Ludzie
"Piotr Jerzy Frassati (1901-1925)"
Zakończył się już oczekiwany od pewnego czasu synod biskupów, po którym wydano papieski dokument Christifideles laici nakreślający tożsamość świeckiego chrześcijanina. Nie była ona bowiem jasna w umysłach i świadomości wielu ludzi. Jest prawdą, że zaledwie podejmie się temat owej "tożsamości", natychmiast obserwujemy gwałtowne wrzenie namiętności i niechęci. Ludzie obawiają się, że ujrzą kryzys swojej przynależności kulturowej, społecznej, politycznej, partyjnej i w końcu "kościelnej" (trzeba zwrócić uwagę, że właśnie z tego powodu Kościół jest dzisiaj boleśnie podzielony).

Usiłuję przedstawić problem w sposób prosty, używając pewnego krótkiego stwierdzenia: obecny wiek - poczynając od pierwszych dwudziestu lat naszego stulecia - coraz bardziej uświadamia smutną prawdę, że dechrystianizacja, o której powszechnie się mówi, odnosi się nie tyle do niszczenia życia moralnego ile bezpośrednio do wiary ( oto, dlaczego papież często podkreśla potrzebę "nowej ewangelizacji"). Destrukcja dotyczy chrześcijańskiego podmiotu, który już więcej nie czuje się odpowiedzialny (społecznie i ogólnie odpowiedzialny) za prawdę Chrystusową i Prawdę, którą jest sam Chrystus.

W konsekwencji - aby zbytnio nie rozwlekać - zaniedbanie troski o to, żeby otrzymana w darze wiara stała się kulturą (to znaczy, przepoiła duszę społeczeństwa) sprawia, iż każdy inny wysiłek ukierunkowany na uzdrowienie etyczne i zadania charytatywne nie jest w stanie naszej dechrystianizacji zahamować.

Tragedia polega na tym, że to, co gwałtownie rozkwita jako miłosierdzie i apostolat (mamy na myśli cały ten ogrom pracy świeckich wolontariuszy, wielką liczbę zadań społeczno-politycznych realizowanych przez chrześcijan i działania opiekuńcze prowadzone przez zakony) jest systematycznie pozbawiane "soków życiowych" poprzez postępującą utratę wiary całego chrześcijańskiego ludu (i to bez większych wyjątków), co w końcu prowadzi do zniszczenia "tego, co religijne" i "teologiczne".

Istnieją kontrowersje historyczne, których często i z uporem nie chce się dostrzegać, a które powstały z powodu swoistego rodzaju "kompleksu winy". Najbardziej bolesna jest pokusa usprawiedliwienia, pojawiająca się u tych, którzy usiłują przypisywać ową "porażkę" koniecznemu procesowi oczyszczenia, wynikającemu z faktu, że chrześcijanie powinni nauczyć się rozróżniać pomiędzy Kościołem i światem, naturą i łaską, wiarą i racjami, powołaniem kościelnym i powołaniem świeckim, chrześcijaństwem i polityką, itd.

Nie możemy w tym miejscu nie ukazać samobójczego charakteru i bezpodstawności tych wyjaśnień, tych tłumaczeń, które stały się powszechne. Wyzwoliło to również pewne pokusy poszukiwania pomiędzy świętymi "próbek chrześcijańskiej świeckości", lecz kiedy sądzono, że już zostały znalezione, trzeba było później nimi manipulować dla połączenia życia i doświadczenia tych nowych świętych z własnymi ideologicznie sfabrykowanymi podziałami.

Jeżeli przejdziemy do przeglądu faktów w oparciu o wiele modnych dziś kryteriów, spostrzegamy, że zupełnie nie zdajemy sobie sprawy z istnienia owych "świętych", a co więcej, przechodzimy nad nim zupełnie beztrosko. Faktem jest, że ich życie stanowi stały znak sprzeciwu dla tych, którzy uważają, iż "chrześcijańska świeckość" oznacza mądrą realizację równowagi i mądre przenikanie się przynależności do świata z przynależnością do Kościoła.

Jest coś szczególnego, co widzieliśmy u św. Giuseppe Moscatiego, a co stało się udziałem Piotra Jerzego Frassati, beatyfikowanego 20 maja 1990 r. Jedna z najwcześniejszych biografii, zamyka się praktycznie w tych słowach: "Piotr Jerzy zachowywał się jak człowiek świecki w Kościele i jak chrześcijanin w świecie". Opinie splatające się ze sobą dla egzystencjalnego ulokowania jednej jedynej osoby, mogą bardzo zadziwiać swoim językiem. Jest prawdą, że młody Frassati rozumiał swoją "chrześcijańską świeckość" na sposób, który jest dokładnie przeciwieństwem tego, czego oczekiwaliby albo pragnęli ci, którzy przedstawiają się jako spadkobiercy własnych "wspomnień".

Nie pozostaje więc nic innego jak przechodząc do faktów, przedstawić wszystko, co z niezaprzeczalną pewnością wskazują, iż określenia "świecki" oraz "chrześcijanin", dla osoby ochrzczonej są zupełnie równoważne jeżeli ktoś nie otrzymał jakiegoś szczególnego powołania jako szafarz albo specjalnych święceń wymaganych do jego wypełniania.

Piotr Jerzy urodził się w Turynie 6 kwietnia 1901 roku w Wielka Sobotę, w bogatej mieszczańskiej rodzinie wolnych wydawców. Matka Adelaide Ametis była znaną malarką. Ojciec, Alfred Frassati w 1895 roku, w wieku zaledwie dwudziestu sześciu lat, założył dziennik La Stampa. W roku 1913 był najmłodszym senatorem królestwa, a w 1922 został w Berlinie ambasadorem Włoch. W sumie, państwo Frassati byli wówczas jedną z trzech albo czterech znaczących rodzin w Turynie, mieście przekształcającym się w bogatą przemysłową metropolię, do której masowo napływali robotnicy.

Jeżeli z punktu widzenia społecznego sytuacja rodziny była prestiżowa, tak jeśli chodzi o więzi uczuciowe sprawa przedstawiała się smutno. Ojciec i matka z trudem zgadzali się ze sobą i stanowili związek małżeński raczej formalnie, pozostając razem dla zewnętrznych pozorów oraz przez wzgląd na dzieci. Ojciec ustawicznie był "gdzieś" zajęty wielkimi problemami swojego dziennika i sprawami publicznymi, matka natomiast wspaniałymi związkami społecznymi i pewnym systemem twardego i zimnego wychowania. Świadkowie określają ją jako "kobietę nowoczesną, a poprzez całkowicie wyzwolone myślenie, wyprzedzającą swoje czasy". "Wyzwolenie" to nie dotyczyło jednak dzieci. Łucja, siostra żyjącego jeszcze wówczas Piotra Jerzego, powiadała, że ich dzieciństwo, nigdy prawdziwie nie przeżyte, przebiegało jako "straszliwy koszmar" w wielkopańskim domu, który wydawał się niekiedy być "smutnymi koszarami".

Przez dziesiątki lat było modne przedstawianie tego świętego studenta uniwersytetu jako przykładu młodości i czystości, radości życia, aktywności sportowej i duchowej oraz bogactwa wspaniałomyślności względem mniej uprzywilejowanych, a nadto bardzo zaangażowanego politycznie i społecznie. Zaniedbano jednak i zbyt mocno wyciszono aspekty cierpienia i krzyża (pozwalające jako jedyne żyć w "odrodzeniu"), które tkwiły w głębi jego codziennego życia i przy śmierci.

Powróćmy teraz do początków jego drogi duchowej. Rodzina przekazała mu przede wszystkim pewien system reguł i obowiązków (same w sobie nie są czymś złym, ale mogą nastrajać raczej smutno), który poprzez matkę łączył się z chrześcijańskim rozumieniem życia, natomiast ze strony ojca wiązał się z naturalną dobrocią, jednak pozbawioną wiary. Życie chrześcijańskie Piotra Jerzego, spontanicznie i poprzez osobisty wybór, zatapiało się w ofiarowanych mu wówczas wodach życia Kościoła, tego Kościoła, z którego zawsze wypływają dobre odżywcze soki, mimo, że nie brakowało w nim ograniczeń i problemów. Czuł się jego "częścią" i aktywnym członkiem, jak mówi Ewangelia - winną latoroślą.

Zdziwilibyśmy się gdyby zacząć wyliczać wszystkie "stowarzyszenia", do których Piotr Jerzy chciał się zapisać, często wbrew woli swojej rodziny, uczestnicząc w nic aktywnie i odpowiedzialnie. Nazwy tych stowarzyszeń, dzisiaj zapomniane, wzbudzają politowanie. Trzeba pamiętać, że wówczas oznaczały one centra życia Kościoła: Apostolat Modlitwy, Związek Eucharystyczny, Związek Młodych Studentów Adoratorów (z zadaniem nocnej adoracji w każdą drugą sobotę miesiąca), Stowarzyszenie Maryjne, Trzeci Zakon Dominikański i inne. Są to jedynie niektóre "przynależności", poprzez które uczył się przede wszystkim modlitwy, to znaczy posiadania chrześcijańskiego serca, pamięci, pragnienia, pewnej doskonałej "medytacji" swojej egzystencji.

Moglibyśmy zająć się opisem działań praktycznych i zadań jakie te stowarzyszenia za sobą niosły, ale najważniejsze jest zwrócenie uwagi, że jego osoba nie zagubiła się ani rozdrobniła na wiele małych części w tysiącu pobożnych praktykach, lecz strukturalnie wtopiła w nie tak, iż nie pozostało pustego miejsca dla słabości lub nieszczęścia.

Przede wszystkim, centrum każdej sprawy miało swoje oparcie w codziennej Komunii Świętej.

"Czy jesteś świętoszkiem?" - powiedział mu któregoś dnia jeden ze studentów (takie zniewagi spotykały wierzących zarówno ze strony masonów i liberałów jak i faszystów oraz komunistów).

"Nie - odpowiedział Piotr Jerzy, przyjmując z łagodnością to uderzenie, ale zarazem dał stanowczą odpowiedź - nie, ja ?pozostałem? chrześcijaninem!"

I faktycznie, modlitwa generowała w nim pewną pasję względem całej rzeczywistości. Przeżywał z całą intensywnością swoje obowiązki oraz przyjemności, przynależąc zarówno do stowarzyszeń kulturalnych, sportowych, społecznych, politycznych, a w końcu do "partii ludowej", która wówczas rodziła się jako nadzieja dla spełnienia zadań i wyrażania tożsamości politycznej wierzących.

W roku 1919, jeszcze małoletni Piotr Jerzy zapisał się do uniwersyteckiego koła "Cesare Balbo", które również obejmowało "Koło Świętego Wincentego". Oto jak opisują to środowisko niektórzy ówcześni socjologowie:

Koło, według mnie było pełne pychy i mało ciekawe, a osąd odnośnie jego obrazu wynika z faktu, że stanowiło okazję by móc grać w bilard.

Inny głos:

Tak w kole "Cesare Balbo" jak w katolickim pensjonacie, gdzie mieszkają, jest wielu wspaniałych młodych ludzi, ale setka z nich nie robi nic innego jak tylko opowiada o przygodach z kobietami, podczas gdy inni, hipokryci i bigoci, sprawiają wrażenie "niedokończonych" kleryków.

Jest to doskonały opis przyczyny, dla której w minionym okresie doszło do zniszczenia wielu stowarzyszeń katolickich oraz do utraty żywotności większej części parafialnych oratoriów.

Z tego powodu Frassati i niektórzy jego przyjaciele zdecydowali się przejąć ster w swoje ręce. W pewnej propagandowej ulotce przedstawili się jako odpowiedzialni:

Studenci! Czy chcecie odmłodzić i dodać nowej krwi temu kołu? Czy chcecie aby żyło ono własnym życiem, odważnie i po chrześcijańsku, ponad wszelkim anachronizmem, zamieszaniem i wstecznictwem? Wybierzcie więc następujących kolegów: Borghesio, Oliviero, ...Frassati.

Owa wcześniej cytowana biografia, tłumaczy, że Piotr Jerzy był wówczas wśród najbardziej postępowymi i zawiera takie oto świadectwo:

Zawsze w opozycji? nie znał środków ostatecznych, miary łagodności, dyplomacji, czasem koniecznej dla kierowania "łodzią" z tak licznym i "trudnym" wyposażeniem, jaki stanowiło koło uniwersyteckie. Był maksymalistą, chciałby stosować literę Ewangelii i czasami był nieco surowy i szorstki. Nie dopuszczał odstępstw. Łatwizna była sprzeczna z jego charakterem, nie był typem ustępliwym.

Dzisiaj osoby tego rodzaju są nazywane "reakcjonistami i integrystami". Piotr Jerzy natomiast wszedł do tego co "postępowe". Nie można tu ukrywać pewnego ewidentnego faktu, że nie był on przykładem "świeckości" w sensie w jaki rozpowszechniana i przedstawiana jest dzisiaj owa wartość.

Trzeba dobrze rozważyć ten typ "postępowości", jaki znajdujemy jedynie u świętych. Do dyspozycji mamy pewien ciąg wydarzeń.

We wrześniu 1921 roku w Rzymie w pięćdziesięciolecie założenia, miał miejsce Narodowy Kongres Włoskiej Młodzieży Katolickiej. Było tam wówczas ponad trzydzieści tysięcy młodych. Niedzielną Mszę Świętą, 4 września, przewidziano w Colloseum, gdzie zgromadzono wszystkie grupy przybyłe z całych Włoch; każda grupa ze swoim sztandarem. Lecz liberalno-massońska kwestura skierowała konne oddziały aby przeszkodziły celebracji i delegaci zmuszeni byli przejść na Plac św. Piotra, gdzie mogła być odprawiona Msza Święta, a następnie audiencja w Ogrodach Watykańskich. Gdy potem zdecydowano się przemaszerować ze śpiewem pieśni "Bracia Włosi" i "My chcemy Boga" pod Ołtarz Ojczyzny, kwestura jeszcze raz postanowiła siłą rozproszyć pochód.

Jest pewne świadectwo, które odnosi się do naszego "świętego":

Piotr Jerzy wysoko trzymał w obu rękach trójkolorowy sztandar koła Cesare Balbo. Nagle w bramie Palazzo Altieri, na przeciw którego znajdowali się, pojawiło się około dwustu królewskich gwardzistów pod rozkazami najbardziej nieprzejednanego funkcjonariusza policji, jakiego kiedykolwiek znałem. Krzyczał: "Zdjąć karabinami flagi!" Zdawało się, że mają do czynienia z dzikimi zwierzętami. Uderzali kolbami karabinów, łapali, rwali na strzępy nasze sztandary. Broniliśmy ich jak mogliśmy, pazurami i zębami. Widziałem Piotra Jerzego jak atakowało go dwóch gwardzistów usiłujących wydrzeć mu sztandar?Popchnęli nasz pochód do Pałacu, gdzie znajduje się urząd bezpieczeństwa? Tymczasem na Placu Jezusa trwał zwierzęcy spektakl? Pewien kapłan z poszarpaną sutanną i zakrwawionym policzkiem został po prostu rzucony na dziedziniec. Na krzyk protestu, na nowo posypały się na nas kolby karabinów?Wszyscy razem uklękliśmy, na ziemi, a ten ranny ksiądz podniósł różaniec i powiedział: "Dzieci, módlmy się za siebie i za tych którzy nas prześladują!"

Czasopismo Civiltá Cattolica, w owym czasie, w którym przedstawiając fakty nazywało się sprawy po imieniu, pisało tak: "Sekta masońska rozwścieczona tak nieoczekiwaną demonstracją wiary, chciała w ten sposób uciec się do zastraszenia". I dalej: "Fakt ten miał zmniejszyć niepokój i zamieszanie w sekcie oraz partii?" Pokazuje to przewrotność dziennikarzy, zatrudnionych w Giornale d`Italia i Resto del Carlino podających owe fakty jako dzieło "pewnych dziennikarzy, bardzo nikczemnych i sekciarskich".

Nazajutrz młodzi katolicy musieli na nowo skierować się na Plac Świętego Piotra, a Piotr Jerzy z towarzyszami przeszedł miasto niosąc tryumfalnie drzewce ze strzępami sztandaru, na którym umieścił wielką kartę z napisem: "Trójkolorowy sztandar poszarpany z rozkazu władzy państwowej".

Jest to, jak widać, fakt świadczący o "postępowości". Mówiło się o nim w całych Włoszech. Jeden z przyjaciół Piotra Jerzego opowiada:

Gdy zaczęto o nim wiele mówić, z powodu gratulacji jakie do niego napływały z wielu stron, widać było wielką niechęć do jego osoby. Te pochwały wydawały mu się dziwne, gdyż nie mógł zrozumieć jak młody katolik w takich okolicznościach mógłby postąpić inaczej.

Następnego roku zostało wprowadzone prawo zabraniające nauczania religii w szkołach i to właśnie wówczas, gdy w stowarzyszeniach katolickich uskarżano się na "godną pożałowania dezorganizację" studentów. W Turynie Piotr Jerzy napisał list do członków koła "Milicji Maryi", do którego przynależał jako delegat. Czytamy w nim:

Nasi młodzi potrzebują specjalnego szkolenia dostosowanego do ich możliwości oraz solidnej podstawy apologetycznej by stawić czoła stałym niebezpieczeństwom na jakie są wystawieni uczęszczając do szkół publicznych - niestety bardzo zepsutych? My, którzy dzięki łasce Bożej jesteśmy katolikami, nie możemy marnować naszego życia? Musimy się hartować, aby wytrwać w walkach, które musimy stoczyć dla wypełnienia naszego programu.

Piotr Jerzy mówi wyraźnie: "ustawiczna modlitwa", "organizacja i dyscyplina", "nasze cierpienia", stwarzanie możliwości w "czasie pozaszkolnym, by uczniowie mogli nabywać kultury, której teraz szkoła państwowa, tak mało poważna, nie może im dać. W tym samym czasie będą mogli być nauczani w sprawach religijnych i filozoficznych".

Podsumowuje:

Dziękuję za to co robicie. Otrzymacie wielką nagrodę. Pozdrawiam was po chrześcijańsku. Niech żyje Jezus!

Delegat studentów - Piotr Jerzy Frassati.

Na zakończenie tego samego roku FUCI (Stowarzyszenie Chrześcijańskich Studentów Włoskich - przyp. tłum.) w swojej gablocie na Politechnice umieściło ogłoszenie o nocnej adoracji Najświętszego Sakramentu. Oczywiście, ogłoszenie "gubiło się" wśród licznych wielokolorowych ogłoszeń, pośród innych gablot, które donosiły o tańcach, balach maskowych i zabawach. Tak więc antyklerykałowie "demokratycznie" zdecydowali aby je zerwać i słuch po nim zaginie.

Jeden z przyjaciół opowiada:

Pamiętam Piotra Jerzego, stojącego przed gablotą z kijem w ręku, otoczonego wrzeszczącą zgrają około setki studentów. Obelgi, groźby, ciosy nie były w stanie go wypędzić, mimo, że byli w przeważającej liczbie. Gablota została rozbita na kawałki, a ogłoszenie spalone.

Niszczenie gablot i ogłoszeń stało się zwyczajem, a warto zauważyć, że wieszali je systematycznie antyklerykałowie z koła Giordano Bruno. Niejedna "kuźnia", już wówczas mówiła o konieczności utrzymywania dobrych stosunków i rozpoczęcia negocjacji. Frassati nie przebierał w środkach: "Pójdę na pięści. Mamy, czy nie mamy, prawa bronić naszej gablotki? Czy tylko oni mają prawo ją rozbijać?" Inni utrzymywali, że nie możliwe jest ustawiczne stanie przy niej na straży, lecz Piotr Jerzy był zdecydowany: "Mówię wam, że trzeba dać im lekcję".

