Ludzie


"Dojrzałem do myślenia o Bogu ..."

 

W latach osiemdziesiątych o Marku Kotańskim mówiono dużo i głośno. Był osobą popularną w prasie i telewizji, modną wśród młodzieży. Za jego sprawą w "łańcuchu czystych serc" połączyły się dłonie tysięcy Polaków. Zainicjowany przez niego ruch Monaru publicznie świadczył o istnieniu w naszym kraju problemu narkomanii. W chwili pojawienia się w Polsce AIDS Marek Kotański zaproponował młodzieży "bezpieczny seks" i życie dalekie od chrześcijańskich wzorców. Potem wszystko ucichło. Media jakby przestały się nim interesować - aż do mroźnej zimy 1997 r. Wtedy bowiem dzięki jego inicjatywie pod nazwą Markot wielu bezdomnych uniknęło zamarznięcia.

Markot przy ul. Marywilskiej w Warszawie, odnajduję bez problemu. Ośrodka trudno nie zauważyć. Tuż przy wejściu wita gości kilkumetrowa kamienna figura Chrystusa Króla. Jest to kopia pomnika z Rio de Janeiro - miasta bardzo bogatego, w którym jednocześnie jest tyle nędzy , przemocy i tylu bezdomnych. Posąg Chrystusa stoi na Marywilskiej od kilku miesięcy. Ktoś kiedyś zapytał Kotańskiego, czy nie ma nic lepszego do roboty niż robienie figur. Odpowiedział, ze zbudował w swoim życiu około 100 ośrodków i poradni - teraz ma moralne prawo stawiać pomniki Jezusowi. Pragnie zresztą, by figur było więcej, nikomu jednak nie chce nic narzucać. Organizuje plebiscyty, w których mieszkańcy sami decydują o stawianiu nowych posagów.

W pomieszczeniu, do którego wchodzę, panuje ruch. Wśród nieznanych mi osób dostrzegam Marka Kotańskiego. Chętnie zgadza się na rozmowę.

Zaczynam od pytania o figurę Chrystusa. Skąd taki pomysł?

- W rozmowach z moimi przyjaciółmi, ludźmi bezdomnymi, przewija się często postać Zbawiciela, uznawanego za niekwestionowany autorytet. Chrystus jest dla nich Kimś szalenie ważnym, Kimś kto dodaje im siły i pewności w trudnych chwilach. Na postumencie naszej figury znajduje się napis "Jam jest", będący przesłaniem: Nie lękajcie się, jestem razem z wami. Ośrodek stanowi siedzibę dla ludzi odrzuconych, potrzebujących pomocy. Jezus jest tu z nimi. Tylko On może ogarnąć całą człowieczą nędzę.

- Czy dla Pana też ważne są wartości chrześcijańskie?

- Pochodzę z bardzo religijnej rodziny. Nigdy nie byłem ateistą, choć kiedyś znano mnie z akcji rozdawania prezerwatyw. Od pewnego czasu zwróciłem się w kierunku wiary. Dojrzałem do bardziej intensywnego myślenia o Bogu, zdałem sobie sprawę, że jest On ogromnie ważny w moim życiu. Postanowiłem wykorzystać mój autorytet wśród młodych ludzi i oświadczyłem im, że Jezus jest moim drogowskazem. Zamiast o prezerwatywach - zacząłem im mówić o wyborach moralnych i o wstrzemięźliwości.

Wychodzimy na zewnątrz budynku i rozglądamy się po rozległym terenie. Ziemia została wydzierżawiona przez Kotańskiego cztery lata temu. Na pustym placu rosły chwasty, nie było kanalizacji ani prądu. Dziś znajdują się tu główne biura Centrum Wychodzenia z Bezdomności, Młodzieżowy Dom Rodzinny, izba chorych i pogotowie Monaru, szpital, noclegownia i punkt dla uchodźców. Budowane jest hospicjum. W przyszłości, jeżeli tylko gmina pozwoli stanie tu niewielka kaplica.

Placówki Markotu prowadzą sami ich mieszkańcy. Często są to osoby wykształcone, znające języki, mające wyuczone zawody. Przyczyny bezdomności są bowiem różne - alkoholizm, odrzucenie przez najbliższych czy śmierć współmałżonka. Podopieczni ośrodków pomagają w biurach, w kuchni, w szpitalu, przy budowie. Cieszą się, że pan Marek im zaufał. Dzięki niemu odnaleźli zagubiony dawno sens życia. Teraz pracują z własnej woli, dla siebie samych, nie biorą za to pieniędzy.

