INDEKS KSIĄG ZAKAZANYCH |
|
Kościół angażuje się dzisiaj w obronie praw człowieka. Ale były, czasy, kiedy Kościół gwałcił prawa człowieka, przeszkadzał powstawaniu i rozprzestrzenianiu wolnej myśli. W końcu nie da się ukryć, że przez całe wieki obowiązywał w Kościele indeks ksiąg zakazanych i każdy, kto by się ośmielił czytać lub nawet posiadać jakąś książkę, znajdującą się na indeksie, podlegał ekskomunice. Zmusił mnie Pan do podjęcia problemu, którym się nigdy nie zajmowałem. Pierwszą
rzeczą, jaką zrobiłem, było odszukanie oficjalnych dokumentów Stolicy Apostolskiej na
temat indeksu. Najważniejsze to bulla Piusa IV Dominici gregis custodiae z 24 marca 1564,
ustanawiająca -- w ramach realizacji uchwał Soboru Trydenckiego -- indeks ksiąg
zakazanych; dokument Benedykta XIV Sollicita ac provida z 23 lipca 1753, wydany w celu
ukrócenia nadużyć cenzury kościelnej; i wreszcie dokument Leona XIII Officiorum ac
munerum ze stycznia 1897, łagodzący nieco prawa dotyczące indeksu. I muszę się
przyznać do jednego. Wiele mam do czynienia z dawnymi tekstami religijnymi, odkrywanie
tożsamości wiary katolickiej poprzez wieki jest nieustanną fascynacją mego życia;
często w autorach dawnych tekstów rozpoznaję ludzi mi bliskich, którzy już wiele
wieków temu głosili prawdę, do której ja obecnie dochodzę z takim nieraz trudem.
Otóż nie takie uczucia towarzyszyły mojej lekturze wymienionych dokumentów papieskich.
Teksty te odbierałem przede wszystkim jako obce, pochodzące z zupełnie innej epoki,
które równie trudno zrozumieć, jak się z nimi zgodzić. Może jeszcze tylko niektóre
teksty, pisane przez katolików w latach trzydziestych, napełniają mnie podobnym
poczuciem obcości. W tekstach tych zakazuje się katolikom czytania i przechowywania
trzech rodzajów książek. Po pierwsze, książek, które podważają prawdy wiary
katolickiej, czyli -- jak to się wówczas mówiło -- książek heretyckich. Po wtóre,
książek pornograficznych. I po trzecie -- o tym najmniej się pamięta -- wszelkiego
rodzaju książek wróżbiarskich i magicznych. We wspomnianej bulli Piusa IV ten trzeci
rodzaj książek opisany jest z drobiazgową wręcz szczegółowością: "Należy
całkowicie odrzucić wszelkie książki i pisma zajmujące się geomancją, hydromancją,
aeromancją, piromancją, onejromancją, chiromancją, nekromancją, a również te, w
których znajdują się przepowiednie, czary, wróżby, wyrocznie, zaklęcia magiczne.
Biskupi zaś niech starannie czuwają nad tym, aby nie były czytane ani posiadane
książki, traktaty, tablice astrologiczne, których autorzy ośmielają się twierdzić,
że na pewno stanie się coś, co podlega przygodnym kolejom przyszłości lub co wynika z
przypadku albo z działań zależnych od ludzkiej woli". Sam sobie stawiam pytanie:
Dlaczego mentalność, która stworzyła indeks, jest mi tak obca? Jeśli książka szerzy
zło, to czy nie wolno przed nią ostrzegać? Czyż nasze poczucie wolności jest
obrażone tym, że nie da się w naszym kraju legalnie opublikować tekstów,
zachwalających narkotyki? A co do tekstów religijnych: czyż już Ojcowie Kościoła nie
przestrzegali wiernych przed książkami, burzącymi wiarę? Dlaczego inwektywy Ojców
Kościoła na książki heretyków nie budzą we mnie na ogół wielkich sprzeciwów, a
wstydzę się tego, że przez cztery wieki istniała w Kościele taka instytucja jak
indeks ksiąg zakazanych? Jedno wydaje się nie podlegać dyskusji: Na temat sensu i
bezsensu tej instytucji trzeba pomyśleć, trzeba przezwyciężać w sobie ten odruch
warunkowy, jaki bezwiednie pojawia się w przeciętnym mieszkańcu współczesnej Europy
na samo słowo "indeks ksiąg zakazanych". Słowo to bowiem niemal automatycznie
budzi następujące skojarzenia: prześladowania wolnego słowa, zakaz myślenia, poglądy
pod jeden sznureczek itp. A to chyba nie jest takie proste. Sądzę, że instytucja
indeksu powstała jako nieuprawniona konkretyzacja dwóch następujących prawd, które --
moim zdaniem -- są ponadczasowe i obowiązują również dzisiaj. Po pierwsze, nie jest
rzeczą obojętną dla naszego duchowego życia to, czym się człowiek interesuje i na
jakie pouczenia się otwiera. Po wtóre, obowiązkiem pasterzy jest przestrzegać i
chronić wiernych przed tekstami, które mogą przynieść duchową szkodę. Tę drugą
prawdę przypomniała Kongregacja Nauki Wiary w dokumencie z 19 marca 1975, który to
dokument -- muszę się przyznać -- przyjąłem z wewnętrzną aprobatą, a nawet
satysfakcją. "Aby zachować i strzec integralności prawd wiary i obyczajów -- że
zacytuję istotny jego fragment -- pasterze Kościoła mają obowiązek i prawo czuwania
nad tym, żeby wydawane teksty nie przyczyniały szkody wierze ani obyczajom wiernych
Chrystusa. Toteż niech domagają się, aby książki dotyczące wiary i obyczajów były
poddawane ich uprzedniej aprobacie. Niech też przestrzegają przed książkami i pismami,
które uderzają w prawdziwą wiarę lub w dobre obyczaje." Dlaczego takie
postawienie sprawy uważam za słuszne? Bo Kościół ma prawo do tego, żeby w jego
imieniu nie głoszono nauk mu obcych. Niebezpieczeństwo takie istnieje zwłaszcza
wówczas, kiedy głosicielem nauki obcej Kościołowi jest ksiądz, a więc osoba, co do
której wierni mają prawo przypuszczać, że głoszona przez niego nauka co najmniej nie
jest przeciwna nauce Kościoła. Podobnie dzieje się wówczas, kiedy poglądy niezgodne z
nauką Kościoła głoszone są w pismach i wydawnictwach katolickich. Odmawiać pasterzom
Kościoła prawa do czuwania nad tym, co jest głoszone w imieniu Kościoła, to znaczy
kwestionować prawo Kościoła do własnej tożsamości. Z tego samego powodu nie można
Kościołowi odmawiać prawa do zajmowania swego stanowiska wobec poglądów głoszonych
poza Kościołem, a dotyczących wiary i obyczajów. Może jeszcze bardziej doniosła jest
pierwsza z wymienionych wyżej prawd: że nie jest obojętne, z jakich źródeł czerpiemy
pokarm dla naszej duszy. "Kto się dotyka smoły, ten się pobrudzi -- przestrzega
Księga Syracha (13,1n) -- a kto z pysznym przestaje, do niego się upodobni. (...) Cóż
za towarzystwo może mieć garnek gliniany z metalowym kotłem? Gdy ten uderzy, skruszy
tamtego". Myli się człowiek -- choćby skądinąd był mocną osobowością --
jeśli sądzi, że jest odporny na wszelkie złe wpływy. Dobrze jest zastanowić się
czasem, czym żywię moją duszę, a zwłaszcza czy nie jest to dla niej szkodliwe. Tylko
nie daj Boże postulatów tych zrozumieć ciasno i czysto materialnie. Właśnie to
doprowadziło do stworzenia indeksu ksiąg zakazanych. Jednak to co innego powiedzieć
człowiekowi: Lepiej unikaj na razie tego rodzaju książek, bo nie jesteś jeszcze
dostatecznie utwierdzony i mogą się one okazać metalowym kotłem, który rozbije
gliniane naczynie twojej wiary lub twojej postawy moralnej; a co innego powiedzieć: Nie
wolno ci takich książek czytać pod karą ekskomuniki. Ta druga postawa jakby z góry
zakłada, że kręgosłup duchowy pojawia się w ludziach rzadko i trzeba raczej
dostarczyć każdemu ślimaczej muszli, żeby miał w czym przechowywać otrzymaną od
Boga prawdę. Cechuje tę postawę brak zaufania do człowieka (a może w jakimś
historycznym momencie usprawiedliwiony? Karol Libelt, broniąc wolności słowa,
przyznawał, że początkowo trzeba "postępować z narodem jak z dzieckiem, któremu
niejedno trzeba wyjąć z ręki, by sobie szkody nie zrobiło". Czy jednak Libelt
miał tu rację?) Co jednak najbardziej niepokojące w tej postawie, to ostre i jakby
uprzedzające Sąd Ostateczny oddzielanie prawdy i fałszu, swoich i wrogów. Tymczasem
nasza wiara w to, że święty Kościół katolicki naucza integralnej i nieskażonej
prawdy na życie wieczne, nie może zamykać nam oczu na ten fakt oczywisty, że choć
wyznajemy integralną i nieskażoną naukę Chrystusa, to przecież podatni jesteśmy na
jednostronność, płyciznę, a nawet wypaczenie. Co więcej, wiara nasza staje się
wysoce podejrzana, jeśli nie staramy się oczyszczać, pogłębiać i rozwijać. A dalej:
herezja jest wprawdzie zawsze herezją, ale człowiek ją wyznający jest naszym bliźnim,
który często wyznaje swoje poglądy w dobrej woli. Ponadto: herezja zarówno w wierze,
jak w moralności odsłania zwykle jakąś rzeczywistą słabość w aktualnym nauczaniu
Kościoła, toteż również dla dobra Kościoła pożytecznie jest przypatrywać się
uważnie nowo powstającym odstępstwom od wiary i od przykazań Bożych. Mentalność,
która potrzebuje indeksu ksiąg zakazanych, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego
wszystkiego. Może gdyby do badania instytucji indeksu wziął się jakiś nieuprzedzony
historyk, znalazłby w niej jakiś sens pozytywny. Ja ze swoim zdrowym rozsądkiem,
zanurzonym w XX wieku, nie umiem jej usprawiedliwić. Co do jednego wszakże nie mam
wątpliwości: że powstała ona z autentycznej troski pasterskiej, a jej promotorzy
starali się nie zapominać o tym, iż pierwszą regułą, jaką rządzi się Kościół,
jest Ewangelia. We wspomnianej bulli Benedykta XIV znajduje się na przykład
następujące pouczenie, w jakim duchu należy oceniać książki podejrzane, aby ich zbyt
łatwo nie umieszczać na indeksie: "Święty Tomasz z Akwinu, który napisał tyle
bezcennych dzieł, zwalcza wprawdzie różne opinie filozofów i teologów, jeśli do ich
odrzucenia przynaglała go prawda. Wszystko jednak, co zasługiwało u nich na pochwałę,
ten wielki Doktor cudownie wydobywa. Żadnego przeciwnika nie lekceważy, nie szydzi z
niego ani go nie przeinacza, ale wszystkich traktuje z szacunkiem i łagodnością. Jeśli
w ich wypowiedziach było coś bardzo ostrego, dwuznacznego lub niejasnego, wyjaśniał to
życzliwie i z wyrozumiałością, łagodził i porządkował. Jeśli zaś sprawa religii
i wiary wymagała tego, aby ich stanowisko odrzucić i skrytykować, czynił to z takim
umiarem, że na jednakową pochwalę zasługuje sposób, w jaki się od nich różnił,
jak sposób, w jaki wyznawał prawdę katolicką" (Sollicita ac provida, nr 24).
Zarzuci Pan może, że często jednak umieszczano różne książki na indeksie w sposób
pochopny. Ależ tak! Bo niestety -- powtarzam to raz jeszcze -- sama instytucja indeksu
wydaje się nieporozumieniem. Z dziełem Kopernika nie było na szczęście aż tak źle,
jak się niekiedy zarzuca.1 Faktem jest jednak, że w ciągu czterech stuleci istnienia
indeksu nieraz zdarzało się, że umieszczano na nim dzieła wielkiej literatury i
wybitne osiągnięcia humanistyki. Gdyby ktoś chciał z tego szydzić, w dawnych
indeksach ksiąg zakazanych znajdzie materiału aż nadto. Ale moim zdaniem fakty te
odzwierciedlają raczej dramat ówczesnego Kościoła, częstokroć odrzucanego i
zwalczanego przez wielkich tego świata, między innymi przez wielkich twórców kultury
-- i broniącego się w taki sposób, że to go jeszcze bardziej wypychało poza główny
nurt kultury europejskiej. Indeks ksiąg zakazanych wydaje się tematem, który dopiero
czeka na swojego wielkiego historyka. Jeden szczegół z historii indeksu dał mi wiele do
myślenia. Mianowicie indeks początkowo obowiązywał nawet biskupów i kardynałów.
Musieli oni, na równi ze wszystkimi, ubiegać się o zezwolenie Stolicy Apostolskiej na
czytanie dzieł, które się na nim znajdowały. Jak to wytłumaczyć? Przecież
wydawałoby się, że pasterzy powinna Stolica Apostolska jeszcze przynaglać do tego,
żeby poznawali u samych źródeł idee wrogie wierze katolickiej. Ale tu właśnie skupia
się jakby w soczewce istotna inność mentalności, która stworzyła indeks, w stosunku
do naszej mentalności. To była mentalność, która z całą świadomością -- zarówno
po stronie katolickiej, jak protestanckiej -- budowała Europę według zasady cuius
regio, eius religio. Wiara była traktowana przede wszystkim jako dobro społeczne,
którego protestanci bronili między innymi przez karę śmierci za uczestnictwo we Mszy,
katolicy zaś przez inkwizycję i indeks. Pojęcie i potrzeba wolności słowa, wyznania
itp. dopiero się wówczas rodziły; Erich Fromm powiedziałby może, iż były to bóle
narodzin do wolności i należy je oceniać inaczej niż działania, mające na celu
odebranie wolności tym, którzy już się do niej "urodzili". Inaczej mówiąc,
sens instytucji indeksu zmieniał się w trakcie jej istnienia. Dopiero w miarę upływu
lat instytucja ta coraz bardziej obrażała wzrastającą świadomość praw ludzkich.
Coraz bardziej dostrzegano główne nieporozumienie, z którego wyrosła sama idea
indeksu, a było nim pomieszanie porządku prawnego z porządkiem moralnym. Bo prawo w
zasadzie nie powinno wchodzić w te rejony, w których dokonuje się kształtowanie postaw
moralnych. W czasach, kiedy ustanawiano indeks, niezupełnie jeszcze zdawano sobie z tego
sprawę. Dzisiaj popełniamy błąd odwrotny. Wydaje się nam, że to, co czytamy i co
oglądamy, jest moralnie równie obojętne, jak to, co jest obojętne w porządku prawnym.
Osobiście mam wątpliwości, czy wolno mi czytać teksty i oglądać filmy, które
wprowadzają chaos do mojej duszy, skłaniają do złego, oddalają od Boga. Wiem, że
łatwo wyszydzić te moje wątpliwości. Wiem również, że należy tu zachować jak
najwięcej zdrowego rozsądku. Trudno jednak odmówić racji greckiemu poecie Menandrowi,
cytowanemu -- rzadki to przypadek! -- w Piśmie Świętym, który zauważył rzecz
zupełnie banalną, że mianowicie "wskutek złych rozmów psują się dobre
obyczaje" (1 Kor 15,33). Po prostu tak już jest i tego nie zmienimy, że umysł nasz
i serce nasiąkają tym, czym je żywimy.
1 Por. T. Pawluk, "Na marginesie klauzuli kościelnego urzędu cenzorskiego dotyczącej dzieła Mikołaja Kopernika", Studia Warmińskie 9/1972, s. 231-259; tenże, "Niektóre aspekty negatywnego ustosunkowania się kościelnego urzędu cenzorskiego do dzieła Mikołaja Kopernika", Prawo Kanoniczne 16/1973, nr 3-4, s. 7-26.
|
Pytania nieobojętne: spis treści
|
początek strony (c) 1996-1998 Mateusz |