Łagry -- za "Fatimę"
XXI. Na wolności

 

 

Następnego dnia, tj. 27 marca o godzinie 7.00, pociąg przyjechał do Nowosybirska. Wyszedłem na peron, a potem na dworzec. Wszystko bliskie i znajome. Jak przyjemnie iść bez konwoju. Na ulicy było jeszcze cicho. Tylko niewielka mgiełka unosiła się w powietrzu. Przeszło dwa lata nie widziałem tutejszych ludzi, autobusów, tramwajów, tylko drut kolczasty. Zatrzymałem taksówkę. Chciało mi się powiedzieć: -- Pędź! Ale nie. Lepiej przyjechać cicho, dobrze znanymi mi ulicami. W końcu -- dom! Mój dom, do którego ciągnęło mnie serce! Znajome słupki, znajomy biały mur, ludzie także wydają się znajomi, chociaż mijają mnie szybko, spiesząc do pracy. Nie ma nic milszego niż rodzinny dom! Przekroczyłem próg i padłem na kolana: Chwała ci Panie, żeś mnie przywiódł z powrotem na to miejsce... Długo się modliłem... Nowa siła weszła do serca i nowa nadzieja umocniła moją duszę...

Kiedy odprawiłeś pierwszą Mszę świętą po wyjściu z łagrów?

Tego samego dnia o godzinie 9.00. Przez dwa lata i trzy miesiące i osiem dni, nie trzymałem kielicha w ręce i nie wdziewałem ornatu. -- Panie, Ty znowu dałeś mi ujrzeć światło wiecznej lampki, poczuć zapach świec i piękno Twoich ołtarzy. Oczyść moje ręce, gdyż nie brak na nich winy...

Przemawiając do ludzi mówiłem: -- Bracia i siostry, kłaniam się wam do samej ziemi... Całuję wasze ręce i nogi, za ten piękny dom Boży, zbudowany przez was w pocie czoła i z modlitwą na ustach.

W sobotę na Mszę świętą przyszli przedstawiciele władzy. Prosiłem ich, żeby nie denerwowali ludzi w czasie nabożeństwa. W niedzielę zaś przy drzwiach kościelnych stał pierwszy sekretarz rejonowego komitetu, Lidia Dorochina Iwanowna, a z nią kilka innych osób.

W czasie kazania podziękowałem wiernym za pracę przy budowie kościoła i witałem wszystkich po długim niewidzeniu. Powiedziałem też "Dziękuję tym wszystkim, którzy mnie wsadzili do więzienia. Chcieli mnie złamać fizycznie i moralnie. A stało się na odwrót. Wyszedłem wzmocniony duchowo. Doświadczyłem dużo różnych rzeczy, wiele też zrozumiałem, na wiele rzeczy zacząłem patrzeć inaczej. Teraz jestem silniejszy. Wiara moja stała się mocniejsza i bardziej światła. Za kolczastym drutem spotkałem ludzi uznanych za przestępców, którzy zachowali czyste serca, usłyszeli mój głos i zwrócili swoje oczy do Boga. Dlatego, że Bóg -- to prawda. Wszyscy byliśmy razem w tym bezlitosnym świecie, gdzie nie ma miejsca, na miłość, spokój, sprawiedliwość i nadzieję. Tam na niebo trzeba patrzeć przez kraty. Jestem jednak szczęśliwy, że byłem tam, że dzięki mojej obecności powiększyła się liczba braci w wierze. Wszystkie trudności jakie im ludzie, a także zły los zgotuje, łatwiej będzie im znosić, bo z nimi będzie Bóg. Niech on pomaga im i nam.

Po sumie ludzie zaczęli się rozchodzić. Zdejmowałem szaty liturgiczne, gdy do zakrystii weszła Lidia Dorohina, jej mąż, naczelnik milicji i jeszcze kilka osób. -- Dzień dobry, Jozefie Antonowiczu! -- Dzien Dobry Lidio Iwanowno! -- odpowiedziałem. -- Wy znów zbieracie chmury nad swoją głową. -- Jakie chmury? -- Kto wam pozwolił odprawiać Mszę świętą? -- Biskup, który mnie wyświęcił. I nikt nigdy nie może mi zabronić odprawiania Mszy świętej. -- Tu jest ksiądz. Wy nie macie prawa tutaj gospodarzyć. -- Niech się pani nie denerwuje. My znajdziemy wspólny język. -- Wy doigracie się Jozefie Antonowiczu! -- wygrażała.