Zresztą i tak nie mógłby im zapłacić. Ośrodki są bardzo biedne i skromne. Mimo to każdy może znaleźć tu pomoc. Zima tego roku pokazała, że Markot działa tak, jak niegdyś Chrystus: bierze do siebie wszystkich, nie pyta, kto kim jest, ani co zrobił. W czasie ostatnich mrozów noclegownie przyjęły około 2 tysięcy osób. Wykorzystano każde wolne pomieszczenia i każdy koc. Najgorzej było z żywnością. Niewielkie dotacje wystarczyły zaledwie na opłacenie prądu. Markot przetrwał wyłącznie dzięki ofiarom ludzi dobrej woli.

Marek Kotański pokazuje mi dostarczone przed godziną urządzenia, stojące jeszcze na platformie ciężarówki. Służą one do robienia pierogów typu tortelini i ravioli. Są darem grupy inwestycyjnej "Nywig", która chciała w ten sposób pomóc bezdomnym. Do robienia pierogów potrzeba jeszcze farszu i mąki, którą na szczęście obiecały już Młyny Polskie. Dzięki takiemu wsparciu 6 tys. podopiecznych pana Marka będzie miało co jeść. Wszyscy mają nadzieję, że pierożki, które natychmiast nazwano "kotankami", staną się przebojem - "hamburgerem ubogich."

Tego dnia Markotowi wyraźnie dopisuje szczęście. Zadzwonił właśnie dyrektor pwenej firmy sprowadzającej komputery. Przedstawił się, że jest chrześcijaninem. Obiecał ofiarować do biur kilka komputerów i pomóc w stworzeniu baz danych. Skontaktował się, ponieważ ujęła go rzeźba Jezusa, stojąca na terenie ośrodka.

Pan Marek przerywa rozmoę, bo do pokoju wchodzi młoda kobieta. Na ręku trzyma czarnowłose, może roczne maleństwo. Zaczyna opowiadać o sobie. Ma czwórkę dzieci i męża alkoholika, niedawno straciła mieszkanie. Trzy miliony zasiłku nie starczają na utrzymanie rodziny. Nie chce pieniędzy, szuka tylko dachu nad głową i trochę niezepsutego jedzenia dla swoich dzieci. Prosi, żeby pan Marek pomógł jej mężowi. W ośrodku działa podobno Klub AA, więc może pomogą mu wyjść z nałogu. Ona w zamian za to będzie pracować dla Markotu. "Czytam gazety i oglądam telewizję, poznaję ludzi, którzy są otwarci na ludzką biedę. Wiem, że ani mnie, ani moim dzieciom nie stanie się tu nic złego - mówi kobieta.

Zbliża się do nas pracownica placówki. Znalazła miejsce dla kobiety w domu przy ulicy Czajki 2. Znajduje się tam specjalny punkt dla rodzin oraz dla matek z dziećmi. Mieszka w nim ok. 300 osób. Przy ośrodku funkcjonuje przedszkole. Pracuje tam student, który zajmuje się dziećmi. Młodsze przygotowuje do klasy zerowej, starszym pomaga w nauce odrabiając z nimi lekcje i ucząc angielskiego. Kilka tygodni temu Marek Kotański rozpoczął kolejną akcję: "Ruch przeciwko Złu." Jest to kontynuacja "Ruchu Czystych Serc", zainicjowanego kilkanaście lat temu. Nowe przedsięwzięcie ma na celu wczesne ostrzeganie przed niepokojącymi zjawiskami. Ruch opiera się na 20 tysiącach wolontariuszy, którzy będą obserwowali i wynajdywali przypadki zła na ich terenie. Będą zgłaszali informacje o bezdomnych, o dzieciach molestowanych seksualnie, o dilerach rozprowadzających narkotyki w szkołach, a nawet o przypadkach znęcania się nad zwierzętami. Niektóre sprawy wolontariusze będą mogli rozwiązywać sami przez organizacje samorządowe, pomoc społeczną itp. Inne przypadki będą zgłaszane do centrali Markotu, gdzie zajmie się nimi grupa specjalistów. Kotański liczy przede wszystkim na młodych ludzi. Wystosował list otwarty do polskiej młodzieży z prośbą o włączenie się do akcji.

- Myślę, ze może z tego wyjść bardzo poważny ruch społeczny - mówi.- Społeczeństwo opanowała znieczulica. My zaś chcemy być otwarci na krzywdę, chcemy odpowiadać na każdy telefon.

Doceniając zasługi Markotu na rzecz ludzi bezdomnych i narkomanów, mieszkańcy stolicy przyznali Markowi Kotańskiemu tytuł "Warszawiaka Roku". Prezesa bardzo ucieszyła ta nagroda. Jest dowodem na to, że prowadzone przez niego akcje są potrzebne. Chciałby tylko, żeby poparcie społeczeństwa przejawiało się także w konkretnej pomocy dla potrzebujących. Jest ich przecież coraz więcej...

 

Maria Piekart

"Niedziela" 8/97


początek strony
© 1996-1997 Mateusz