Łagry -- za "Fatimę"
XXIII. Osiągnięcia i porażki

 

 

Przeszło dwadzieścia dwa lata pracujesz na Syberii. Jakie są twoje osiągnięcia, najpierw w zakresie budowy kościołów i kaplic?

Trudno mi o tym mówić, ale skoro ksiądz pyta, to powiem. Były to czasy trudne. Najpierw jednak trzeba było odnaleźć katolików, później jakoś ich zorganizować, czyli znaleźć dwudziestu ludzi, którzy tworzyliby komitet parafialny, tzw. "dwudziestkę". Tylko w ten sposób, w ówczesnych czasach, można było rozpoczynać pracę duszpasterską. Ona wnosiła do władz podanie o utworzenie parafii i w pewnym stopniu była odpowiedzialna za jej funkcjonowanie. Następnie, trzeba było wystąpić o rejestrację parafii. Wymagało to wiele zabiegów ze strony komitetu, czyli owej "dwudziestki", potem dopiero można było wystąpić o pozwolenie na budowę kaplicy czy kościoła.

Przechodząc zaś do szczegółów, to w Tadżikistanie, razem z wiernymi, wybudowaliśmy dwa murowane kościoły i dwie drewniane kaplice. W Nowosybirsku, jak już o tym wspominałem, wybudowaliśmy kościół na około dwieście, trzysta -- osób. W Sargatce, 100 kilometrów od Omska został postawiony wielozadaniowy, murowany kościół, dla grekokatolików i ludzi obrządku rzymskokatolickiego. W nawie głównej odprawiane są nabożeństwa w rycie rzymskim. W obszernej kaplicy, z wystrojem właściwym rytowi grekokatolickiemu, odprawiają swoje nabożeństwa ludzie tego wyznania. Na piętrze mieści się pracownia ikon. Po drugiej stronie nad zakrystią, sypialnia dla kilku osób. Sypialnia jest w pełni wyposażona. W wiosce, w odległości około 80 kilometrów od Omska wybudowano kościółek na 100 osób. Około 140 kilometrów od Omska, w przerobionym domu mieszkalnym urządziliśmy kaplicę również na około 100 osób.

W Czelabińsku został wybudowany kościół na 200 osób, podobnej wielkości kościół -- w Tomsku. W Taszkieńcie wybudowaliśmy plebanię i kościół oraz w Ferganie kościół zbliżony wielkością do tego w Czelabińsku. Wsparłem również finansowo budowę kościoła w Omsku.

Czyli w sumie dwanaście kościołów i kaplic. Niesamowite! Zbudować tyle, w tak trudnych warunkach, kiedy była najpierw tylko garstka ludzi i ani kawałka ziemi, nie mówiąc już o trudnościach, jakie stwarzały komunistyczne władze. To jest naprawdę wielki sukces i łaska Boża. Co jeszcze zaliczyłbyś do osiągnięć w czasie swego długoletniego posługiwania na Syberii?

Uruchomiłem ponad dwadzieścia ośrodków duszpasterskich, gdzie ludzie zaczęli zabiegać wokół utworzenia parafii i zezwolenia na budowę kościołów. Wszędzie tam, gdzie duszpasterzowałem, chociaż przez pewien czas, jak w Ferganie, Duszambe, Czelabińsku czy Nowosybirsku, jeździłem po dalszych i bliższych miasteczkach i wsiach, budząc świadomość religijną i zachęcając do organizowania się w parafie. Efekty tego były rożne, ale nikt z zamieszkujących tam katolików nie może powiedzieć, że zostali zapomnieni przez Kościół.

Co jeszcze możesz zaliczyć do swoich sukcesów duszpasterskich?

To są nie tyle moje sukcesy pastoralne ile działanie łaski Bożej. Mam tu na myśli ludzi, którzy przyszli do Kościoła. Wymienię tylko niektórych, jak Aleksadra, malarza, który przez baptystów, gdzie był aktywnym członkiem, trafił do Kościoła. Po wielu dyskusjach, o których mówiłem wcześniej, przede mną odbył pierwszą spowiedź i rozliczył się z dotychczasowego życia. Następnie Zofię Bielak, która zawsze mówi: "Dziękuję Bogu za to, że na swej drodze spotkałam księdza Świdnickiego." Dobre kontakty z duchownymi prawosławnymi zaowocowały przejściem trzech z nich do Kościoła katolickiego, czwarty powoli przygotowuje się do tego. Z siedmiu młodzieńców z Ukrainy, których wysłałem do seminarium duchownego w Rydze, sześciu zostało księżmi.

A z Syberii masz kogoś w seminarium?

Tak. Jeden jest u jezuitów w Polsce, a drugi w nowosybirskim seminarium. Ponadto opiekuję się dalej kilkoma innymi klerykami z Ukrainy. Za duży sukces poczytuję nowo utworzonym parafiom, że z nich wyszło dziesięć dziewcząt, które wstąpiły do zgromadzeń żeńskich i zostały zakonnicami.

Co jeszcze możesz zaliczyć do swoich sukcesów jako ksiądz i duszpasterz?

Nie wszyscy księża, nawet ze mną zaprzyjaźnieni, uznają to za sukces, ale ja tak. Mam tu na myśli ową działalność ekumeniczną, o której wspomniałem już wcześniej. Dzięki niej, a zwłaszcza dzięki kontaktom z baptystami, młodzież nasza nabrała odwagi mówienia i świadczenia o Bogu i Kościele. Ja również innymi oczami spojrzałem na Kościół mimo, iż już coś niecoś wiedziałem o soborowej wizji Kościoła, do którego należą wszyscy, chociaż w różnym stopniu, nawet niewierzący, którzy starają się szukać prawdy i postępować zgodnie z własnym, nie przetrąconym sumieniem. Dzięki tym kontaktom, wszędzie gdzie pracowałem nie było zgrzytów między nami, a przedstawicielami innych wyznań. Wyjątek stanowi duchowny prawosławny w Sargatce, który ostatnio zabronił swoim wiernym chodzenia na Msze święte tak grekokatolickie, jak i rzymskie. Podejrzewam, że otrzymał taki "prykaz" od moskiewskiego patriarchy.

Utworzone z mojej i Aleksandra inspiracji wspólnoty ekumeniczne, w różnej zresztą formie, działają do dziś. I uczą być razem, modlić się i pracować jako ludzie wierzący w Chrystusa.

W życiu tak bywa, że zawsze obok sukcesów zdarzają się także porażki i to zarówno w życiu osobistym, jak i działalności społecznej, gospodarczej, a także religijnej. Czy i jakie miałeś porażki przede wszystkim jako duszpasterz?

Niestety było ich sporo. Jak wspomniałem wcześniej, jeździłem po wioskach i organizowałem punkty duszpasterskie. Gdy zjawiałem się pierwszy, drugi raz w jakiejś miejscowości, to na Mszę świętą przychodziło -- jak na tamte strony -- dużo ludzi, nawet do dwustu osób. Później liczba ich zaczęła maleć. W końcu było tak, że na Mszę świętą przychodziło około pięciu starszych kobiet. Podobnie było z dziećmi. I tak było w wielu wsiach. To był bólów ból.

Podobnie rzecz wygląda w Sargatce. W mieście tym jest około trzech tysięcy rzymskokatolików i grekokatolików. Reszta to prawosławni. Są wśród nich Niemcy, Polacy, Ukraińcy i Rosjanie. Dla obydwu obrządków z wielkim trudem i entuzjazmem zbudowaliśmy kościół, którego nie powstydziłaby się nawet żadna parafia w Polsce. Msze święte odprawiane są w rycie grekokatolickim i rzymskim. Języka używam w zależności od ilości wiernych określonej nacji. A więc polskiego, niemieckiego i rosyjskiego, czy ukraińskiego, nawet w czasie jednej Mszy świętej, by zrobić ludziom przyjemność. Niestety bardzo niewielu z nich chodzi na niedzielną Msze świętą. Z trudem na dwóch Mszach można się doliczyć stu osób.

Szukałem różnych sposobów, by ich ściągnąć do kościoła. Chodząc po kolędzie, w każdej rodzinie mówiłem o konieczności uczęszczania na Mszę świętą. Wszyscy mi przytakiwali i obiecywali, że będą chodzili. Niestety, skończyło się tylko na obietnicach. Kościół nadal w niedziele i święta świeci pustkami. Mówią też, że w domu modlą się z książeczki i odmawiają różaniec. Na Syberii wytworzył się system religijności i pobożności "bez kościoła". Gdy jest pogrzeb cała rodzina, sąsiedzi i znajomi przychodzą do kościoła. Gdy ktoś zachoruje proszą o odprawienie Mszy świętej o zdrowie. Wtedy przychodzi cała rodzina, obiecują też, że od tej chwili będą uczęszczali na niedzielną Mszę świętą. Gdy odmawiałem pogrzebu z powodu tego, że zarówno zmarły jak i rodzina nie chodzili do kościoła, wtedy oni prosili "babkę od pogrzebów", by odmówiła modlitwę za zmarłych.

Przez trzy miesiące chodziłem do szkoły i opowiadałem dzieciom o Piśmie świętym. Przedstwiałem postacie biblijne i ich rolę, gdy chodzi o religijność Izraelitów. Z Nowego Testamentu koncentrowałem się na osobie Jezusa Chrystusa, Matce Bożej, Janie Chrzcicielu, Apostołach, a także przypowieściach, w oparciu o które Pan Jezus przedstawiał pewne prawdy wiary i zasady postępowania. Początkowo chodziło około trzydziestu uczniów, a potem coraz mniej i zostało tylko kilkoro.

Czy podejmowałeś jakieś próby, by ich przyciągnąć do kościoła?

Niejedną. Urządzałem "ruchomą szopkę", "Misterium Męki Pańskiej". Wystawiałem te misteria w szkołach i świetlicach. Wszędzie była duża frekwencja, ale bez większych skutków, gdy chodzi o praktyki religijne. Zorganizowałem dwa chóry kościelne. Jeden dziecięcy, a drugi złożony ze starszych. Każdy po trzydzieści osób. Korzystając z polskich, i nie tylko, doświadczeń wprowadziłem peregrynacje po rodzinach obrazu Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Obraz bardzo chętnie przyjmowano. Modlono się przed nim niezwykle żarliwie. Ale jak nie chodzili do kościoła przed nawiedzeniem, tak też nie chodzą i po nawiedzeniu.

Pewnego roku urządziłem młodzieżową pieszą pielgrzymkę z Omska do Sargatki. Wzięło w niej udział 25 osób. Przy kościele w Omsku utrzymało się tylko pięcioro z tych pielgrzymów. Reszta zniknęła z horyzontu.

Jeżeli już mówię o swoich porażkach, to muszę także dodać i to, że na tym terenie nie układa mi się najlepiej z baptystami. Usiłowałem robić z nimi tzw. oddolne spotkania ekumeniczne. Niestety, bez powodzenia, mimo dużych wysiłków.

To, o czym mówisz brzmi niezwykle gorzko, tym bardziej, że przecież tak niedawno razem z ludźmi, którzy teraz nie chodzą na Mszę świętą, modliliście się w warunkach konspiracyjnych i z niezwykłą energią i poświęceniem budowaliście kościoły, a one teraz świecą pustkami nie tylko w Omsku, Sargatce czy Czelabińsku, ale w wielu innych miejscowościach. Co się stało? Dlaczego tak się dzieje?

Przyczyn jest wiele, ale na pierwszym miejscu postawiłbym odzwyczajenie ludzi przez system komunistyczny, od praktyk religijnych. Oni na ogół są jakoś wierzący, ale nie mają poczucia obowiązków wobec Boga. Dlatego trudno ich przekonać do chodzenia na niedzielną Mszę świętą czy do sakramentów świętych. Trzeba pamiętać, że oni przez dwa pokolenia nie chodzili do kościoła, to zrobiło swoje. Poza tym, odnoszę wrażenie, że mimo, iż odmawiają pacierz i wiedzą coś niecoś o sakramentach świętych, to tak naprawdę oni nie rozumieją o co tu chodzi. Przez te siedemdziesiąt lat nauczyli się żyć bez praktyk religijnych z odrobiną chrześcijańskiej wiary i jest tak, jak jest. Myślę, że trzeba od początku wychowywać i wdrażać do praktyk religijnych młode pokolenie, przy czym szczególną uwagę należy zwrócić na dzieci. Będzie to trwało, obym się mylił, kolejne siedemdziesiąt lat, czyli dwa pokolenia.

Obojętność religijna rodziców decydująco wpływa na niechęć dzieci i młodzieży do chodzenia na katechezy czy do kościoła. Poza tym młodzież, która nie chodzi do kościoła, naśmiewa się z tych, którzy do niego chodzą. I dlatego inni, którzy by może zaczęli chodzić, chociażby tylko na katechezę, boją się ośmieszenia, nie chcą się zaangażować religijnie. Trzeba sobie też jasno powiedzieć, że katecheza jest za mało interesująca w stosunku do tego, co dzieci widzą w telewizji. Czyli jest mało konkurencyjna. Nie dostarcza tyle atrakcji i przeżyć, co telewizja. Telewizja na Syberii, podobnie zresztą jak w Polsce, a może jeszcze bardziej, jest czynnikiem "organizującym" życie w rodzinie i "dostarczycielem" mocnych wrażeń.

Czy to już wszystko, jeśli chodzi o przyczyny waszych kłopotów religijnych?

Niestety, nie. Dużą szkodę wyrządzają prawosławni sobie i nam, dając w cerkwiach i wydawanych przez siebie pismach, wyraz niechęci do Kościoła katolickiego, mimo iż ten Kościół finansowo poważnie wspiera Cerkiew prawosławną. Co osobiście uważam, za rzecz całkowicie zbyteczną. Cerkiew prawosławna jest w tej chwili w Rosji bardzo bogata. Znam parafie wielkomiejskie, gdzie rocznie chrzci się po kilkanaście tysięcy ludzi, którzy muszą zapłacić niemałą sumę za dokument chrztu. "Taksy" za poszczególne czynności religijne na rzecz wiernych wywieszone są w każdej cerkwi. Mówienie ludziom, by nie chodzili do kościołów katolickich, kończy się tym, że nie chodząc do nas, przestają też chodzić do cerkwi.

Gdy mówimy o zmniejszaniu się praktyk religijnych na Syberii i tam, gdzie były duże zgrupowania niemieckich katolików, trzeba powiedzieć, że wielu z nich wyjechało do Niemiec, zwłaszcza po rozruchach na Zakaukaziu. Na przykład w Kurganie, 100 kilometrów od Afganistanu była kwitnąca parafia. Wiernych było około półtora tysiąca. Po rozruchach na tle narodowościowym, Niemcy opuścili Kurgan. Pozostało zaledwie 25 starszych katolików. Biskup Lenda stanął wobec konieczności zamknięcia kościoła. Robi wszystko, by do tego nie doszło, ale to jest ilustracja do problemu, o którym mówimy. Również z Duszambe, Czelabińska, Omska i Nowosbirska wielu niemieckich katolików wyjechało na Zachód.

Z tego co mówisz, sytuacja wygląda niewesoło, tym bardziej, że Zachód ze swoim liberalizmem, materializmem i obojętnością religijną wdziera się do Rosji drzwiami i oknami. I z punktu widzenia ludzkiego, przynajmniej przez pewien czas sytuacja będzie się pogarszać. Jakie widzisz środki zaradcze?

Wie ksiądz, mam już 60 lat, próbowałem wszystkiego, a efekty w sprawie najważniejszej -- chodzi o obecność ludzi w kościele -- są raczej mizerne. Podobnie rzecz wygląda, gdy chodzi o ich życie. Myślę jednak, że trzeba zacząć od podstaw, czyli od ewangelizacji, solidnej pogłębionej, a równocześnie budzącej, albo odkrywającej duchowe potrzeby tutejszego człowieka, który może bardziej jest podatny na przesłanie ewangeliczne niż człowiek Zachodu. A ponadto nie jest jeszcze tak zmaterializowany jak ludzie stamtąd.

No dobrze, ale kto to ma robić?

Myślę, że już nie moje pokolenie. Moim zdaniem ewangelizację winni podjąć ludzie młodzi, świeccy i duchowni. Najlepiej by było, gdyby to byli tubylcy, przynajmniej świeccy, gdyż na księży stąd trzeba jeszcze będzie poczekać.

Dlaczego akcentujesz sprawę, by byli to ludzie "stąd"?

To proste. Człowiek tutejszy, i to jeszcze taki, który wyszedł z tygla sowieckiego, ma specyficzną mentalność i specyficzne potrzeby duchowe, o ile je w ogóle posiada. Odnosi się bowiem czasem wrażenie, jakby był ich pozbawiony, nie mówiąc już o sprawach religijnych. Jest to człowiek, w pewnym sensie okaleczony, któremu nawet trudno czasem zrozumieć pytania i problemy religijne. Poza tym, jest to człowiek Wschodu, któremu nie obca jest tęsknota za czymś, nie zawsze określonym, ale co chciałby posiąść, czy czegoś doświadczyć. Dlatego człowiek z innego kręgu kulturowego i o innych doświadczeniach nie zawsze potrafi go zrozumieć i zaproponować treści religijne w sposób możliwy przez niego do przyjęcia. Z tego powodu trud ewangelizacyjny powinni podjąć ludzie stąd. Wiem, ile dobrego zrobiła i robi dalej Ludmiła Władimirowna. I nie tylko ona. Pochodziła z rodziny areligijnej. Była już w pełni dojrzałą kobietą, kiedy przyjęła chrzest i pierwszą Komunię świętą. Z wykształcenia jest inżynierem elektronikiem. Świetnie nauczyła się mówić po polsku. Rodzoną siostrę z Taszkientu przygotowała do chrztu i pierwszej Komunii świętej. Z jej inspiracji sporo osób znalazło się w Kościele katolickim, a jej siostrzenica wstąpiła do zakonu w Polsce. Ludmiła często przyjeżdża do Polski. Wykłóca się z biskupami o księży do pracy na Wschodzie. Dzięki niej jest dwóch księży z Polski w Permie i jeszcze kilku w innych miejscowościach.

Podobnie Aleksander i inni ze wspólnot ekumenicznych. Jest tylko pewien problem z księżmi pochodzenia niemieckiego, ale urodzonych, wychowanych i wykształconych w Rosji, którzy po święceniach nie chcą pracować na miejscu i wyjeżdżają do Niemiec. Wiele razy mówił mi o tym przełożony ośrodka jezuickiego w Nowosybirsku. Nie znaczy to wcale, że księża z Polski i innych krajów Zachodu są zbędni. Chodzi tylko, by się zaangażowali na serio w ewangelizację, a nie obsługiwanie tylko osób starszych i tych, którzy przychodzą do kościoła. No i oczywiście żeby starali się wczuć w mentalność i potrzeby duchowe tutejszych ludzi.

By moja wypowiedź nie brzmiała zbyt pesymistycznie, chcę podkreślić, że ostatnio pojawił się nowy duch w rejonie Uralu, Czelabińsku i Jekatienburgu. Duchowni i świeccy prowadzą tam bardzo aktywną ewangelizację. Dzięki ich wysiłkom w Kościele pojawiło się sporo nowych i bardzo interesujących ludzi. Oby tak dalej.

 

 
XXII. ZNOWU W AZJI XXIV. PLANY NA PRZYSZŁOŚĆ


początek strony
© 1996-1997 Mateusz