Przy innej okazji, w Święta Wielkanocne, przymocował na dziedzińcu uniwersytetu pewne ogłoszenie o treści religijnej. Zerwano je. Piotr Jerzy kopiował je ręcznie i zawieszał ponownie "w postępie geometrycznym", aż doszedł do liczby 64 kopii.

Do roku 1920, kiedy rozpoczęły się robotnicze niepokoje, towarzyszył jako ochrona pewnemu dominikaninowi, gdy ten szedł rozmawiać z młodymi robotnikami na "czerwonych przedmieściach" Turynu; "pomiędzy groźnych i wrzeszczących bolszewików". Nie rzadko w jego obronnie dochodziło do rękoczynów.

W czasie wyborów całe noce spędzał objeżdżając miasta samochodem wypełnionym manifestami, ulotkami i odezwami oraz dwoma wielkimi garnkami z klejem, którym przyczepiał je w najbardziej "gorących" punktach, narażając się na agresję i organizując odpowiednią obronę. Dawało mu to radość.

Kiedy w późniejszym okresie pojawiły się oddziały faszystowskie, postawa opozycyjna Piotra Jerzego była tak zdeterminowana, że "na celownik" został wzięty jego własny dom. Pewnej niedzieli, gdy spożywał z matką obiad, wtargnął do domu jakiś oddział uzbrojony w skórzane pałki wypełnione ołowianymi kulami i rozpoczął tłuc w przedpokoju lustra oraz meble. Piotr Jerzy zdołał wyrwać jedną z pałek i w pojedynkę zmusić ich do ucieczki. Wiadomość o tym wydarzeniu dotarła aż do zagranicznych gazet.

W jednym z listów Piotr Jerzy opowiada:

Drogi Tonino, piszę do Ciebie aby Cię uspokoić. Czytałeś w dzienniku, że mieliśmy niedawno w mieszkaniu małą dewastację dokonaną przez świńskich faszystów. Dokonali jej tchórze i nic więcej? Są bezwstydni. Po tym co zrobili w Rzymie, powinni wstydzić się, że są faszystami i nie pokazywać się na oczy.

Przy innej okazji komuś kto go zaatakował krzyknął:

Wasz gwałt nie może zwyciężyć siły naszej wiary, ponieważ Chrystus nie umiera.

Cierpiał przede wszystkim dlatego, że zaczynał odkrywać niedomagania "partii ludowej", w której pokładał nadzieję. Zapisał się w okresie jej zakładania i bez obawy ją propagował. Był przekonany, że "partia będzie naprawdę ludową, gdy w swojej znaczącej części będzie przyłączona do organizacji chrześcijańskiej". Pewien przyjaciel opowiada, że kiedy o tym mówił, Piotr Jerzy nie ukrywał przywiązanie do niej, ponieważ "odczuwał to jako społeczną konsekwencję swojej wiary".

Z nadejściem faszyzmu czuł się upokorzony koniecznością stwierdzenia niedomagań i złej reorientacji wielu jej członków, lecz w odróżnieniu od nich pozostał z nią mocno związany "ostatnią nadzieją, ostatnimi myślami, ostatnią wolą".

Kiedy dyrektor Popolo, Giuseppe Donati, musiał pójść na wygnanie, jedynie Piotr Jerzy, czyniąc tym czynem wyzwanie policji faszystowskiej, znalazł się na granicy, aby go pozdrowić i uścisnąć mu rękę. Donati napisał potem: "Widziałem w nim ostatniego przyjaciela ojczyzny, którą opuszczałem". Trzy miesiące później Piotr Jerzy zmarł.

Z punktu widzenia społecznego i politycznego martwiła go nikła wiara członków stowarzyszeń katolickich. Brakowało im spojrzenia wiary do oglądu rzeczywistości oraz mądrej miłości. Już w 1921 roku, uczestnicząc w kongresie narodowym FUCI w Rawennie, zaproponował i bronił tezy o rozwiązaniu FUCI po to, aby ją zebrać w jedną wielką "młodzież katolicką", która jednoczyłaby intelektualistów, robotników, studentów i prostych ludzi. Znalazł opozycję w asystencie kościelnym FUCI, ale nie dał tego do zrozumienia.

Uczęszczał na zebrania robotnicze najbardziej aktywnego koła "Savonarola", składające się z robotników przemysłu metalowo-mechanicznego Fiata, będącego oczkiem w głowie jednej z najbardziej zaprawionych w walkach organizacji komunistycznych.

Zwracaliśmy się - powiada jeden z przyjaciół - do kierownictw stowarzyszeń religijnych, kulturalnych, społecznych i zawodowych? Wszędzie, można by powiedzieć, obecny był Piotr Jerzy. Uczestniczył w każdej inicjatywie i współpracował z nią ?

Nie brakowało go nawet w Kole Weteranów (szczególnie ważne, jeśli pomyślimy, że niedawno zakończyła się pierwsza wojna światowa) i Zjednoczeniu Pracy, gdzie studenci spotykali się z robotnikami.

Chrześcijańska tożsamość dla Piotra Jerzego była otwarta na całe otoczenie społeczne i polityczne, także ponad granice państwowe. Oburzał się ponieważ Francja niszczyła "najbardziej katolicką część Niemiec", okupując zagłębie Ruhry ("jest to hańba!" - mówił) i z tego powodu napisał list protestacyjny do jednego z niemieckich dzienników.

W taki sam sposób, poprzez publiczne deklaracje, podjął walkę o lud irlandzki, który prosił o "niezależność własnej ziemi i własnego ducha".

Był pasjonatem międzynarodowego stowarzyszenia Pax Romana, które łączyło katolickich studentów wszystkich narodowości. Pragnął być jednym z organizatorów jego zjazdu w Turynie.

Wszystkie te uwagi nie powinny prowadzić do zapomnienia, że mamy do czynienia ze studentem uniwersytetu zobowiązanym do stałego składania trudnych egzaminów, które starał się zdawać z dość dobrymi wynikami, wkładając w to sporo trudu.

Żeby podołać zmuszony był przeznaczyć na to wiele czasu, a nie był zbyt zdolny. Niemniej jego studia oświecone zostały miłosierdziem i wiarą. Jeżeli pomyślimy, że między wieloma propozycjami jakie mu składano ? a wziąwszy pod uwagę jego sytuację społeczną, były znaczące - chciał zapisać się na wydział inżynierii minerałów. Zdał sobie bowiem sprawę podczas pobytu w Niemczech ze szczególnego ciężaru pracy robotników tej gałęzi: "Chcę w kopalni pomagać mojemu ludowi, a to mogę czynić lepiej jako osoba świecka niż jako kapłan, ponieważ u nas kapłani nie są w łączności z ludem". Tak tłumaczył wybór studiów Luisie Rahner, matce wspaniałego teologa, w której domu przez pewien czas mieszkał. Powiadał, że chciał stać się "górnikiem pomiędzy górnikami".

Istnieje jeszcze jeden aspekt jego życia, który musimy opisać, ten najbardziej znany, ale który teraz - w najszerszym obrazie jaki nakreśliliśmy - znajduje swoje stosowne miejsce.

Chodzi o "wolontariat miłosierdzia", któremu stale się poświęcał, oddając się najbardziej żywej tradycji świętych społeczników swojej ziemi (Don Bosco, Cottolengo, Faá di Bruno, Murialdo, Orione).

Oto pewien szkic nakreślony przez G. Lazzati z okazji wspomnienia pięćdziesiątej rocznicy urodzenia Piotra Jerzego:

Otępiali ludzie, poczynając od jego krewnych, widzieli tego młodzieńca, któremu, wydawało się, że nic nie brakuje aby zostać czempionem życia światowego (?), ciągnącego drogami Turynu wózki biedaków szukających mieszkania, pełne domowych sprzętów, spoconego i uginającego się pod ciężarem wielkich źle spakowanych paczek, wchodzącego do domów najbardziej mizernych, gdzie często, na oczach zgorszonych hipokrytów tego świata, bieda i nałogi podawały sobie ręce, a którzy nie robili nic aby im pomóc z tego wydostać się. Czynił to z zadziwiającą pokorą. On, syn włoskiego ambasadora w Berlinie, syn senatora kwestujący dla swoich ubogich i dla nich wyzbywający się do cna pieniędzy tak, że późno powracał do domu, gdyż brakowało mu nawet niewielu centymów na tramwaj?

Siostra Lucjana wyjawiła, że sytuacja była bardziej upokarzająca niż można to sobie wyobrazić. W domu Piotr Jerzy uchodził za głupca i jeśli chodzi o pieniądze, trzymano go raczej krótko. Aby móc dać innym, musiał często pozbawiać się nie tego co mu zbywało, lecz tego co było konieczne.

To, co uczynił dla licznych ubogich rodzin, którymi opiekował się jako członek Towarzystwa Świętego Wincentego, wnioskujemy na podstawie wielu faktów miłosierdzia z jego życia oraz licznych świadectw.

Z drugiej strony, nie było to miłosierdzie nierozumne: "jest pięknie dawać - powiadał - ale jeszcze lepsze jest doprowadzenie biedaków do sytuacji, że będą pracować". Dobrze wiedział, że miłosierdzie było przede wszystkim sprawą sprawiedliwości społecznej. "Dyskutowało się - mówił jeden z przyjaciół - o niektórych układach kolonialnych. Utrzymywał, że ziemia należy do chłopów i powinna być dana tym, którzy ją uprawiają. Powiedziałem emocjonalnie: ?Czy ty jako właściciel gruntów dałbyś im je?? Spojrzał na mnie i powiedział mi w kilku słowach: ?Nie są one moje?Zrobiłbym to szybko!?

Świadomość z jaką działał, niosąc jak mógł ulgę z nieszczęściu, dzieląc taki sam fizyczny trud, ujawniała się, gdy musiał przekonywać innych do współudziału w swoim dziele.

Jeden z przyjaciół opowiada:

Pewnego dnia usiłował przekonać mnie do uczestniczenia w dziele miłosierdzia "Świętego Wincentego". Na przedstawiane przeze mnie trudności, że nie mam dość odwagi by wejść do brudnych i cuchnących domów biedaków, gdzie mógłbym zarazić się jakimiś chorobami, z całą prostotą odpowiedział, iż nawiedzanie biednych jest nawiedzaniem samego Jezusa Chrystusa.

