Poszukiwania w wierze
CZY PAN BÓG MOŻE WYBACZYĆ KRZYWDĘ, KTÓRĄ WYRZĄDZIŁEM DRUGIEMU CZŁOWIEKOWI?

 

Nic chyba gorszego, niż kiedy ktoś nie przyzwyczajony do myślenia na tematy religijne zacznie myśleć. Zacząłem się mianowicie zastanawiać nad tym, co to znaczy odpuszczenie grzechów. Ze zdumieniem zauważyłem, że słowa "odpuścić" w życiu świeckim praktycznie się nie używa -- czyżby znak, że nie tylko ja, ale wręcz społecznie, i to od pokoleń nie zastanawiamy się nad tym problemem? Nie potrafię Ojcu przedstawić różnych węzłów i supełków, jakie mi się nagmatwały w czasie tego mojego -- pożal się Boże -- myślenia o odpuszczeniu grzechów. Człowiek czuje jakieś problemy i trudności, a nawet nie potrafi ich sformułować.

Jedna trudność skrystalizowała mi się jednak całkiem jednoznacznie: Czy to możliwe, żeby Pan Bóg mógł mi wybaczyć krzywdę, którą wyrządziłem drugiemu człowiekowi? Krzywda jest krzywdą. Jeśli kogoś skrzywdziłem, to powinienem w miarę możności krzywdę naprawić. Mogę też skrzywdzonego prosić o przebaczenie. Pan Bóg jest tu chyba kimś trzecim. Czyżby mógł sprawić, że krzywda przestanie być krzywdą? Jeśli zaś przychodzę do Pana Boga, żeby wybaczył mi krzywdę, którą wyrządziłem drugiemu, czy to nie jest ucieczka od odpowiedzialności? Zamiast naprawić krzywdę i szukać pojednania z pokrzywdzonym, czy nie próbuję w ten sposób wykręcić się poprzez czysto symboliczny powrót do stanu niewinności? Czy nie ma tu jakiegoś zakłamania? A przynajmniej niebezpieczeństwa zakłamania?

Niech Ojciec wybaczy nieporadność tego pytania. Bardzo możliwe, że coś tu przeoczyłem albo poplątałem. Liczę na wyrozumiałość dla mojego religijnego analfabetyzmu. Ale przecież również analfabetom można coś wyjaśnić i dlatego odważyłem się napisać.

Skrępował mnie Pan swoją pokorą i muszę się najpierw rozluźnić. Może wobec tego nie wchodźmy na razie na płaszczyznę religijną, ale zastanówmy się nad czysto ludzkimi sposobami pojednania między krzywdzicielem a pokrzywdzonym.

Jeśli kogoś skrzywdziłem, pierwszym moim obowiązkiem w momencie, kiedy moje sumienie zaczyna wracać do przytomności -- jest naprawienie krzywdy. Ale przecież nawet w przypadku krzywdy materialnej nie takie to proste. Załóżmy, że poniesioną stratę udało mi się wyrównać bliźniemu całkowicie i z całą skrupulatnością. Czy zdołam jednak wyrównać ciężkie doznania, jakie przeżył on w związku z tą stratą? Może doznanie tej krzywdy było dla niego czymś w rodzaju trzęsienia ziemi, w którym załamało się jego poczucie bezpieczeństwa, zaufanie do ludzi, wiara w istnienie jakiegoś ładu moralnego na tym świecie? Przypominają się tu słowa świętej królowej Jadwigi, która -- kiedy wieśniacy odzyskali zabrany im bezprawnie dobytek -- przyjęła z ulgą ten sprawiedliwy wyrok, ale zapytała smętnie: "Wrócą się szkody, lecz któż łzy powróci?"

Może jeszcze w wymiarze materialnym zdarzy się czasem całkowite naprawienie krzywdy. Niekiedy można to osiągnąć poprzez zastosowanie obfitszej miary w stosunku do wyrządzonej krzywdy. Ewangeliczny Zacheusz postanowił wszystkim przez siebie pokrzywdzonym oddać poczwórnie (Łk 19,8), inspirując się tu zresztą zaleceniami Starego Testamentu (Wj 21,37; 2 Sm 12,6). Ale jak wyrównać krzywdę, wyrządzoną na przykład plotką lub oszczerstwem? W znanej opowiastce plotkarz otrzymuje polecenie rozprucia poduszki na szczycie wieży, a następnie ma pozbierać całe rozniesione przez wiatr pierze.

Jak naprawić krzywdę, wyrządzoną dziecku, skoro zraniła je ona w samych głębiach jego osobowości? Czy można naprawić krzywdę człowiekowi, który już nie żyje, zwłaszcza jeśli właśnie ta krzywda przyśpieszyła jego śmierć i zwiększyła gorycz jego umierania?

Owszem, trzeba zauważyć również bardziej optymistyczne aspekty w fenomenie naprawiania krzywdy. Zdarzy się czasem tak cudownie, że krzywda stanie się ex post pozytywnym bodźcem do wzajemnego zbratania niedawnego krzywdziciela i pokrzywdzonego. Wielkie to szczęście, jeśli tak się sprawy potoczą, od razu jakoś jasno i radośnie robi się nam na tym Bożym świecie. Ale nawet przy tak pomyślnym obrocie sprawy rzadko się zdarzy, żeby krzywda nie pozostawiła po sobie jakichś śladów, które przysparzają pokrzywdzonemu ciężaru życia. Tylko krzywdy powierzchowne można naprawić całkowicie.

Nie tylko szczerze pokutujący krzywdziciel, również sam pokrzywdzony nie ma mocy -- przy najlepszej nawet woli -- usunąć wszystkich skutków doznanej krzywdy. Mogę, przy Bożej pomocy, z serca wybaczyć krzywdzicielowi, doznanie krzywdy może nawet stać się dla mnie okazją do duchowego postępu. Nie mam jednak takiej władzy, żeby sprawić zniknięcie ran, jakich w wyniku krzywdy doznałem, zwłaszcza jeśli były to rany głębokie. Mogę starać się o to, żeby rany te się nie jątrzyły i nie zatruwały mnie ani innych. Ale jeśli na przykład wskutek czyjegoś karygodnego niedbalstwa utraciłem zdrowie albo umarło mi dziecko, zraniło mnie to zbyt głęboko, żeby można się było rozsądnie spodziewać, iż rana kiedykolwiek zniknie.

A przecież najcięższą ranę zadaje krzywdziciel samemu sobie. To tylko fikcja jest taka, jaką ją człowiek ustanowi, toteż tylko w świecie fikcji zło można czynić bezkarnie. Rzeczywistość ludzkiego ducha podlega równie ścisłym prawom, co nasze ciała. Jeśli złamałem sobie kręgosłup, nie mogę wstać, otrzepać się i pójść dalej, postanawiając tylko być na przyszłość bardziej uważnym. Podobnie jeśli skrzywdziłem bliźniego, nie wystarczy przeprosić -- słowem i czynami -- i powiedzieć mu: "już więcej nie będę". Kto sądzi, że uwolnienie się od grzechu na tym polega, zapewne nie zdaje sobie sprawy z tego, że swoim złym czynem wypaczył własne wnętrze. Chyba że nasze wnętrze jest fikcją, a nie rzeczywistością -- w takim razie nie ma co się kłopotać deprawacją, jakiej uległem wskutek skrzywdzenia drugiego człowieka; wystarczy sobie powiedzieć "stoliczku, nakryj się!", i już moje wnętrze będzie pełne zdrowia, niewinności, prostolinijności i życzliwości dla ludzi. Ale niestety, rzeczywistość jest inna. Jeśli kogoś skrzywdziłem, zadałem sobie w ten sposób ranę, która będzie wymagała leczenia jeszcze długo po moim nawróceniu.

Niech Pan zauważy, że w rozważaniach tych zakładamy stan idealny. Zakładamy, że zarówno krzywdziciel, jak pokrzywdzony robią wszystko, co w ich mocy, żeby usunąć skutki zaistniałej krzywdy. Otóż nawet wówczas nie da się unieważnić zła, które się stało, nie da się nawet zapobiec wszystkim skutkom, które dzisiaj obciążają nas w wyniku tego zła. Nawet wówczas sama sytuacja woła o to, żeby odwoływać się do Bożego miłosierdzia, które jedno może uleczyć i naprawić do końca to, co po ludzku nieodwracalne. A cóż dopiero powiedzieć o takich sytuacjach, kiedy skruszony krzywdziciel nie może ubiegać się o przebaczenie u swojej ofiary, oddzielonej od niego grobem albo nieprzezwyciężalną urazą?

Odpuszczenie grzechu jest czymś więcej niż wybaczeniem krzywdy, przez którą tego grzechu się dopuściłem. Ja mogę krzywdę w miarę możności naprawiać, ty możesz mi ją wybaczyć i bardzo zależy mi na tym, żebyś mi ją wybaczył -- jednak ani ja, ani ty nie jesteśmy w stanie sprawić tego, żeby zrósł mi się moralny kręgosłup, który sobie przetrąciłem, zadając ci krzywdę. Tego może dokonać tylko wszechmocny i miłosierny Bóg. I tylko On może mi wybaczyć tę krzywdę, którą ja Jemu wyrządziłem, postępując tak, jakbym nie był Jego stworzeniem.

Bóg może tego dokonać również wówczas, kiedy mimo szczerego nawrócenia nie jestem w stanie uzyskać od ciebie przebaczenia. Nie otrzymam jednak odpuszczenia grzechu, jeśli nie będzie mi zależało na uzyskaniu twojego przebaczenia albo jeśli nie będę się starał zadanej ci krzywdy jak najpełniej naprawić.

To prawda, może się zdarzyć, że ubieganie się o odpuszczenie grzechów potraktuję jako drogę na skróty, na której będę próbował wymigać się od odpowiedzialności za zadaną ci krzywdę. Jednak w ten sposób nie tylko nie uzyskam odpuszczenia grzechu, ale dodatkowo jeszcze obrażę Pana Boga. On nie chce mnie nawet widzieć przed swoim ołtarzem, dopóki nie pojednam się z bliźnim (Mt 5,23n), tym bardziej więc bezczelnością byłoby prosić Go obłudnie o wybaczenie krzywdy, której wcale nie zamierzam naprawić. Gdybym w taki sposób prosił Boga o odpuszczenie grzechów, znaczyłoby to, że prosiłbym Go o to, żeby przyklasnął moim niegodziwościom albo przynajmniej żeby przymknął na nie oczy.

Wczytując się w Pański list, odnoszę wrażenie, że Pan bez trudu poradziłby sobie sam ze swoim problemem, gdyby udało się Panu nieco przezwyciężyć nazbyt antropomorficzny obraz Boga. Czy można na przykład powiedzieć, że Pan Bóg w jakiejś relacji między dwojgiem ludźmi jest kimś trzecim? Owszem, można, ale jest On zupełnie inaczej kimś trzecim niż człowiek. Drugi człowiek, nawet najbliższy, nigdy nie może być mi równie bliski, jak ja sam sobie, jest to ontycznie niemożliwe. Ponadto drugi człowiek jest zawsze kimś skończonym, usytuowanym w określonym miejscu i czasie, ukształtowanym przez taką a nie inną mentalność, temperament, biografię itp. Otóż Bóg jest Bogiem, jest wszechobecny, niczym nie ograniczony, bliższy mnie i każdemu innemu człowiekowi niż ja sam sobie.

I tylko ten Bóg, Bóg Prawdziwy, ogarnia sobą relację między mną a tobą, również wówczas, kiedy jest to relacja między krzywdzicielem a pokrzywdzonym. Tylko On jeden może tę relację doprowadzić do pozytywnego wypełnienia. Ale właśnie dlatego, że jest On Bogiem i że nas kocha, nie zwalnia On nas od pracy ducha; przeciwnie, zaprasza nas i uzdalnia do czynnego i pozytywnego przekształcenia tej relacji. Zarazem gotów jest dopełnić to dobro, które dzieje się w nas i między nami, w sposób absolutnie przekraczający nasze możliwości.

Toteż jeśli Bóg wybacza człowiekowi grzech, to nawet porównać się tego nie da z wybaczeniem, jakiego człowiek udziela człowiekowi. Ty jesteś tylko człowiekiem. To bardzo wiele, że starasz się krzywdę naprawić, wybaczyć, że usuwasz jej korzenie, a zarazem usiłujesz przeciąć jej konsekwencje. Ale już nic więcej zrobić nie możesz, bo nie przeskoczysz swojej człowieczej skończoności.

Bóg natomiast, który odpuszcza mi grzechy, jest Bogiem nieskończonym i wszechmocnym. Sam rdzeń mojej osoby jest dla Niego nieporównanie łatwiej dostępny niż dla mnie samego. Odpuszczenie grzechów polega na uzdrowieniu tego właśnie centrum mojej osoby -- tego miejsca we mnie, które mnie samemu (a cóż dopiero tobie!) nie jest w pełni dostępne. Jeśli będę wierny miłości, do której zostałem przywrócony przez odpuszczenie grzechów, duchowe zdrowie będzie stopniowo ogarniało mnie całego i zacznę nim promieniować również na zewnątrz.

 

Poszukiwania w wierze: spis treści

 

 

 


początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz