Łagry -- za "Fatimę"
X. W drodze do łagru

 

 

Do jakiej kategorii skazanych ostatecznie zostałeś zaliczony? Do sabotażystów, kryminalistów, czy politycznych?

Zostałem zakwalifikowany jako antykomunista i działacz antysowiecki. Czekałem na zesłanie do jakiegoś łagru. Trwało to bardzo długo, bo całe dziewięć miesięcy, czyli 285 dni. Ale już od 1 października 1985 roku oczekiwałem, że wezmą mnie na etap. Dzień, w którym to się stało był pochmurny i siąpił drobny deszcz. Zaczęto rozdawać obiad. Zdążyłem wziąć tylko "kosak" -- miskę, gdy rozległ się głos szerokoplecznego sierżanta: -- Świdnicki z rzeczami! Na zebranie się, jedna minuta! Nie minęła minuta, gdy musiałem galopem wylecieć z celi nr 120. Wyznaczonych na etap umieszczono w celi nr 111, czyli "karantinie" (kwarantanna). Było nas 35. Tam dowiedziałem się, że mają nas zesłać na "dwunastkę", czyli do Kujbyszewa. Dawniej miasto to nazywało się Kaińsk. Jeszcze na wolności słyszałem, że w tym mieście do 1928 roku był kościół i ksiądz. Zgodnie z wolą Bożą miałem przybyć na tę ziemię 56 lat po współbracie w kapłaństwie. Na "karantinie" zapoznaliśmy się ze skazanymi, którzy wracali do łagru z więziennego szpitala. Najweselszym i rozśpiewanym był młody Cygan Sasza Skworcow. Nauczył mnie trzech zwrotek cygańskiej pieśni. Całą noc śpiewał i wysyłał listy do dziewcząt z sąsiedniej celi.

 

Jak to wysyłał? W jaki sposób?

Listy wysyłało się tam przy pomocy "kania" czyli nitki z przywiązanym na końcu tekstem. Rekord w przesyłaniu listów w ciągu jednej nocy pobiła 28-letnia Lena. Wysłała ich pięć. Lena skazana była już po raz czwarty z artykułu 108 (nożowa sprawa).

Całą noc pracował też "telefon". Stanowił go kaloryfer i pusta aluminiowa puszka.

 

Jak to się odbywało? Czy przez to można nadawać i odbierać?

Oczywiście. Stukając lekko brzegiem puszki w kaloryfer wzywa się partnera. Przystawiając zaś puszkę obrzeżem do kaloryfera, a dnem do ucha, otrzymuje się słuchawkę, a odwrotnie mikrofon. To najlepsze połączenie między celami. Za pomocą takiego "telefonu" można się dowiedzieć, co dzieje się w celach i nie tylko. Kolejny system łączności to "tałkan" -- czyli toaleta. Za pomocą nitki i zapalniczki od zapałek oraz spuszczanej wody. Kontakt jest wtedy o wiele szerszy tzn. nie tylko z sąsiadującymi celami.

W sobotę, 5 października, zgodnie z oczekiwaniami przeniesiono nas na boksy, gdzie odprawiano więźniów. Wieczorem, około dziewiątej szybko załadowano nas na "wronki" czyli karetki więzienne i zawieziono na rampę, gdzie stał pasażerski pociąg z przyczepionymi do niego "stołpczynami". Tak nazywały się wagony więzienne, od nazwiska ich konstruktora. Był nim Stołpin. Pierwszy wagon został zbudowana w 1912 roku i bez zmian konstrukcyjnych dotrwał do naszych czasów.

Pojedynczo miedzy dwoma szeregami ustawionych żołnierzy z automatami kazano nam biec możliwie najszybciej z "wronki" do więziennego wagonu. Więzienny wagon, czyli "Stołpczyn" wygląda tak: z lewej strony, przejście wzdłuż wagonu, z prawej, metalowa siatka łącząca dwupoziomowe przedziały z zakratowanymi drzwiami. Rozmieściliśmy się w trzech przedziałach. Górne półki są tak skonstruowane, że może się na nich położyć kilku mężczyzn. Dalej jechali osobnicy pod specjalnym nadzorem. Kierowano ich z Ussoryjska i Chabarowska do łagrów na Uralu.

 

Jak wyglądała podróż w więziennym wagonie?

Kiedy się wszyscy już usadowili, dano nam trochę chleba, który zjedliśmy z wielkim apetytem. Woda była w pojemniku przy siatce. Pociąg jechał bardzo powoli i często przystawał, ale my nic nie widzieliśmy. Okna były tylko od strony przejścia.

Eskortujący nas żołnierze ciągle przychodzili i bez końca zadawali pytania? Za co zostałeś skazany? Gdzie i dlaczego ciebie sądzono?

 

Za co byli skazani twoi towarzysze podroży?

Najczęściej za nielegalne dochody. Wśród nich był dentysta, ortopeda, buchalter, a także mistrz w złodziejskim fachu, który już po raz czwarty w ciągu swoich trzydziestu lat, zza więziennych drutów oglądał świat.

 

Czy w rozmowach miedzy więźniami i tobą pojawiały się religijne wątki?

Tak. Rzecz ciekawa, że intensywna propaganda ateistyczna nie zdołała do końca zatrzeć u tych, na ogół młodych ludzi, świadomości religijnej. Ich wypowiedzi wolne były od stereotypów, jakimi posługiwała się propaganda. Często też wyrażali bardzo śmiałe poglądy nie tylko religijne ale i na życie. Tylko bardzo niewielu z nich posługiwało się językiem popularnych antyreligijnych broszur. Można było wśród nich wyróżnić tych, którzy sympatyzowali z Kościołem i tych, którzy byli do niego nastawieni obojętnie. Wrogości prawie nie było.

Po tych przejściach chciało mi się spać. Zwinąłem się w kłębek i zasnąłem. Zbudził mnie krzyk dyżurnego żołnierza: -- Zbiórka dla wszystkich! Było to gdzieś około czwartej nad ranem, gdy pociąg wjechał na stację Barabińsk. Zapakowano nas do "wronki" GAZ 53F, czyli karetki więziennej. Po dwudziestu minutach jazdy samochód się zatrzymał. Przed nami był piętrowy budynek. Przeszliśmy korytarzem obok stróżówki, gdzie przy każdym oknie siedział żołnierz z automatem. Po przejściu tego korytarza znaleźliśmy się w mieszkalnej części, odgrodzonej od strefy normalnego ruchu, drewnianym płotem z rozpiętym na wierzchu, w czterech rzędach kolczastym drutem. Za nim strefa ochronna, czyli ziemia niczyja albo ziemia śmierci, jeżeli ktoś by się tam wdarł. Dalej, betonowy parkan z drutem kolczastym i zakaz, by nie zbliżać się na odległość pięciu metrów. Wieżyczka strażnika, a wzdłuż betonowego parkanu drut kolczasty z przewodami pod napięciem 380 volt. Całkowita szerokość granicy -- "zapretki" 30 do 40 metrów.

Żołnierz wprowadził nas do "karantynki" zamknął drzwi na klucz. Położyliśmy się pokotem. Szybko zasnąłem. Budziłem się jednak często, bo marzły mi nogi. O siódmej rano podano nam do zjedzenia coś w rodzaju grochówki. Niestety bez łyżek. Strzeżono pilnie, by nowo przybyli nie wchodzili w żaden kontakt ze starymi łagiernikami, żeby nic do nich nie dotarło z wolnego świata. Około godziny dziesiątej zaprowadzono nas do magazynu, byśmy mogli się zaopatrzyć w łagierne ubrania. Mówili, że swoje rzeczy możemy nawet wysłać do domu, ale była to tylko teoria. Wydano nam bawełnianą bieliznę, białe "obmotki" -- onuce, buty, kufajki i czapkę, jak tu nazywano "zeczka" dla wszystkich jednego rozmiaru. Buty z zasady nie pasowały do wielkości nóg. Najczęściej były dwa numery za duże, lub dwa za małe. Otrzymaliśmy jeszcze dwa ubrania, jedno robocze, drugie od święta.

 

To co mówisz o ubraniu odświętnym łamie moje stereotypowe patrzenie na łagry, które zawsze porównywano do niemieckich obozów, gdzie podstawowym strojem był pasiak.

To prawda. Łagier, w jakim się znalazłem, różnił się znacznie od stalinowskich łagrów, nie mówiąc już o takich obozach śmierci, jak Oświęcim.

 

Co było dalej?

Zaprowadzono nas do pomieszczenia, z którego potem prowadzono do łaźni. Przed wejściem konwojent, Tatar Dżambura wszystkie przedmioty dokładnie sprawdzał i rzucał na jedno miejsce. Tam poleciał mój sportowy trykot i olimpijka na błyskawiczny zamek. W moich papierach Dżambura znalazł kopię wyroku, wiersze Dzierżawina oraz rysunek "Pierwszy dzień stworzenia". Spojrzał na mnie groźnie i wrzasnął: -- Ja ciebie zaraz do karceru wrzucę! Co ty propagujesz? -- i wszystko mi zabrał.

Po sprawdzeniu i zabraniu wszystkiego wprowadzono nas do łaźni. Można się tam było ogolić i umyć. Potem stanęliśmy przed komisją. Tam nas podzielono na oddziały. Było ich piętnaście: brygady, roty, itd. Na komisję szło się nago. Komisja składała się z siedmiu urzędników. Byli to ludzie od spraw administracyjnych, produkcyjnych, polityczno-wychowawczych oraz pracownicy medyczni. Wzywano nas pojedynczo. Wchodząc trzeba się było przedstawić według ustalonej formuły. -- Raportuję: ja skazany Świdnicki Józef Antonowicz. Artykuł 190 prim, nr 227. Wyrok trzy lata. Początek wyroku 19 października 1984 roku, koniec 19 października 1987 roku. Gdy wszedłem, moje papiery leżały na stole przed członkami komisji.

 

Czy zadawano ci jakieś pytania?

Pytali gdzie pracowałem? Czy wierzę w Boga? Uśmiechnąłem się, gdy padło pytanie o wiarę w Boga. Przesłuchujący natychmiast zauważył mój uśmiech i tak skomentował: -- Ot widzisz, samemu ci śmieszno, bo ty nie wierzysz w Boga. Chciałem coś powiedzieć ale spojrzawszy mu w oczy, stwierdziłem, że nie warto. Były to puste i złe oczy. Postawiono mi jeszcze kilka pytań w sprawie wykształcenia, zdrowia itp. Były to pytania czysto formalne. Po przesłuchaniu przewodniczący komisji z poczuciem wielkiego dostojeństwa powiedział: -- Przyjdzie wam swoją winę przed ojczyzną odkupić uczciwym trudem. Omal nie parsknąłem śmiechem po tej jego wypowiedzi i z całą powagą, na jako mnie stać było oświadczyłem. -- Pracy się nie boję. Myślę też, że nikt mi nie przeszkodzi w podnoszeniu moich fizycznych możliwości. Potem padło ostrzeżenie odnośnie do religijnej propagandy. -- Tutaj -- mówił polityczny wychowawca -- nie wolno jej prowadzić. Gdybyś zlekceważył moje ostrzeżenie, skończy się to dla ciebie bardzo źle.

 

Jaki był kolejny etap wprowadzania cię w łagierną rzeczywistość?

Po przesłuchaniu przedzielono mnie do produkcji na szósty oddział sześćdziesiątej pierwszej brygady. Następnie wydano materac i pościel. Do tego dodano jeszcze miskę i łyżkę. W końcu poprowadzono do mojego oddziału na piętrze. Po drodze spotkałem kilku znajomych. I wreszcie znalazłem się w miejscu, które miało być moim mieszkaniem. Tu od razu zaznajomiłem się ze skazanym Oszczeplinem, i jego pomocnikiem Soską. Oszczeplin był skazany za wypadek autobusowy, w którym zginęło trzech ludzi. Dali mu osiem lat. Inny Kotłow otrzymał cztery lata za bójkę. Obydwaj pochodzili z Nowosybirska. Przedstawiono mnie mojemu brygadierowi. Był nim Azerbejdżanin, Michaił Bair. Moim sąsiadem w "sypialni" był sympatyczny moskwiczanin, młody chłopiec Misza Szipinin. Wysoki, chudy, miał garbaty nos i był niezwykle uparty. Pracował w fabryce zegarów, za spowodowanie wypadku drogowego, w którym zginął człowiek. Dostał pięć lat.

Kiedy tylko znalazłem się w "swoim gronie" czyli wśród ludzi, z którymi miałem spędzić trzy lata, natychmiast obstąpili mnie więźniowie i zaczęli szczegółowo pytać o to, jak mnie traktowało KGB, za co zostałem skazany, kto na mnie doniósł, kto skrzywdził itp. W końcu zaprosili mnie na "czifir".

 

Co to takiego ten czifir?

To bardzo mocna herbata, a właściwie esencja i obrzęd. Jest to rodzaj więziennej "komunii". Da się ją porównać tylko z chrześcijańską Komunią świętą. Jest to rodzaj zawiązywania więziennych więzów. Kiedy na "czifir" zapraszają cię znajomi, a zwłaszcza "błatni", czyli "podpolna" elita obozowa (będzie jeszcze o nich mowa), nie można odmówić.

 

Czy po przybyciu do łagru władza obozowa wzywała cię na jakieś rozmowy?

Tak. Na drugi dzień, zaraz po śniadaniu powiedziano mi, że pilnie wzywa mnie major Kuźniecow. Zgodnie z regulaminem, pukając zawołałem: -- Pozwólcie wejść! Po wejściu przedstawiłem się: -- Osądzony Świdnicki Józef Antonowicz, artykuł 190 prim, wyrok trzy lata.

Major Kuźniecow siedział za stołem, przysadzisty, lat około czterdziestu, twarz okrągła, gęste, jasne, zaczesane do tyłu włosy.

Z wyrazem pogardy i lekceważenia powiedział: -- Tak oto skazany Świdnicki wezwałem ciebie, by cię ostrzec, że twoja korespondencja będzie ograniczona. Tylko jeden list w miesiącu i tylko do najbliższej rodziny. Wiem, że od pierwszych dni zaczną pisać do ciebie bracia i siostry w wierze, przesyłać petycje itp. Ponadto nie próbujcie uprawiać tutaj swojej propagandy, bo w przeciwnym razie będę was musiał karać. Ostrzegam cię Świdnicki!

Zarówno sposób jak i treść jego wywodu zdenerwowała mnie. Dlatego odpowiedziałem mu dosyć ostro:

-- Obywatelu Naczelniku, jestem tutaj zaledwie dobę. Nie zdążyłem się jeszcze rozejrzeć, a wy do mnie tak się odnosicie. Po co ten krzyk i ruganie. Dlaczego u was tyle pogardy dla człowieka? Upominacie za to, co jeszcze się nie zdarzyło. A poza tym, czy ja nie mam prawa korzystać z tego, co przysługuje wszystkim więźniom przebywającym w obozach? Wszyscy więźniowie mają prawo do prowadzenia korespondencji i liczba wysyłanych listów nie jest ograniczana. A wy mnie zabraniacie pisać. Dlaczego? Czy tylko dlatego, że jestem wierzący? Czy dlatego, że jestem księdzem?

Major podniosł głos i powiedział: -- Będzie tak, jak zdecydowałem. Jeżeli wam się to nie podoba, możecie pisać zażalenie na mnie. Potem zniżył ton i zaczął długo mówić, jak żyją księża, że wielu z nich prowadzi podwójne życie. Mówił, że wypił wiele wódki z księżmi. Potem zaczął pytać o moje życie osobiste. -- Masz żonę, dzieci, inne kobiety? Odpowiedziałem krótko: Nie mam. Następnie zaczął "z innej beczki". -- Wiem, że masz dostatecznie dużo argumentów i możesz przekonać każdego skazanego -- wpoić im myśl o wiecznym Bogu.

Obywatelu Naczelniku -- odpowiedziałem -- nie jestem fanatykiem i nie zamierzam nikogo agitować, ale jeżeli ktoś mnie zapyta o to, czy i dlaczego wierzę, jako człowiek rozumny, religijny i ksiądz muszę mu odpowiedzieć. Tego wymaga moje człowieczeństwo i moje przekonania. Poza tym wiem, że jedni ludzie wierzą w Boga, inni się z tego śmieją. Wśród wierzących wielu jest profesorów i wybitnych myślicieli. Nie bójcie się jednak, nikogo nie będę agitować. Wiara to nie agitacja. Wiara to wewnętrzna prawda człowieka.

Kuźniecow groźnie spojrzał na mnie. Był wyraźnie poirytowany i chciał coś powiedzieć. Nie zdążył jednak, bo wszedł oficer od spraw politycznych Konstantin Iwanow. Usiadłszy zaczął mi rzucać podchwytliwe i złośliwe pytania. -- Kiedyś przeczytałem w jednej książce -- mówił -- że jeśliby człowiek połknął wieloryba, to wierzący uwierzyliby Biblii, a nie nauce. Powoływał się przy tym na książkę Jarosławskiego "Biblia dla wierzących i niewierzących".

Potem Kuznicow, chcąc się pokazać, że się zna na psychologii, zaczął opowiadać niebywałe rzeczy. Mówił że nauce udało się zmierzyć i zważyć myśl, że dusza ludzka to wymysł duchownych, którzy starają się podporządkować sobie ludzi, straszyć ich piekłem po śmierci. Był kompletnym analfabetą w sprawach, o których mówił.

 

Zgadzam się z tobą, że wszystko co mówili było żenujące i nie tylko zresztą.

Rozmowę zakończył niby żartobliwie, że mogę do niego przychodzić kiedy zechcę i o wszystkim porozmawiać. Nie omieszkał jeszcze dodać: -- Jeżeli zauważysz coś podejrzanego masz mnie poinformować. A teraz idź do kazarmu na "zakusku" (dodatkowe jedzenie). To były jego ostatnie słowa. Muszę nadmienić, że cały czas stałem, żaden z nich nie zaproponował bym usiadł. Stojąc przekładałem tylko czapkę z ręki do ręki. Kiedy wszedłem do "kazarmu" zauważyłem, że po kątach pali się światło i wielu ludzi nie śpi. W "kapiorce", gdzie siedzi dyżurny, Oszczepkow z Kotłowem grali w szachy. Obaj byli zapalonymi szachistami. Oczywiście byli ciekawi o czym tak długo rozmawiałem z władzami obozu.

Ósmego października, po wieczornym sprawdzeniu o godzinie 16.00 wyszliśmy w szyku na "śluzę" czyli przejścia z części mieszkalnej do pracy. Tu zrobiono nam osobistą rewizję oraz wspólny przegląd -- piątkami. Kontrolę prowadziła zmilitaryzowana jednostka strefy mieszkalnej. Potem przejął nas konwój wojskowy, który także przeliczył nas piątkami i to dwa razy. Było to "wyjście na wolność". Co dwadzieścia pięć metrów okrążali nas żołnierze z automatami. Lufy automatów były skierowane na nas. A w każdym z nich mieściło się czterdzieści kul czyli śmierć. Żołnierze uważnie śledzili każde nasze spojrzenie. Kiedy przeszliśmy w szyku pięćdziesiąt metrów, zatrzymano nas przed żelaznymi wrotami strefy produkcyjnej. Tu nas znowu przeliczono piątkami. I tak weszliśmy do prawdziwego łagru, czyli miejsca pracy.

 

 
IX. ARESZTOWANIE XI. PIERWSZA PRACA W ŁAGRZE


początek strony
© 1996-1997 Mateusz