Poszukiwania w wierze
W JAKIM SENSIE BÓG JEST KIMŚ OSOBOWYM?

 

"Mam zbyt wzniosłe pojęcie o Bogu, żeby uznać, że jest On osobą. Wyobrażać Go sobie jako osobę to czynić Go kimś na obraz i podobieństwo człowieka. A przecież nie powinno się przypisywać Bogu naszych ludzkich ograniczeń. Można dopuścić osobowe wyobrażenia Boga u ludzi prostych oraz u początkujących na drodze wiary. Ale ludzie religijnie zaawansowani winni z takimi wyobrażeniami zerwać".

Kiedy człowiekowi, który głosi te poglądy, zwróciłam uwagę na to, że takiego Boga nie sposób kochać ani się do Niego modlić, odpowiedział, że naiwnością jest sądzić, iż Bóg słyszy i rozróżnia każdą z milionów i miliardów modlitw, jakie ludzie codziennie do Niego zanoszą.

Przypominają mi się wspaniałe teksty biblijne, w których syn Syracha wydobywa naiwność wyobrażeń, jakoby -- skoro jest nas na świecie tak wielu -- Bóg nie był w stanie zajmować się każdym z nas poszczególnie:

 
Nie mów: Ukryję się przed Panem
i któż z wysoka o mnie pamiętać będzie?
W wielkim tłumie nie będę rozpoznany
i czymże jest moja dusza w bezmiarze stworzenia? (Syr 16,17)
 

Kilka rozdziałów dalej syn Syracha ostrzega przed naiwnym przypuszczeniem, jakoby Bogu mogło nie starczyć uwagi na zauważenie wszystkich czynów każdego z nas:

 
Człowiek popełniając cudzołóstwo
mówi do swej duszy: Któż na mnie patrzy?
Wokół mnie ciemności, a mury mnie zakrywają,
nikt mnie nie widzi: czego mam się lękać?
Najwyższy nie będzie pamiętał moich grzechów!
-- Tylko oczy ludzkie są postrachem dla niego,

a zapomina, że oczy Pana,
nad słońce dziesięć tysięcy razy jaśniejsze,
patrzą na wszystkie drogi człowieka
i widzą zakątki najbardziej ukryte. (Syr 23,18n)
 

Owszem, autorzy natchnieni bardzo lękają się tego, że nasze modlitwy mogą do Boga nie dotrzeć, toteż w Biblii często słychać błaganie: "niech dojdzie do Ciebie moje wołanie!" Ale jeśli niekiedy tak się zdarza, że nasze modlitwy do Boga nie dochodzą, dzieje się tak nie dlatego, jakoby

 
słuch Jego był tak przytępiony,
by nie mógł usłyszeć.
Lecz wasze winy wykopały przepaść
między wami a waszym Bogiem;
wasze grzechy zasłoniły Mu oblicze
przed wami tak, iż was nie słucha. (Iz 59,1n)
 

Z listu Pani trudno wywnioskować, co rządzi myśleniem owego człowieka o Bogu: intuicja, że nie powinno się przypisywać Bogu naszych ludzkich ograniczeń, czy też decyzja, aby z naszych pojęć na temat Boga wyrzucić to wszystko, na co trudno się zgodzić naszej wyobraźni. Oba te paradygmaty są w jego myśleniu obecne, a przecież wykluczają się one wzajemnie. Myślenie Pani znajomego o Bogu może się rozwinąć w kierunku bardzo pożądanym albo zupełnie fałszywym -- w zależności od tego, która z tych dwóch fundamentalnych intuicji weźmie w nim górę.

Ale ocieram się już chyba o granice przyzwoitości, wypowiadając się na temat sytuacji duchowej osoby trzeciej. Wprawdzie starałem się mówić w taki sposób, żeby dotyczyło to raczej pewnego modelu postawy niż konkretnej osoby, niemniej od tej chwili będę się zastanawiał nad tajemnicą Boga osobowego, nie nawiązując już do poglądów Pani znajomego.

Otóż nasze pojęcia o tym, co to znaczy być osobą, kształtują się w nieustannym odniesieniu do tego, że my sami jesteśmy osobami. Jednakże osoba ludzka jest bytem skończonym. Być osobą -- w przypadku człowieka -- oznacza zawsze również być bytem oddzielonym od całego wszechświata, w tym również od innych bytów osobowych: ja jestem jedynie cząstką wszechbytu. Sądzić zaś, że Bóg jest kimś osobowym jako cząstka wszechbytu, choćby najdoskonalsza, to tyle samo co przenosić Boga Prawdziwego w sferę mitologü, co wyobrażać Go sobie jako jakąś istotę pozaświatową.

Te właśnie intuicje -- jakżeż słuszne! -- prowadzą niektórych ludzi do wyobrażeń panteistycznych oraz do odrzucenia Boga Osobowego. Jakżeż niesłusznie! Ludzie ci podjęli oczyszczanie swoich pojęć o Bogu, ale ich wyobraźnia jakby przestraszyła się i nie pozwala im tego procesu doprowadzić do końca. W rezultacie wyobrażają sobie Boga jako duchową plazmę, wszędzie obecną i bezosobową, która leży u podstaw wszystkiego, co istnieje, i która wyznacza człowiekowi kierunek duchowej drogi.

Nie zauważają, że zdegradowali w ten sposób Boga Prawdziwego do poziomu zasady kosmologicznej, człowiek zaś traci wówczas podstawy do wiary, iż pojawił się na tej ziemi z Jego miłości. Co więcej -- jeśli Bóg nie jest osobowy, to nasze bycie osobami jest kaprysem natury, który zaistniał -- nie wiadomo po co -- w wyniku koniecznego toczenia się bezosobowych praw bytu i równie bezsensownie zaniknie.

Nie da się jednocześnie odrzucać prawdy o Bogu osobowym i nie przyjmować płynących stąd konsekwencji. Jeśli zaś nie ma Boga osobowego, to wszelkie oazy sensu, jakim udało się wyrosnąć z bezosobowej nieskończoności, prędzej czy później zostaną pochłonięte przez ostateczny bezsens. Z tego właśnie powodu gwałtownie przeklinał zwolenników takiej filozofii Boga Zygmunt Krasiński -- tym gwałtowniej, że przez jakiś czas sam podzielał ich teorie:

"Oni chcą, by materia i duch jedno były; by zewnątrz świata, by za naturą nic już nie było, by organizm świata był Bogiem żyjącym na ciągłej przemianie, na ustawicznym umieraniu cząstek swoich. Przeklęci, przeklęci -- oni mnie pozbawili na czas długi uczucia piękności. A jeżeli to prawdą, żeśmy błaznami dni kilku, a potem prochem, gazem, infuzoriami idącymi się zrosnąć w jakie inne błazeństwo organiczne? A jeśli prawdą, że świat tylko nieśmiertelny, a wszystka cząstka jego śmiertelna, bez wiecznej indywidualności? Jeśli Bóg to otchłań tylko przemian bez końca, to wieczność śmierci i urodzin, to łańcuch nieskończony o pryskających ogniwach, to ocean, w którym każda fala wspina się, by kształt dostać, i opada natychmiast bez kształtu?" (List 31 do Konstantego Gaszyńskiego z 9 lutego 1836) "Tak, panteizm jest to rozpacz wyrozumowana, panteizm zatruł mi wiele wiar i dlatego, proszę Ciebie, nie ufaj jemu; czekaj lepiej w niepewności zgonu, niż żebyś miał uwierzyć w tak okropną i suchą pewność" (List 35 z 12 czerwca 1836).

Mentalność współczesna jest jednak podejrzliwa. Czy Krasiński -- pytamy natychmiast -- nie myśli tu życzeniowo? Zgoda, że jeśli Bóg jest bezosobowy, to nie ma miejsca na nieśmiertelność ani na żaden sens ostateczny. Zgoda, że w człowieku -- a przynajmniej w niektórych ludziach -- jest pragnienie nieśmiertelności. Ale z tego nie wynika jeszcze, że Bóg naprawdę jest osobowy, zaś człowiek zachowa na zawsze swą odrębność i niepowtarzalność.

Przypatrzmy się jednak nie temu, co byśmy chcieli, ale temu, co jest. Otóż wielu z nas nosi w sobie intuicję życia nieautentycznego, powierzchownego, oraz życia autentycznego, głęboko wkorzenionego w rzeczywistość. Intuicję tę mają często również ci spośród nas, którzy sami żyją niestety powierzchownie. I tak dziwnie się składa, iż powierzchowne życie zawsze polega na tym, że człowiek żyje, "jak to mu samo leci" a jego postępki stanowią wypadkową unoszących go chętek i namiętności. Człowiek powierzchowny nie jest zresztą przeciwnikiem dobra. Niekiedy ogarnia go życzliwość do całej wręcz ludzkości, trudno mu tylko kochać konkretnego człowieka.

Dlaczego jest właśnie tak? Dlaczego tak się dzieje, iż nasze życie zyskuje na autentyczności poprzez postawę rozumną, poprzez to, że jestem panem samego siebie, poprzez miłość okazywaną konkretnym ludziom?

Spójrzmy uważnie na ten potrójny prymat w naszym życiu: na prymat rozumu nad materią, prymat wolności nad koniecznością, prymat tego, co konkretne, nad tym, co powszechne. Czyż nie świadczy to o naszym pochodzeniu od Kogoś Osobowego? Gdyby ostatecznym fundamentem rzeczywistości była jakaś transcendencja bezosobowa, rzeczywistość przedstawiałaby się zupełnie inaczej -- nasza rozumność, wolność i miłość w ostatecznym wymiarze byłyby czymś złudnym.

Wydaje się, że odsłoniliśmy w ten sposób główną przyczynę naszych zarówno mitologicznych, jak panteistycznych wyobrażeń o Bogu. Po prostu im mniej autentyzmu w naszej rozumności, wolności i miłości, tym trudniej jest nam wierzyć autentycznie w Boga Prawdziwego. Krótko mówiąc: pytanie, czy Bóg jest kimś osobowym, powinno się zgłębiać nie tylko teoretycznie, ale przede wszystkim przez całe swoje bycie osobą w wymiarze intelektualnym, moralnym i religijnym.

Kim jednak jest Bóg Prawdziwy, skoro nie jest On najdoskonalszą cząstką wszechbytu ani jakąś istotą pozaświatową, ale też nie jest bezosobową duchową plazmą, przenikającą i podtrzymującą wszystko, co istnieje? Jako chrześcijanie, odpowiedzi na takie pytania szukamy przede wszystkim w Piśmie Świętym.

"W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy" (Dz 17,38) -- a więc nie jest On istotą pozaświatową. Zarazem jednak, jak modli się Salomon w dniu konsekracji Świątyni, "niebo i niebiosa najwyższe nie mogą Cię objąć" (1 Krl 8,27) -- a więc Wszechobecny jest zarazem transcendentny wobec wszystkiego, co stworzył. Bóg jest oddzielony od stworzenia przepaścią swojej nieskończoności: "O głębokości bogactw, mądrości i wiedzy Boga! Jakże niezbadane są Jego wyroki i nie do wyśledzenia Jego drogi!" (Rz 11,33) A przecież jest On bliższy stworzeniu niż ono samo sobie: "Jeszcze nie mam słowa na języku, a Ty, Panie, już znasz je w całości. Ty ogarniasz mnie zewsząd i kładziesz na mnie swą rękę" (Ps 139,4n). Co więcej, "sama ciemność nie jest ciemna dla Ciebie!" (Ps 139,12)

O tej transcendentnej wszechobecności Boga oraz o Jego immanentnej odrębności od stworzeń trafnie pisał Krasiński: "my, choć wolni, jednak nie zewnątrz Niego, ale w Nim samym żyjem. On wszystko oblewa, On wszystkim, a zarazem sobą! On nie żadną cząstką, jak każden z nas -- cokolwiek się stanie, to w Nim się staje, On już wyżej, On już dalej, On głębiej od tego!" (List 344 do Delfiny Potockiej z 22 maja 1844)

Przede wszystkim jednak Bóg kocha. "Miłujesz wszystkie stworzenia i żadnym się nie brzydzisz. Bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił" (Mdr 11,24). Tę swoją miłość Bóg posunął dosłownie do szaleństwa: "Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" (J 3,16). Ta prawda o Bogu stanowi dla nas nieustanne wezwanie: "Umiłowani, miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga, a każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością. W tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu. W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy. Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować" (1 J 4,7-11).

Zatem nie ma co do tego wątpliwości: Nie można być chrześcijaninem, nie wierząc w Boga osobowego.

 

Poszukiwania w wierze: spis treści

 

 

 


początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz