CZY URODZENIE DETERMINUJE PRZYNALEŻNOŚĆ RELIGIJNĄ? |
|
Spróbujmy zastosować Pańskie "co by było, gdyby" do przypadku najbardziej skrajnego. Ufam, że Pan się nie obrazi; nie zdecydowałbym się użyć tego argumentu, gdyby nie osłaniał Pana wobec czytelników parawan anonimowości, zresztą moje "gdybanie" będzie przecież jakimś poszukiwaniem odpowiedzi na postawiony przez Pana problem. Otóż wyobraźmy sobie, że urodził się Pan w roku 1920 w Hamburgu czy Norymberdze. Nie wiadomo, jak by się wówczas potoczył Pański żywot. Ale nie jest wykluczone, że w swoim czasie wstąpiłby Pan do Hitlerjugend, raz może zdarzyłoby się Panu wydać w ręce gestapo ukrywających się Żydów, a jako inwalida wojenny być może ryczałby Pan z zachwytu, oglądając w kinie sceny ze straszliwej egzekucji uczestników zamachu na Hitlera. To wszystko mogłoby się zdarzyć, ale zarazem przyzna Pan, że zdarzyć by się nie musiało. Bo sytuacja, w jakiej człowiek rodzi się i żyje, chociaż głęboko nas określa, nie odbiera nam wolności wyboru; jest raczej przestrzenią, w której dzieje się wolność człowieka. Sytuacja powyższa też była sytuacją religijną, tyle że głęboko zwyrodniałą. Miliony młodych Niemców znalazło się wówczas bez swojej winy w samym środku cyklonu bałwochwalczego, który pustoszył ich ojczyznę. Ostateczne uwarunkowania, w jakich żyje człowiek, są zawsze religijne albo bałwochwalcze. Pan powiada: "gdybym urodził się buddystą..." Ani mnie, ani zapewne Panu nawet na myśl nie przyjdzie utożsamiać buddyzm z bałwochwalstwem. Owszem, w konkretnych postawach wyznawców tej religii sporo jest bałwochwalstwa, tak jak jest go sporo w nas, konkretnych chrześcijanach. Natomiast nie ma powodu, żebyśmy jako chrześcijanie mieli negować znaczenie tej religii w jej dziele budowania wnętrza ludzkiego, zwracania ludzi ku temu, co duchowe, ku prawdzie, ku wzajemnej życzliwości. Gdyby Pan urodził się buddystą, czerpałby Pan ze skarbów tej religii więcej lub mniej, czysto formalnie lub w sposób rzeczywiście budujący ducha. Zatem to jednak nie jest tak, że urodzenie się w jakiejś religii automatycznie czyni człowieka jej wyznawcą. Podobnie jak urodzenie się z rodziców Polaków nie czyni automatycznie człowieka polskim patriotą. "Ależ księże, ksiądz chyba jesteś libertyn -- mógłby mi ktoś teraz zarzucić -- wyrażając się tak pozytywnie o buddyzmie, stawiasz go jakby w jednym rzędzie z chrześcijaństwem". Otóż właśnie że nie (ale o tym za chwilę), przyjmuję tylko stanowisko ostatniego Soboru, który w Deklaracji o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich każe uznać wszystkie prawdziwe wartości w innych religiach, bo wielkość chrześcijaństwa jest wystarczająco autentyczna, aby jej nie budować w sposób pozorny, przez poniżanie innych. Nie przypadkiem porównałem urodzenie się w jakiejś religii z przyjściem na świat w określonej wspólnocie narodowej. Na wielość religii można spojrzeć analogicznie jak na wielość narodów: jedno i drugie składa się na duchowe bogactwo ludzkości. Ojczyzna, język i religia stanowią najistotniejsze wymiary wspólnoty kulturowej, do której wchodzi się przez urodzenie i wychowanie, a następnie przez aktywne uczestnictwo. Nie jesteśmy w stanie do końca uświadomić sobie, jak głęboko wspólnota ta ogarnia nas i kształtuje nasze postawy oraz nasz sposób patrzenia na świat. W dobrym i w złym: bo w każdej tradycji kulturowej są również wątki nieautentyczne, niszczące ducha, które należy przezwyciężać. Krótko mówiąc, przez przyjście na świat w określonej wspólnocie kulturowej nikt nie otrzymuje gwarancji, że jego uczestnictwo w tej wspólnocie będzie autentyczne: tutaj potrzebna jest praca ducha. Chrześcijanin nie jest pod tym względem w sytuacji lepszej niż buddysta. Błagam, niech mnie Pan nic zrozumie w ten sposób, jakobym głosił dyrdymały pod tytułem "Każda wiara jest dobra, byleby człowiek żył według tego, w co wierzy". "Dobroć" wiary jest ściśle uzależniona od tego, w jakim stopniu pomaga ona ludziom poznawać samych siebie, odkrywać swoje ostateczne przeznaczenie i zwracać się całym swoim życiem ku Temu, od którego pochodzi wszystko. Wyznawana wiara jest w jakimś -- rzeczywistym lub pozornym, całościowym lub cząstkowym -- odniesieniu do ostatecznych wymiarów rzeczywistości, i od tego zależy jej wartość, a nie od tego, czy zaspokaja jakieś potrzeby psychiczne, cementuje jakieś więzi społeczne albo czy cechuje się wewnętrzną zwartością. Jeśli -- idąc za wspomnianą deklaracją Soboru -- tak pozytywnie oceniam wielkie religie ludzkości, to w przekonaniu, że to, co przez pokolenia było przedmiotem wiary milionów ludzi i wielorako wcielało się w kulturę, nie może być czystą pomyłką ani nawet przede wszystkim pomyłką. Na pewno są w różnych religiach liczne wątki nieautentyczne, jako że grzeszni jesteśmy; ale nie można powiedzieć, że w ogóle są to religie nieprawdziwe czy nieautentyczne. "Kościół katolicki -- czytamy w soborowej deklaracji (nr 2) -- nie odrzuca nic z tego, co w religiach owych jest prawdziwe i święte. Ze szczerym szacunkiem odnosi się do owych sposobów działania i życia, do owych nakazów i doktryn, które chociaż w wielu wypadkach różnią się od zasad przez niego wyznawanych i głoszonych, nierzadko jednak mają w sobie promień owej Prawdy, która oświeci wszystkich ludzi". Dlaczego chrześcijaństwo jest religią najszczególniejszą wśród wszystkich innych? Jeśli Polak, Niemiec albo Rosjanin będzie mówił o swoim narodzie, że jest najlepszy ze wszystkich narodów świata, nie będziemy mieć wątpliwości, że plecie duby smalone i może nawet zabraknie nam ochoty podjąć z nim dyskusję. Łatwo nam uznać, że to coś wspaniałego być Polakiem, Niemcem czy Rosjaninem, bo kultura każdego z tych narodów daje człowiekowi znakomite -- a przecież jakoś odmienne -- możliwości rozwoju. Nie widać jednak powodów, żeby którąkolwiek z tych kultur uznawać za wyższą lub lepszą czy prawdziwszą od innych. Dlaczego więc zupełnie inną miarę stosujemy do religii i przyznajemy chrześcijaństwu znaczenie tak wyjątkowe, że pragniemy naszą wiarę głosić wszystkim narodom i wyznawcom wszystkich innych religii? Przecież na myśl nam nie przyjdzie skłaniać Niemców czy Rosjan, żeby zostali Polakami! Dlaczego więc jako chrześcijanie wychodzimy z taką propozycją do buddystów i muzułmanów? Bo wiara chrześcijańska to coś nieskończenie więcej niż głęboko wrośnięty w kulturę system religijnych dążeń ludzkich. Wiara chrześcijańska to Jezus Chrystus, Przedwieczny Syn Boży, który przez swoje człowieczeństwo i śmierć na krzyżu stał się Zbawicielem wszystkich ludzi. Jest On Zbawicielem nie tylko tych narodów, którym udało się utworzyć chrześcijańską kulturę, On naprawdę odkupił wszystkie narody i wszystkich ludzi. Dlatego nowina o tej niesłychanej miłości, jaką Ojciec Wszechmogący okazał nam przez swojego Syna, powinna być głoszona do końca świata i wszystkim narodom. Chrześcijanin, który tego nie rozumie, niech się zastanowi, czy naprawdę wierzy w Chrystusa. Jeśli komuś tak się poszczęściło, że już w niemowlęctwie otaczała go atmosfera tej Nowiny, niech Bogu dziękuje za tak wielką łaskę i tym bardziej niech czuje się zobowiązany przekazywać Nowinę dalej. Tak już jest, że w dzieciństwie jedni otrzymują więcej niż inni. John Stuart Mill już w dzieciństwie został nauczony przez ojca paru obcych języków, łącznie z łaciną i greką, a kto inny zaczął się uczyć języków dopiero w gimnazjum i miał w dodatku kiepską nauczycielkę. Postawmy jeszcze kropkę nad "i". Zastanówmy się nad sytuacją buddysty, który z mlekiem matki wyssał żarliwe przywiązanie do wiary ojców. Sądzę, że jeśli do takiego człowieka dotrze wieść o Jezusie Chrystusie i on się na nią otworzy, to nie odrzuci on wówczas lekkomyślnie tych bogactw duchowych, w jakie został wszczepiony od dzieciństwa, ale będzie je sprawdzał w świetle Ewangelii. Okaże się wówczas zapewne, że nie tylko będzie mógł je zachować, ale jakby na nowo je uzyska: bo w świetle Chrystusa niejedno z tradycji ojców tak mu się oczyści i pogłębi, że nabierze nowej jeszcze wartości.
|
Pytania nieobojętne: spis treści
|
początek strony (c) 1996-1998 Mateusz |