PROBLEM PACYFIZMU |
|
Otóż spróbujmy przełożyć przedstawiony przez Was problem na sytuację
miniaturową. Wyobraźmy sobie, że do przedszkola wtargnął jakiś szaleniec, który
zabija dzieci. Tylko użycie przemocy może je uratować. Czy ktoś o zdrowych zmysłach
powie wówczas, że byłoby to naruszeniem prawa moralnego? Przeciwnie, haniebnie
zachowałby się człowiek, który pod pozorem wstrętu do przemocy bezczynnie
przypatrywałby się dokonującej się tragedii. Albo gdyby, zamiast natychmiast działać
w obronie dzieci, próbował perswadować szaleńcowi, aby ten zaniechał swoich
straszliwych działań. Zatem postawmy sobie pytanie: Czy w takim przypadku przykazanie
"Nie zabijaj" ulega zawieszeniu? Otóż nie. Nawet w takim przypadku należy
dążyć raczej do unieszkodliwienia złoczyńcy niż do jego zabicia.1 Pierwszym celem
działania byłoby wówczas -- to chyba oczywiste -- ratowanie zagrożonych dzieci. Gdyby
zaś tak się zdarzyło, że w wyniku naszej interwencji ów szaleniec utraciłby życie,
przeżylibyśmy to jako nasz osobisty dramat, a zarazem jako bolesny dowód, że w naszej
ludzkiej rzeczywistości wciąż jeszcze istnieją otchłanie mroków, nie
prześwietlonych Bożą obecnością. Sąd oczywiście by nas uniewinnił, nawet
spowiednik tłumaczyłby nam, że przecież postąpiliśmy właściwie, bo nie wolno było
bezczynnie patrzeć na zabijanie niewinnych -- my jednak czulibyśmy się okropnie i
błagalibyśmy Boga o wybaczenie, a ów szaleniec mógł nawet nie wiedzieć, co czyni.
Takie mniej więcej rozumowanie stało za teorią tak zwanej wojny sprawiedliwej. O
słabych stronach tej teorii za chwilę. Najpierw może przedstawmy samą teorię, bo
odegrała ona bardzo pozytywną rolę w moralnym rozwoju Europy. Hiszpański dominikanin,
św. Rajmund z Pennafort (+ 1275), określił, w swojej Sumie dla spowiedników, pięć
warunków, które muszą być spełnione, aby można było uznać wojnę za sprawiedliwą:
1. Nigdy celem wojny nie może być zabijanie nieprzyjaciół, walczyć wolno jedynie w
obronie zagrożonego życia, wolności lub własności, 2. W wojnie należy odrzucić
wszelkiego ducha zemsty, nienawiści i chciwości, 3. Dążyć należy do jak najszybszego
przywrócenia pokoju, 4. Decyzję o wojnie podejmować może jedynie monarcha, 5. Nie
wolno angażować do walki kobiet, dzieci ani duchownych. Postulatom tym, zwłaszcza
niektórym, łatwo zarzucić obłudę. Faktem jest jednak, że utemperowały one znacznie
obyczaje wojenne w Europie. I tak kodeks rycerski zakazywał zabijać nieprzyjaciela,
jeśli można go wziąć do niewoli; za czyn haniebny uznano dobijanie rannych i znęcanie
się nad jeńcami. Praktycznie zanikły pustoszące wczesnośredniowieczną Europę wojny
prywatne, zaś obyczaj zemsty rodowej zachował się jedynie na Korsyce i może jeszcze na
jakiejś jednej wyspie. Szczególnie zaś spektakularnym świadectwem, że wojna
sprawiedliwa nie musi prowadzić do nienawiści, były uroczystości ku czci bohaterów
rosyjskich, urządzone w powstańczej Warszawie 25 stycznia 1831, które przerodziły się
w programowe później manifestowanie polskiej życzliwości dla Rosjan. Bezprecedensowy
chyba to fakt, żeby strona walcząca ostentacyjnie okazywała życzliwość narodowi, z
którego państwem była w stanie wojny. Największym złem, jakie wynikało z teorii tak
zwanej wojny sprawiedliwej, było uśpienie sumienia. Ludzie uznali jako coś
bezdyskusyjnego i nie budzącego niepokoju, że wojna sprawiedliwa jest dopuszczalna. Lecz
to nie takie proste. Zagubiono charakterystyczne dla Ewangelii napięcie, zawarte w
chrześcijańskiej odpowiedzi na pytanie, czy zdarzają się sytuacje, gdy wolno uciec
się do zastosowania przemocy. Właśnie, jak na to pytanie odpowiada Ewangelia? Otóż z
jednej strony, Ewangelia nie potępia służby wojskowej. Żołnierze otrzymali jedynie
następujący nakaz: "Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz
poprzestajcie na swym żołdzie" (Łk 3,14). Co więcej, pierwszy w dziejach poganin,
który został ochrzczony, był żołnierzem i wcale nie zażądano od niego zmiany zawodu
(Dz 10-11). Z drugiej jednak strony, w sprawie używania przemocy Pan Jezus sformułował
program zaiste maksymalistyczny: "Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto
uderzy w prawy policzek, nadstaw mu jeszcze drugi" (Mt 5,39). Ludzie lubią logikę,
każde niedomknięcie w obrazie świata nas drażni. Ponieważ zaś ewangeliczna nauka o
stosowaniu przemocy może wydawać się teoretycznie niespójna, natychmiast ją
ulogiczniamy. Dawniej ulogiczniono ją w teorii tak zwanej wojny sprawiedliwej do tego
stopnia, że sam obyczaj wojowania przestał niepokoić chrześcijan. Dzisiaj próbuje
się ją ulogicznić w teorii radykalnego pacyfizmu. Jakoś trudno nam zrozumieć, że
Ewangelia zwrócona jest do ludzi żyjących w realnym świecie, w którym grzech ciągle
jeszcze ma tyle do powiedzenia, ale zarazem celem orędzia ewangelicznego jest przemiana
tego świata w Królestwo Boże. Nie wolno nam małodusznie pogodzić się ze złem,
które wydaje się nie do wykorzenienia, ale nie wolno nam również zapominać o tym, że
zło jest jednak faktem. Co konkretnie znaczą dwa ostatnie zdania? Spróbuję to pokazać
na dwóch przykładach. Przypomnijmy sobie plagę średniowiecznych traktów handlowych,
rozbójników. Odmawianie państwu uprawnień do zastosowania przeciwko nim przemocy
świadczyłoby zarówno o braku zdrowego rozsądku, jak o pysznym roszczeniu do bycia
bardziej ewangelicznym niż słowo Boże, które wyraźnie powiada, że władza "nie
na próżno nosi miecz" (Rz 13,4). Jednak z drugiej strony legendy średniowieczne i
żywoty świętych pełne są powiastek o nawróceniach, dokonywanych wśród
rozbójników przez mężów Bożych. Jako drugi przykład podam najpiękniejszy
pacyfistyczny tekst starochrześcijański, akta męczeństwa św. Maksymiliana. Młody,
dwudziestoletni Maksymilian, wezwany przed komisję poborową, odmawia przyjęcia munduru
i złożenia przysięgi, gdyż "mnie w wojsku służyć nie wolno, bo jestem
chrześcijaninem". Na to Dion prokonsul: "W prześwietnym orszaku panów naszych
Dioklecjana i Maksymiliana, Konstancjusza i Maksyma znajdują się żołnierze
chrześcijańscy i pełnią służbę wojskową". Zaś Maksymilian: "Oni sami
wiedzą, co im wypada. Ja wszelako jestem chrześcijaninem i nie mogę czynić
złego."2 Maksymilianowi więc nawet na myśl nie przyjdzie potępiać wojsko albo
tych współwyznawców, którzy w nim służą. On chce jedynie złożyć osobiste
świadectwo, że nie czuje się uprawniony do używania przemocy. Wolał utracić życie
niż postąpić wbrew sumieniu. Istnieją bowiem dwa rodzaje pacyfizmu, pacyfizm
tchórzów i pacyfizm ludzi duchowych. Pierwszy wynika ze zwierzęcego strachu w obliczu
zagrożenia. Tacy pacyfiści chcą za wszelką cenę uniknąć cierpienia, własnego
oczywiście: gotowi są innych wystawić niesprawiedliwie na większe jeszcze cierpienia,
byleby nie cierpieć samemu. Nie liczy się dla nich sprawiedliwość, nie dbają o swoją
ludzką i narodową godność, ich dogmatem jest często zwierzęcy egoizm. Powodowani tym
egoizmem, nie lękają się stosować przemocy wobec słabszego, oszczerstw i łamania
sumień. Dzieckiem tego pacyfizmu był między innymi traktat monachijski w roku 1938.
Niemoralność tego pacyfizmu zdemaskował już w roku 1934 Henryk Elzenberg w znakomitym
artykule pt. "Ahimsa i pacyfizm" (Próby kontaktu, Kraków 1966). Na szczęście
jednak jest jeszcze inny pacyfizm: dla którego odmowa stosowania przemocy nieodłączna
jest od sprawiedliwości i gotowości poświęcenia się dla innych. Najwyższym wzorem
tej postawy jest Pan nasz, Jezus Chrystus: "Schowaj swój miecz do pochwy, bo
wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną. Czy myślisz, że nie mógłbym
prosić Ojca mojego, a zaraz postawiłby mi więcej niż dwanaście zastępów
aniołów?" (Mt 26,52n) Różnicę między obu tymi pacyfizmami znakomicie można
zobaczyć na następującym przykładzie, opisanym nie pamiętam już przez kogo, być
może przez Gandhiego, choć nie jestem tego pewien: Wyobraźmy sobie, że silniejszy bije
słabszego. Na sytuację tę można zareagować w trojaki sposób. Ktoś oddali się
szybko od tego miejsca i jeszcze usprawiedliwi się obłudnie, że on jest przeciwny
używaniu przemocy. Ktoś inny pobiegnie szybko bronić słabszego i przywołać
silniejszego do porządku. Jednak jest jeszcze możliwość trzecia, najtrudniejsza: wbiec
bezbronnie pomiędzy nich, tak że silniejszy nie może już bić słabszego, ale jeśli
się nie opamięta, to zacznie bić mnie. Otóż postawa pierwsza, to znaczy pacyfizm
obłudny, jest całkowicie niemoralna. Trzeba jednak być bardzo mocnym duchowo, żeby
zdobyć się na postawę trzecią. Niekiedy możliwość takiego zachowania się w ogóle
przekracza wyobraźnię całego społeczeństwa. W każdym razie, jeśli nie stać mnie na
zachowanie się w sposób trzeci, powinienem zachować się przynajmniej w sposób drugi.
Ideałem jest jednak postawa trzecia. I w tym napięciu między postawą drugą i
trzecią, w napięciu zwróconym ku postawie trzeciej, dokonuje się prawdziwy postęp
moralności. Ufam, że w powyższych rozważaniach znajdziecie Państwo przesłanki do
tego, aby jednak nie odrzucać pochopnie dotychczasowej czci dla tych wszystkich, którzy
walczyli o wolność ojczyzny. Nasze powstania narodowe świadczyły jednak o tym, że
jako naród nie zajęliśmy pierwszej z omawianych postaw, postawy zdrady wobec
zagrożonych i deptanych wartości duchowych. Nie były one samym tylko zrywem zbrojnym;
cały naród zdobywał się wówczas na ogromny wysiłek duchowy. Wystarczy uprzytomnić
sobie ogrom szlachetności i poświęcenia, których dowody złożyli zarówno podczas
kolejnych powstań, jak po ich upadku zesłańcy syberyjscy i skazani na śmierć,
osierocone żony i dzieci, a w gruncie rzeczy ogromna większość polskiego
społeczeństwa.
1 Nie podejmuję tutaj bardzo trudnego pytania o moralną dopuszczalność kary
śmierci. Próbowałem je podjąć w artykule: "Religijne refleksje na temat kary
śmierci", Więź, 12/1974, s. 38-46.
|
Pytania nieobojętne: spis treści
|
początek strony (c) 1996-1998 Mateusz |