XIV. Rozmowy z władzami przed aresztowaniem
|
Gdy jesteśmy przy rozmowach z władzami, wróćmy jeszcze do twoich kontaktów z nimi przed aresztowaniem, w okresie twojej działalności duszpasterskiej. Dobrze. Będę mówił o moich rozmowach z pełnomocnikami do spraw religii przy radach miejskich. Oczywiście większość z nich była pracownikami KGB. Pierwszym, z którym przyszło mi się spotkać w Żytomierzu, był Gieraszczenko. Rozmawiałem z nim kilka razy, gdy zabroniono mi odprawiania Mszy świętej i duszpasterzowania. Najczęściej mówił tak: -- Niech jedzie do Rygi, do biskupa i przywiezie od niego zaświadczenie o zdaniu egzaminów i o święceniach. Oczywiście nie chodziło mu o moje dokumenty ale o to, by mieć haka tak na mnie jak i na biskupa, gdyby ten wystawił mi taki dokument. Przecież ja nie miałem zgody władz sowieckich na wstąpienie do seminarium. Składałem je regularnie przez sześć lat i zawsze otrzymywałem odmowną odpowiedź. Na początku 1979 roku Gieraszczenko zaczął pracować z Topolnickiem, który nie miał najmniejszego pojęcia o religii i chlapał jęzorem jak popadło. Pełnomocnik zażądał ode mnie, abym wyjaśnił dlaczego na kazaniach cytowałem radzieckich pisarzy i poetów. Wtedy Topolnicki się wtrącił i powiedział: "Wy chcecie naszymi błędami podłatać religijne dogmaty? Propagandyści skarżą się na was. Gieraszczenko poprawił go: Do nas przychodzą wierzący i pytają: Kogo wyście nam dali? Ten ksiądz to chyba konsomolec. On nie cytuje Biblii, ale jakichś poetów. Widzicie Świdnicki w jakim znaleźliśmy się przez was położeniu? Mówiąc po prostu, niewygodnym. Wasi parafianie na was się żalą. Proszę nam to wyjaśnić". |
Wyjaśniłeś mu coś? Im wcale nie chodziło o wyjaśnienia, ale o postawienie mi zarzutów. Gieraszczenko radził mi jechać do Kijowa i do Moskwy, do Rady od Spraw Religii, i uzyskać zgodę na prowadzenie działalności duszpasterskiej. Pojechałem do Kijowa. Przyjął mnie zastępca przewodniczącego. Pierwsze pytanie brzmiało: -- Czy błogosławiliście poborowych idących do wojska? Tak -- odpowiedziałem. -- Dużo ich było? -- Sporo. -- Właśnie w tym rzecz. Lepiej, żebyście na dwa lata opuścili Ukrainę. My wam nie pozwolimy pracować tutaj. Z jego tonu i sposobu, w jaki odnosił się zrozumiałem, że on nie zmieni swojej decyzji. Pojechałem wiec do Moskwy. Przyjął mnie również zastępca, Kurowodow. Wziął na rozmowę ze mną stenografistę, który zwracał uwagę na każde słowo. Rozmowa o "duszach" skończyła się tym, że Kurowodów w sposób niezwykle dobitny oświadczył mi, iż trzeba umieć żyć z władzą radziecka, a nie naśladować litewskich ekstremistów. Na tym skończyło się moskiewskie spotkanie. Potem, jak już o tym była mowa, znalazłem się w Duszambe. Na początku czerwca 1981 roku wezwał mnie do siebie Samokrutow i Szaripow. W tym czasie wypędzili z Kurganu-Jube, księdza, Jana Leiga. Samokrutow powiedział mi: -- W niedzielę pojedziecie do Kurganu i zaspokoicie religijne potrzeby ludzi. W ciągu tygodnia zadzwonił znowu Samokrutow i wydał polecenie: -- Macie do mnie przyjechać jutro o godzinie 10.00. Przepustka będzie na was czekać. Pierwsze pytanie jakie postawił mi Samokrutow brzmiało: -- Byliście w niedzielę w Kurganie? -- Tak. Byłem. -- Kto wam pozwolił? -- Wy z Szaripowem. -- Ja nie pozwoliłem! Przeszedł na inny temat i zaczął mówić, że w Kurganie potrzebny jest ksiądz. Oni już dzwonili w tej sprawie. Co wy na to? |
Rzeczywiście. Te rozmowy z wierchuszką od spraw religii były arcyciekawe. Takie "Nie priczom", by księżom zatruć życie. Pozwolił, a potem mówił, że nie pozwolił. Co za świat? Gdy przyjechał do nas ksiądz Bielecki, dali mu spokojnie popracować tylko miesiąc, a potem zaczął się istny cyrk. Pełnomocnicy spierali się o wszystko. Jeden zwalał na drugiego. Kurgański na tego z Duszambe, a ten na kurgańskiego. W końcu zadzwonili do księdza Bieleckiego i kazali mu się wynieść w ciągu dwóch godzin. Ksiądz Bielecki przyjechał do Duszambe. Ludzie widząc co się dzieje, zaczęli dzwonić do pełnomocnika przy Radzie Ministrów. Ten zaś zadzwonił do Bieleckiego i powiedział mu: -- Bielecki jedźcie do Kurganu i pracujcie tam. W ciągu dziesięciu dni pełnomocnicy cztery razy go wypędzali i przyjmowali. W końcu do kościoła w Duszambe przyszedł Samokrutow z kurgańskimi wierzącymi i powiedział do Bieleckiego. -- Jedź do Kurganu. Nie słuchaj żadnych telefonów. Bądź w Kurganie o ósmej wieczorem. Ja tam przyjadę. Gdy Samokrutow się zjawił, a przyszedł razem z pełnomocnikiem Karmołowym, od razu przestąpił do ataku: -- Wy wierzący wiecie, że w Biblii jest napisane, że w czasach ostatecznych przyjdą fałszywi prorocy . Oto jeden z nich. Po tych słowach wskazał na księdza Bieleckiego . W kościele podniósł się szum. Ludzie zaczęli krzyczeć i wygrażać pięściami. Wystraszony Samokrutow i Karmołow pośpieszyli ku drzwiom, ale mężczyźni zagrodzili mu droge i zażądali wyjaśnień, pytając, co znaczy ta gra na uczuciach ludzi wierzących. Do akcji przystąpiły też dzieci i zaczęły pokazywać, kręcąc kółka na czole, że z rozumem Samokrutowa jest coś nie w porządku, że jest po prostu stuknięty. Pełnomocnicy zrozumieli, że wszyscy są nastawieni przeciw nim i powiedzieli, że odtąd nikt im nie będzie przeszkadzał, niech ich tylko wypuszczą z kościoła. Tak skończyła się wizyta pełnomocników w Kurganie. |
Z tego co powiedziałeś wynika, że przez te wszystkie lata pełnomocnicy do spraw religii niczego się nie nauczyli. A problemu wiary nie da się rozwiązać w sposób siłowy ani tym. że usiłuje się ośmieszyć duchownych?... 20 stycznia 1982 roku definitywnie opuściłem Duszambe. Przed odjazdem prosiłem pełnomocnika, by nie pokazywał się w kościele i nie drażnił ludzi. Dał mi na to partyjne słowo. Niestety, słowa tego nie dotrzymał. Po sześciu dniach zjawił się w kościele. Po Mszy świętej powiedział do ludzi, że ja okradłem parafię. Zabrałem trzy tysiące rubli i uciekłem. Parafianie podnosili wielki krzyk. -- To kłamstwo! -- wołali. Domagali się wyjaśnienia. Nawet Bakrania, sekretarka komitetu obwodowego zaczęła mu mówić, że nikogo nie można obrzucać błotem. A zarzuty trzeba potwierdzić faktami. Ludzie zaczęli się bardzo burzyć. Samokrutowa znano jako czekistę. Każde więc jego słowo wywoływało ironiczne uwagi, a czasem i śmiech. On usiłował robić dobrą minę do złej gry. Nawet się uśmiechał, ale śmiech jego był tchórzliwy i nieszczery. Nikt nie wierzył ani jednemu jego słowu. Odszedł jak zbity pies. Przypomniał mi się jeszcze jeden moment z rozmów prowadzonych z "naczalstwem" przed aresztowaniem. Otóż wierni otrzymali w Nowosybirsku pozwolenie na remont domu modlitwy. Nikołajew poprosił Lidię Jargimę o projekt architektoniczny, żeby mógł się z nim zapoznać. To zapoznawanie trwało trzy miesiące. A potem powiedział, że projekt oddano do Moskwy. Wszystko zaczęło się bardzo odwlekać. Projekt noszono od gabinetu do gabinetu i nic. Potem Nikołajew poprosił nas, byśmy wyrazili swój pogląd na ateistyczną propagandę. Były pytania o odnoszeniu się władz od spraw religii do Kościoła i nastroje wśród wierzących. Zadał mi kilka pytań i prosił, żebym odpowiadając na nie był otwarty i krytyczny. |
Zastosowałeś się do jego życzenia? Tak. Dałem mu odpowiedź na siedmiu stronach maszynopisu. Podkreśliłem, że prawa wierzących są najczęściej łamane i z tego powodu nastroje wśród ludzi są przykre i nieprzyjazne władzy. Jeżeli dalej będzie się robiło trudności w zatwierdzaniu parafii i odmawiało pozwoleń na budowę kościołów, jeśli będzie się zabraniać chłopcom pochodzenia niemieckiego nauki w ryskim seminarium duchownym, to pogorszy to stosunek ludzi wierzących do władzy. Może też dojść do tego, że powstanie tajne seminarium duchowne. Napisałem też, że ciągle odwlekana jest decyzja zezwalająca na remont domu parafialnego. Podkreśliłem, że czas najwyższy, aby przywrócono wiernym cerkwie i kościoły, by ludzie nie tłoczyli się w małych pomieszczeniach, przychodząc na modlitwę. Wspomniałem o wszystkich kościołach zamkniętych na terenia całego ZSRR. Władze w ten sposób -- pisałem -- dają powód do tego, że zdesperowani ludzie podejmują "podpolną" działalność. W rozmowie ze mną Nikołajew powiedział, że z moim tekstem winna się zapoznać, a także porozmawiać ze mną Rada do Spraw Religii. |
Czy doszło do takiej rozmowy? Żartuje ksiądz. To, co napisałem znalazło się w dokumentacji sprawy karnej wytoczonej przeciwko mnie. Był to jeden z powodów mego aresztowania. 24 grudnia 1983 roku zaprosiłem wszystkich wierzących, żeby przyszli do kościoła w te dni Bożego Narodzenia. Nikołajew za to ogłoszenie, przekręcając fakty, oskarżył mnie przed Radą ds. Religii, że ja naruszam prawo. O właśnie, taki był Nikołajew, komsomolec, komunista, czekista, którego wychwalano w miejscowej gazecie jako stróża praworządności, wodza porządku i moralności komunistycznej. Jedna rzecz nie może pomieścić mi się w głowie. Rozumiem, gdy komuniści okłamują ludzi wierzących. Ich prawo i ich moralność. Ale kiedy okłamują samych siebie to już zakrawa na groteskę. Ci ludzie, stosując tego rodzaju metody, niejedną "duszę" zapędzili do grobu. Jak się później okazało, były to już ostatnie podskoki systemu, który przechodził do niesławnej historii. Niemniej jednak w czasie swojej agonii, jak mógł, szkodził jeszcze ludziom. Zresztą takim ludziom jak Nikołajew i jemu podobni, bardzo trudno było się zmienić. Poczynania ich powoli zaczęto kontrolować. Już nie mogli tak jak dawniej szykanować ludzi i posyłać ich bez racji do ciężkich więzień i łagrów. Patrząc jednak na ich sposób działania można sobie wyobrazić, co oni robili w czasach czystego stalinizmu. Doberynin, pełnomocnik z Tomska. Wostrincow z Czelabińska i Samokratow z Nowosybirska w swojej działalności, kręcili i manipulowali, by tylko utrudnić życie ludziom wierzącym. W swojej partyjnej "gorliwości", nawet w czasach gorbaczowskiego przełomu, kierowali się zasadą: -- Rób co możesz, żeby tylko przeszkodzić wierzącym w ich życiu religijnym. Ośmieszyć prawdy, w które wierzyli, a ich samych zohydzić. Wtedy -- jak sądzili -- władze wyższe zawsze będą zadowolone. A ich życie będzie bez trosk i trudności. Pomylili się. Władze przestały być zadowolone i zaczęły naprawiać to, co oni zniszczyli. Cała "wierchuszka" działaczy antyreligijnych przeżywa gorycz porażki, ale dzieje się im jeszcze nie najgorzej. |