskie, wymigiwał się od odpowiedzi. Jednak kiedyś napisał do swego byłego ucznia, księdza katolickiego, następujące słowa: "Nic nie wzmocniłoby tak skutecznie autorytetu papieskiego jak uświadomienie ludziom roli, jaką papież faktycznie pełni w świecie jako głowa chrześcijaństwa." -pisał tak w roku 1939. Jego czyste chrześcijaństwo nie było więc iluzją. Było formą radiowej katechezy, streszczeniem sporządzonym na użytek ewangelizacji. Lewis unikał tematu sakramentów, hierarchii, prymatu Piotrowego, chciał jedynie pomóc wątpiącym w podjęciu pierwszego kroku. I w tym właśnie okazał się mistrzem. Był wielkim apostołem wątpiących i zniechęconych, a ponadto genialnym polemistą w dobrym znaczeniu tego słowa. Zarówno w samym Oksfordzie, gdzie w Klubie Sokratejskim polemizował z neopozytywizmem, jak i posługując się piórem czy mikrofonem zawsze chciał rozwiewać przesądy na temat chrześcijaństwa i otwierać oczy na prawdę. Najbardziej drażniło go sprowadzanie prawd Ewangelii do słodkich westchnień czy mądrościowych haseł: "Chciałbym zapobiec - pisał - powtarzaniu przez kogokolwiek czegoś naprawdę głupiego, co ludzie często powtarzają o Chrystusie: "Jesteśmy gotowi uznać Jezusa za wielkiego nauczyciela moralności, powiadają, lecz absolutnie nie możemy uznać Go za Boga". Otóż to właśnie jest jedyna rzecz, której powiedzieć nam nie wolno. A to dlatego, że człowiek, który by był tylko człowiekiem, a jednocześnie głosił wszystko to, co głosił Jezus, nie byłby żadnym wielkim nauczycielem moralności. Byłby po prostu albo obłąkańcem, tak jak ktoś, który twierdziłby o osobie, że jest sadzonym jajkiem, albo kimś z piekła rodem... Tu musisz dokonać wyboru. Albo ten człowiek był, i jest, Synem Bożym, albo jest wariatem czy też kimś jeszcze gorszym. Możesz Go zamknąć jako obłąkanego, możesz plwać Mu w twarz i zabić, albo możesz upaść Mu do nóg i nazwać Go Panem i Bogiem. Lecz nie wolno ci tonem protekcjonalnym pleść głupstw o jakimś wielkim nauczycielu moralności. To jest po prostu sprzeczne."

Z całą pewnością Lewis chciał jakoś ułatwić swoim czytelnikom spotkanie samego Chrystusa i rozpoczęcie modlitwy. Tak pojmował swoje zadanie i to właśnie nazywał "czystym chrześcijaństwem". Bo chrześcijaństwo mimo pozorów jest jedno, tak jak jeden jest Chrystus i tak jak jedna jest modlitwa. Choć każdy z nas pojmuje ją inaczej, to jednak właśnie ona łączy wszystkich chrześcijan.

 

(5)

O Bogu Trójjedynym

 

Clive Staples Lewis nigdy nie starał się wzbogacać tradycji chrześcijańskiej własnymi pomysłami. Nie chciał też silić się na oryginalność. Jego jedynym zamierzeniem było czytelne przedstawianie istoty chrześcijaństwa i to z myślą o czytelniku niewtajemniczonym w zagadnienia wiary. A przecież sam jego sposób prezentacji odwiecznych prawd jest niepowtarzalny i zadziwiający. Lewis wierzył w potęgę ludzkiego umysłu, albo raczej w potęgę ludzkiego ducha. Wiedział, że odrzucanie chrześcijaństwa jest często wynikiem przekłamań i prostactwa intelektualnego. Wierzył też, że ludzki umysł szukając rzetelnie prawdy może dojść do Boga i zaowocować życiem chrześcijańskim. Jak zatem opowiadał o Bogu? "Nie można Go określić słowami - pisał - nie dlatego, żeby był czymś nieokreślonym, lecz dlatego, że jest czymś zbyt określonym dla naszego języka, który zawsze pozostanie mglisty... Z punktu widzenia gramatyki nasze mówienie o Bogu jest metaforą, a w głębszym sensie metaforyczne są także nasze siły fizyczne i psychiczne; są one metaforami prawdziwego Życia, które jest w Bogu." Lewis nie waha się więc stosować metafor śmiałych. W swojej trylogii fantastycznej przeznaczonej dla młodzieży tak opisuje Boży majestat: "Królewskość i potęga, i odświętny przepych, i dworska wytworność tryskały z niego jak iskry z kowadła. Dźwięk dzwonów, wysokie tony fanfar, łopotanie sztandarów tymi ziemskimi środkami można by w bardzo symboliczny sposób oddać Jego wspaniałość. Jego zstępowanie przypominało raczej wielką, na trzy metry wysoką i promieniującą słońcem falę z kremową grzywą i łukiem w kolorze szmaragdu, która przesuwa się z rykiem i grozą, i niemożliwym do opanowania śmiechem. Było to jak pierwsze dźwięki muzyki w przestrzennych komnatach króla tak wielkiego i z okazji święta tak uroczystego, że młode serca tych, którzy tę muzykę słyszą, przenika drżenie graniczące z lękiem..."

Także prawdę o Bogu Jedynym w Trzech Osobach Lewis stara się poprzeć wymownym przykładem. Kiedy zwykły chrześcijanin modli się, to jest świadom, że w nim samym Coś zachęca go do modlitwy, ponadto, że Ktoś obok niego kieruje tę modlitwę do Tego, do którego się modli. "Trzy Osoby boskie (we mnie, obok mnie i nade mną) stanowią Jedność, a zarazem każda z Nich jest Bogiem i każda równa jest tej Jedności. Kiedy zaś ja zwracam się do Nich jak do Osób, to tylko na zasadzie analogii, gdyż są one osobami w sensie nadzwyczajnym. Lepiej zatem używać słów: Ojciec, Syn i Duch Święty, gdyż te słowa wyobrażają zarówno Osoby Boskie, jak i ich wzajemne relacje: Ojciec rodzi Syna. Nie jest to relacja ani przyczynowa, ani celowa. Ojciec nie stwarza Syna, ponieważ to, co jest stworzone, nigdy nie jest podobne do twórcy, tymczasem zrodzenie przekazuje rodzicielskie podobieństwo. Ojciec znajduje upodobanie w Synu, Syn spogląda na Ojca. I tak było zawsze. W rzeczywistości, nie mamy nawet pojęcia co to znaczy "zrodzony z Ojca", wiemy tylko, że jest to określenie prawdziwe. Św. Grzegorz z Nazjanzu powiada, że gdybyśmy chcieli to wyjaśniać, to trzeba by nas zamknąć w domu dla wariatów. O Duchu Świętym, Trzeciej Osobie Trójcy, większość ludzi ma o wiele bardziej mgliste pojęcie niż o Ojcu czy Synu. Lewis wyjaśnia najpierw, że Bóg jest miłością. A miłość zakłada, że Bóg to przynajmniej dwie Osoby. Miłość jest czymś, co jedna osoba dzieli z drugą, jest jakby falą przepływającą od miłującego do umiłowanego i z powrotem. Ludzie często powiadają, że Bóg jest miłością, ale tak naprawdę mają na myśli coś innego, a mianowicie, że to miłość jest Bogiem. Chcą w ten sposób powiedzieć, że ludzkie uczucia powinny być traktowane z wielkim szacunkiem. Chrześcijaństwo, choć docenia wartość tych intencji, ma na myśli coś zupełnie innego, gdy mówi, iż Bóg jest miłością. Chrześcijanie wierzą, że żywotne, dynamiczne działanie miłości trwało w Bogu wiecznie i stworzyło wszystko inne. Ta miłość jest miłością między Ojcem i Synem. Trzecia Osoba Trójcy, która rozwija się ze wspólnego życia Ojca i Syna także jest Bogiem. Mówimy, iż Miłujący (Ojciec) kocha Umiłowanego (Syna) i Umiłowany kocha Miłującego tak, że obaj są źródłem Miłości (Ducha Świętego), która ich łączy. Duch Święty działa także w nas, ludziach. Bóg jest miłością i ta miłość działa poprzez ludzi szczególnie poprzez całą chrześcijańską wspólnotę.

Tak oto moglibyśmy streścić rozważania Lewisa o życiu wewnętrznym Trójjedynego Boga. Następnym razem powiemy sobie o życiu chrześcijańskim.

 

(6)

Życie chrześcijańskie

 

Ostatnim razem omówiliśmy jak Lewis rozumiał wewnętrzne życie Trójjedynego Boga, który jest Miłością. A jak Lewis wyobrażał sobie życie chrześcijańskie? "Mamy w niebie prawdziwego Ojca - pisał - a nie jakiegoś dobrodusznego dziadka, któryby chciał, żebyśmy się dobrze bawili na ziemi. Miłość Boża jest czysta, duchowa i rozumna, niepodobna do miłości jakich zazwyczaj doświadczamy, do tego stopnia, że może się nam wydać okrutną. Mówiąc inaczej, Bóg wszystko czyni z miłości, my zaś możemy być szczęśliwi tylko o tyle, o ile jest to wyrazem Jego chwały, służeniem Jemu. Bogu nie zależy na tym, żeby człowiek na koniec każdego dnia wzdychał: "No, mimo wszystko nie najgorzej się dzisiaj bawiłem". Nie powinniśmy także wyobrażać sobie, że Bóg jest po prostu miły, ponieważ On ukochał nas nade wszystko". Lewis ilustruje tę Bożą pedagogię miłości zabawnym przykładem z życia zwierząt: "Dziką, psią naturę - pisze - drażni całe to mnóstwo zapachów i obyczajów człowieka, toteż psu nie jest łatwo kochać swojego pana. Mały psiak, oczywiście, gdyby był teologiem, musiałby wszystkie swoje wątpliwości związane z takim traktowaniem przez człowieka usprawiedliwić jego dobrocią. Jednak dorosły, wyszkolony pies, zdrowszy, większy i żyjący dłużej od psa dzikiego, godząc się (dzięki Łasce) na cały ten świat uczuć, posłuszeństwa, zobowiązań i wygód obcy jego psiej naturze, nie miałby już takich wątpliwości. Innym słowy, jeśli Bóg daje nam przykazania, to tylko po to, byśmy przestali być dzikusami, i choć trochę dojrzeli do prawdziwej Miłości, do Miłości Bożej. Bóg jest centrum wszystkiego i wszystko łącznie z człowiekiem istnieje dla Boga. Dlatego też On nie może pozwolić, abyśmy pozostawali tacy, jacy jesteśmy. Jego miłość nieustannie pragnie poszerzać mieszkanie naszej duszy, bo w tym mieszkaniu i On sam chce znaleźć miejsce. Na pytanie: Czy mam prawo być szczęśliwym? Bóg odpowiada: Nie. Grzech do tego stopnia zniekształcił nasz charakter, że Bóg musi nas przechytrzać, musi podbijać, kruszyć i przebudowywać nasze wnętrza, tak by Jemu się podobały, a nie nam. Odrzucając Jego zabiegi i nie poddając Mu swej wewnętrznej twierdzy, decydujemy się, jak często mawiał Lewis, aby Bóg kochał nas mniej, a nie bardziej. W "Opowieściach z Narni" chce uprzytomnić czytelnikowi jego żałosną małoduszność. Główny bohater tej baśni, Lew Aslan, symbolizuje samego Chrystusa Oto przy końcu świata pojawia się On jako sędzia i obrońca sprawiedliwości. Mała Łucja prosi Aslana-Chrystusa, ażeby sprawił, aby uwierzyły w Niego także karły, które ciągle wierzą tylko w świat widzialny. Karły jednak nie życzą sobie niczyjej pomocy. Wyznają filozofię zachowywania doskonałej neutralności między dobrem i złem. Mają nawet swój slogan polityczny: "Karzeł dla karłów". Aslan-Chrystus urządza wielką ucztę, aby im się ukazać, ale karły ciągle są przekonane, że jedzą tylko to, co można znaleźć w każdym spichlerzu. Aslan nie chce i nie może wymuszać na nich zgody. "Widzisz - mówi Lew Aslan do Łucji - karły nie pozwalają, żeby im pomóc. Wybrały przebiegłość zamiast wiary. Chociaż więzienie istnieje tylko w ich wyobraźni, to są w nim zamknięte naprawdę. I tak bardzo boją się, żeby ich nie WCIĄGNIĘTO w cokolwiek, że nie można ich z tego więzienia WYCIĄGNĄĆ." Karły wybierają swoje małe, karłowate szczęście. A kiedy później Narnia (to znaczy świat) zostaje zniszczona, wszyscy jej mieszkańcy podążają w kierunku Aslana-Chystusa. Wszyscy patrzą prosto w Jego twarz, ale ci, którzy patrzą ze strachem i nienawiścią, natychmiast zostają zmieceni na lewo od Lwa i znikają w jego wielkim, czarnym cieniu. Inni patrzą z bojaźnią i miłością i ci idą ku drzwiom po prawej stronie Lwa. Niespodzianka spotyka czarownika Emeta, który wiernie służył bogowi Tasz i nienawidził imienia Aslana. Aslan nagradza go za jego zapał i pobożność, mimo iż służył nieprawdziwemu bogu. Bóg bowiem nagradza pewnych ludzi za ich służbę, jeśli w swej ignorancji byli mimo wszystko szczerzy i pobożni. Emet jest jednym z takich ludzi. Wszyscy zebrani po prawej stronie Aslana-Chrystusa zostają zaproszeni - jak mawia Lewis - dalej wzwyż i dalej w głąb. Oto Nowa Narnia zastępuje starą.

W chwili, gdy Aslan nagradza swoich naśladowców, nagroda już się rozpoczyna i będzie rozwijać się w nieskończoność. Baśń kończą piękne słowa: "Całe ich życie w tym świecie i wszystkie przygody w Narni można by nazwać stroną tytułową. Teraz rozpoczęli wreszcie Rozdział Pierwszy Wielkiej Opowieści, jakiej nikt jeszcze na ziemi nie czytał, opowieści, która trwa wiecznie, i w której każdy rozdział jest lepszy od poprzedniego.

 

(7)

Rozum i Serce

 

Najbardziej znaną książką Lewisa są "Listy starego diabła do młodego", które ukazały się w roku 1942, najbardziej tragicznym roku wojny. Pomysł napisania tej książki przyszedł Lewisowi w kościele. "Kiedy zakończyło się poranne nabożeństwo - pisał do brata - uderzyła mnie nagle idea książki, która mogłaby być zarazem pożyteczna i zabawna... składałaby się z listów diabła, który właśnie przeszedł na emeryturę, do młodego biesa, który dopiero zaczyna pracę ze swoim pierwszym pacjentem. Celem byłoby tu ukazanie całej psychologii kuszenia, jakby od drugiej strony." Listy odniosły ogromny sukces. Książeczka ta nie traktuje, jak sugeruje tytuł, o diabłach, ale o człowieku i jego życiu wewnętrznym. Jest bardzo udanym wprowadzeniem do ignacjańskiego rozeznawania duchowego. Uwrażliwia czytelnika na jego wewnętrzne natchnienia. Otwiera mu oczy na głosy codzienności, które mogą pochodzić zarówno od Boga, jak od złego ducha. Stwierdzenie: diabeł jest kłamcą, jest po prostu banalne. Wielka zasługa Lewisa polega na tym, że pokazuje jak to diabelskie kłamstwo może zagnieździć się w ludzkim sercu.

Człowiek jest istotą racjonalną i uczuciową zarazem. Mówiąc inaczej, człowiek posiada rozum i serce. Rozumem poznaje prawdę. Sercem dąży do dobra. Rozum jest domeną myśli, logiki, argumentacji. Serce jest siedliskiem pragnień, pożądań i uczuć. Ale człowiek posiada także pamięć. Pamięć to nie tylko zapis naszej przeszłości, ale po prostu to, kim naprawdę jesteśmy. Moglibyśmy powiedzieć, że "pamięć" posługuje się rozumem i sercem, jak dwiema rękami. Ponieważ nie zawsze jesteśmy tacy, jacy powinniśmy (rozum) czy chcielibyśmy być (serce), dlatego też dla zdrowia naszej "pamięci" (nas samych!) bardzo ważny jest codzienny rachunek sumienia i regularna spowiedź. Zdrowa "pamięć" to "Chrystus i Ja". Pamięć chora to tylko "ja". Kiedy jest chora, to i obie ręce są chore.

Przyjmuje się, że myślenie jest najbardziej wzniosłą władzą duchową człowieka, ono bowiem potrafi zapanować nad uczuciami, które same z siebie są jakby ślepe. Jest w tym dużo prawdy. Ale trzeba pamiętać, że w rzeczywistości nie ma czegoś takiego jak "same uczucia" czy "same myśli" (tzw. "same myśli" biegną tylko w komputerach). A jednak rozróżnienie to ma wielki sens, bo pokazuje, że człowiek jest wolny, a przynajmniej może być wolny. Na przykład, gdy jego uczucia są dotknięte jakimś poważnym nałogiem, to pozostaje mu rozum, którym może szukać sposobów na przywrócenie uczuciom wolności. I odwrotnie, gdy rozum napotyka na jakiś fałsz, to dobrze uformowane uczucia pierwsze podnoszą alarm.

Ważne jest jednak to, że tylko nasze myślenie narażone jest na bezpośrednie ataki Szatana. Piekło bowiem może posługiwać się tylko fałszem. "Piekłu - pisze Lewis - mimo usilnych poszukiwań nie udało się wyprodukować ani jednej przyjemności. To znaczy: ani jednego dobra, do które mogłyby kusić uczucia. Domeną piekła jest kłamstwo. I dopiero to kłamstwo zasiane w umyśle człowieka, wypacza jego pragnienia, uczucia i całe postępowanie. Natomiast jasny umysł jest prawdziwym darem Bożym." Stary diabeł przypomina młodemu: Pamiętaj, że twoim zadaniem jest ogłupiać. I wyjaśnia dalej, że kłopot ze stosowaniem argumentów rozumowych polega na tym, że stosując je, przenosisz całą walkę na terytorium Nieprzyjaciela [tzn. Boga]. Przez sam akt argumentowania rozbudzasz u swego pacjenta zdolność logicznego myślenia, a skoro już raz zostanie rozbudzona, to któż zdoła przewidzieć następstwa? Na czym jednak polega to logiczne myślenie, którego boi się diabeł?

Nie jest on bynajmniej owocem jakiejś intelektualnej gimnastyki. Bardzo łatwo można sobie wyobrazić wybitnego logika czy geniusza naukowego, który na co dzień zachowuje się podle. Nie o taką jasność umysłu tu chodzi. Prawdziwie jasny umysł jest darem Bożym. Jest owocem właściwego kształtowania całej naszej osoby. Bo przecież Bóg chce nas zbawiać "w całości", czyli z duszą i ciałem, z sercem i umysłem, z rozumem i wolą - jak przypomina uroczyście ostatni Sobór. Tak więc jasnego umysłu nie sposób wyobrazić sobie bez jasnych i głębokich uczuć.

Lewis z upodobaniem powraca tu do swojej filozofii Radości. Owa niewypowiedziana tęsknota, pragnienie, nostalgia za Radością, której nie można w żaden sposób zaspokoić do końca na ziemi (nawet przez miłość) jest dla niego jednym z najwyraźniejszych dowodów na istnienie Boga. Wszystkie nasze pragnienia muszą być takie, jak pragnienia samego Boga. Nasze uczucia w Nim muszą być zakotwiczone. On zaś pragnie, abyśmy postępowali zgodnie z Jego wolą, abyśmy Jego samego naśladowali i to nawet wtedy, gdy w otaczającym nas świecie zabraknie wyraźnych znaków Jego obecności. Ostatecznie bowiem istnieją tylko dwa rodzaje ludzkich postaw - powiada Lewis - albo my mówimy Bogu: "bądź wola Twoja", albo chcemy, żeby On nam przytakiwał i mówił: "bądź twoja wola". W listach starego diabła Krętacz przypomina Piołunowi, że nie ma najmniejszego znaczenia to, w jaki sposób diabeł odcina człowieka od Światłości. "Z naszego punktu widzenia - mówi - morderstwo nie jest w niczym lepsze od zamiłowania do gry w karty, jeśli tylko karty potrafią dokonać to, o co nam chodzi. Doprawdy, najpewniejsza z dróg prowadzących do piekła jest łagodna, miękko wysłana, bez wielkich stopni i nagłych zakrętów, bez kamieni milowych, bez drogowskazów.

Książka Lewisa ma jeszcze i tę zaletę, iż pokazuje jak wraz z dojrzewaniem w człowieku życia wewnętrznego zmienia się działanie złego ducha. O ile pacjentowi rozpoczynającemu dopiero życie chrześcijańskie w Kościele można obrzydzać tzw. pobożność ludową, kusić do idealistycznego pojmowania wiary, do szukania nadzwyczajnych przeżyć i zaniedbywania codziennych obowiązków, to później, gdy już zasmakuje w modlitwie, pokusy stają się subtelniejsze: zmierzają do skupiania uwagi pacjenta na sobie samym. O ile początkujących diabeł stara się w ogóle zniechęcić do modlitwy, to modlących się chce karmić złudzeniami. Bóg - jak powiada Krętacz - chce, żeby człowiek interesował się tym, co akurat czyni. Zaś dla nas najważniejsze jest to, żeby utrzymywać go w maksimum niepewności, tak żeby jego umysł był wypełniony najrozmaitszymi sprzecznymi wyobrażeniami o przyszłości, wzbudzającymi w nim lęk lub fałszywą nadzieję.

Diabeł z książeczki Lewisa nie odnosi zwycięstwa. Jego pacjent, czyli prawdziwy bohater Listów ginie w młodym wieku od wybuchu bomby (akcja książki toczy się w bombardowanym Londynie), ale ginie będąc w stanie łaski uświęcającej. W chwili śmierci spotyka Boga i chóry anielskie, a gdy ich ujrzał, zdał sobie sprawę, że przecież znał ich zawsze, jak również i to, jaką rolę każdy z nich odegrał w niejednej godzinie jego życia, kiedy wydawało mu się że jest sam.

O rozpoznawaniu wewnętrznych poruszeń duchowych można by mówić w nieskończoność. Lewis przez swoją mądrą książeczkę uwrażliwia czytelnika na to, co dzieje się w jego własnym wnętrzu. I o to właśnie chodzi. Święty Ignacy Loyola napisał tak zwane Reguły Rozeznawania Duchowego, które poznaje się w czasie ignacjańskich rekolekcji. Jednak bardzo myliłby się ktoś, kto by sądził, że po przeczytaniu książki Lewisa czy Loyoli, stałby się odporny na działanie Złego ducha, albo nawet bardziej święty. Nic bardziej złudnego! Droga do świętości jest tylko jedna. Wierność Chrystusowi i codzienna z Nim rozmowa: Od kogo pochodziły natchnienia, za którymi dzisiaj chodziłem? Które z nich były Twoje, a które nie? Jak na nie odpowiedziałem?

 

(8)

Grzech i Odkupienie

 

Mitologia nie jest niczym innym jak prawdą. Nie prawdą faktu, nie samą realnością, ale jej obrazem... jest rodzajem zasłony; zasłony, za którą Ja cały czas wam się ukazuję. Po to właśnie wyposażyłem was w zmysły i wyobraźnię, abyście mogli ujrzeć moją Twarz i żyć. Słowa te Clive Staples Lewis w jednej ze swoich książek włożył w usta Bożej Mądrości. Zaś w eseju pod tytułem "Mit stał się faktem" napisał: "Kiedy czerpiemy zadowolenie ze zgłębiania ważnego mitu, jesteśmy bliscy bezpośredniego doświadczenia tego, co inaczej mogłoby być rozważane tylko jako abstrakcja." Lewis był przekonany, że opowiadania dotyczące grzechu pierworodnego w przeciwieństwie do Ewangelii są rodzajem mitu. Wierzył, że historia Adama i Ewy jest symbolicznie prawdziwa. Tak oto przedstawia własną wersję wydarzeń: "Przez długie wieki Bóg udoskonalał zwierzę, które miało stać się naczyniem człowieczeństwa i obrazem Jego samego. Wyposażył je w sprawne ręce, w zęby i gardło zdolne wypowiadać słowa, w mózg wystarczająco złożony, aby możliwe były procesy myślowe. Stworzenie to mogło wegetować przez całe wieki w stanie przedludzkim, mogło nawet zostawić po sobie ślady, które dla archeologów są dowodem jego człowieczeństwa. Było jednak nadal zwierzęciem, ponieważ wszystkie jego fizyczne i psychiczne procesy zdeterminowane były materialnymi i naturalnymi czynnikami. W pewnym momencie jednak Bóg postanowił obdarzyć ów organizm, nowym rodzajem świadomości zdolnej powiedzieć o sobie "ja" oraz "jestem", zdolnej do refleksji, zdolnej poznać Boga, zdolnej wydać sąd o prawdzie, dobru i pięknie świadomości, która do tego stopnia przekraczała czas, że była w stanie zauważyć jego przemijanie. Ta nowa świadomość objęła władzę i oświeciła cały organizm... Jestem przekonany, że gdyby człowiek z Raju zjawił się wśród nas, uznalibyśmy go za dzikusa, za stworzenie wymagające opieki a może nawet specjalnego dozoru. I może tylko niektórzy spośród nas, ci świętsi, spojrzawszy po raz kolejny na nagiego, zarośniętego, niespiesznie mówiącego przybysza, po jakimś czasie padliby na kolana."

Czym wobec tego jest grzech pierworodny? Lewis mówi po prostu, że był pierwszym nieposłuszeństwem człowieka wobec Boga, zrywającym nadprzyrodzoną więź. Bez znaczenia jest to, kiedy, gdzie i jak został popełniony. Ważne jest jedynie to, że zło jest wynikiem świadomego, wolnego wyboru człowieka. "Mitologiczność" grzechu pierworodnego, zdaniem Lewisa, ma tę zaletę, iż tym łatwiej możemy sobie wyobrazić nasz udział w jego skutkach. "Z powodu grzechu pierworodnego dzieje ludzkości na ziemi są naznaczone klęską. Zużyto przerażającą ilość energii - pisze Lewis - powstawały cywilizacje, zakładano wspaniałe instytucje, ale za każdym razem coś zawiodło. Jakiś fatalny błąd powoduje, że ludzie samolubni i okrutni zawsze jakoś dochodzą do głosu, stają u szczytu i wszystko stacza się z powrotem w nędzę i ruinę. I cała machina zacina się. Wydaje się, że startuje dobrze, jedzie parę metrów i nagle się psuje. Do jej napędu użyto niewłaściwego paliwa. A to właśnie jest sprawka szatana, jemu możemy to zawdzięczać. Bóg miłując człowieka zdecydował się na pewne ryzyko związane z wolnością. I wiedział, że złe użycie tej wolności przyniesie bolesne owoce. I wiedział, że tylko On będzie mógł zgładzić ten ból. Tylko On będzie mógł wyprostować człowieka. Jeśli ktoś mówi mi - pisze Lewis - że w Ewangelii coś jest legendą czy baśnią, to ja jestem ciekaw, ile legend i baśni on sam przeczytał, ile tak naprawdę ma wprawy w oczyszczaniu ich z kurzu i jak wiele lat spędził nad daną Ewangelią." Lewis polemizował w ten sposób z protestanckimi biblistami, którzy w Ewangeliach doszukiwali się mitów.

Lewis dosłownie przyjmował całą Dobrą Nowinę. Oto Druga Osoba Trójcy urodziła się na świecie jako człowiek i wiodła ludzkie życie, które wymagało umartwienia ziemskich pożądań. Jezus zgodził się na ubóstwo, na niezrozumienie, na zdradę ze strony jednego z przyjaciół, na kpiny, udręki fizyczne i na śmierć w torturach. Po zabiciu (które w jakimś sensie dokonywało się co dnia) stworzona ludzka natura powróciła do Życia. Śmierć i Zmartwychwstanie Chrystusa pojednała ludzkość z Bogiem. Nie wiemy w jaki sposób to się dokonało, wiemy jedynie, że to się dokonało, i fakt, że się to dokonało, jest stokroć ważniejszy niż wszystkie teorie na ten temat. Możesz powiedzieć, że Chrystusowa śmierć skruszyła potęgę demonów. Możesz powiedzieć, że Chrystus wybawił nas od win. Możesz powiedzieć, że miłosierdzie Boże wypełniło Bożą sprawiedliwość. Kościół nigdy nie przypieczętował oficjalnie żadnej z tych teorii. Lewis nie był zainteresowany teoriami, starał się postawić czytelnika przed wydarzeniem Chrystusowej śmierci, która w usprawiedliwiła nas przed Bogiem i dała nam nową, czystą kartę. Posługując się ilustracją zapożyczoną od dziewiętnastowiecznego autora szkockiego, George'a MacDonalda, Lewis pisze: "Wyobraź sobie samego siebie jako żywy dom. Bóg przychodzi przebudować ten dom. Z początku może będziesz rozumiał, co On robi. Naprawia przewody wodociągowe, zatyka szpary w dachu itp. Wiedziałeś, że te prace są konieczne, i to cię nie dziwi, ale teraz zaczyna opukiwać dom w sposób bardzo przykry, który wydaje ci się bezsensowny. Do czego On właściwie zmierza? Odpowiedź jest taka, że On buduje dom zupełnie inny niż ten, który sobie wyobraziłeś, dodając tu skrzydło, tam nowe podłogi, wznosząc wieże, zakładając podwórza. Myślałeś, że uczyni z ciebie mały, przyzwoity domek; a tymczasem On buduje pałac, bo zamierza przybyć i sam w nim zamieszkać."

 

(9)

"Zbawienna infekcja"

 

Przyjęcie zbawienia z rąk Chrystusa Lewis nazywał prowokacyjnie "zbawienną infekcją". Śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa wywarło zbawienny wpływ na całą ludzkość; na całą, bo w oczach Bożych wszyscy jesteśmy jednością. W oczach Boga wszyscy ludzie, każdy z każdym są jakoś powiązani. I oto jeden z naszego rodu zmartwychwstał, otrzymał nowe życie. Chrystus jest Synem Ojca (Bogiem), a jednocześnie jest Synem ludzkim (Człowiekiem). Jeśli więc "zarazimy się" tym życiem od Niego, będziemy żyć tak jak On. Tu zaś konieczne jest zachowanie "minimum pozorów" (to kolejny prowokacyjny termin Lewisa). "Minimum pozorów" oznacza codzienne naśladowanie Chrystusa w życiu. Bo "pozorując" Chrystusa, rzeczywiście się do Niego upodabniamy. Stajemy się Jego odbiciem, tzn. "nośnikiem" Chrystusa dla innych. Temat ten powraca w wielu tekstach Lewisa. Chrześcijaństwo nie polega więc przede wszystkim na zachowywaniu reguł. Jest ono najpierw nawiązywaniem kontaktu z Osobą. Jest jakby malowaniem portretu Chrystusa w sobie. Życie chrześcijańskie jest łatwe i trudne zarazem. Nie trudzimy się sami; dana jest nam pomoc. Chrystus pracuje w nas, ale my także pracujemy. Obie strony biorą aktywny udział w tym dziele. Ilekroć upadamy, tylekroć Bóg nas podnosi. Z drugiej strony, stoi przed nami cel niewyobrażalnie trudny, a mianowicie, dążenie do absolutnej doskonałości. Tego chce od nas Bóg. Mamy kształtować siebie podług Jego wzoru. Jedyną siłą, zdolną powstrzymać człowieka od osiągnięcia tego celu, jest jego własne "ja". Bóg nie chce, abyśmy jedynie stawali się ludźmi miłymi z natury, lecz ludźmi z gruntu nowymi. Waśnie po to nas stworzył. Przeciwstawienie "człowieka miłego" "człowiekowi nowemu" pojawia się w fantastycznej powieści Lewisa "Ta ohydna Siła." Opisany tam Instytut Badań Skoordynowanych "NICE" (nice to znaczy "miły") stara się wyprodukować nowy typ człowieka, sterylizując w tym celu ułomnych, likwidując rasy prymitywne, kontrolując urodzenia, stosując środki biochemiczne oraz dokonując bezpośrednich ingerencji w tkance mózgowej. Naukowcy z "NICE" przypominają faryzeuszy, są ludźmi zachłannymi, którzy pragną podbić i wykorzystać do własnych celów wszechświat. "Dobrze ułożeni ludzie" okazują się zwykłymi egoistami. Jeśli jednak chrześcijaństwo jest prawdziwe, to czy wszyscy chrześcijanie powinni być "milsi" od nie-chrześcijan? Niestety, przyznająca się do chrześcijaństwa panna Bates jest damą złośliwą i kłótliwą, natomiast Dick, który nie ma z chrześcijaństwem nic wspólnego, posiada wspaniały charakter i miło się z nim rozmawia - jest pociągającym poganinem! Lewis ostrzega, że podobne porównania mogą być całkowicie mylące. Wszystko co posiadamy, łącznie z dobrym zdrowiem, pogodnym usposobieniem i łagodnym charakterem to dary Boże. Należałoby więc zapytać, jaki byłby Dick, jeśliby został chrześcijaninem, i jaka byłaby panna Bates (nomen omen, bate znaczy "kąsać"), gdyby nie była chrześcijanką? Niektórzy ludzie posiadają dziesięć talentów, a inni tylko jeden. Bóg wie dobrze, że niektórzy muszą zadowolić się starą i zniszczoną już maszynerią ciała. Pewnego dnia On wszystko zmieni, ale póki co, życie chrześcijańskie wymaga od nas, abyśmy mając to co mamy, starali się postępować najlepiej jak potrafimy. I często okazuje się, że mniej uzdolnieni ludzie potrafią dokonać więcej niż inni. Lewis mówi o tym bardzo przejrzyście: "Jeśli jesteś biednym człowiekiem, jeśli jesteś zatruty złym wychowaniem w domu, w którym panuje ordynarna zawiść i bezsensowne kłótnie, jeśli jesteś obciążony bez twojej winy obmierzłym zmysłowym zepsuciem, nękany co dzień kompleksem niższości, który sprawia, że oburzasz się na najbliższych przyjaciół nie rozpaczaj. On wie o tym wszystkim. Jesteś jednym z tych ubogich w duchu, którym On błogosławił w Kazaniu na Górze. On wie, jak marna jest maszyna, którą usiłujesz kierować. Wytrwaj. Czyń, co możesz. Pewnego dnia (może na drugim świecie, a może o wiele wcześniej) on wyrzuci twą maszynę na złom i da ci nową. A wówczas może zadziwisz nas wszystkich i siebie, bo nauczyłeś się kierować twoją maszyną w twardej szkole. (Pierwsi będą ostatnimi, a ostatni pierwszymi). Zatem Zbawienie polega na transformacji, na osobistym nawróceniu, czyli na przemianie serca i umysłu, a nie na nabieraniu pewności czy robieniu dobrego wrażenia na innych. "Co możesz istotnie wiedzieć o duszach innych ludzi - pyta Lewis - o ich pokusach, o ich możliwościach czy ich wewnętrznych zmaganiach? Znasz tylko jedną duszę w całym stworzonym świecie - samego siebie, i los tej jednej został oddany w twe ręce. Skoro Bóg istnieje, to w pewnym sensie ty jesteś z Nim sam na sam. Nie możesz zaprzeczyć Jego istnienia przy pomocy spekulacji na temat twojego sąsiada czy też powołując się na to, co przeczytałeś w książkach.

Nikt nie może za mnie przeżyć mojego życia. Ani mojego Zbawienia.

 

(10)

Kościół

 

"Nie argumenty, ale codzienny harmider pomoże ci najlepiej, aby utrzymać twojego pacjenta z dala od Kościoła - takich rad udziela stary diabeł młodszemu w słynnej książeczce C. S. Lewisa. Lewis wierzył, że Kościół jest konieczny do zbawienia. Wierzył, że Kościół widzialny na ziemi to tylko mała część wielkiego zbawczego Misterium. Kościół jest rozpostarty wszędzie w czasie i przestrzeni - pisze diabeł Krętacz - zakorzeniony w wieczności, groźny jak armia z rozwiniętymi sztandarami: przyznaję że jest to widok, który niepokoi naszych najodważniejszych kusicieli. Na szczęście jest to zupełnie niewidoczne dla tych ludzkich istot. Czynnik ludzki Kościoła, często mało atrakcyjny, o wiele bardziej rzuca się w oczy niż czynnik boski i to właśnie chce wykorzystać kusiciel: Pragniemy, by Kościół był mały nie tylko dlatego, żeby mniej ludzi mogło poznać Nieprzyjaciela - pisze diabeł - lecz również dlatego, żeby ci którzy Go znają, nabrali cech właściwych członkom tajnego stowarzyszenia lub sekty, to znaczy żyli w napięciu i samozadowoleniu jak oblężona twierdza. Co prawda sam Kościół jest mocno strzeżony i nigdy jeszcze nie udało się nam, diabłom, nadać mu wszystkich cech kliki, lecz drugorzędne stronnictwa należące do Kościoła często wydawały owoce godne podziwu, i to począwszy od Apollona i Pawła z Koryntu, a skończywszy na obu stronnictwach Kościoła anglikańskiego.

Lewis mówi sporo o Kościele w swojej pierwszej książce "Powrót pielgrzyma." Główny bohater podczas wędrówki natrafia tam na wielką rozpadlinę (symbolizującą skutki grzechu pierworodnego). Na scenie pojawia się staruszka Kirk, która proponuje mu pomoc w przeprawieniu na drugą stronę kanionu. Zapewnia, że ma wszystkie potrzebne ku temu środki i przedstawia się jako Synowa Wielkiego Władcy. Ale jej wgląd i wiek nie budzą w Pielgrzymie zaufania. Woli wędrować sam, bez niczyjej pomocy. Pielgrzym dziwi się także, że Władca zbudował tak niewygodną i stromą drogę do szczęścia, na co Stara Kirk odpowiada, że rozpadlina, że przeszkody są późniejsze niż droga, która początkowo opasywała cały świat, i opowiada mu historię o grzechu pierwszych rodziców. W końcu udziela Pielgrzymowi przestróg, żeby mógł zachować zdrowie, bo teren wokół drogi jest skażony. W osobie Starej Kirk Lewis ukazuje Kościół, który przechowuje prawdę o Stworzeniu, Upadku i Odkupieniu człowieka, i który posiada także narzędzie zbawienia to znaczy Sakramenty. Co więcej, Kościół służy pomocą także tym, którzy do niego nie należą. Bez pomocy Kościoła nikt nie może się zbawić, nawet jeśli jest jego wrogiem. Stąd też krytykanctwo względem Kościoła czy odrzucanie Go wydaje się Lewisowi absurdalne.

Jak już wspomnieliśmy sam Lewis był wiernym członkiem Kościoła anglikańskiego, i jeśli w swoim pisarstwie mówił o tzw. "czystym chrześcijaństwie", to tylko dlatego, że zwracał się przede wszystkim do ludzi niewierzących. Wierzył głęboko w jedność Kościoła i to nie tylko tę jedność niewidzialną: "Dzieło jedności [Kościoła] - pisał - musimy przypisać samemu Chrystusowi, który oczyszcza słabego człowieka z błędów, chroni go przed ich skutkami." Zaś w liście z roku 1950 pisze do pewnej osoby: "Musimy być regularnie praktykującymi wiernymi naszego Kościoła... Kościół nie jest bowiem jakimś towarzystwem ludzi, którzy zebrali się w imię wspólnego celu, ale jest Ciałem Chrystusa, w którym wszystkie członki żyją tym samym życiem... Jeśli ludzie tacy jak my oboje w publicznym życiu chrześcijaństwa znajdują wiele cech, które im się nie podobają, to tym lepiej dla nas; nauczą nas one pokory i miłości... Od początku jesteśmy wezwani, by jako stworzenia jednoczyć się ze Stwórcą, jako śmiertelni z Nieśmiertelnym, jako wybawieni grzesznicy z Wybawcą bez grzechu, stąd też każda koncepcja chrześcijańskiej wspólnoty, która by nie mówiła wspólnocie z Nim, jest błędna. Ścisłe wytyczanie różnorodnych działań wiodących ku temu zjednoczeniu w Duchu byłoby czymś trywialnym. Ta różnorodność jest oczywista. (...) Cały czas wszyscy jesteśmy nauczycielami jak i uczniami, przebaczamy i doświadczamy przebaczenia, już to jesteśmy Chrystusem dla innych godząc spory, już to inni sobą ukazują nam Chrystusa. Poświęcenie egoistycznej prywatności, do czego jesteśmy codziennie zobowiązani, jest codziennie po tysiąckroć nagradzane autentycznym wzrostem naszej osobowości, wzmacnianym przez całe żywe Ciało. Każdy zaś z Jego członków jest niepodobny jeden do drugiego jak ucho niepodobne jest do ręki. Dlatego też światowcy są tak nieciekawie identyczni w porównaniu z fantastyczną różnorodnością świętych. Posłuszeństwo to droga do wolności, pokora przynosi radość, a jedność pozwala zdobyć osobowość."

 

(11)

O modlitwie

 

Pomówmy dzisiaj o modlitwie. Lewis często pisał o modlitwie, ale książka specjalnie poświęcona temu tematowi ukazała się dopiero w rok po jego śmierci, w roku 1964. Lewis pisze tam wyłącznie o modlitwie prywatnej i to na podstawie osobistego doświadczenia. Na wstępie wyjaśnia, że w modlitwie konieczna jest pewna wytworność, ale powinniśmy także pamiętać, że jesteśmy dziećmi kochającego Ojca. Zdaniem Lewisa na modlitwie ważniejsza jest postawa ciała niż sama formuła modlitwy. Właściwa postawa pozwala zachować należyte uszanowanie i należytą koncentrację. Umysł i ciało winny być wypoczęte, abyśmy mogli łatwiej usuwać rozproszenia. Jeśli podejmiemy modlitwę prośby, to powinniśmy przedstawić swoje potrzeby Bogu. Ale czy warto mówić Mu o tym, o czym On i tak dobrze wie? Warto, bo modlitwa ma dokonać zmiany w nas, a nie w Bogu. Bóg może "objawić się" proszącemu tylko przez to, że go przemieni. Sama prośba musi być uzasadniona; nie może płynąć z nieuporządkowanych przywiązań czy niemądrych zachcianek. Nasza prośba zostanie spełniona o ile zgadza się z jego wolą. Prośba taka posiada większą siłę oddziaływania niż nam się to wydaje.

A co począć z prośbami, których Bóg nie spełnia? Lewis przypomina, że kiedy Bóg nie spełnia naszych próśb tak jakbyśmy chcieli, to z całą pewnością chce nam dać coś jeszcze lepszego; i że gdyby wysłuchiwał wszystkich naszych próśb, to nieraz kończyłoby się to naszym nieszczęściem; i jeszcze, że nasze grzechy bardzo często nie pozwalają nam dostrzec, iż Bóg spełnił naszą prośbę. Ewangelia mówi nam, że jeśli poprosimy o cokolwiek z wiarą, będzie nam to dane. Jak to się ma do codziennej rzeczywistości, przecież wydaje się, że nawet prośba Chrystusa w Ogrójcu nie została wysłuchana? Lewis podaje tu pewne hipotezy. Ktoś, kto zanosi do Boga błagania, jest petentem. Ktoś, kto spełnia przykazania, jest jego sługą. Ale ktoś, kto zna sekrety Mistrza, jest jego przyjacielem. Przyjacielem Boga jest prorok, apostoł, misjonarz, uzdrowiciel tacy ludzie w razie konieczności mogą rozkazać górze, aby się usunęła, i ona rzeczywiście to robi. Może więc i nam trzeba być apostołami, misjonarzami, uzdrowicielami dla innych, aby i nasze prośby tak się spełniały? "Jednym z celów, dla których Bóg ustanowił modlitwę - pisze Lewis - mogło być to, aby była ona świadectwem, że Stwórca nie rządzi biegiem wypadków jak państwem, lecz że stworzył świat jako dzieło sztuki, w którym każda istota coś z siebie daje, co więcej: daje świadomie (dzięki modlitwie), i każda jest zarówno celem jak i środkiem."

Lewis niewiele pisze o modlitwie liturgicznej. A propos Eucharystii możemy znaleźć krótką uwagę: Chrystus przykazał nam: "Bierzcie i jedzcie", a nie: "Bierzcie i rozumcie". Sporo natomiast rad daje na temat modlitwy kontemplacyjnej i medytacji. Każe na przykład wystrzegać się pogoni za wzniosłymi przeżyciami. Nazywa to nawet "pokusą" przeżywania tej samej przyjemności po raz wtóry. Człowiek powinien ograniczyć się wewnętrznie i zaufać Bożym obietnicom, a nie iluzorycznym wspomnieniom. Żeby to lepiej zilustrować Lewis w trylogii fantastycznej wymyśla planetę, na której nie doszło do grzechu pierworodnego. Otóż na tej planecie nikt ani nic nie zna powtórzeń, deja vu tam nie istnieje. My natomiast ciągle oglądamy się za jakimiś łaskami z przeszłości i w ten sposób nie pozwalamy Bogu, aby udzielił nam łask najpotrzebniejszych.

A co ze stosowaniem wyobraźni na modlitwie? "Wyobrażenia mogą pomagać w modlitwie - powiada Lewis - ale tylko wtedy, kiedy są chwilowe i fragmentaryczne. Należy je oceniać pod względem jakości i "całować w locie" (jak mówił Blake), nigdy nie wolno wołać: "jeszcze!" to zawsze miałoby fatalne skutki." Trzeba przyznać, że Lewis lekceważy konieczność szukania na modlitwie konkretnego, ustalonego wcześniej owocu, łaski, poznania czy pragnienia, które dla świętego Ignacego były istotnym element medytacji, a nawet jej celem. Lewis opowiada się za większą spontanicznością, a ta jak wiadomo bywa zawodna. Te różnice są jednak zrozumiałe, tak jak różnice między medytacją wschodniego i zachodniego chrześcijaństwa. Na Wschodzie zawsze starano się nadać modlitwie uporządkowaną formę, bo właśnie takiego porządku potrzebuje niestała, romantyczna mentalność wschodnia. Z kolei na Zachodzie częściej zaleca się spontaniczność, modlitwę własnymi słowami i kontemplowanie wyobrażeń, bo tego w duszy zachodniego człowieka brakuje najbardziej. Moglibyśmy więc powiedzieć, że św. Ignacy Loyola jest człowiekiem Zachodu bardziej niż Lewis. Każdy z nas musi wpierw rozpoznać swoje predyspozycje, zanim znajdzie właściwą formę przedłużonej modlitwy.

Na koniec Lewis przestrzega, że bolesny wysiłek związany z modlitwą nie oznacza, że nie jesteśmy stworzeni do modlitwy. Wręcz przeciwnie: musimy robić wszystko, żeby modlitwa była przyjemnością, ale przede wszystkim musimy być wierni modlitwie. A nasze nawet najsłabsze modlitwy te podejmowane z wielkim wysiłkiem woli i karmione resztkami pobożności w oczach Boga mogą być najbardziej udane. Wzniosłe odczucia prawie zawsze są darem. Jeżeli na modlitwie musimy się z czymś zmagać, to tylko z samymi sobą. A przecież kiedyś nowa ziemia i nowe niebo, te same, a przecież nie takie same jak obecne, zmartwychwstaną w nas, tak jak my zmartwychwstaniemy w Chrystusie. I znowu, po nie wiem ilu eonach milczenia i ciemności, będą śpiewały ptaki, będą płynąć strumienie, światła i cienie będą wędrowały po wzgórzach, będzie nas witał uśmiech radośnie zdziwionych przyjaciół.

 

(12)

O niebie i piekle

 

Lewis sporo wagi poświęca w swoich pismach niebu i piekłu, czyli tematom niepopularnym, nawet wśród samych chrześcijan. Dowód na istnienie życia pozagrobowego wyprowadza o dziwo z ludzkiej skłonności do rubasznych żartów. Rubaszność (której nie pochwala) świadczy o tym, że ludzie chorobliwie lekko traktują własne ciało, skoro ich własna cielesność wydaje im się niepoważna i śmieszna. Albo znowuż nasze uczucia względem śmierci: czy to mądre, że boimy się trupów i duchów? Tak więc zarówno wyśmiewając się z ciała, jaki i lękając się ciała martwego ujawniamy jakoś swój wewnętrzny bunt przeciw śmierci. Tłumaczenie tego buntu teoriami o prymitywnych przesądach i zabobonach do niczego nie prowadzi, bo zabobony nie są przyczyną tego buntu, ale skutkiem. Tylko wiara chrześcijańska należycie to tłumaczy, mówiąc po prostu, że śmierć jest czymś nienaturalnym, i że niepotrzebnie się jej boimy, skoro znamy Zwycięzcę Śmierci.

Lewis mówi także o sądzie ostatecznym. W opowieści Chrystusa o rozdzieleniu owiec i kozłów najbardziej zdumiewa go to, że kozły zostają potępione przede wszystkim za to, czego nie zrobiły. Potępione są za grzech zaniedbania. Na sądzie nie będzie mowy o zasługach - powiada Lewis - ważne będzie tylko zdanie się na Boże miłosierdzie i poleganie wyłącznie na zasługach Chrystusa. Stawką zaś będzie niebo lub piekło. Ale czy nasze dusze nie domagają się czyśćca? - pyta Lewis. Czyż nie zabolałoby nas, gdyby Bóg do nas powiedział: "Co prawda, synu, twój oddech cuchnie, a twoje łachmany ociekają błotem i szlamem, jesteśmy jednak tutaj tolerancyjni i nikt nie będzie ci z tego powodu robił wyrzutów czy stronił od ciebie. Wnijdź do radości"? Czyż nie dopowiedzielibyśmy wtedy: "Za przeproszeniem, Panie, jeśli nie masz nic przeciwko temu, najpierw chciałbym się raczej oczyścić"? "Wiesz, że to może być bolesne." "Nawet wtedy, Panie..."

Lewis niemało napisał na temat piekła. Piekło nazywał "nieznośną doktryną". Starał się rozwiać tu wątpliwości sceptyków. W gruncie rzeczy wszystkim wątpiącym w piekło można by postawić pytanie: "A co waszym zdaniem Bóg powinien zrobić?" Wymazać wszystkie grzechy grzeszników łącznie z ich zasługami i dać im jeszcze jedną szansę? czy może machnąć ręką na wszelkie przeszkody i udzielić im cudownej pomocy? Ależ On to przecież zrobił na Kalwarii! A może powinien wybaczyć im? Tego z kolei oni sobie nie życzą. Po prostu ich zostawić? No więc boję się, że tylko to będzie mógł zrobić. Krętacz ze słynnych Listów starego diabła mówi: "w piekle ani jeden centymetr kwadratowy przestrzeni, ani jedna chwilka czasu nie są zajęte przez żadną z tych obrzydliwych sił [muzykę i ciszę], ale wszystko objął Hałas. Hałas, ten wielki dynamizm, słyszalny wyraz wszystkiego co tryumfuje, co jest bezlitosne i męskie. Hałas, który jest jedyną naszą ochroną przed głupimi żalami, rozpaczliwymi skrupułami i nieziszczalnymi pragnieniami. Kiedyś przemienimy w hałas cały wszechświat. Lewis pisał o piekle w sposób nieco nazbyt groteskowy mówił, na przykład, że czyta się tam tylko Dzieła Arystotelesa, ale możemy go tu usprawiedliwić wojennymi czasami, w jakich powstawała książeczka.

A co mówi Lewis na temat nieba? Największym dowodem na istnienie nieba jest, dla niego nieskończoność naszych pragnień. Lewis chce dowieść, że tak naprawdę nie pragniemy niczego innego niż prócz nieba. Na nieszczęście to pragnienie często bywa mylone z czymś innym: z potrzebami seksualnymi, karierą, znaczeniem w świecie itd. Niektórzy sądzą nawet, że jest ono pustym, niemożliwym do spełnienia złudzeniem. A jednak ta wrodzona tęsknota, zostaje wypełniona niewyobrażalną radością. "Nigdy go nie doświadczyłeś - pisze Lewis. Wszystkie przedmioty, które kiedykolwiek zawładnęły twoją duszą, były ledwie szczyptą nieba, niejasnymi odbłyskami, nigdy do końca nie spełnionymi obietnicami, echem, które zgasło zaraz po tym, jak rozbrzmiało w twoim uchu. Kiedy jednak będzie mogło się ono ukazać, a będzie jak echo, które nigdy nie zgaśnie, ale spotężnieje i samo stanie się dźwiękiem, wówczas je poznasz. Bez cienia najmniejszej wątpliwości powiesz: . Nie możemy sobie tego wzajemnie opowiedzieć. W każdej z dusz kryje się tajemne imię, niekomunikowalna i nieutulona chęć, obiekt pragnień, którego winniśmy nieustannie wyglądać aż do końca... Lewis zamyka rozważania nad niebem swoim ulubionym tematem: ideą kosmicznego tańca. Wszystkie bóle i przyjemności jakich doznaliśmy na ziemi są samym początkiem kroków kosmicznego tańca. Ale samego tańca nie można porównać ściśle z obecnymi cierpieniami. W tym tańcu zawiera się radość, ale nie istnieje ona sama z siebie. Nawet nie z powodu dobra czy miłości. Tą radością jest sama Miłość, sama Dobroć. To nie Ona istnieje dla nas, lecz my dla Niej.

 

Krzysztof Mądel SJ

P.S. Przygotowując ten cykl korzystałem między innymi z książki ojca J. R. Willisa SJ Pleasures forevermore, która ukaże się wkrótce po polsku w wydawnictwie WAM.

 

 


początek strony
(c) 1996-1997 Mateusz