-- Lidia Iwanowna, wy mnie nie straszcie. Już mnie straszono. Ja się was nie boję. Widziałem już skierowane na siebie pistolety i żelazną klatkę w więzieniu. Jeżeli będzie potrzeba, już dzisiaj mogę tam wrócić. Wasze straszenie nie ma najmniejszego sensu. Zabrano mnie stąd do więzienia i jak widzicie, wróciłem na swoje miejsce. Konstytucja ZSRR gwarantuje mi miejsce zamieszkania. Mszę świętą będę zawsze odprawiał, nawet gdy będziecie mi grozili aresztem. Jeszcze raz powtarzam, będę odprawiał Mszę świętą. Odprawiałem w "zonie", chociaż inaczej, przy warsztacie, tym bardziej będę ją tutaj odprawiał. Bardzo was proszę, zostawcie moich wiernych w spokoju. W przeciwnym wypadku was podam do sądu. Jeżeli będziecie mnie przeszkadzali, wyślę telegram do Najwyższej Rady, żeby z waszego powodu mnie ponownie skierowali do więzienia. Wiedzcie o tym, że wolność bez ołtarza jest mi niepotrzebna. Patrzcie, ile ludzi było na Mszy świętej. Ludzie chcą słyszeć słowo Boże, a wy im przeszkadzacie.

Lidia Iwanowna milczała. Była chyba zaszokowana moją stanowczością. Ludzie przyszli posłuchać, jaki przez te dwa lata był mój los, i oni mają do tego prawo, a wy im przeszkadzacie. My jesteśmy braćmi i siostrami, dlatego nie myślimy tylko o sobie, ale także o innych. Wy starajcie się zrozumieć nas, ludzi wierzących. Wiecie przecież -- mówiłem dalej -- że pierestrojka postępuje dalej. Wiara jej nie podlega, bo jest wieczna, ale ludzie mają prawo do wolności, także, gdy chodzi o religię. O tym mówi Gorbaczow.

Lidia Iwanowna, czy wasza postawa nie stoi w sprzeczności z sytuacją dzisiejszą w świecie i ZSRR? Wszystko się zmienia, u nas także. Musicie to zrozumieć.

-- Wy już jesteście trzeci dzień w domu, Jozefie Antonowiczu i mogliście do nas zadzwonić.

-- Ja miałem ważniejsze sprawy na głowie. Musiałem pozałatwiać sprawy więźniów. Oni prosili, bym odwiedził ich rodziny. To był mój święty obowiązek.

-- Przyjdźcie do mnie jutro na rozmowę o godzinie 11.00.

-- Dobrze. Przyjdę.

Tak skończyła się pierwsza, oficjalna rozmowa z miejscowym sztabem.

Czy zgodnie z obietnicą poszedłeś na rozmowę z nowosybirskim "naczalstwem?

Następnego dnia poszedłem do nich. Rozmowa początkowo była układna, ale później zaczęli naciskać, żebym wyjechał z Nowosybirska. Wtedy zareagowałem ostro i powiedziałem krótko: -- Nie wyjadę! Wtedy oni zaczęli prosić, żebym wyjechał, że tak będzie lepiej; lepiej dla mnie i dla nich. -- Jeżeli prosicie, to wyjadę, jeżeli nakazujecie, to zostaję tutaj -- powiedziałem twardo. Wtedy Żymara, który zajmował się tymi, którzy wychodzili z łagrów, powiedział: -- Ja proszę. -- Dobrze -- odpowiedziałem. Jutro wyjadę, ale jeżeli władze nie pozwolą mi na pracę duszpasterską w innym miejscu, to wrócę tutaj, i będę pracował z waszą, lub bez waszej zgody. Żymara powiedział mi, że załatwi mi bilet na samolot i osobiście odwiezie na lotnisko i na tym stanęło.

Wychodząc z urzędu spotkałem Nikołajewa Aleksandrowicza. Ten z obłudnym uśmiechem podał mi rękę i chciał mi coś powiedzieć. Spojrzałem mu twardo w oczy i odszedłem. Boże mój -- myślałem -- ilu ludzi przez tego człowieka trafiło do łagrów, ile pożegnało się z życiem, ilu przez niego cierpiało, to tylko chyba jeden Pan Bóg wie. Nie wiem, może się mylę, ale patrząc na jego karierę, jak on od komsomolca przez KGB doszedł do tego stanowiska, inaczej w komunistyczno-stalinowskim systemie być nie mogło...