Mówił: "Wokół chorych, biednych, wokół nieszczęśliwych, widzę pewien rodzaj światła, którego my nie mamy?"

Kiedy wchodził do ruder, mógł narazić się na jakąś poważną chorobą i nie była to tylko czcza gadanina. Faktycznie Piotr Jerzy poważnie zachorował mimo, że przez uprawianie sportu był bardzo zahartowany fizycznie. Zaraził się w czasie jednej ze swoich "wizyt" piorunującą postacią poliomielitu, która to choroba zniszczyła go w ciągu jednego tygodnia.

Był to tydzień męki.

Zanim o tym opowiemy, przypatrzmy się obrazowi tego młodego studenta, jaki nam przekazano: "mieszczanin", otwarty, zdrowy, życzliwy, zakochany w górach i narciarstwie, "głośny" w czasie uroczystości, animator zdrowej żakinady (założył "Związek Podejrzanych Typów" z własnym statutem).

Wszystko to nie było jedynie pewną fasadą, było to jego naturą. A jednak, ta sama natura - nierozdzielnie, bez wzlotów i upadków, bez niestałości charakteru - była także głęboko poważna, zahartowana przez cierpienia własne i innych.

Wśród najbardziej przeszywających, musimy wspomnieć głęboką miłość do pewnej dziewczyny z niebogatej rodziny. Miłość tą czuł się moralnie zobowiązany odsunąć, gdyż spostrzegł, że jego wybór, z powodu uprzedzeń rodzinnych, nigdy nie zostałby zaakceptowany. Zrozumiał nadto, że jego ewentualny upór spowodowałby definitywne zerwanie więzów pomiędzy jego rodzicami.

Bóg podpowiadał mu w głębi serca (a musimy odczytać ten epizod w kontekście jego krótkiego życia, gdyż Piotr Jerzy, nie zdając sobie z tego sprawy, był już o krok od śmierci), aby nie szukał własnego szczęścia zaniedbując "ratowanie" swoich rodziców. "Nie mogę zniszczyć jednej rodziny - powiadał - aby utworzyć drugą. Raczej ja będę cierpiał".

Trzydziestego czerwca 1925 roku, powróciwszy ze swojego zwykłego obchodu wśród potrzebujących pomocy, Piotr Jerzy zaczął uskarżać się na połowiczy ból głowy i brak apetytu. Nikt nie zwracał na to uwagi. W owych dniach gasło życie jego babci staruszki. Wysoki i muskularny młodzieniec, na którego nigdy zbytnio nie zwracano uwagi był zbyt dobrym i nie chciał swoimi "niestosownymi" dolegliwościami zawracać innym głowy. Piotr Jerzy zaczął umierać. Czuł, że jego młode ciało ulega destrukcji spowodowanej przez coraz to bardziej postępujący i niemożliwy do powstrzymania paraliż, a z czego nikt nie zdawał sobie sprawy. Umierająca babcia sprawiła, że na niej skupiła się uwaga, znużenie fizyczne i wycieńczenie psychiczne wszystkich członków rodziny. Zaczynał rozumieć, że nie powinien naprzykrzać się im. Gdy było już bardzo źle, zaczął uczyć się aby zdać ostatnie egzaminy, które wlokły się już zbyt długo. Tak oto ze spokojem i pokorą, w samotności znosił objawy przerażającej choroby, z której powagi zupełnie nie zdawał sobie sprawy i o której nie mógł nawet mówić, zważywszy, że każda taka próba była z niespotykaną surowością utrącana w zarodku.

Gdy rodzice spostrzegli, co się dzieje, było już za późno. Zamówiona pospiesznie w Instytucie Pasteura w Paryżu surowica nadeszła, kiedy już nie mogła mu pomóc.

Ostatniego dnia życia poprosił siostrę Lucianę aby przyniosła mu do pokoju pudełko z zastrzykami, których nie zdołał przekazać jednemu ze swoich biednych. Chciał napisać na kartce adres oraz sposób użycia.

Jest to kartka, która ukazuje tragedię. Pragnął to uczynić własnoręcznie, a ręce już obejmował paraliż. Wyszła z tego bazgranina nie do odczytania, pełna kresek i liter. Jest to jego testament, ostatnie dzieło ostatniego aktu miłosierdzia.

Pogrzeb był spotkaniem przyjaciół, a przede wszystkim biednych. Pierwsi osłupieli, widząc jak bardzo był znany i kochany. Członkowie jego własnej rodziny pierwszy raz zrozumieli, gdzie tak naprawdę mieszkał Piotr Jerzy w czasie swoich niewielu lat życia, mimo, że miał bogate i komfortowe mieszkanie, do którego przychodził zawsze spóźniony.

Wspomnienie pośmiertne, najbardziej niespodziewane i nieoczekiwane, poświęcił mu wielki socjalista Filippo Turati.

