Łagry -- za "Fatimę"
XI. Pierwsza praca w łagrze

 

 

Co ci się rzuciło w oczy, gdy wchodziliście na produkcyjną "zonę"?

Pierwsza rzecz, jaką odczułem bardzo boleśnie, to jakaś wrogość. Podejrzliwe i groźne spojrzenia żołnierzy, skierowane na nas automaty, oraz kilka bezsensownych kontroli. Normalny człowiek źle znosi wrogość, a jeszcze gorzej się czuje, pod lufami broni. Była to na pewno próba psychicznego terroru. Spojrzenia eskorty i dozorców zdawały się mówić: -- jesteście niczym. We wszystkim zależycie od nas. Jesteśmy panami waszego życia i śmierci. A tak naprawdę nie macie prawa do życia. Następnie, to milczenie, wielkie milczenie. Tylko od czasu do czasu słychać było pokrzykiwania dozorców. Potulne postacie skazanych, idących obok mnie robiły wrażenie ludzi całkowicie przegranych. Ale, kiedy im się spojrzało w oczy, można było dopatrzeć się w nich wściekłości lub gorzkiej ironii, rzadko przegrania. Wszystko to, gdzieś od wewnątrz, paraliżowało człowieka. Droga, którą szliśmy, to błoto. Wielkie błoto. Ziemia zorana gąsienicami traktorów i rozbita kołami samochodów robiła wrażenie czegoś, z czym życie obeszło się bardzo źle. Chlupot rzadkiego błota, który wydobywał się z kolein miał w sobie coś z jęku cierpiącego zwierzęcia. Jakże ta ziemia -- myślałem -- jest podobna do nas. Rzadkie błoto sięgało nam do goleni.

I wreszcie plan. Wykonać plan, wykonać za wszelką cenę. Jemu trzeba podporządkować wszystkie siły. Szybko się zorientowałem, że plan w tym łagrze był wszystkim. Od tego, jak wypełnisz plan, zależał twój dzisiejszy i jutrzejszy dzień; twoje jutro, a nawet chęć życia i łagierne szczęście, bo i o takim można było mówić. Dlatego tam się nie staje gromadkami, nie rozmawia, nie pali papierosa. Przybywszy na teren produkcyjny, więźniowie bardzo szybko rozchodzą się do pracy. Trzeba błyskawicznie przechwycić materiał zostawiony przez pierwszą zmianę, by cię ktoś nie ubiegł. Trzeba też rozejrzeć się wkoło, być może uda się jakiemuś gabskiemu zabrać materiał. Inaczej nie można. Tutaj każdy myśli o sobie. Każdy chce się zabezpieczyć materiałowo, by wykonać plan. Tutaj nie ma miejsca na ludzką solidarność i koleżeńską pomoc. Plan w tym łagrze, to życie.

Brygadzista zaprowadził mnie do majstra. Podpisuję się w księdze bezpieczeństwa technicznego. Brygadzista informuje, czym zajmuje się brygada na swoim odcinku pracy. Po drodze mówi mi, że trzeba bardzo chronić zdrowie. Tylko wtedy człowiek ma szansę wyjścia stąd na wolność.

 

Jaka była twoja pierwsza praca w łagrze?

To była stołówka. -- Będziesz pracował z Wasią Puszakarewem. Macie pomyć stoły, naczynia i podłogę. Ja cię stary -- mówił brygadzista -- skrzywdzić nie dam. Nie bój się. Zrobię wszystko byś się nie przemęczył na ciężkich robotach. Podziękowałem mu serdecznie za pomoc i dobre słowa. To był pierwszy ludzki gest po przejściu przez "śluzę". Niestety, jak się później okazało, był to tylko gest. Ale w tym momencie bardzo podniósł mnie na duchu.

 

Kim był ten brygadzista?

Nazywał się Miechtijew, był więźniem jak my wszyscy. Miał sześcioletni wyrok z artykułu 197 za oszustwa. Łatwo zdobywał ludzkie zaufanie. Obiecywał ludziom różne rzeczy, oczywiście za pieniądze. Pochodził z Nowosybirska. Miał żonę i troje dzieci. Obliczono mu, że wyłudził od ludzi około 13 tyś. rubli, co na ówczesne czasy było sumą ogromną. Niestety, więzienie niczego go nie nauczyło. Jak tylko mógł, wyłudzał od więźniów różne rzeczy.

 

Jak się przedstawiało twoje miejsce pracy?

Był to drewniany barak -- osiem na osiemnaście metrów -- o krzywych ścianach. W środku spróchniałe i przegniłe, drewniane słupy oraz dziurawa podłoga. Podłoga była tak brudna i nieprzyjemna, jak cały wygląd budynku. Czyszczenie nakazano dlatego, iż w najbliższych dniach miała się zjawić komisja. Pracę zaczęliśmy o godzinie 6.00. Przez czas pracy można było dużo zrobić. Brygadzista przysłał nam wprawdzie do pomocy dwóch chłopców, ale ci pracowali tylko pół godziny. Z trudem domyliśmy podłogę. Byłem tak zmęczony iż myślałem, że zwalę się z nóg, a przecież było jeszcze tyle do zrobienia. Bolały mnie wszystkie kości, a przede wszystkim krzyż. Pracę skończyliśmy o godzinie 2.00 po północy. Zmęczeni, ledwie dowlekliśmy się do wrót. Nie bardzo wiedziałem, gdzie są swoi, to znaczy ludzie z mojej brygady. Ktoś mnie szarpnął raz w lewo, raz w prawo, omal się nie wywróciłem w okropne błoto, ale dzięki jakimś nieoczekiwanym siłom znalazłem się w swojej brygadzie. To był bardzo ciężki dzień. Ciężki dlatego, że nie byłem przyzwyczajony do tego rodzaju pracy. Później było już lepiej.

W sumie byłem zadowolony z miejsca pracy. Było ciepło i nikt nie żądał wykonania planu, nikt nie krzyczał i nie popędzał. 40-kilogramowe bidony z kaszą nosiliśmy we dwóch. Mijały dnie i stopniowo wciągałem się do pracy fizycznej. Plecy przestawały boleć. Jako druga zmiana pracowaliśmy do drugiej w nocy, a wstawaliśmy przed dziesiątą rano.

 

Gdzie mieszkaliście?

To były chyba dawne koszary wojskowe. Łóżka piętrowe. Komendy, dryl i pośpiech były podobne do wojskowych, ale były też zasadnicze różnice.

 

Jakie?

Wszyscy mieliśmy łagierny znak na piersi i zwracaliśmy się do wierchuszki w ściśle określony sposób: "Osądzony, obywatelu komendancie, obywatelu naczelniku" itp. Były też słowa i zdania, które słyszałem po raz pierwszy i długo nie mogłem pojąć ich prawdziwego znaczenia. Np. "zapomenny" -- zaplamiony, "pietuch" -- homoseksualista, "grebień", "czort", "karasnaja szapoczka", "pidar", "pidrast" i inne. Wszystkich nie sposób wyliczyć. Każde z nich określało danego więźnia i ustawiało go w hierarchii łagiernej. Trzeba bowiem pamiętać, że w łagrze zawsze jest dwuwładza. Pierwsza, oficjalna -- państwowa. Druga wewnętrzna -- łagierna, stadna, gdzie najsilniejszy, najsprytniejszy i najbardziej bezwględny zdobywa posłuch i podporządkowuje sobie innych więźniów.

We wszystkich koszarach był kącik "zapomennych". W jadalni mieli oddzielny stół. Oni najczęściej idą na czele szeregu i wykonują najbardziej brudne prace. Sprzątaja toalety -- ubikacje. Tu spędzają większość czasu. Można powiedzieć, że jest to ich łagierna rezydencja. Tak przyzwyczajają się do tych miejsc, że uważają je za osobistą własność i zazdrośnie strzegą przed ingerencją innych więźniów. Ich posyła się tam, gdzie trzeba jakieś miejsce oczyścić z padliny lub innych najbardziej wstrętnych nieczystości.

"Zapomenni" -- to grupa skazanych, od których nikt i niczego nie bierze. Traktuje się ich jak szmaty i posyła do najgorszych prac.

 

Jak się zostaje "zapomennym"? Przecież wszyscy w łagrze, to ludzie skazani, znieważani i poniżani. Wszyscy muszą też pracować, jeżeli chcą przeżyć. Wszyscy są niedożywieni. Wszyscy zbierają obierki, odpadki i ogryzki.

To prawda. Jest jednak zasadnicza różnica. Tak, jak w normalnym życiu, są ludzie różni: mocniejsi, zaradniejsi i odporniejsi na różnego rodzaju trudności. I ci dają sobie radę -- potrafią pokonać nieraz bardzo ciężkie przeszkody i trudności. Ale też są i słabi, ulegli, mało odporni na głód, czasem lękliwi. I ci w obozach i więzieniach ulegają silniejszym i są spychani na tak zwane obozowe dno. Miejscem, gdzie najczęściej zostaje się "zapomennym" w łagrze jest śmietnik.

 

Dlaczego śmietnik?

Na śmietniku można coś znaleźć, oczyścić i zjeść, lub włożyć w celofanowy woreczek, najlepiej, żeby tego nikt nie widział. Ale można to zrobić też bez oczyszczenia, zjeść jak pies -- głód robi swoje. Tak właśnie robią owi słabi ludzie i tak stają się "zapomennymi". Ale "zapomennym" można zostać i w inny sposób. Wystarczy wziąć coś od nich, zapalić od "zapomennego" papierosa, usiąść z nim razem do stołu. Można się też nim stać za kradzież, która nazywa się szczurem, za niezapłacenie długu karcianego, lub zaciągniętego w inny sposób. Mogą na ciebie bryznąć moczem i już jesteś "zapomennyj". Mogą niewygodnego zmusić, do płciowego aktu o charakterze perwersyjnym, lub homoseksualnym i w ten sposób człowiek staje się już "zapomennym". Wystarczy dać kawałek chleba, nieszczęśnikowi, który o niego błaga, by zostać "zapomennym".

 

To, o czym mówisz, jest przerażające. Co na to władze łagierne? Czy one to tolerują? Przecież to jest totalne odczłowieczenie więźniów?.

Długo się nad tym zastanawiałem, skąd to się wzięło? Podejrzewałem nawet władze łagierne, że one w wiadomy im tylko sposób powodują tego rodzaju zachowania. W końcu jednak doszedłem do wniosku, że chyba nie. Władze prowadzą bezwzględną walkę, przynajmniej tak się wydaje, z tego rodzaju praktykami czyli poniżaniu i wykorzystywaniu współwięźniów. Każdemu złapanemu na podobnych praktykach grozi kara z artykułu 122 UK, a mimo to zjawisko się rozszerza. Mam wątpliwości czy da się je kiedykolwiek wyplenić w systemie łagrów sowieckich.

 

Czy poza "zapomennymi" istnieją jeszcze inne grupy wśród osób skazanych?

W sowieckich łagrach wszyscy więźniowie dzielą się na różne kategorie. Na najwyższym szczeblu w hierachii łagiernej stoją tzw. "błatni". Jest to elita więzienna. Żyją jak królowie. Nie pracują. Zawsze są dobrze ubrani i świetnie wyglądają. Drugą grupę stnowią "pribłatni". Nie należą do "błatnych", ale ich naśladują. Zalicza się ich do grupy tzw. samodzielnych. Mają swoją służbę i swoich niewolników, którzy rekrutują się z "mozików" czyli brudnych. Ale nie każdy "mozik" może dostąpić zaszczytu służenia u "błatnego", czy "pribłatnego". Chodzą za nimi. Przynoszą im wszystko czego zażądają, wszystkim się podzielą. Dostarczają im prześcieradeł, powłoczek, ręczników i innych rzeczy. Za nich ścielą łóżka. Za nich też pracują.

 

Czy to znaczy, że ludzie z "elity" nie pracują?

Pracują tylko wtedy, jak im się chce. Czas spędzają na grach. Uprawiają grę, która nazywa się "prędki" lub też udają, że grają. Ich słowo stanowi prawo dla pozostałych łagierników. Jeżeli ktoś z nowicjuszy im odmówi czegoś, otrzymuje stosowną "lekcję", czyli uderzenie pięścią w twarz.

"Błatni" i "pribłatni" otrzymują zawsze różnego rodzaju przesyłki z zewnątrz. Najczęściej jest to herbata, cukier, sól, cukierki, czekolada i tym podobne smakołyki. Wszystkie te rzeczy są dostarczane przez przekupionych żołnierzy i oficerów, a także przywożą im kierowcy. Jeżeli czegoś nie mają, to zaraz ci z niższych "kast" im przyniosą. Nawet nie muszą żądać, wystarczy tylko, że wspomną, a już "mozik", czyli niżej stojący więzień w hierachii łagiernej przyniesie co trzeba. Elicie nikt w łagrze niczego nie odmówi. Wszyscy gotowi są spełnić każdą ich prośbę. "Błatni" czasem posuwają się do prowokacji. Np. wynoszą coś z własnej szafki i mówią, że ich okradziono i żądają zwrotu od "winnego". A winnym może być każdy. Ktoś uznany za winnego nie może powiedzieć, że jest niewinny. To dla nich nie ma żadnego znaczenia. Jeżeli powiedzieli, że ktoś jest winny to znaczy, że jest winny i musi im dostarczyć wymaganą przez nich rzecz lub wiadomość.

Elita, żyjąc w tak komfortowych warunkach nie bardzo tęskni za wolnością. Na wolności musieliby pracować. Nie mieliby bezpłatnych służących i pieniędzy za darmo.

Na niższym szczeblu obozowym są wspomniani "moziki". Nazywa się ich także osłami obozowymi. Tych zaś, którzy zabiegają o oddawanie przysług władzom obozowym, nazywa się kozłami. Kozły wypełniają wszystkie prośby bez słowa i otrzymują za to herbatę. Paczka herbaty w łagrze to drogocenny towar. Dla paczki herbaty niektórzy stają się służalcami. A ci, którzy ją mają dotąd są potrzebni, jak długo stukają informując, że mają "nawar" i mogą go im dostarczyć. Gdy im zabraknie, są już nikomu niepotrzebni. Są jak stara ścierka, o którą wyciera się nogi i wyrzuca.

Łagier to bardzo złożony i dziwny świat. Tam rodzi się okaleczony psychicznie i moralnie człowiek. Nierzadko wyzuty z sumienia. W łagrze namacalnie widać czym był grzech pierworodny i jakie są jego skutki, kiedy człowiek stworzony ma optymalne warunki "rozwoju", "produkuje" ludzkie bestie.

 

Jak odnosili się do ciebie więźniowie?

Różnie, ale w zasadzie nie mogę narzekać. Raz czy drugi, ktoś mnie popchnął. Raz usiłowano mnie zepchnąć do nieczystości. Odwołałem się wtedy do naczalstwa. Innym razem jeden z więźniów mnie uderzył. Ale powiedziałem mu, żeby nie próbował mnie upokorzyć. Później winowajca przez swego kolegę starał się sprawę załagodzić.

 

Jak odnosili się do ciebie "błatni"?

Przez długi czas obserwowali mnie. Początkowo myśleli, że donoszę władzom, co się dzieje w brygadzie, gdyż często byłem wyzwany na rozmowy. Ale, gdy się do mnie przekonali, to nawet zaczęli mnie do siebie zapraszać, na różne pogawędki. Im też, w pewnym stopniu zawdzięczam, że nikt nie odważył się mnie źle traktować, czy ubliżać. Na początku mego pobytu w łagrze, jak o tym wspomniałem, ten i ów usiłował mi czasem dokuczyć, a nawet uderzyć. Ale wtedy podchodził do niego "błatny" i mówił: -- zostaw starego, bo będzie z tobą źle. Bali się ich i to bardzo więźniowie funkcyjni. Ich też uprzedzali, by nie obciążali mnie zbytnio pracą.

 

 
X. W DRODZE DO ŁAGRU XII. ROZMOWY Z WŁADZAMI ŁAGIERNYMI


początek strony
© 1996-1997 Mateusz