Dokąd pojechałeś z Nowosybirska?

Pojechałem najpierw do Żytomierza. Chciałem zobaczyć, co się dzieje z Zosią Bielak, którą aresztowano trzy tygodnie przede mną, z tego samego powodu, co i mnie. To była przecież bardzo młoda dziewczyna i mogli ją złamać. Na szczęście zastałem ją już w domu. Przez kilka minut nie mogliśmy się nacieszyć tym, że nasze nieszczęścia się skończyły. Serdecznie za to podziękowaliśmy Bogu. -- Jak ciebie traktowali Zosiu? -- pytałem. -- Bardzo różnie -- odpowiedziała. -- Najgorzej jednak było ze współwięźniarkami. Przez dłuższy okres byłam razem ze złodziejkami i prostytutkami. Ich zachowanie było straszne. To się w głowie nie mieści, co te kobiety wyrabiały. Cynizm, bezwstyd, brutalność, straszne rozmowy prowadzone w sposób niezwykle wulgarny...

Wysłuchawszy jej więziennych przeżyć, myślałem sobie, że szczęśliwa matka, która wychowała taką córkę i szczęśliwy Kościół, który wśród swoich wyznawców ma takie dziewczęta. Szkoda tylko, że jest ich tak mało.

Prześladowani baptyści okryli chwałą męczeństwa wielu swoich wyznawców. Ale i naszych było dużo, zważywszy, że był okres w czasach stalinowskich, że na wolności na Białorusi, Ukrainie i w Rosji było w sumie tylko kilku księży. Wszyscy inni siedzieli w łagrach. Wielu tam zginęło. Nie wiemy nawet kiedy i w jakich okolicznościach.

Szkoda tylko, że za moich czasów, a więc wtedy, gdy prześladowanie trochę zelżało, wielu moich braci w kapłaństwie nie rozumiało wartości dobrowolnej ofiary, za wiarę i Kościół. Jeżeli czegoś żałuję z tego okresu, to tylko tego, że za mało było księży i świeckich gotowych na wszystko w imię Boga, tak jak u baptystów. Więcej u nich było takich dziewcząt, jak Zosia. Ale dumny z niej jestem. Cieszę się i wdzięczny jestem Bogu za to, że ona nie zawahała się oddać wolności i zdecydowała się na więzienną poniewierkę za wiarę.

Ciekawe, że zaraz po wyjściu z łagru naszły cię takie heroiczne myśli.

To proste. Naocznie się przekonałem, ile dobrego wyszło z tego, gdy KGB usiłowało zmiażdżyć i rozdeptać "gorących". Pobudzało to ludzką aktywność, hartowało ludzi, dodawało im ducha i śmiałości. Utwierdzało w wierze wierzących. Wrogów stawiało wobec pytania: -- Dlaczego oni to robią? Skąd czerpią siłę? Kto im pomaga?

Gdy patrzę na moje życie, to widzę, jak wiele dobrego dla mnie wynikało stąd, że byłem sądzony i skazany za sprawy wiary. To była moja rehabilitacja. Ludzie słabi podejrzewali mnie czasem, że jestem współpracownikiem KGB, bo inaczej nie mógłbym zrobić tego, co zrobiłem. Dlatego jestem wdzięczny Bogu za to, że dla Jego imienia danym mi było siedzieć w więzieniu. Bo właśnie więzienie przywróciło mi dobre imię tam, gdzie ono zostało nadszarpnięte. To była również wielka przegrana KGB. Zamierzali zniszczyć ludzi i Kościół, a wyszło co innego.

Czy dłużej zatrzymałeś się w Żytomierzu?

Nie. Pojechałem do Rygi, chciałem się dowiedzieć, co się dzieje z moim przyjacielem Aleksandrem. On także był aresztowany za "podpolną" działalność religijną.

Poszedłem do jego matki i od niej dowiedziałem się, że przywieziono go do Rygi z Błogowiejskiej więziennej psychiatrii i umieszczono tutaj, na psychiatrii. I już od stycznia jest w ryskim szpitalu psychiatrycznym.

Powiedziała mi, że jego można odwiedzać tylko z nią. Poszedłem do niego sam i bez większych problemów mnie wpuszczono.

Boże, co to było za spotkanie. Nie widzieliśmy się trzy lata. A jego przez całe te trzy lata leczono z wiary w Chrystusa. Nie tylko zresztą jego. Wielu działaczy religijnych, katolickich, prawosławnych, a zwłaszcza baptystów, przeszło przez to piekło. Ilu przeżyło? Bóg tylko jeden wie. Ilu załamano fizycznie, moralnie i psychicznie? Tego też nikt nie wie. Na szczęście, Aleksandra nie złamali. Przeżył elektrowstrząsy i jeszcze gorsze od nich rzeczy, były pytania lekarzy-oprawców: -- No i co przyszedł Twój Chrystus? Widziałeś Go? Wyrwał cię z naszych rąk? Przywiązywali go do łóżka i drwili z niego. Opowiadał, że byli razem z nim więźniowie, co nie wytrzymywali tego znęcenia się. Pewien dziennikarz popełnił samobójstwo. Rozpędził się i z całej siły, uderzył głową o ścianę i tak zakończył życie.

Aleksander wyszedł z więzienia i zakładu psychiatrycznego 26 września 1987 roku. Przetrwał wszystkie próby i znęcania się nad nim. Wiary nie stracił, owszem pogłębił ją. Nabrał jeszcze większego zaufania do Boga.

Gdzie skierowałeś swoje kroki po wizycie u Sandra?

Rozumie się, że do Kurii Biskupiej i do kardynała.

Jak cię przyjęto w Kurii?

Dosyć dobrze. Ucieszyli się, że wyszedłem na wolność. Ale też mówili: -- Teraz będziesz mądrzejszy i roztropniejszy. Kardynał także potraktował mnie przychylnie, a nawet serdecznie. W sumie, moje spotkanie z władzami kościelnymi, po wszystkich moich perypetiach i niepewnościach, co do moich święceń wypadło pozytywnie. Trzeba pamiętać z jakim szumem wyjeżdżałem z Żytomierza. Pozostała jednak pewna zadra i pewien ból. Zabrakło mi jasnego ustosunkowania się władz kościelnych do moich święceń. Ciągle wydawało mi się, że traktują mnie niektórzy księża, jak kogoś obcego. Ciągle pamiętałem ich zarzuty, że do kapłaństwa wdarłem się przez okno. A także i to, że tak naprawdę nie wiadomo, czy rzeczywiście jestem księdzem. To mnie bardzo bolało i czekałem na zabranie głosu w tej sprawie ze strony władzy kościelnej.

Czy doczekałeś się?

Tak. A stało się to w bardzo zwykły i prosty sposób. Ogłoszono rekolekcje kapłańskie, na liście, wśród innych księży, znalazłem swoje nazwisko. I to mi wystarczyło. W ten sposób stałem się jednym z nich. Więcej, już nikt nie stawiał pytania: -- Jest on czy nie jest księdzem? A ksiądz Chomicki, z którym miałem tyle kłopotów, gdy go spotkałem śmiejąc się powiedział: -- Żebyś już nie miał wątpliwości, że przekonałem się do twojego kapłaństwa. Proszę cię, wyspowiadaj mnie.

Co robiłeś po rozmowach z władzami kościelnymi?

Przez pół roku dochodziłem do siebie. W tym czasie napisałem listy do ludzi, którzy fałszywie oskarżali mnie w sądzie. Wzywałem ich do pokuty i nawrócenia. W odpowiedzi na mój list Ludmiła Garasimczuk tak odpowiedziała: "Mnie od was nic nie trzeba. Zostawcie mnie w spokoju". A Galina Żurawska: "Przebaczcie mi. Ja myślałam tylko o sobie, a poza tym byłam jeszcze prawie dzieckiem. Wiecie, jakie było KGB...". Nazywała siebie nieczułą bestią.

Pojechałem jeszcze do Wilna. Księża namawiali mnie, żebym osiadł, gdzieś bliżej Wilna, może na Białorusi i prowadził działalność ewangelizacyjną. Dużo bowiem ludzi zaczęło zwracać oczy w kierunku Kościoła katolickiego. Ale nie mogłem się zdecydować. Gdzieś ku wielkim syberyjskim przestrzeniom, i do zagubionych w wierze ludzi ciągnęła mnie dusza. Poza tym, miałem świadomość, że gdzieś tam daleko czekają na mnie ludzie.

A co było potem?

Na tym etapie mojej świadomości kapłańskiej nie mogło być inaczej -- pojechałem na Wschód.

 

 
XX. WOLNOŚĆ XXII. ZNOWU W AZJI


początek strony
© 1996-1997 Mateusz