Pytania nieobojętne
SPÓR O ISTNIENIE SZATANA

 

Nie mam wątpliwości co do istnienia szatana, gdyż wyraźnie mówił o nim i działał przeciwko niemu Syn Boży, Jezus Chrystus, w którego wierzę. Podkreślam, że nie tylko mówił o nim, ale również działał przeciwko niemu. Czysto teoretyczne uznanie, że szatan jest kimś realnym, wydaje się bowiem niemal tak samo jałowe, jak zaprzeczanie jego istnieniu.

Wsłuchajmy się w naukę Chrystusa o szatanie. "Idź precz, szatanie!" (Mt 4,10) -- tak odpędził kusiciela, kiedy ten próbował namówić Go do tego, żeby swoją działalność mesjańską zamknął w obrębie celów tego świata.

Swoich uczniów Pan Jezus ostrzega przed diabłem i modli się za nich, aby przynajmniej ostatecznie diabeł w nich nie zwyciężył: "Szymonie, Szymonie, oto szatan domagał się, żeby was przesiać jak pszenicę; ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara" (Łk 22,31n).

Z kolei do ludzi zatwardziałych w dobrym mniemaniu o sobie Chrystus przemawia gwałtownie, wskazując im bez osłonek zarówno źródło, jak przyszłe owoce ich zatwardziałości: "Waszym ojcem jest diabeł i chcecie spełniać pożądania waszego ojca. Od początku był on zabójcą i w prawdzie nie wytrwał, bo prawdy w nim nie ma. Kiedy mówi kłamstwo, od siebie mówi, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa" (J 8,44). Jezus, Syn Boży, nie mówił na tej ziemi innych słów niż słowa miłości. Powyższa wypowiedź jest również słowem miłości. Dlaczego zaś jest taka ostra? Odpowiedzmy na to pytaniem: Czyż inaczej nasze samozadowolenie mogłoby nas przerazić?

Przede wszystkim jednak Jezus przedstawia się jako zwycięzca diabła: "Teraz odbywa się sąd nad tym światem. Teraz władca tego świata zostanie precz wyrzucony" (J 12,31; por. 14,30; 16,11). "Widziałem szatana, spadającego z nieba jak błyskawica" (Łk 10,18). Otóż nie tylko niebo zostało uwolnione od szatana: Syn Boży stał się człowiekiem, aby od szatana i od jego aniołów oczyścić również ziemię. Taka jest główna myśl wydarzeń w Gadarze: Chrystus wpędza demonów w stado wieprzy, a więc w zwierzęta uznawane w Starym Testamencie za nieczyste, które rzuciły się w otchłań morską, bo nie starczy naszej ziemi jednocześnie dla demonów i dla Chrystusa.

I wszystkie epizody uwolnienia opętanych mają ten właśnie sens: Chrystus objawia się wówczas jako zwycięzca nad diabłem i złymi duchami. "Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? -- wołał człowiek opętany przez ducha nieczystego Przyszedłeś nas zgubić" (Mk 1,24). Próby dopatrywania się w demonach, od których uwalniał Chrystus, jedynie personifikacji chorób, wydają się jawnie niezgodne zarówno z duchem, jak z literą Ewangelii. Warto tu zresztą przypomnieć, że podobnie jak dzisiaj patrzymy na choroby głównie z perspektywy biologii i medycyny, tak człowiek biblijny widział w nich przede wszystkim znak naszego oddalenia od Boga.

Jednak powtarzam: Uznawanie realności diabła ma niewiele sensu, dopóki naprawdę (a nie tylko w naszych poglądach) nie otworzymy drzwi Chrystusowi i jeśli zabraknie w nas lęku, iż wystarczy trochę oddalić się od Chrystusa, aby znów stać się pastwą złych duchów od nas mocniejszych. Ewangelia mówi o tym wyraźnie: "Gdy mocarz uzbrojony strzeże swego dworu, bezpieczne jest jego mienie. Lecz gdy mocniejszy od niego nadejdzie i pokona go, zabierze całą broń jego, na której polegał, i łupy jego rozda (...) Gdy duch nieczysty opuści człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając spoczynku. A gdy go nie znajduje, mówi: <Wrócę do swego domu, skąd wyszedłem>. Przychodzi i zastaje go wymiecionym i przyozdobionym. Wtedy idzie i bierze siedem innych duchów, złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I stan późniejszy owego człowieka staje się gorszy niż poprzedni" (Łk 11,21-22.24-26).

Otóż warto wiedzieć o tym, że już w czasach apostolskich prowadzono dyskusje na temat realności dobrych i złych duchów, podobnie jak spierano się o to, czy możliwe jest zmartwychwstanie: "Saduceusze mówią, że nie ma zmartwychwstania ani anioła, ani ducha, a faryzeusze uznają jedno i drugie" (Dz 23,8). Apostołowie jednak nie wdawali się w te dyskusje, ale z mocą Bożą głosili przyszłe zmartwychwstanie, ostrzegali przed diabłem i martwili się, kiedy udawało mu się wyrwać z owczarni Bożej jakąś mało ostrożną owieczkę. "Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! -- woła Apostoł Piotr. -- Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć. Mocni w wierze przeciwstawcie się jemu!" (1 P 5,8n) "Dlaczego szatan zawładnął twym sercem?" -- z oburzeniem pyta tenże Piotr Ananiasza (Dz 5,3).

Jednak nie tylko wewnątrz społeczności żydowskiej dyskutowano na temat realności złych duchów. Chrześcijańska doktryna o diable wcale nie znalazła sobie takiego sojusznika w ówczesnych wyobrażeniach pogańskich, jak to z nadmierną chyba pewnością siebie twierdzą współcześni jego demitologizatorzy. Najwybitniejszy starożytny krytyk chrześcijaństwa, Celsus, ostro atakował chrześcijan, między innymi za to, że "wymyślają sobie jakiegoś przeciwnika Boga, diabła, którego po hebrajsku zwą szatanem. Przecież to grzech śmiertelny i wielka bezbożność opowiadać, że najwyższy Bóg, który pragnie pomagać ludziom, ma przeciwnika, działającego wbrew Jego woli, i nie może nic na to poradzić. Syn Boży zatem okazuje się słabszym od diabła i doznając cierpień poucza nas, byśmy i my nie przywiązywali wagi do krzywd, jakich doznajemy ze strony diabła" (Orygenes, Przeciw Celsusowi, VI 42).

A zatem już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa kładziono dość znaczny nacisk na naukę o diable i złych duchach. Nie da się wobec tego powiedzieć, że odrzucenie realności złych duchów przekraczało wyobraźnię ówczesnych chrześcijan. Musieli więc oni przywiązywać do tej prawdy jakieś istotne znaczenie, skoro -- jak słusznie powiada dokument Kongregacji Doktryny Wiary z 26 czerwca 1975 -- "w ciągu wieków (...) zarówno heretycy, jak wierni, opierając się na Piśmie Świętym, zgodnie uznawali istnienie i zgubny wpływ szatana. Dlatego też dzisiaj, kiedy ta prawda podawana jest w wątpliwość, należy powoływać się na ową stałą i powszechną wiarę Kościoła, tak jak i na jej główne źródło, nauczanie Chrystusa" (tłum. Wiesław Szymona OP).

Wprawdzie dopiero w naszych czasach pojawiły się wewnątrz chrześcijaństwa wątpliwości co do realności szatana, ale strukturalnie rzecz biorąc, wyraża się w nich tendencja niemal tak stara jak samo chrześcijaństwo: tendencja do oswojenia się z tajemnicą zła poprzez przykrojenie jej na naszą ludzką miarę. Powszechnie na przykład wiadomo, że w kulturze polskiej szatan jest jakiś taki mało poważny, w gruncie rzeczy niegroźny, często głupi, czasem niemal sympatyczny. Prawdziwy szatan jest niestety zupełnie inny. To prawda, w obliczu Chrystusa staje się on rzeczywiście mało groźny i bezsilny, ale to dopiero w obliczu Żywego Chrystusa. Mickiewicz miał rację, kiedy radził: "Chowaj się przed nim w światło -- tam cię nie dostrzeże". Jednakże w ciemności, to znaczy kiedy człowiek znajduje się w niewoli grzechu, jest on niezwykle groźny.

Sposobem przykrojenia tajemnicy zła na naszą ludzką miarę jest również podniecanie się demonologią: uprawianie zabobonów i rozmaitych polowań na czarownice, fascynacje ciemnościami ludzkiego wnętrza oraz instytucji społecznych. Zamiast szukać ratunku u Mocarza potężniejszego od mocarzy piekielnych, człowiek próbuje obronić się przed złem za pomocą magicznego zabiegu. Albo wierzy naiwnie, iż diabeł jest tak głupi i słaby, że wystarczy odszukać i unieszkodliwić jego ludzkich popleczników, aby się przed nim zabezpieczyć.

Spójrzmy teraz na główne argumenty przeciwko realności szatana, bo one demaskują się same. Wystarczy im się dobrze przypatrzyć, żeby zniknęły niby to rzekomo potężne Fatum z wiersza Norwida. Powiada się na przykład, że do ludzkich czeluści, w których niegdyś mieszkał szatan, dotarła już współczesna psychologia i okazało się, że aby je wyjaśnić nie są już potrzebne żadne istoty pozaempiryczne.

Osobiście zdumiewa mnie sam typ zarzutu. Wydawałoby się, że takie pomieszanie wymiaru zjawiskowego i ponadzjawiskowego dzisiaj jest już niemożliwe. Okazuje się jednak, że dawny, jeszcze dziewiętnastowieczny konflikt między wiarą w stworzenie świata a teorią ewolucji nie nauczył niczego nawet niektórych teologów. Czyżby prawdy, że każdy z nas został stworzony przez Boga, rzeczywiście nie dało się pogodzić z faktem, że każdy z nas pochodzi od swoich rodziców? I analogicznie: Czyżby ciemności, odnajdywane w człowieku przez psychologię, rzeczywiście wykluczały głębsze jeszcze przyczyny naszego zła?

Wspomniany już dokument Kongregacji Doktryny Wiary zbija omawiany argument po prostu odwołując się do zdrowego rozsądku: "Dawniej człowiek w każdym zaułku swych myśli lękał się naiwnie spotkania z szatanem. To fakt. Czy nie byłoby jednak taką samą naiwnością oczekiwać, że nasze metody powiedzą wkrótce ostatnie słowo na temat głębin świadomości, w których oddziaływają na siebie ciało i duch, natura i łaska, rozum i Objawienie? Przecież te problemy zawsze uchodziły za trudne i skomplikowane. Współczesne nasze metody mają podobnie jak dawne swoje granice, których nie wolno im przekraczać. Skromność zawsze cechująca prawdziwą inteligencję winna i tutaj dojść do głosu i zachować nas w prawdzie, kierując naszą uwagę na głos Objawienia, czyli po prostu wiary".

Weźmy inny argument przeciwko istnieniu szatana: Człowiekowi potrzebny jest szatan po to, żeby miał na kogo zrzucać odpowiedzialność za swoje zło; wiara w szatana demobilizuje człowieka w walce ze złem, utrudnia też rozpoznanie źródeł zła, jakie nosimy sami w sobie. Nie spieszmy się z twierdzeniem -- powiadają wyznawcy tego argumentu -- że Oświęcim był dziełem diabelskim, Oświęcim stworzyli ludzie.

Nie da się zaprzeczyć, że w argumencie tym podniesiony jest ważny problem praktyczny. Nie można mu przecież jednak nadawać rangi teologicznej, bo jej po prostu nie ma. To prawda, że lubimy obarczać szatana winą za nasze grzechy. Próbowali tego już pierwsi rodzice: "Rzekł Bóg do niewiasty: <Dlaczego to uczyniłaś?> Niewiasta odpowiedziała: <Wąż mnie zwiódł i zjadłam>" (Rdz 3,13).

A propos Węża, który skusił pierwszych rodziców: Twierdzę stanowczo, że chodzi tu o szatana, i pochlebiam sobie, że tego samego zdania jest Pan Jezus. "On od początku był zabójcą" -- powiada Chrystus o szatanie, a przecież właśnie za sprawą owego Węża z trzeciego rozdziału Księgi Rodzaju śmierć przyszła na ludzi. Również autor Apokalipsy wyraźnie utożsamia szatana z tamtym Wężem: "I został strącony wielki Smok, Wąż starodawny, który się zwie diabeł i szatan, zwodzący całą zamieszkałą ziemię" (12,9; por. 20,2). Można by tu jeszcze przypomnieć Księgę Mądrości: "Śmierci Bóg nie uczynił ani nie cieszy się ze zguby żyjących (...) Śmierć weszła na świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą" (1,13 i 2,24).

Wróćmy jednak do zarzutu, że uznawanie realności złego ducha zaciemnia naszą odpowiedzialność za zło. Norbert Lohfink wskazał na niezwykle interesujące powiązanie biblijnego opisu stworzenia człowieka z mitem babilońskim, wedle którego pierwszy człowiek został stworzony z ziemi skrwawionej grzeszną, przelaną w buncie przeciw najwyższemu Mardukowi, krwią bogów. Myślą przewodnią mitu babilońskiego było więc przesłanie, że człowiek nie jest odpowiedzialny za swoją grzeszność, bo ona go przenika już od pierwszego momentu stworzenia. Opis biblijny gruntownie się przeciwstawia ujęciu babilońskiemu: Bóg stworzył człowieka z samego tylko mułu ziemi i ożywił go swoim boskim, czystym tchnieniem; grzech pojawił się w ludzkich dziejach dopiero z winy człowieka -- taka jest podstawowa idea opowiadania o upadku pierworodnym. W opisie biblijnym nie redukuje się jednak tajemnicy zła do poziomu czysto moralistycz- nego. Postać Węża wskazuje na to, że człowiek był poddany naciskowi zła, które wcześniej dokonało się w świecie ponadludzkim. Nie był to jednak nacisk determinujący, człowiek mógł i powinien był mu się oprzeć.

To mało powiedzieć, że naukę tę cechuje umiar. Biblia, broniąc wolności człowieka i wzywając go do odpowiedzialności, przeciwstawia się zarazem pokusie zamknięcia tajemnicy zła wewnątrz samego tylko świata ludzkiego. Bardzo to groźna pokusa. Kto jej ulegnie, wkrótce on sam albo jego duchowe dzieci zaczną tworzyć programy ostatecznego wyzwolenia ludzkości od zła. Wiara chrześcijańska, owszem, głosi ostateczne wyzwolenie od zła, ale dokonać tego może tylko Chrystus, Syn Boży, zresztą stanie się to dopiero w wymiarze transcendentnym wobec historii. Jeśli zaś odrzucimy istnienie szatana i złych duchów, a tajemnicę zła będziemy rozumieć jedynie jako wewnętrzne nieszczęście rodziny ludzkiej, to wkrótce i w Boskość Chrystusa zwątpimy (bo po co aż tyle potęgi przeciwko złu w gruncie rzeczy tylko lokalnemu?), i zapomnimy o przeciwstawieniu się grzechowi, zaś walkę ze złem skupimy na uzdrawianiu niesprawiedliwych struktur. Bo taką logiką rządzi się świat ducha, że jeśli błędnie rozpoznamy, prędzej czy później skończy się to na fałszywych postawach egzystencjalnych.

Osobiście bardzo bałbym się odrzucać intuicję, podpowiadającą mi, że Oświęcim to szczególnie tragiczny przypadek zwycięstwa diabła nad człowiekiem. Intuicja ta budzi bowiem we mnie potrzebę walki z grzechem (przede wszystkim z tym grzechem, który jest we mnie) i tęsknotę za pełniejszą jednością z Chrystusem Zbawcą. Postawa ta doprawdy w niczym nie zagraża wyciąganiu praktycznych wniosków z prawdy, że Oświęcim stworzyli przecież ludzie. Jeżeli zaś ograniczę się tylko do tej drugiej prawdy, mogę i o własnym grzechu zapomnieć i na jakieś inne manowce w drodze ku świetlanej przyszłości się zabłąkać.

Myślę, że w powyższych spostrzeżeniach zawiera się już odpowiedź na pytanie, które demitologizatorom diabła wydaje się czysto retoryczne: Czy uznanie realności szatana przybliża do rozwiązania tajemnicy zła? Ależ oddala! Na szczęście oddala! Aż do dnia Sądu Ostatecznego! Broń nas, Boże, od tych, którzy chcieliby tę tajemnicę rozwiązać wcześniej! I daj nam, Boże, za łaską Chrystusa już teraz pokonywać zło w nas samych i w naszych środowiskach!

Sam fakt pojawienia się tego rodzaju pytań zdradza, jak mi się wydaje, określoną mentalność. Wyobraźmy sobie, że medycyna nie potrafi w pełni odpowiedzieć na pytanie o znaczenie dla organizmu ludzkiego jakiegoś określonego narządu lub czynności. Przecież nikt nie wyciągnie stąd wniosku, że jest to narząd niepotrzebny albo nawet -- że w ogóle nie ma go w organizmie. Jeśli analogicznie spojrzeć na pytanie o istnienie szatana -- rozstrzygające przecież jest nie to, czy teza o jego realności pomaga nam do zrozumienia tajemnicy zła, ale to, że zarówno Pismo Święte, jak wiara Kościoła przyjmuje go za postać realnie istniejącą, inteligentną, a zarazem dogłębnie przewrotną, pragnącą eksportować swoją przewrotność w świat ludzki. To, że w danym momencie biblijny przekaz o diable wydaje się komuś duchowo jałowy lub nawet szkodliwy, nie może być dla chrześcijanina powodem do odrzucenia go. Chrześcijanin pyta wówczas raczej o to, jaki błąd popełnia w odbiorze tego przekazu, i stara się ten błąd naprawić.

Zamknijmy te refleksje nad pytaniem, czy nie próbujemy obarczyć diabła odpowiedzialnością za swoje grzechy, wypowiedzią dwukrotnie już cytowanego dokumentu Kongregacji Doktryny Wiary z roku 1975: Kościół "pragnie jedynie pozostać wierny wymogom Ewangelii. Jasne, że nie pozwalał on nigdy uchylać się od odpowiedzialności przez przypisywanie win demonom. Gdy tylko pojawiła się pokusa takiego wykrętu, reagował on ostro, powtarzając słowa św. Jana Złotoustego: <Przyczyną wszystkich upadków i nieszczęść, na które się ludzie uskarżają, nie jest diabeł, lecz ludzkie niedbalstwo>. Doktryna chrześcijańska stawia więc w pełnym świetle zarówno wszechmoc i dobroć Stwórcy, jak też wolność i wielkość człowieka. Potępiała ona zawsze pochopne dopatrywanie się na każdym kroku ingerencji szatana, odrzucała zabobon, magię, uleganie fatalizmowi i uchylanie się od walki. Co więcej, gdy tylko zaczyna ktoś mówić o możliwej interwencji szatana, Kościół staje się równie krytyczny i ostrożny, jak w wypadku cudownych zjawisk. Roztropność i rezerwa są tu niezbędne, łatwo bowiem paść ofiarą wyobraźni lub przekręcanych i fałszywie interpretowanych opowiadań".

Czy w świetle tego, cośmy dotychczas powiedzieli, można się zgodzić z twierdzeniem niektórych teologów, że tak czy owak nauka o szatanie jest dla wiary czymś drugorzędnym? I tak, i nie. Tak, bo tym jedynym, co dla wiary chrześcijańskiej jest naprawdę ważne, jest Jezus Chrystus, który żyje. Dworzaninowi królowej Etiopii diakon Filip potrafił podczas jednej jazdy wozem przekazać całość tego, co w wierze chrześcijańskiej jest ważne. Po prostu "opowiedział mu Dobrą Nowinę o Jezusie" (Dz 8,35) i jazda ta, jak wiemy, skończyła się ochrzczeniem dworzanina. Ale z drugiej strony, sam Pan Jezus mówił, że nawet w Starym Testamencie "każda jota i każda kreska" ma swoją wartość nieprzemijalną (por. Mt 5,18).

Krótko mówiąc, prawda o szatanie rzeczywiście wydaje się czymś mało ważnym, a nawet łatwo może przyprawić o szkodę, dopóki nie otworzymy jej na światło Chrystusa. Z kolei najmniejszy nawet szczegół wiary chrześcijańskiej -- a cóż dopiero tak bardzo obecna w Nowym Testamencie prawda o szatanie! -- staje się czymś ważnym i niezmiernie wzbogacającym, jeżeli przeniknie go Żyjący Chrystus. To mało bowiem powiedzieć, że Chrystus stanowi centrum wiary chrześcijańskiej. On jest Pełnią, która przenika sobą wszystko (por. Kol 2,9n; J 1,16; Ef 4,10). I właśnie dlatego ani jednej joty i ani jednej kreski nie wolno nam z naszej wiary uronić, ale każde zdanie Pisma Świętego, każde przykazanie Boże i każdą prawdę wiary, choćby najmniejszą, powinniśmy otwierać na obecność Chrystusa.

 

Pytania nieobojętne: spis treści

 

 

 


początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz