Szukającym drogi
MIŁOŚĆ NIEPRZYJACIÓŁ

 

Nietzsche interpretował zasadę miłości nieprzyjaciół jako odwet pokonanych Żydów na swych zwycięzcach, Rzymianach. Nie umieli sobie inaczej poradzić z okupantem, więc przybrali się w skórę jagniąt, pełnych oburzenia na drapieżność wilków, a sami byliby tacy sami, gdyby tylko mogli. Zdaniem Nietzschego, miłość nieprzyjaciół jest podłym i obłudnym szantażem, którego próbują tchórze i słabeusze wobec mocniejszych od siebie. Co o tym sądzić?

Cóż, w XIX wieku wygłoszono wiele poglądów, które może nawet brzmiały prawdopodobnie, tyle tylko, że brak im było uzasadnienia faktograficznego. Jeśli idzie o tezę Nietzschego, proszę zwrócić uwagę, że jest to teza ideologiczna, nie historyczna. Wygłaszając ją, Nietzsche niewątpliwie nie był badaczem, pragnącym ustalić prawdę historyczną. On po prostu zwalczał zasadę miłości nieprzyjaciół, a odwołanie się do historii -- bardzo ogólne i nie udokumentowane -- było dla niego wygodnym narzędziem w tej walce. Wydaje mi się, że taką tezą można by się przejmować dopiero wówczas, gdyby była głoszona na gruncie historii.

Pogląd Nietzschego budzi jednak sprzeciw daleko głębszy. W oczach tego filozofa przebaczenie i miłość nieprzyjaciół są wyrazem słabości czy nawet podłości i obłudy. Otóż taki pogląd urąga faktom. Fakty konkretnej miłości nieprzyjaciół świadczą o czymś zupełnie przeciwnym: ci, którzy potrafili posunąć się aż do tego, żeby kochać swych nieprzyjaciół, byli duchowymi mocarzami, promieniowała z nich godność i prostolinijność. Czy jest jakaś słabość w modlitwie Chrystusa za morderców? Przeciwnie, to było świadectwo niesłychanej potęgi duchowej! Albo co jest podłego lub obłudnego w przebaczeniu, którym rycerz Jan Gwalbert zakończył -- niespodziewanie dla samego siebie -- ściganie swojego bratobójcy? Dlaczego szacunek, który Władysław Jagiełło okazał krzyżackim trupom na grunwaldzkim pobojowisku, budzi z kolei w nas tyle szacunku? Dlaczego w scenie spowiedzi Jacka Soplicy nie dostrzegamy odrobiny fałszu? Przeciwnie, opis pojednania i przebaczenia daje nam prawdziwą satysfakcję i doświadczenie moralnego piękna. Czy śmierć Waleriana Łukasińskiego zyskałaby na wartości, gdyby umierał z przekleństwem na ustach? Zostawmy jednak Nietzschego, bo i niezależnie od jego teorii warto się zastanowić nad duchowym sensem przykazania miłości nieprzyjaciół.

Wstępem do tego przykazania jest zasada Chrystusa, że "jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu jeszcze drugi" (Mt 5,39). Łatwo ośmieszyć ten nakaz, łatwo mu zarzucić, że ubliża ludzkiej godności. Ale jeśli się wgłębić w te słowa, okazują się one niesłychanie mądre. Wskazują bowiem, jak przezwyciężać nasze spontaniczne -- niekoniecznie najsłuszniejsze -- reakcje na krzywdę.

Pierwszym naturalnym odruchem człowieka wobec krzywdy jest -- zależnie od okoliczności -- oddać albo uciekać. Oddać, jeśli czuję się na tyle silny; albo uciekać, bo tu biją. Otóż Pan Jezus zakazuje jednego i drugiego. Najpierw zakazuje odwetu, bo odwet przecież nie wyrównuje krzywdy (sam pomysł o wyrównaniu krzywdy zdradza myślenie magiczne), rodzi tylko krzywdę następną i nowy odruch zemsty. Mechanizm odwetu jest z natury śmiercionośny i jeśli się go uruchomi, w krótkim czasie wszyscy stają się jednocześnie i coraz głębiej krzywdzicielami i pokrzywdzonymi. Kołowrót zemsty będzie się toczył coraz szybciej, niszcząc wszystkich, którzy w nim uczestniczą. Pan Jezus zakazuje odwetu, bo chce nas uchronić od samozniszczenia. Szkoda by było, gdyby nasze dobre energie wysysała z nas chęć zemsty.

Ale Zbawiciel zakazuje też ucieczki. Bo niedobrze by było, gdyby nasze dobre energie miał sparaliżować strach. Wytrzymaj policzek, nie bój się takich czy innych represji, bądź gotów na drugie tyle: niech nic nie zamąci twojej służby dobru. Nie bójcie się, choćby nawet ciała miano wam zabić, bo duszy zabić nie mogą.

W nakazie, aby nadstawić drugi policzek, widzę wezwanie do przezwyciężenia naszych zwierzęcych odruchów: odruchu zemsty oraz odruchu ucieczki za wszelką cenę, choćby za cenę porzucenia dobra. Dopiero jeśli staniemy ponad naszym zwierzęctwem i napełnimy się miłością, mamy prawo i bronić się przed policzkiem, i wymierzać karę złoczyńcy, i uciekać przed prześladowaniem. Miłość bowiem będzie wówczas stała na straży, aby nie ucierpiało przy tym dobro.

Tu warto sobie przypomnieć, że sam Chrystus, kiedy został uderzony w policzek, bynajmniej nie nadstawił drugiego, ale z całą godnością zapytał: "Czemu mnie bijesz?" Byłoby w tym zresztą coś sztucznie teatralnego i niepoważnego, gdyby nadstawił wówczas drugi policzek, ale nie sposób nie zauważyć, że Jego odpowiedź na krzywdę była wówczas kryształowo czysta. W swojej wierności Ojcu wszelkiego dobra On był wówczas gotów nie tylko drugi policzek odcierpieć, ale i życie oddać.

Przejdźmy już jednak do samego przykazania miłości nieprzyjaciół. Oczywiście nie za to każe nam Chrystus kochać wrogów, że nas prześladują. W żadnym też razie nie chodzi o niezgodne z prawdą pomniejszanie ich niegodziwości, nie chodzi też o to, żeby wrogów uważać za przyjaciół. Tu również Chrystus zostawił nam przykład i aż trudno uwierzyć, że chodzi tu o sprawy tak proste i wydawałoby się oczywiste. Mianowicie Pan Jezus modlił się za swoich morderców: "Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią". A więc nie ukrywa prawdy: ma głęboką świadomość, że tu dokonuje się zbrodnia i że spotyka Go straszliwa krzywda. On jednak widzi całą prawdę. Dostrzega nie tylko to, że zbrodniarze najniewinniej Go mordują. Zbrodnia nie wyczerpuje całej prawdy o tych ludziach. Prawdą jest, że dokonują zbrodni, ale prawdą jest również, że nie wiedzą, co czynią.

I to jest chyba najistotniejsza przeszkoda w miłowaniu nieprzyjaciół, że trudno nam zobaczyć całą prawdę o naszych wrogach, że ograniczamy się zazwyczaj do tej części prawdy, którą najbardziej odczuliśmy na swojej skórze.

Wymieniliśmy już trzy elementy, składające się na zasadę miłości nieprzyjaciół: zakaz zemsty, potrzeba przezwyciężania zwierzęcego strachu wobec przemocy oraz obowiązek przekroczenia swojej prywatnej perspektywy w ocenie nieprzyjaciela. Nie powiedzieliśmy jeszcze o tym, co chyba najważniejsze: w przykazaniu miłości nieprzyjaciół zawarta jest prawda, iż sam fakt człowieczeństwa czyni istotę ludzką godną miłości.

Na ogół zbyt wiele podkreśla się moralne trudności kochania nieprzyjaciół, nie zawsze dostrzegamy, że w tym przykazaniu zawiera się naprawdę boska wizja na temat ludzkiej godności. W wizji tej przywiązuje się bardzo dużą wagę do czynów ludzkich -- wszak z takim naciskiem mówi się o potrzebie miłowania i zachęca do porzucenia zemsty i strachu -- ale zarazem twierdzi się, że człowiek jest godzien miłości, nawet jeśli jego czyny są zdecydowanie złe. A więc jest w nas wszczepiona jakaś niepojęta godność, wobec której coś tak ważnego, jak nasze czyny, jest czymś jakby tylko drugorzędnym.

Oto dlaczego nie wolno nienawidzić ludzi. Jeśli nienawidzę choćby tylko jednego człowieka, tym samym nie szanuję ludzkiej godności w ogóle, również swojej własnej. Bo wówczas siebie i innych szanuję przede wszystkim za dobre czyny, za odpowiadający mi sposób myślenia, za temperament, za pokrewieństwo lub przynależność do tego samego narodu; pomijam zaś to, co w gruncie rzeczy najistotniejsze, to znaczy samo człowieczeństwo. Przykazanie miłości nieprzyjaciół niesłychanie poszerza nasze pojęcia na temat ludzkiej godności. Teoretycznie biorąc, jest ono wprawdzie tylko konieczną konsekwencją wiary w rzeczywistość ludzkiego ducha. Praktycznie jednak ono tę wiarę ożywia i weryfikuje. Bazuje bowiem na przeświadczeniu, że w każdym człowieku jest coś głębszego niż jego przeżycia psychiczne, funkcje społeczne, kultura, czy nawet moralność.

Zwróćmy jeszcze uwagę na spójność, z jaką Chrystus połączył w przykazaniu miłości nieprzyjaciół rzeczy, zdawałoby się, sobie przeciwstawne. Można by sądzić, że jeśli nie uważa się dobrych lub złych czynów człowieka za coś najważniejszego, to tym samym pomniejsza się znaczenie czynów. Tymczasem w Ewangelii dzieje się jakby odwrotnie: nasze czyny stają się w takim ujęciu czymś jakby jeszcze ważniejszym.

Da się to wytłumaczyć dość prosto. Zbawiciel odkrywa mianowicie pewne prawo, dotyczące dobra i zła, a czyni to wskazując na cierpliwość Ojca Niebieskiego: "On sprawia, że słońce wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych" (Mt 5,45). Wezwanie do naśladowania cierpliwości Bożej ma tu sens nie tylko moralny, ono jest twierdzeniem na temat natury dobra i zła. Bóg patrzy jakby obojętnie na dobro i zło bynajmniej nie dlatego, żeby był niesprawiedliwy albo żeby wobec dobra i zła był neutralny. Po prostu zło samo w sobie nosi karę, a dobro samo w sobie nosi nagrodę. Ludzie czyniący zło są ukarani przez sam fakt, że czynią zło. Zło ze swej natury niszczy człowieka, tak jak dobro człowieka buduje: tu nie jest potrzebna zewnętrzna nagroda czy kara. Rozmaite zasłony, które ukrywają prawdziwy stan każdego z nas, zostaną zerwane w chwili śmierci i wówczas ujawni się nasza sytuacja w całej prawdzie: i na tym prawdopodobnie będzie polegał sąd Boży, który podzieli ludzi na zbawionych i potępionych, na wiernych i niewiernych łasce Bożej.

Toteż karanie złoczyńców będzie zawsze czymś niedopuszczalnym i bezbożnym, jeśli się zapomina o tym, że istotną karę wymierzyli już oni sobie sami. Złoczyńcom należy przede wszystkim współczuć i modlić się za nich. Karać ich można i trzeba. Ale kara musi naśladować karanie Boże: należy uszanować ludzką godność złoczyńcy i pragnąć jego nawrócenia.

Dopiero w tej perspektywie można zrozumieć zdumiewające ostrzeżenie: "Bo jeśli nie przebaczycie ludziom, to i Ojciec wasz nie przebaczy wam wykroczeń waszych" (Mt 6,15). Czyżby zasada odwetu wkradła się do Ewangelii boczną furtką? Rzecz przedstawia się dużo prościej. Wrogość zubaża i wynaturza. Kto żyje w nienawiści, już przez to samo jest ukarany: jest zubożony i wynaturzony. Utracił więc jedność z Ojcem Niebieskim, jest niezdolny do wiecznego z Nim uczestnictwa.

 

Szukającym drogi: spis treści

 

 

 


początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz