UDRĘKA Z POWODU WŁASNYCH DZIECI |
|
Niech się Pani spróbuje wczuć w świadomość winy, jaką nosił w sobie Apostoł Paweł. Przecież on prześladował ludzi za wyznawanie Chrystusa! Szczepanowi ani innym zabitym życia już nie zwróci; nie zdoła sprawić, aby wykonali oni to dobro, które czyniliby na tej ziemi, gdyby nie zostali zamordowani. Ktoś mógłby na to powiedzieć, że wartość śmierci męczeńskiej przewyższa wszelkie dobra, jakie męczennik mógłby jeszcze wypełnić. Ale żadna to dla Pawła pociecha: z tej perspektywy wolno patrzeć męczennikowi, nie prześladowcy. Zresztą kto wie: może pod wpływem Szawłowych prześladowań jacyś chrześcijanie odpadli od wiary bezpowrotnie? Może jego nawrócenie przyjęli oni jako nowy wybryk jego przewrotności, który ich ostatecznie odsunął od Chrystusa i Kościoła? Przecież jeśli tak było -- Paweł nie mógł nie poczuwać się do odpowiedzialności za tych ludzi! A jednak nie przeżywał on piekła z powodu poczucia winy. Owszem, swojej winy był bardzo świadom: "Jestem najmniejszy ze wszystkich apostołów i niegodzien zwać się apostołem, bo prześladowałem Kościół Boży" (1 Kor 15,9). Jednak od razu dodaje: "Lecz za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna". Paweł nie trapi się więc swoją przeszłością: stara się dzień dzisiejszy napełnić gorliwością, jakiej Chrystus oczekuje od swojego ucznia. Przeszłość -- łącznie z tym, czego po ludzku naprawić się nie da -- powierza Bożemu miłosierdziu. Zauważmy zarazem, że nie próbuje Apostoł pomniejszać zła swoich dawnych grzechów; nie usprawiedliwia się tym, że był wówczas przekonany, iż prześladując chrześcijan, Bogu wyświadcza przysługę. Zło było złem, nawet jeśli on wówczas tego nie rozumiał. Ale też św. Paweł nie ma wątpliwości co do tego, że po przyjęciu takiej perspektywy wolno mu liczyć na Boże miłosierdzie. Jeśli Pawła trapi jego grzeszność, to nie ze względu na dzień wczorajszy, ale dlatego, że dzisiaj utrudnia mu ona wierność Bożemu Prawu. "Albowiem mój wewnętrzny człowiek ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z tego ciała, które popycha ku śmierci?" (Rz 7,22-24) To ogromnie ważne: Nie wolno bezpłodnie gryźć się wspomnieniem swoich grzechów, nawet jeśli ich skutki -- wobec których dziś jesteśmy bezradni i bezsilni -- ciągle dają o sobie znać i niepokoją nasze sumienie. To, co było dawniej, należy ufnie oddać Bożemu miłosierdziu. (Oczywiście, nie zwalnia to nas od nieustannej gotowości do naprawy tego, co się jeszcze da naprawić). Obecnie czymś naprawdę ważnym jest to, żeby nie zmarnować naszego dnia dzisiejszego i wykonywać dobro, którego dzisiaj Bóg od nas oczekuje. Bo niestety często się to zdarza, że ludzie tak bardzo się przejmują swoimi grzechami dawnymi, że nie myślą już o czynieniu dobra dzisiaj. Nie jest zresztą wykluczone, że ocenia Pani siebie jako matkę zbyt surowo. Żadna to jednak pociecha dla Pani, że być może kto inny więcej zawinił wobec Pani dzieci. Matkę boli przecież przede wszystkim to, że jej dzieci chodzą niedobrymi drogami. Choćby okazało się, że ona sama nie ponosi za to najmniejszej winy, jej cierpienie nadal będzie wielkie. Przecież to jej dzieci postępują niegodziwie! Tak czy inaczej, nie tylko swoją przeszłość niech Pani powierza miłosiernemu Bogu. Jeszcze więcej niech się Pani modli za swoje dzieci. Modlitwy matki, która błaga o nawrócenie swoich dzieci, Bóg wysłuchuje zawsze -- jeśli tylko jest to modlitwa wytrwała i szczera. "Niemożliwe, żeby syn tylu łez miał zginąć" -- powiedział matce św. Augustyna pewien biskup, a było to w momencie, kiedy Augustyn znajdował się w stanie zupełnej nieprzytomności ducha, tak że nie było nawet warto rozmawiać z nim wówczas na temat wiary. Niech Pani sięgnie do zakończenia trzeciej księgi Wyznań, gdzie sytuacja ta została opisana. Powiem jeszcze na marginesie, że modlitwa o czyjeś nawrócenie powinna zawierać również taką mniej więcej prośbę: "Boże, uczyń mnie wiarogodnym świadkiem Twojej prawdy i Twoich przykazań. Sama z siebie nie umiem przekonać mych dzieci o słuszności Twoich dróg, może nawet jestem dla nich przeszkodą w rozpoznaniu Ciebie. Ale Ty, Panie, jesteś wszechmocny i miłosierny. Ty możesz przecież sprawić, żebym się stała bliższą Tobie i w ten sposób przyczyniła się do przybliżenia moich dzieci do Ciebie". Natomiast obawy, że może jest Pani złym drzewem, które wydało złe owoce, są po prostu fałszywe i należy je czym prędzej porzucić. Pan Jezus użył tego obrazu w ostrzeżeniu przed fałszywymi prorokami (Mt 7,15-20). Zatem dobrymi lub złymi owocami człowieka są nie tyle jego dzieci (co by wówczas było z ich ludzką godnością i osobistą odpowiedzialnością za swoje życie?), co jego czyny. Co to znaczy, że fałszywego proroka poznać po jego owocach? Choćby wzywał on do duchowego odrodzenia, a słowo "miłość" nie schodziło z jego ust, jest on prorokiem fałszywym, jeśli owocem jego działalności są rozłamy kłótnie, niesprawiedliwe pomówienia. Toteż ewangeliczną metaforę o dobrym i złym drzewie zawsze w Kościele łączono ze słynnym fragmentem Listu do Galatów (5,19-23): "Wiadomo, jakie uczynki rodzą się z ciała: nierząd, nieczystość, wyuzdanie, bałwochwalstwo, czary, nienawiść, kłótnie, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki i tym podobne. Co do nich powiadam wam: ci, którzy się takich rzeczy dopuszczają, królestwa Bożego nie odziedziczą. Owocem zaś ducha jest miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość dobroć, wierność, łagodność, opanowanie". Co prawda, metaforę o złym drzewie, rodzącym złe owoce, można odnieść w jakimś sensie do rodziców i dzieci. Bo chociaż duchowe i moralne postawy ostatecznie kształtują się we wnętrzu każdego z nas, to jednak inni ludzie -- zwłaszcza najbliżsi i zwłaszcza w dzieciństwie i młodości -- mogą istotnie przyczynić się do tego, że rozwój człowieka pójdzie w takim, a nie innym kierunku. I właśnie ta myśl, że nie potrafiła Pani dobrze wpłynąć na duchowy rozwój swoich dzieci, jest źródłem Pani udręk. Proszę się jednak zastanowić: Przecież zastosowanie metafory drzewa i jego owoców do rodziców i dzieci ma sens tylko w jednym przypadku -- jeśli przyczynia się to do pozytywnej przemiany w człowieku. Fałszywie rozumiemy słowo Boże, jeśli z jego słuchania rodzą się w nas bezpłodne zgryzoty sumienia. To tylko w naturze jabłoń jest przez całe swoje istnienie jabłonią, a pokrzyk nigdy nie wyda winogron, tylko wilcze jagody. Człowiek jest osobą i tym się różni od drzew w sadzie czy w lesie, że nawet jeśli jest złym drzewem, wydającym złe owoce, to -- za łaską Bożą -- może się przemienić w drzewo dobre. Jeśli zaś dziecko jest w jakimś sensie owocem swoich rodziców, to tym się różni od jabłek czy wilczych jagód, że ostateczna decyzja co do jego postawy duchowej dokonuje się w nim samym. Można pochodzić ze złych rodziców i być bardzo dobrym człowiekiem, może się też niestety zdarzyć odwrotnie. Bogobojny król Jozjasz był wnukiem bardzo niegodziwego Manassesa i synem Amona, który niegodziwością dorównywał swojemu ojcu, zaś buntownik Absalom był synem pobożnego Dawida. Pan Jezus tylko jeden raz użył argumentu, który można by wyrazić polskim przysłowiem, że jabłko niedaleko pada od jabłoni, a uczynił to po to, żeby wstrząsnąć sumieniem i nawrócić. Powiedział: "Wy jesteście potomkami tych, co mordowali proroków" (Mt 23,31). Chciał jakby w ten sposób powiedzieć: "Potępiacie swoich przodków, którzy zabijali proroków, a w gruncie rzeczy jesteście tacy sami. Ludzie, opamiętajcie się i nie naśladujcie zła swoich przodków!" Toteż przestańmy używać tego przysłowia o jabłku i jabłoni, bo jest to okrutne i nieludzkie, a przede wszystkim nieprawdziwe. Chyba że potrafimy w nie włożyć wezwanie prawdziwej miłości: do rodziców, aby -- choćby tylko przez wzgląd na swoje dzieci -- zmieniali się na lepsze; i do dzieci, aby nie naśladowały zła swoich rodziców. Każdy jednak za siebie zda Bogu rachunek. Słowo Boże wypowiada się na ten temat jednoznacznie: "Nie będzie już więcej mówić: <Ojcowie jedli cierpkie jagody, a synom zdrętwiały zęby>; ale: <Każdy umrze za swoje własne grzechy, każdemu, kto będzie spożywał cierpkie jagody, zdrętwieją zęby>" (Jr 31,29n). Zaś prorok Ezechiel: "Umrze tylko ta osoba, która grzeszy. Syn nie ponosi odpowiedzialności za winę ojca ani ojciec -- za winę swego syna. Sprawiedliwość sprawiedliwego jemu zostanie przypisana, występek zaś występnego na niego spadnie" (Ez 18,20). Rzecz jasna, z nauki tej nie wolno wyciągać wniosku, jakoby wolno nam było nie przejmować się złem, które czynią nasi najbliżsi. "Nie chwal się synami bezbożnymi" -- przestrzega słowo Boże (Syr 16,1), bo zdarza się niestety i tak, że rodzice, zamiast płakać, są dumni z niegodziwych sukcesów swoich dzieci. W tej samej księdze znajdziemy liczne upomnienia, skierowane do dorosłych dzieci, aby swoim postępowaniem nie sprowadzały hańby na rodziców: "Hańba dla ojca, jeśli ma syna źle wychowanego, a jeśli córkę -- wstyd mu ona przyniesie" (Syr 22,3; por. 15,20; 17 25; 19,13; 29,3). Jest w Piśmie Świętym takie wyrażenie, że matce przewracają się wnętrzności, kiedy widzi swoje dziecko w niebezpieczeństwie (1 Krl 3,26). Więcej, w samym Bogu jakby przewracają się wnętrzności, kiedy widzi nasze grzechy i czuje się przymuszonym do tego, żeby karaniem doprowadzić nas do opamiętania; a jest tak dlatego, że On nas kocha i chce okazać nam swoje miłosierdzie: "Czy Efraim nie jest dla Mnie drogim synem i wybranym dzieckiem? Toteż z jego powodu wnętrzności się we Mnie przewracają i muszę mu okazać miłosierdzie -- wyrocznia Pana" (Jr 31,20). Zatem niech się Pani nie dziwi, że zło czynione przez własne dzieci sprawia Pani i będzie sprawiało ból. Tylko zła i bezduszna matka może się wewnętrznie pogodzić z tym, że jej dzieci chodzą złymi drogami. Ten ból będzie przymuszał Panią do modlitwy i duchowych ofiar na rzecz swoich dzieci. Ale niech ten ból nie niszczy w Pani pokoju, który jest owocem naszej wiary i zjednoczenia z Chrystusem. I tu jeszcze raz powołam się na przykład Apostoła Pawła. Ten dawny prześladowca, który nawet po swoim nawróceniu miewał kłopoty ze swoją grzesznością, tak bardzo otworzył się na pokój płynący od Chrystusa, że pod koniec swoich dni nie wahał się złożyć takiego oto świadectwa: "W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Naostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia, a nie tylko mnie, ale i wszystkim, którzy umiłowali Jego przyjście" (2 Tm 4,7n). Takiego właśnie pokoju, jakim napełniony był Paweł, dawny prześladowca chrześcijan, życzę Pani serdecznie.
|
Pytania nieobojętne: spis treści
|
początek strony (c) 1996-1998 Mateusz |