MORALNE IMPLIKACJE PRZELUDNIENIA |
|
Ufam jednak, iż nie ma Pan takiego nastawienia, że w dyskusji musi Pan zawsze zwyciężyć. W dyskusji niekoniecznie zwycięża ten, kto ma rację, często ten, kto jest bardziej inteligentny lub zebrał więcej argumentów na korzyść swojego stanowiska. Prawda czasem w dyskusji przegrywa, a przecież nie przestaje być prawdą. Niekiedy zaś bardziej przybliża do prawdy wspólne jej poszukiwanie niż ścieranie się przeciwstawnych stanowisk. Zwłaszcza kiedy podejmujemy pytania ostateczne, czymś najważniejszym wydaje się samemu zobaczyć i umieć innym okazać te wymiary rzeczywistości, w które wprowadza wiara, i ten świat wartości, na który otwiera nas życie według zasad etyki. Zapewne to miał na myśli Apostoł Paweł, kiedy o swoim nauczaniu mówił tak oto: "A mowa moja i moje głoszenie nauki nie miały nic z uwodzących przekonywaniem słów mądrości, lecz były ukazywaniem ducha i mocy" (1 Kor 2,4). Zaczynam z takim namaszczeniem, bo nie chciałbym nastawić się w tym liście na podawanie argumentów. Chciałbym przyjrzeć się nieco temu trudnemu problemowi i nie pomijać także takich spojrzeń, z jakich nie wynika może żaden argument, a jakie jednak zwiększają rozeznanie w przedmiocie. Spotkałem się kiedyś -- nie pamiętam już: może u Machiavellego, może u któregoś z filozofów Oświecenia -- ze zdumiewającą refleksją na temat wojny. Autor ten wierzył jeszcze w dobre skutki puszczania krwi, rozpowszechnionej niegdyś metody leczniczej. "Wojny -- powiada -- są dla ludzkości czymś tak samo błogosławionym, jak dla poszczególnego człowieka puszczenie krwi; gdyby nie wojny, ziemia już dawno nie mogłaby nas pomieścić". Zostawmy na razie tę wypowiedź bez komentarza. O bardziej wyrafinowanej formie tego argumentu opowiadała mi pewna lekarka, która swoje studia medyczne ukończyła w jednym z krajów zachodnich. Odbywając praktykę w szpitalu ginekologicznym, stanowczo odmówiła jakiegokolwiek uczestnictwa w dokonywaniu poronień. Lekarze, którzy się tego podejmowali, na ogół okazywali jej respekt, a nawet czuli się wobec niej zażenowani z powodu swojego postępowania. Ale jeden z nich wpadł w wściekłość: "Wy, katolicy -- krzyczał na nią -- jesteście okropni egoiści. Nie chcecie pobrudzić sobie rączek ludzką krwią. A gdyby wszystkie dzieci poczęte miały się narodzić, już dawno byśmy się wzajemnie podusili z przeludnienia. Wy czekacie, żeby tę brudną robotę kto inny za was wykonywał". Zatem nawet przelewanie ludzkiej krwi można sobie zracjonalizować jako wzniosłą służbę dla dobra ludzkości. Powyższą historię -- a żadnego szczegółu w niej nie zmyśliłem -- dedykuję tym wszystkim, którzy swoje złe postępowanie, w sytuacjach może mniej drastycznych, usprawiedliwiają znaną wymówką: "Zasady są piękne, ale życie ma swoje wymagania". Bardzo niebezpiecznie uwierzyć w to, że są sytuacje, kiedy musi się czynić zło. Stajemy wówczas po jednej stronie z ludźmi, którzy wierzą, iż życie wymaga niekiedy nawet tego, żeby zabijać niewinnych. A w każdym razie jesteśmy wówczas wyznawcami zasady, że cel uświęca środki, nawet jeśli gołosłownie się od niej odcinamy. Dla problemu, który Pan postawił, dwie rzeczy wynikają na razie z powyższego. Po pierwsze, kiedy stajemy przed jakimś bardzo trudnym zagadnieniem moralnym, dobrze jest zapytać się na samym początku: Czy my naprawdę wierzymy w Boga, czy tylko udajemy, że wierzymy. Bo jeśli naprawdę wierzymy w Boga, to tym samym wierzymy, że nie ma sytuacji tak przeklętych, z których jedyne wyjście prowadzi poprzez czynienie zła i deptanie wartości moralnych. Wiary tej nie wolno nam, rzecz jasna, wyznawać z założonymi rękami. Jeśli naprawdę tak wierzymy, tym bardziej powinniśmy uruchomić swoją wyobraźnię i energię, żeby znaleźć jakieś rzeczywiste wyjście z tej trudnej sytuacji. (Wyjście niemoralne zawsze jest bowiem wyjściem pozornym i rodzi więcej problemów, niż ich rozwiązuje, tak że sytuacja staje się w rezultacie jeszcze bardziej złożona i nie do rozwikłania). Po drugie, działania antykoncepcyjne są moralne lub niemoralne, niezależnie od swoich implikacji demograficznych. Jeśli są niemoralne, to kryzys demograficzny, jaki przeżywa ludzkość, nie jest w stanie uczynić ich moralnymi. Podobnie jak zachowując, rzecz jasna, proporcje właściwe obu zagadnieniom -- kryzys ten nie usprawiedliwia zabijania poczętych dzieci. Rozumiem, że ktoś nie zgodzi się z tym rozumowaniem. Ale wówczas niech będzie konsekwentny. Niech uzna, że tym samym staje na stanowisku, iż wartości moralne to rzecz czysto umowna oraz że Boga w ogóle nie ma. Wydaje mi się, że jestem jak najdalszy od bagatelizowania tego, co się nazywa groźbą przeludnienia. To problem nadzwyczaj poważny. Ale nie wpływa on w najmniejszy sposób na moralność lub niemoralność tych działań ludzkich, które same w sobie są moralne lub niemoralne. Dlaczego zaś etyka katolicka uważa zabiegi antykoncepcyjne za niemoralne, wyjaśniałem to już dwukrotnie -- w miesięczniku W drodze w numerze 4 z 1980 roku oraz 6 z 1983.1 Czytam parę ostatnich zdań, które przed chwilą napisałem, i czuję, jak fatalnie mogą być one odebrane. "Oto klasyczny przykład doktrynerstwa! -- zawoła niejeden, nawet zupełnie nieuprzedzony czytelnik. -- Miliony ludzi umierają z głodu, a on się martwi tym, że środki przeciwpoczęciowe są niemoralne. Nie martwi go zaś to, że w wyniku jego moralnego angelizmu narodzi się niepotrzebnie wiele istot ludzkich, których życie będzie jednym koszmarem nędzy". Proszę jednak zobaczyć, w jaki węzeł się natychmiast zaplątujemy. Bo na taką mowę ja z kolei odpowiem: "Wybacz mi, ale bronisz stanowiska, że moralne zasady to nieosiągalny ideał, życie zaś idzie swoją drogą. Ty nazywasz moje stanowisko doktrynerstwem, a ja ci zarzucam, że dałeś się uwieść zasadzie, jakoby cel uświęcał środki". Żeby wybrnąć z tego impasu, proponuję bardziej uważnie przypatrzyć się tak zwanemu życiu. Zanim wejdziemy do środka, czyli do krajów naprawdę biednych i przeludnionych, pozostańmy w otoczce, czyli w krajach bogatych, których mieszkańcy najgorliwiej bronią środków antykoncepcyjnych jako panaceum na przeludnienie. Kiedy bogaci, a w każdym razie syci Europejczycy gwałtownie atakują katolicką etykę małżeńską w imię interesów krajów Trzeciego Świata, mam podstawy do podejrzeń, że racjonalizują sobie oni w ten sposób swoją własną postawę, której słuszności najwidoczniej nie są pewni. Jak wiadomo, problem przeludnienia obfituje w paradoksy. Jednym z ważnych elementów rozsądnie pomyślanej -- w skali świata -- walki z przeludnieniem jest zwiększenie przyrostu naturalnego w krajach rozwiniętych. Dlaczego? Bo przeludnienie to zjawisko w znacznym stopniu względne. Bogata Belgia ze swoją wysoką gęstością zaludnienia nie jest krajem przeludnionym, przeludnione zaś są kraje o znacznie mniejszej gęstości zaludnienia. Bardzo wiele tu zależy od stopnia rozwoju gospodarczego. Otóż przezwyciężenie gospodarczego zacofania możliwe jest nie dzięki brakowi ludzi, ale dzięki ludziom, zwłaszcza ludziom wysoko wykwalifikowanym. Toteż dla rozwoju gospodarczego w skali świata ważne jest, żeby procent ludzi wysoko wykwalifikowanych wzrastał. Tymczasem, wskutek niskiego przyrostu naturalnego w krajach rozwiniętych, wzrasta obecnie w skali świata procent analfabetyzmu. "Zatroskani" o przyszłość świata Amerykanie i Europejczycy wydatnie obniżyli swoją rozrodczość i przyczyniają się w ten sposób do zachwiania proporcji demograficznych, korzystnych dla gospodarczego rozwoju w skali całego globu. A swoją drogą, to bardzo dobrze uświadomić sobie, że przeludnienie jest w dużej mierze zjawiskiem względnym. Na szczęście świat nasz nie jest aż tak przeklęty, żeby jakieś pojawiające się na nim dziecko musiało być traktowane jako wróg czy wręcz agresor, jako następne zbędne dwoje rąk do pracy i jako jedna gęba więcej do wyżywienia. Może potrafimy jeszcze jakoś uratować wiarę, że "człowiek" to brzmi dumnie, i cieszyć się z tego, że rodzą nam się dzieci. Boję się, że mentalność, która problem przeludnienia chciałaby rozwiązać za pomocą środków antykoncepcyjnych albo nawet przez zabijanie dzieci już poczętych, wiarę tę utraciła. Ale przecież całe narody umierają z głodu i coś z tym trzeba zrobić! Zapewne gdybym żył w którymś z tych krajów, miałbym ten problem bardziej przemyślany, a przede wszystkim miałbym więcej moralnego doświadczenia na ten temat. Z mojej obecnej perspektywy problem ten widzę niestety tylko ogólnie, a to następująco: Przyłączam się mianowicie do wiary obecnego papieża w wyższość etyki nad techniką. Z wiary tej wynikają co najmniej dwie konsekwencje. Po pierwsze, zgubne to rozwiązania, które zbawienia ludzkości szukają w technice, nie licząc się z moralnością. Ale po drugie: jest jednocześnie i brakiem realizmu, i wygodnictwem głosić słuszne zasady moralne, a nie szukać technicznych, opartych jednak na prawdzie moralnej, rozwiązań naszych bolączek, impasów czy wręcz nieszczęść. Europejczyków, dla których problem przeludnienia nie jest pretekstem dla usprawiedliwienia własnych dezorientacji moralnych, ale którzy tym problemem przejmują się autentycznie, nie trzeba pouczać o różnych konkretnych sposobach walki z przeludnieniem, bo wiedzą na ten temat sporo. Niestety, wydaje się, że u nas w Polsce takich ludzi jest niewielu. A z całą pewnością problem to tak wielki i ważny, że zasługuje na to, abyśmy przejęli się nim więcej. I żebyśmy zaczęli trochę więcej przyczyniać się do jego rozwiązania. W serii "Dokumenty KAI" został opublikowany wydany w roku 1994 dokument
Papieskiej Rady ds. Rodziny pt. "Etyczny i pastoralny wymiar przemian
demograficznych". Ponadto gorąco polecam artykuł G. F. Dumont, "Przeludnienie
-- historia problemu", Biuletyn KAI z 19 marca 1994, ss. 11-15.
1 Por. "Moralna ocena technik antykoncepcyjnych", w: Szukającym drogi, Poznań 1982, s. 131-136; "Środki poronne", wyżej, s. 258-262.]
|
Pytania nieobojętne: spis treści
|
początek strony (c) 1996-1998 Mateusz |