Szukającym drogi
DLACZEGO TAK WIELU LUDZI NIE WIERZY JESZCZE W CHRYSTUSA?

 

Rozwój chrześcijaństwa osiągnął pewne bariery praktycznie nieprzekraczalne. Trudno sobie wyobrazić, żeby dobra nowina o Chrystusie mogła szerzyć się na większą skalę wśród muzułmanów czy Hindusów. Z kolei w krajach tradycyjnie chrześcijańskich zmniejsza się liczba wierzących w Chrystusa. Jakie przyczyny leżą u podłoża tych zjawisk? Jeśli wierzymy, że Chrystus jest Zbawicielem wszystkich ludzi, to muszą istnieć sposoby na przekroczenie tych barier i na odnowę wiary w krajach chrześcijańskich. Przecież to jest argument przeciwko wierze chrześcijańskiej, że dwa tysiące lat po przyjściu Chrystusa tak wielu ludzi jeszcze w Niego nie wierzy!

Przynajmniej nie muszę się tłumaczyć z tego, że moja odpowiedź nie będzie dorastała nawet do kostek tak wielkiemu problemowi, jaki Pan postawił! Pański list nadszedł do mnie akurat w momencie, kiedy przygotowywałem się do kazania o powołaniu do głoszenia słowa Bożego. W czytaniach mszalnych przewidziany był opis powołania proroka Izajasza (6,1-8), wyznanie św. Pawła o swoim apostolskim powołaniu (1 Kor 15,1-11) oraz opis obfitego połowu ryb, po którym Pan Jezus powołał Szymona Piotra i jego towarzyszy (Łk 5,1-11). Podaję skrupulatnie odnośniki, ponieważ właśnie w tych tekstach znalazłem podstawową, najważniejszą odpowiedź na Pańskie pytanie.

Dlaczego tak wielu ludzi nie wierzy jeszcze w Chrystusa? Bardzo powierzchowną (chociaż skądinąd prawdziwą) byłaby odpowiedź: Bo w przeciętnych chrześcijanach za mało jest entuzjazmu wiary i potrzeby apostolskiej. Równie powierzchowny byłby wniosek: A więc próbujmy się mobilizować, rozbudzajmy apostolstwo świeckich, przestańmy wreszcie traktować wiarę jako sprawę czysto prywatną! Nie mówię, że są to wezwania niesłuszne, twierdzę tylko, że wydają się one zbyt powierzchowne, a jako takie nie przyniosą pożądanych skutków.

Bo zamiast gołosłownie wzywać ludzi do apostolstwa, dobrze będzie zastanowić się, skąd się to bierze, że oto w zwykłym człowieku rodzi się żarliwy apostoł. Przypatrzmy się, co Pismo Święte mówi o tej tajemnicy, że kapłan Izajasz przemienił się w proroka Izajasza, że zwykli rybacy zostali apostołami, a prześladowca Szaweł stał się naczyniem wybranym i apostołem narodów. Okazuje się, że chociaż konkretne okoliczności powołania ich na głosicieli zbawienia były różne, wszyscy oni zostali powołani zasadniczo w ten sam sposób.

Zacznijmy od Izajasza. Kapłan Izajasz składał prawdopodobnie w świątyni ofiarę kadzenia. I oto nieoczekiwanie, bez żadnej jego zasługi, objawia mu się po trzykroć Święty, w otoczeniu składających mu hołd serafinów. Izajasz jest przerażony: przecież jest grzesznikiem, niewątpliwie niegodnym takiego spotkania. Lecz nie byłoby to prawdziwe spotkanie z Bogiem, gdyby człowiek nie wyszedł zeń przemieniony. Oto jeden z serafinów bierze z ołtarza rozpalony węgiel i dotyka nim ust Izajasza, na znak oczyszczenia z grzechów. W tym właśnie momencie narodził się prorok. Izajasz, napełniony Duchem Bożym, sam zgłasza się do pracy, chce głosić innym wielkie sprawy Boże: "Oto ja, poślij mnie!"

Dokładnie tak samo dokonało się powołanie rybaków na apostołów. Pracowali całą noc i nic nie ułowili. Lecz oto przychodzi Jezus, Syn Boży. Po wygłoszeniu nauk do tłumu każe Szymonowi wypłynąć na głębię i zarzucić sieci. Był to rozkaz po ludzku mało sensowny, jako że nie pora była na łowienie ryb, a nawet połów przeprowadzony we właściwej porze nic im nie przyniósł. Szymon jednak zaufał Jezusowi. Połów okazał się tak obfity, że ryb starczyło jeszcze dla synów Zebedeusza: sieci aż się rwały, a obie łodzie prawie się zanurzały od mnóstwa ryb. Obraz ten ma również swoje głębsze znaczenie. Życie tych ludzi, dopóki się nie spotkali z Jezusem, było uczciwe może, ale sensu było w nim zaledwie tyle, ile ryb w owym całonocnym chudym połowie. Spotkanie z Jezusem przemieniło radykalnie tych ludzi: ich życie zaczęło aż się przelewać od sensu. Szymon, podobnie jak Izajasz, jest przerażony: "Odejdź ode mnie, Panie, bom jest człowiek grzeszny!" Człowiek czuje się niegodnym spotkania z Bogiem, dary Boże wydają mu się zbyt drogocenne, żeby je wlewać w tak marne naczynie. Jednak właśnie z doświadczenia tych darów, z praktycznej wiedzy, jak nieskończenie wiele może dać człowiekowi Jezus, wynika logicznie powołanie do apostolstwa: "Nie bój się, odtąd już ludzi łowić będziesz!"

Analogiczne elementy odnajdziemy w powołaniu św. Pawła. Również tutaj początkiem powołania jest spotkanie z Jezusem. Spotkanie zupełnie niezasłużone: Paweł właśnie "dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich" (Dz 9,1). Zarazem jest to spotkanie radykalnie przemieniające: dotychczasowy prześladowca utracił stare oczy i otrzymał oczy nowe. Stare oczy były w nim źródłem fałszu, który go nieustannie zatruwał; dzięki nowym oczom patrzenie Pawła będzie prawdziwe, Boże, Chrystusowe. Do końca życia Paweł będzie przerażony wielkością daru Bożego, sam będzie nazywał siebie "poronionym płodem"; "jestem najmniejszy ze wszystkich apostołów i niegodzien zwać się apostołem, bo prześladowałem Kościół Boży". Ale zarazem właśnie dlatego, że sam tak głęboko, tak płodnie spotkał się z Chrystusem, musiał głosić Chrystusa innym. "Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii!"

I oto znaleźliśmy już podstawową odpowiedź na pytanie, dlaczego tak wielu ludzi nie wierzy jeszcze w Chrystusa. Bo my, którzy w Niego wierzymy, wierzymy w Niego za mało. Nasze spotkania z Nim za mało nas przemieniają, zamykamy się na Bożą moc, która zawiera się w Chrystusowych przyjściach do człowieka. Izajasz spotkał się z Bogiem i został oczyszczony, rybacy zetknęli się z Chrystusem i ich życie zaczęło przelewać się od sensu, Szawłowi objawił się Zmartwychwstały i dotychczasowemu prześladowcy spadły łuski z oczu. Z nami również Chrystus się spotyka i to niejednokrotnie: jesteśmy przecież ochrzczeni, spożywamy Jego Ciało, słuchamy Jego słowa. I przeważnie nie wpadamy w przerażenie, jakie ogarnęło Izajasza, Szymona Piotra czy Pawła, że może coś strasznego jest w tym, iż marny człowiek otrzymuje tak wielkie dary. Bo niewiele się wysilamy, aby pojąć wielkość tych darów, i w gruncie rzeczy niewiele obchodzi nas to, żeby dary te prawdziwie w nas owocowały. Czy należy się więc dziwić, że tak mała w nas potrzeba dzielenia się swoją wiarą?

Trzeba samemu zaznać mocy wiary, żeby chcieć pomagać innym do spotkania z Chrystusem. Jeśli więc spostrzegam w sobie brak potrzeby apostołowania, pierwszą moją refleksją niech będzie lęk, że może wiarę moją przygłuszył jakiś egoizm, troski doczesne lub fałszywe poglądy. Dopiero na drugim miejscu należy sobie postawić pytanie o konkretne formy mojego apostołowania: przy czym nie należy sobie lekceważyć nawet form bardzo skromnych, takich jak postawienie kwiatka przy krzyżu przydrożnym albo zachęcenie przyjaciela do coniedzielnej mszy. Nie należy też zapomnieć o modlitwie za tych, którym chce się przybliżyć Chrystusa. "Modlę się o to, aby miłość wasza doskonaliła się coraz bardziej i bardziej" -- zwierzał się Apostoł Paweł Filipianom (1,9).

W każdym razie to wydaje się pewne, że nie wypada martwić się o przyszłość chrześcijaństwa w krajach muzułmańskich, jeśli nie martwię się dostatecznie o wiarę moich najbliższych, jeśli nie zastanawiam się nad tym, co ja mogę zrobić dla przybliżenia innych do wiary w Chrystusa.

Pisze Pan, że trudno sobie wyobrazić, żeby wiara chrześcijańska mogła ogarnąć kiedyś kraje muzułmańskie. Rzeczywiście trudno. Ale Najwyższy Pan ludzkich dziejów już niejednokrotnie w historii dał dowody, że potrafi przeprowadzić rzeczy, przekraczające ludzką wyobraźnię. Jeśli więc tylko zechce i kiedy zechce, wiara w Chrystusa zacznie się szerzyć również poza różnymi, wydawałoby się, nieprzekraczalnymi barierami.

Najważniejsze, żebyśmy my, konkretni chrześcijanie, starali się dawać świadectwo we wszystkich środowiskach, w jakich Opatrzność Boża nas stawia. Nawet jeśli -- po ludzku sądząc -- jakieś środowisko wydaje się kompletnie zamknięte na wiarę.

 

Szukającym drogi: spis treści

 

 

 


początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz