PERSWAZJA, ŻEBY NIE OPUSZCZAĆ NIEDZIELNEJ MSZY ŚWIĘTEJ |
|
Na początku postawmy sprawę na nogach, bo często zachowujemy się tak, jakbyśmy ją stawiali na głowie. To nie my robimy Panu Bogu łaskę, że się modlimy i przystępujemy do sakramentów. Jest to wielki przywilej i dar Boży, że możemy się do Niego zbliżać. To prawda, człowiek, który nie żałuje czasu dla Pana Boga, ma poczucie zadowolenia i dobrze spełnionego obowiązku. Ale byłoby też czymś nienormalnym, gdyby człowiek, przystępując do modlitwy, nigdy nie poczuł, że jest niegodny stawać przed Bogiem. Przynajmniej od czasu do czasu trzeba nam podczas modlitwy mieć świadomość Księdza Piotra:
Już w Starym Testamencie ludzie wiedzieli, że możliwość przychodzenia do świątyni jest zaszczytem i darem Bożym. "Uradowałem się, bo mi powiedziano: Pójdziemy do domu Pana!" (Ps 121) Jest to zresztą zaszczyt, który zobowiązuje:
Cóż dopiero powiedzieć o przychodzeniu na Mszę św.! Msza św. jest to Tajemnica wiary, wobec której obrzędy starotestamentalne były tylko cieniem. Kościół nie ukrywa, że bardzo zależy mu na tym, abyśmy się modlili, przyjmowali sakramenty, uczestniczyli we Mszy św. Ale z drugiej strony do praktyk religijnych zachęcać można tylko w prawdzie. Msza św. czy modlitwa nie są towarem, który można wciskać ludziom za pomocą skutecznej reklamy. Można i trzeba zachęcać gorąco -- i daj Boże, żeby częściej były to zachęty skuteczne -- ale niech to będzie z uszanowaniem dla samej natury stosunków między człowiekiem a Bogiem. Zwłaszcza należy unikać schlebiania ludziom, żeby raczyli przychodzić do kościoła. Bo Pan Bóg nie jest żebrakiem, który czeka na jakieś odczepne. Przypomnę najstarsze napomnienie do chrześcijan, aby nie opuszczali świętych zebrań: "Troszczmy się o siebie wzajemnie, by się zachęcać do miłości i do dobrych czynów. Nie opuszczajmy naszych wspólnych zebrań, jak się to stało zwyczajem niektórych, ale zachęcajmy się nawzajem, i to tym bardziej, im wyraźniej widzicie, że zbliża się dzień. Jeśli bowiem dobrowolnie grzeszymy po otrzymaniu pełnego poznania prawdy, to już nie ma dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy, ale jedynie jakieś przerażające oczekiwanie sądu i żar ognia, który ma trawić przeciwników" (Hbr 10,24-27). Ton jest tu twardy, nie ma nawet śladu podlizywania się. Natomiast pod twardymi słowami bez trudu odnajdziemy rzetelną miłość, której bardzo zależy na dobru tych, którzy są napominani. Argumenty, których używa się dzisiaj, powinny być jakoś podobne. Zauważmy, że przyczyną zaniedbania się w chodzeniu do kościoła nie jest na ogół ignorancja. Katolicy dzisiejsi są na ogół świadomi nieskończonej wartości Mszy św. Ktoś może wiedzieć, czym jest Msza św., a jednak do kościoła chodzić rzadko. Wątpliwe, żeby takiego można było przekonać prostym przypomnieniem, o jak wielką rzecz tu chodzi. Trzeba raczej szukać argumentów sformułowanych w języku miłości. Nie sugeruję tu, broń Boże, jakiegoś sentymentalizmu -- to byłoby zupełne nieporozumienie. Chodzi tu o zwyczajną miłość, niekiedy ukrytą, czasem nawet twardą, taką, jaką czasami przejawiają ojcowie wobec swoich dzieci. Przypomnę tutaj parę starych argumentów, które, jak mi się wydaje, spełniają powyższe warunki. Osią każdego z nich jest jakiś symbol i może dlatego są one tak odporne na przemijanie. Bo dzisiaj wydają się one równie przekonujące jak dawniej: ciągle mają coś w sobie, co człowieka porusza jakby od wewnątrz. Symbolizm ich nie jest, oczywiście, umowny, ale jak najbardziej realny, głęboko zakorzeniony w nadprzyrodzonej rzeczywistości Mszy św. Zresztą są to nie tyle argumenty, raczej perswazje. Ale osądźmy sami, albo raczej: niech one nas osądzą. Symbol rodziny. Kościół jest rodziną. Ojcem w tej rodzinie jest sam Bóg. Najstarszy Brat, Jezus Chrystus, życie swoje za nas oddał. Dla siebie wzajemnie jesteśmy braćmi i siostrami. Do rodziny tej należy Matka Boska, aniołowie i święci, a także nasi bliscy i przyjaciele, którzy odeszli już z tego świata, żeby na zawsze być z Chrystusem. Otóż więź rodzinna ma to do siebie, że trzeba ją podtrzymywać. W przeciwnym razie słabnie, a może nawet zaniknąć w ogóle. Nie inaczej jest w rodzinie Bożej: trzeba odwiedzać dom Ojca, spotykać się z braćmi i siostrami, odetchnąć rodzinną atmosferą. Żeby się nie wyobcować. Ta rodzina jest warta tego, żeby się z nią głęboko związać. Symbol zaproszenia. Ten symbol stosuje się najczęściej do takich sytuacji, kiedy komuś obiektywne trudności nie pozwalają regularnie chodzić do kościoła. Może to być nadmiar obowiązków rodzinnych lub zawodowych, odległość do kościoła, przemęczenie itp. Wątek podstawowy tego symbolu zaczerpnięty jest z Ewangelii o zaproszonych na ucztę. Zwróćmy uwagę, że ci wszyscy, którzy się wymówili od przyjścia na ucztę, mieli naprawdę obiektywne przeszkody. Ktoś kupił woły, trudno więc mieć mu za złe, że chciał je wypróbować. Jeżeli zaś ktoś zajęty był właśnie kupnem pola, przecież nie w głowie mu było chodzić na uczty; zrozumiałe też, że młodożeniec chciał pierwsze tygodnie po ślubie spędzić przede wszystkim z żoną. A jednak żaden z nich nie został usprawiedliwiony. Wszyscy ci ludzie popełnili ten sam błąd: jakąś rzecz bardzo ważną postawili ponad rzecz najważniejszą. Symbol zakochania. Jest to modyfikacja poprzedniego symbolu. Wyobraźmy sobie, że chłopiec powtarza swojej dziewczynie: "kocham cię", ale zarazem trudno znaleźć mu czas dla niej i w ogóle ją zaniedbuje. Ma mnóstwo zajęć, a wszystkie są bardzo ważne i pilne. Dziewczyna dobrze o tym wie, że jego zajęcia są naprawdę ważne. A mimo to wyciąga wniosek, że on jej po prostu nie kocha. I ma rację. Gdyby kochał, na pewno znalazłby czas dla ukochanej, nie mógłby się obyć bez spotykania z nią. Podobnie bywa z naszym chodzeniem do kościoła. Opuszczamy niedzielną Mszę, bo nie mamy czasu. Naprawdę nie mamy czasu. Albo jesteśmy bardzo zmęczeni. I to wszystko jest prawda. Ale prawdą jest niestety również to, że nie ma w nas miłości Bożej. Symbol drogi. Życie chrześcijanina jest drogą. Dążymy do różnych celów, ważnych i mniej ważnych. Celem bezwzględnie najważniejszym jest życie wieczne. Żeby je osiągnąć, należy -- tak jak Chrystus -- iść swoją drogą, dobrze czyniąc. Wbrew pozorom nie jest to droga łatwa. Szybko można się na niej zmęczyć i zniechęcić. Można ulec urokowi jakiejś fatamorgany i nastawić swoje życie na osiąganie celów zupełnie fałszywych. Można w ogóle zejść z tej drogi na manowce i zacząć kręcić się w kółko, to znaczy żyć sobie z dnia na dzień i w ogóle zrezygnować z dążenia do jakichś wielkich celów. Rozmaicie zresztą można kręcić się w kółko, można w kieracie i można na karuzeli, zależnie od życiowych okoliczności. W jednym i drugim wypadku człowiek żyje bez celu. Otóż jest sposób na to, żeby życie chrześcijanina nie przestało być drogą. Trzeba od czasu do czasu, przynajmniej raz na tydzień, zatrzymać się w drodze, odświeżyć, pokrzepić, nabrać sił do dalszej drogi. Przy okazji człowiek spotka się z współtowarzyszami w drodze do tego samego celu, sprawdzi, czy idzie prawidłowo, czy nieopatrznie nie zboczył z właściwej drogi itp. Symbol szkoły. Ten symbol pokazuje wartość niedzielnej Mszy św. od jeszcze innej strony. Chodzi o to, że z mądrością jest zupełnie inaczej niż z wiedzą: nie można nauczyć się jej raz na zawsze, trzeba się jej uczyć przez całe życie. W przeciwieństwie do wiedzy, mądrości nie da się posiąść. To ona bierze człowieka w posiadanie, kształtuje go, jest źródłem jego dobrych postaw i czynów. Najlepszą szkołą mądrości jest samo życie, a zwłaszcza te ważne chwile, w których tworzy się jakieś szczególne dobro. Czasem wymagają one od nas przekroczenia samego siebie lub nawet zatraty samego siebie; czasem znów przynoszą one z sobą to szczęście i pokój, jakimi tylko miłość może człowieka obdarzyć; kiedy indziej człowiek mądrzeje przez sam fakt, że poparzył się złem. Oczywiście, zdarza się również -- niestety często -- że życie człowieka niczego nie nauczy albo że ktoś wywnioskuje z życia, zamiast prawdziwej mądrości, tylko jakąś wątpliwą filozofię. Toteż ucząc się mądrości, warto mieć jakiś układ odniesienia, który będzie człowieka inspirował w szukaniu mądrości, a zarazem sprawdzał wartość mądrości już zdobytej. Dla chrześcijanina takim probierzem, z którym człowiek powinien się nieustannie porównywać, jest oczywiście Ewangelia, a mówiąc głębiej -- Chrystus. Ewangelia to jest niewielka książeczka, czytamy ją ciągle, przynajmniej raz na tydzień, a przecież nigdy jej nie poznamy do końca. Pod zasłoną słów i zdań jest w niej bowiem ukryta mądrość Boża. Ewangelia uczy nas, co robić, żeby życie nasze było mądre, żeby mądrość brała nas coraz więcej w swoje posiadanie. Zasady Ewangelii są proste, a przecież trzeba je poznawać ciągle, odkrywamy w nich coś nowego i wspaniałego. Są niekiedy trudne, ale jeśli ktoś raz się do nich przekonał, pociągają go one jak wspinaczka taternika. Otóż czytanie Ewangelii podczas niedzielnej Mszy św. jest zupełnie niezwykłe. Po pierwsze, czytamy ją w wyjaśniającym kontekście Starego Testamentu i listów apostolskich. Po wtóre, jest to czytanie w Kościele, wśród braci w wierze, a jeden z braci, szczególnie ustanowiony przez Kościół do głoszenia słowa Bożego, wyjaśnia znaczenie tej Ewangelii dla nas tu, obecnie. Czyni to bardziej lub mniej udolnie, zawsze przecież w dobrej wierze. Przede wszystkim jednak Ewangelia, czytana w czasie Mszy świętej, przychodzi do nas w mocy Chrystusa: sam Chrystus staje wówczas wśród zebranych i ogarnia ich swoją zbawczą mocą. Po wysłuchaniu Ewangelii uczestniczymy bowiem w samym misterium odkupienia i możemy zjednoczyć się z Chrystusem tak ściśle, jak to w obecnej naszej sytuacji tylko możliwe: przez spożycie Jego prawdziwego Ciała. Toteż doprawdy szkoda, jeśli katolik zaniedbuje się w uczęszczaniu do tej cudownej szkoły. Symbol owczarni. Osią tego symbolu są słowa Chrystusa, że owce znają głos Pasterza i słuchają Go (J 10,3-5). Owca, która nie reaguje na nawoływanie Pasterza i odłącza się od owczarni, naraża się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Chodząca bowiem samopas, błąkająca się owca łatwo staje się ofiarą wilków. Tak jak pastwą wilków stał się Judasz, skoro tylko odłączył się od owczarni, opuścił Pasterza i wyszedł z Wieczernika. Opuszczenie niedzielnej Mszy św. jest jakby wyłączeniem się z Kościoła. Niedzielna Msza św. gromadzi bowiem cały Kościół wokół ołtarza. Nawet chorzy, którzy nie mogą w niej uczestniczyć ciałem, łączą się z nią duchowo, a często jest im zanoszona, szczególnie w tym dniu, komunia święta. Toteż jeśli ktoś z własnej winy nie przychodzi w niedzielę do kościoła, jest to znak, że nie zależy mu zbytnio na przynależności do owczarni Chrystusa. Pięknie, ale i groźnie, mówi na ten temat jeden z tekstów starochrześcijańskich, pochodzący jeszcze z okresu prześladowań: "Rozkazuj i zachęcaj lud, aby był wierny w gromadzeniu się: aby nikt nie zmniejszał Kościoła nie przychodząc i nie pozbawiał ciała Chrystusowego jednego członka" (Didaskalia -- PG 1,1021). To jest niesamowite. Jeśli nie przychodzę na niedzielną Mszę św., Kościół jest przez to jakby mniejszy. Więcej: jakbym przez to przestał już być członkiem Kościoła. Symbol świętego czasu. Ten symbol ma nam ułatwić zrozumienie, że człowiek nie powinien być niewolnikiem czasu. Czas dany nam do przeżycia jest krótki, a mamy tak wiele do zrobienia, do poznania, do przeżycia. Ogarnia nas pokusa, żeby rzucić się bez reszty w wir naszych powszednich zajęć i zainteresowań. Jest to pokusa groźna. Kto jej ulegnie, zostanie zamknięty bez reszty w ramach czasoprzestrzeni. A przecież człowiek jest stworzony do wyższych rzeczy, a i sama nasza powszedniość ma swoje wyraźne otwarcia ponad doczesność. Dlatego człowiekowi jest potrzebny czas święty. Chwila oderwania się od doczesności, aby wrócić do niej pogłębionym. Uświadamiamy sobie wówczas, że nie samym chlebem, nie samą karierą, nie samą zabawą i nie samym trudem człowiek żyje. Że zarówno praca na chleb, jak zabawa i cierpienie mają -- powinny mieć -- swoje sensy głębsze. A że Msza św. jest nie tylko świętem, ale świętem szczególnego rodzaju -- to sam Chrystus pracuje wówczas w nas, aby nas głębiej wkorzenić w rzeczywistość -- tego chrześcijaninowi nie trzeba chyba przypominać ani dowodzić.
|
Szukającym drogi: spis treści
|
początek strony (c) 1996-1998 Mateusz |