XXII. Znowu w Azji
|
Niedziela, 14 czerwca 1987 roku lecę samolotem nad grzbietami turkmeńskich gór. Gdy patrzyłem na nie, mój duch się ożywił. Góry stwarzają ów szczególny nastrój, kiedy człowiek mimo woli podnosi oczy ku niebu, i szuka czegoś więcej, niż ziemia może dać. Nic więc dziwnego, iż ludzie szukający bliskości z Bogiem, tutaj zakładali i zakładają swoje pustelnie. Do nich też dążą ci, którzy chcę się w ich majestacie i samotności zastanowić nad życiem. Góry -- mówiłem patrząc na szczyty -- witałyście mnie po raz pierwszy w 1976 roku. Dziś, po pięciu latach znowu do was wracam. Rzuca mnie tutaj Bóg, który zdaje się mówić: -- Jesteś żołnierzem i podróżnikiem. Idź szukać dusz, które zginęły. Idź budzić wiarę, świadczyć o wierze i budzić ludzkie sumienia. Nie pytałem, dlaczego ja? Chociaż przyznaję, ta pokusa nieraz na mnie przychodziła. Wylądowaliśmy o godzinie 14.00. Nieznośnie paliło słońce. Temperatura była powyżej 40 stopni. Szukałem choć odrobiny cienia. Przechodziłem z jednej na drugą stronę ulicy. Wszechmogący przygotował mi nową placówkę. Wszystko muszę zaczynać od zera. I to pytanie: dlaczego ja? Nie buntuj się -- mówiłem do siebie, ktoś zawsze musi być pierwszy. Chwała Bogu, że On wybrał mnie. Jak woda, która spływa z gór i użyźnia ziemię, tak i ja, przy pomocy łaski Bożej mam użyźniać serca ludzi, by stały się lepsze i bardziej otwarte na Boga. Nawodniona ziemia rodzi bardzo piękne owoce. A jakie będą owoce mojej pracy? Czy ludzie pozwolą, by przez nich popłynął bystry strumień łaski Bożej? Fergana, po uzbecku znaczy "piękna pani". Piękna dorodnymi plonami i owocami. O, jak chciałbym dożyć tej chwili, by zaowocowała wiara i miłość w sercach ludzkich. Wróciłem do Azji. Tutaj będzie mój dom. Być może, tutaj złożę moje kości. Zresztą, to nie jest ważne, gdzie one rozpadną się w proch. |
początek strony © 1996-1997 Mateusz |