W swoim dzienniku napisał:

Piotr Jerzy Frassati, który umarł w wieku 24 lat był prawdziwie człowiekiem?To, co czyta się o nim, jest tak nowe i niezwykłe, że napełnia szacunkiem i zdziwieniem nawet tych, którzy nie podzielali jego wiary. Młody i bogaty, wybrał dla siebie pracę i dobroć. Wierzący w Boga, wyznawał swoją wiarę z otwartością, rozumiejąc ją jako służbę, jako pewne oderwanie, które nosi się wobec świata, bez własnego wygodnictwa, oportunizmu i dla ludzkich względów. Katolik z przekonania, członek Katolickiej Młodzieży Studenckiej, stanowił wyzwanie dla tanich żartów sceptyków, ludzi wulgarnych, małostkowych, uczestnicząc w religijnych ceremoniach, idąc z baldachimem w procesji, w najbliższym otoczeniu arcybiskupa.

Gdy to wszystko jest spokojną i godną manifestacją własnych przekonań, a nie ostentacyjnym pokazywaniem się z innych powodów, jest piękne i godne szacunku.

Ale jak oddzielić "wyznanie" od "udawania"? Życie jest probierzem słów i czynów. Czyny mają większą wartość od słów. Ten młody katolik był przede wszystkim człowiekiem wierzącym.

(?) Pomiędzy nienawiścią, pychą, duchem dominacji i chciwości, ten "chrześcijanin", który wierzył i działał tak jak wierzył, mówił jak odczuwał, czynił jak mówił, ten "bezkompromisowy" odnośnie swojej religii, jest najlepszym przykładem, który wszystkich może czegoś nauczyć.

Być może Turati nawet nie podejrzewał, że końcowe słowa, użyte przez niego dla opisania przekonującego świeckiego chrześcijanina ("działa jak wierzy, mówi to co czuje i czyni tak jak mówi") są słowami, które Kościół używa w czasie konsekracji swoich szafarzy. Stanowią dokładnie kwestię "kapłaństwa". Chrześcijanie świeccy, mocą swojego chrztu, są także kapłanami.

Konieczne trzeba uczynić przed podsumowaniem pewną uwagę. Często czujemy potrzebę zadania pytania, które tli się przede wszystkim w sercach chrześcijan żyjących w Piemoncie: dlaczego ta ziemia, która u końca ubiegłego wieku była tak bogata w "społecznych świętych" dzisiaj jest tak zdechrystianizowana? Co się stało? Dlaczego ich dziedzictwo nie zostało przyjęte i przeżyte?

Beatyfikując tego mieszkańca Turynu, młodego świeckiego, wydaje się, że Kościół dał odpowiedź: Trzeba przyjąć spuściznę Piotra Jerzego Frassati (a dzisiaj może to być "dogodny moment").

Świętość Piotra Jerzego wyraża się wartością kontynuacji dawnej tradycji swojej ziemi i wartością tego co nowe. Spełnia on funkcję "zwornika" z epokową przeszłością, którą trzeba umieć zaakceptować.

Z jednej strony odziedziczył najlepszą spuściznę świętych z Piemontu. Poprzez ogromne miłosierdzie względem opuszczonych wszczepił się w ich wielkie dzieło obrony wiary, w sytuacji jaka powstała w czasie, gdy rodziły się nowe warunki w miastach przemysłowych.

Z drugiej strony "poprzez działalność charytatywną" ukazał konieczność szerokiej konfrontacji wiary z sytuacją wielu środowisk: na uniwersytecie, w pracy, w działalności wydawniczej (Piotr Jerzy przyjmował abonamenty nie na dzienniki swojego ojca, ale na prasę katolicką), w działalności politycznej albo partyjnej i wszędzie tam gdzie konieczna była obrona wolności społecznej. Usiłował zawsze zapładniać i pobudzać zgodne współistnienie, jako "chrześcijańską przyjaźń" - dla rodzenia się społecznego katolicyzmu.

Podczas gdy otwierała się i utrwalała epoka masowej chrystianizacji, Piotr Jerzy przeczuwał, że trzeba na nowo otworzyć wzajemne relacje Wiara-Dzieło. Było ono tradycyjnie przyporządkowywane działaniu na polu charytatywno-opiekuńczo-moralnym, a trzeba było rozciągnąć je na wszystkie działania człowieka (od ekonomii do sportu!), bez ograniczeń i oglądania się na to co tworzono wcześniej.

Pozostało po nim wspaniałe wyznanie:

Każdego dnia bardziej rozumiem, jak wielką łaską jest być katolikiem. Żyć bez wiary, bez dziedzictwa, którego się broni, bez podejmowania walki o prawdę, to nie żyć a wegetować?Także poprzez każde rozczarowanie musimy pamiętać, że jesteśmy jedynymi, którzy posiadają prawdę.

W czasie smutnej dechrystianizacji, w czasie nowej i radosnej ewangelizacji potrzebujemy człowieka tak "przekonującego", to znaczy świeckiego, albo inaczej - chrześcijanina, czyli człowieka świętego.

 

Antonio Sicari "Nowe Portrety Świętych" - Piotr Jerzy Frassati

(tłumaczył Jerzy Kąkol)


początek strony
© 1996-1997 Mateusz