XII. Rozmowy z władzami łagiernymi
|
Czy władze łagru wzywały cię na rozmowy i czego one dotyczyły? Tak. Rozmów miałem sporo. Pewnego razu wezwał mnie do swego gabinetu naczelnik szóstego oddziału, kapitan Jurij Edward Piotrowicz. Gdy wszedłem i przedstawiłem się, kazał mi usiąść, co na ogół było czymś niezwykłym u władz obozowych. Szczegółowo wypytywał mnie o wszystko: gdzie się urodziłem, gdzie mieszkałem, czym się zajmowałem, co jest moją pasją i jakie mam plany na przyszłość? Rozmowę prowadził prosto i życzliwie. Nie było w nim cienia obłudy, wywyższania czy pogardy. Cały czas był uważny i szczery. Wypytawszy szczegółowo o wszystko, w pewnej chwili nieoczekiwanie powiedział, że wolni pracownicy przemycają do łagru różne niedozwolone rzeczy, a nawet wódkę, dlatego postanowił rozstać się z nimi. Obiecał, że zostanę przeniesiony do lżejszej pracy. Z Juryjem rozmawiałem wiele razy. Czasem wydawało mi się, że cierpi na jakiś niezauważalny rozstrój nerwowy. Chodził po gabinecie z miejsca na miejsce, siadał, po chwili znowu wstawał itp. Zawsze jednak słuchał uważnie tego, co mówiłem. Czasem dowcipkował i rzucał żartobliwe uwagi. Wtedy w jego oczach pojawiały się wesołe iskierki. Bywał prosty i dobroduszny. Pytał, co w domu? Co do mnie pisze siostra. Rozmowy nasze przeciągały się nieraz do pierwszej w nocy. W czasie rozmów z nim dowiedziałem się, że on w systemie łagiernym pracuje już dwadzieścia lat. Przez jego "ręce" przesunęły się tysiące skazanych. Jurij znał wszystkie biedy i nieszczęścia ludzi, którzy przebywali w łagrach. Wiedział też, jakie zło wyzwala się w ludziach izolowanych od normalnego świata i zmuszanych do nieludzko ciężkiej pracy. Myślałem sobie, że jeżeli on z każdym rozmawia w ten sposób jak ze mną, i tak troszczy się o ludzi jak o mnie, to dużo dobrego zrobił dla więźniów. W rozmowie z nim nie czuło się typowej dla wierchuszki łagiernej wyższości. Kapitan nie lubił wszelkiego rodzaju lizusów i donosicieli. Z drugiej jednak strony, wszystko co było napisane o skazanym, było dla niego prawem, mimo iż doskonale wiedział że to, co zarzucano więźniom nie zawsze było prawdą i odpowiadało faktom. Korzystając z jego życzliwości poprosiłem o pozwolenie, by mogła do mnie przyjeżdżać nie tylko rodzina, ale i znajomi. Polecił mi w tej sprawie napisać podanie. Zrobiłem to, ale nigdy nie doczekałem się odpowiedzi. Później dowiedziałem się, że on w tych sprawach był niekompetentny i mojego podania nie skierowano do niego. W październiku, nieoczekiwanie, moją osobą zainteresowali się ludzie od spraw nadzoru. Zaczęli mnie regularnie wzywać do sztabu. Pytano, co bedę robił po wyjściu z łagru, a także o moje zdrowie i wypełnianie normy. Bardzo interesowało ich dlaczego chodzę na różne zawodowe kursy, jakie organizowano w łagrze. Ukończyłem tam już kurs mistrza budowlanego, a od września zapisałem się na kurs sztukaterstwa i kamieniarstwa. W głowę zachodzili, po co mu tyle zawodów. Nowy kierownik Smolak odnosił się do mnie dobrze, a odchodząc przekazywał swemu następcy, by również nie traktował mnie jak przestępcę. Cieszyłem się tym bardzo, bo jak nie ma konfliktów, to łatwiej przetrwać katorgę, w jako takim zdrowiu. Serce ciągle mnie pobolewało, ale ataków nie było. |
Czy władze nie dawały poleceń współwięźniom, by ci dokuczali? Z tym było różnie. Na przykład major Karnakow, powiedział kiedyś Wołodi Smirnowowi tak: -- Okazujecie Świdnickiemu moralną pomoc. Nie ważcie się tego robić. Jeżeli będziecie go podtrzymywać, weźmiecie na siebie, mówiąc jego językiem -- grzech, ale za grzech będziecie odpowiadać przede mną. A u mnie kara jest sroga. Wy wiecie o tym. Rzeczywiście Śmirnow i jego koledzy i bez tego mieli wiele "grzechów" na sumieniu. Zaniedbywali pracę, ubierali się elegancko, mieli kontakty ze światem z zewnątrz. Dużo i dobrej mieli żywności, która w paczkach przychodziła ze świata. Naczalstwo cały czas miało ich na oku. |
Rzeczywiście, to była niedwuznaczna instrukcja, jak mają odnosić się do ciebie współwięźniowie. W końcu czerwca wezwał mnie do gabinetu naczelnik operacyjny. Szedłem z pewnym niepokojem. Dlaczego mnie wzywa? O co mu chodzi? Ostatnio nic się specjalnego nie wydarzyło. Nikt się na mnie nie skarżył? Brygadzista był zadowolony? Różne myśli tłukły mi się po głowie. Czyżby ktoś, coś "zakablował". Może przedstawił jako agitatora wiary chrześcijańskiej. Wszystkiego można się było spodziewać. Mógł ktoś oskarżyć mnie o antysowieckość. Za drutami jeden na drugiego może wszystko wymyśleć. Tutaj człowiek jest bezbronny, nie ma żadnego zabezpieczenia przed podłością. Zachodzę do gabinetu. Przedstawiam się. Przede mną siedzi kapitan w wieku około czterdziestu lat. Twarz spokojna -- rozumna. Proponuje bym usiadł. Przedstawia się: -- Jestem kapitan Borsukow, jestem na miejscu Kuznicowa. Kapitan oddaje mi wszystkie listy. Nie ma tylko tych, które były napisane po rosyjsku. Mówi, żebym dzisiaj napisał do kogo chcę i to nie tylko po rosyjsku. Również wszyscy moi znajomi mogą do mnie pisać. Potem rozpoczął rozmowę, w czasie której między innymi powiedział, że jego gabinet jest zawsze dla mnie otwarty. -- Zaglądajcie, nie krepujcie się. Porozmawiamy o tym, co wam leży na sercu, a nawet ot tak, by sobie o tym i owym pogadać, a nawet odpocząć. W tym momencie usłyszałem w głowie ostrzegawczy dzwonek. -- Uważaj, to może być pułapka. Pułapki wprawdzie nie było, ale Borsukow zapytał mnie, czy dałbym wywiad zagranicznym korespondentom na temat niedoskonałości naszego systemu poprawczo-roboczego? -- Co to zmieni? O czym mam mówić? -- odpowiedziałem. Na tym skończyła się nasza rozmowa. Nstępne spotkanie z Borsukowem miało miejsce w jadalni przy myciu naczyń, dokąd mnie przeniósł Duda Wasilij, który był wolnym majstrem. Początkowo nawet go nie poznałem. Był ubrany po cywilnemu. Miał zielone spodnie, żółtą koszulę i szary, gruby swetr. Zdziwiłem się, bo na terenie obozu nigdy dotąd nikogo z władzy nie widziałem po cywilnemu. Borsukow był wyraźnie nie w humorze. Nieoczekiwanie i ostro odezwał się do mnie: -- Co ty tu robisz? Kto ci dał taką pracę? Dlaczego do mnie nie przychodzisz? -- zasypał mnie pytaniami. Przez skórę czułem, że jeżeli powiem coś niestosownego, co mu się nie będzie podobało, to rzuci się na mnie. Zmieszałem się i nie bardzo wiedziałem, co powiedzieć. A potem rzekłem co mi przyszło do głowy. -- Nie łatwo mi przychodzić do was kapitanie, gdyż mam bardzo dużo pracy. -- Głupstwa mówisz -- odrzekł. -- A jeżeli byłoby ci coś potrzeba, to byś przyszedł? Czemu milczysz? Zacząłem się obawiać, że on wścieknie się na kierownika za przeznaczenie mnie do jadalni bez jego zgody. Moje przypuszczenia się sprawdziły. Już pół godziny później powiedział mi o tym kierownik robót. Teraz należało tylko milczeć i przeczekać aż burza przycichnie. Starałem się dokładnie wykonywać swoją pracę. |
Czy sam nie chodziłeś do władz w jakiejś własnej sprawie? Tak i to wielokrotnie. We wrześniu za dobre wyniki w pracy należała mi się nagroda w postaci zgody na trzy dni widzenia z rodziną i znajomymi. W połowie października naczelnik wydziału podpisał mi zgodę na dwa dni, 17 i 18 listopada. Okazało się jednak, że więźniowie, którzy mieli gorsze wyniki w pracy dostali po trzy dni, a ja tylko dwa dni. Zwróciłem się do oddziałowego, żeby ten dodał mi jeszcze jeden dzień. -- W czym jestem gorszy od innych? -- pytałem. Oddziałowy zgodził się i dopisał mi jeszcze jeden dzień, ale naczelnik skreślił ten dzień. Przyznał mi tylko dwa dni. Postanowiłem nie ustępować, poszedłem do niego i powiedziałem: -- Obywatelu naczelniku. Wypełniam wyznaczoną mi normę w pracy, a nawet ją przekraczam. Poza tym podejmuję cały szereg społecznych aktywności, jako przewodniczący SKM (społeczno-kulturalny pracownik), członek kolektywu oddziału, uczeń PTU (szkoła zawodowa), korespondent gazety... Podejmuję różne prace artystyczne. Innymi słowy, wypełniam wszystko, czego ode mnie wymaga administracja łagru. Dlaczego więc odmówiono mi trzeciego dnia na widzenie z rodziną? Z jakiego powodu spada na mnie ta kara? -- To nie kara, Świdnicki. My nie mamy za co was karać -- przekonywał naczelnik. -- I wy to wiecie. Nie mamy do was żadnych pretensji. Po prostu nie możemy wszystkim więźniom dać trzy dni na widzenie. Długo jeszcze mnie przekonywał, że oni nie mogą mi dać trzeciego dnia z tak zwanych racji obiektywnych. Oczywiście nie przekonał mnie. I tak rozstaliśmy się. |
Czy to już było wszystko odnośnie widzenia? Nie wszystko. Gdy wezwano mnie na widzenie, musiałem czekać około godziny w tzw. "nadzorce". Wszyscy przeszli szybko, a mnie trzymano. Czekam, czekam... W końcu słyszę dzwonek. Zjawia się naczelnik i od razu rzuca mi takie pytanie: -- Świdnicki, dlaczego wy się tak zachowujecie? -- Nie rozumiem? O co chodzi? -- Dlaczego nie napisałeś siostrze co wolno, a czego nie wolno, gdy jedzie się na widzenie? -- Ja już dawno wszystko jej napisałem. -- Dlaczego ona kręci się tutaj i przekonuje nas, że ukradli jej dokumenty i pieniądze. Sprawdziliśmy i okazało się, że nas oszukiwała. Dwadzieścia dwa ruble schowała przy sobie, a mówiła, że jej ukradli. Ja mogę w ogóle odmówić wam widzenia z powodu zachowania się siostry. -- Obywatelu naczelniku -- odpowiedziałem -- będzie tak, jak postanowicie. Niczego od was nie mogę się domagać. Wszystko jest w waszych rękach. -- Tylko ze względu na wiek siostry i ze względu na jej stan zdrowia pozwalam na widzenie w czasie jednej doby. -- Idźcie -- zakończył rozmowę. Wyszedłem. Dano mi czyste ubranie i skierowano do odpowiedniego pokoju. Siostra płacze. Jest zdenerwowana. Na stole leżą produkty, które przywiozła. Rozcięte na dwie części cebule, w rondlu domowa tuszonka, baton, cukier, ziemniaki, masło, czarny chleb, słoik dżemu truskawkowego, słonina. Wszystkiego kilka kilogramów. Po co tyle? Nie liczyłem nawet na takie dary. Przyjedzie -- myślałem -- przyniesie słoiczek śmietany, buteleczkę kefiru, kostkę masła. A ona przyniosła tyle wszystkiego... W więzieniach "naczalstwo" nie lubi, kiedy skazany otrzymuje tyle podarków. Mogą nawet za wszystko obciążyć więźnia, że nie uprzedził, nie wyjaśnił, nie pomyślał. |
Jak naprawdę było z tym paszportem i pieniędzmi Twojej siostry? Po prostu je ukradli, a potem gdy z tego powodu narobiła rabanu wszystko jej zwrócono. Ale gdyby nie odnalazł się zwłaszcza paszport, to by nie doszło do widzenia. |
początek strony © 1996-1997 Mateusz |