Widzieliśmy Pana |
ROZWAŻANIA REKOLEKCYJNE
Znowu zaczął nauczać nad jeziorem i bardzo wielki tłum zebrał się przy Nim. Dlatego wszedł do łodzi, usiadł w niej pozostając na jeziorze, a cały lud stał na brzegu jeziora. Uczył ich wiele w przypowieściach i mówił im w swojej nauce: Słuchajcie: Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał, jedno padło na drogę; i przyleciały ptaki, i wydziobały je. Inne padło na miejsce skaliste, gdzie nie miało wiele ziemi, i wnet wzeszło, bo nie było głęboko w glebie. Lecz po wschodzie słońca przypaliło się i nie mając korzenia, uschło. Inne znów padło między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je, tak że nie wydało owocu. Inne w końcu padły na ziemię żyzną, wzeszły, wyrosły i wydały plon: trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny. I dodał: Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha! (Mk 4, 1–9).
W wychowywaniu siebie do dojrzałej wiary popełniamy nieraz błąd powierzchownego odczytywania siebie. Traktujemy siebie jak monolit, jak jakąś nieurobioną, surową bryłę, którą trzeba kształtować jakby od zewnątrz przez narzucenie jej pewnych ideałów, wzorów, praw. Używane często pojęcia: formacja, formować mogą sugerować zewnętrzną obróbkę osobowości. Tymczasem rzeczywiste życie duchowe zakłada nie tyle nową formę, ile raczej nowe istnienie. Dokonujemy nieraz dużego wysiłku woli (można by to nazwać wprost woluntaryzmem), aby przyjęte wzory, ideały i prawa były widoczne w naszym zewnętrznym postępowaniu. Takie formowanie siebie, oparte jest przede wszystkim na naszym ludzkim działaniu. Myślimy: im więcej się wysilę, tym będę doskonalszy, bliższy ideałowi, który sobie stawiam sam lub też, który ukazują mi inni.
Ale czy jest ktoś, kto nie doświadczył ograniczoności swojej silnej woli? Są takie sytuacje, kiedy nasza silna wola okazuje się całkowicie bezsilna. Model formowania siebie i innych oparty tylko na silnej woli nie uwzględnia złożoności i głębi człowieka; taki model wychowania nie pyta, kim jest człowiek — ten konkretny, z całą historią swojego życia, ze swoim charakterem, skłonnościami, zranieniami, najgłębszymi potrzebami itd. Nie pyta, co się naprawdę dzieje w tym konkretnym człowieku, jakie są jego najgłębsze pragnienia, tęsknoty, jakie są jego obawy, lęki, urazy. W wychowywaniu siebie do dojrzałego życia duchowego musimy uwzględnić to wszystko, kim jesteśmy.
Jeżeli wychowywanie siebie do dojrzałej wiary oprzemy tylko na woluntaryzmie, to owszem, możemy mieć pewne efekty, ale będą one zwykle dość dwuznaczne. Będzie im bowiem towarzyszyć mniejsze lub większe napięcie psychiczne, zmęczenie, drażliwość, przewrażliwienie na punkcie własnej osoby, nieuporządkowana ambicja. W literaturze istnieje pewien typ świętoszka, który łączy w sobie praktyki pobożne, wysiłek czynienia dobrze z tym wszystkim, o czym wspomnieliśmy wcześniej: z drażliwością, koncentracją na sobie, przerosłymi ambicjami, kłopotami ze zmysłowością.
Wszyscy wielcy mistrzowie życia wewnętrznego ukazują, że do pełnego poznania Boga potrzeba poznania siebie. Pomiędzy Bogiem a naszym doświadczeniem Boga tkwi nasza ludzka natura, która rządzi się swoimi prawami. Są to prawa zapisane przez samego Stwórcę. To właśnie ludzka natura ze swoimi prawami staje się przestrzenią, w której dokonuje się nasze spotkanie z Bogiem.
Św. Bernard z Clairvaux pisząc o stopniach pokory podkreślał niezbędność prawdziwej wiedzy o sobie jako pierwszego stopnia w drodze do prawdy. Poznanie prawdy o Bogu wymaga poznania prawdy o sobie samym. Św. Ignacy Loyola w Ćwiczeniach duchownych podaje liczne wskazówki pomocne w rozeznawaniu duchowym, tzn. w dokładnej obserwacji tego wszystkiego, co się w nas dzieje, jakie nastroje nami kierują, skąd one wypływają, jakie jest ich źródło. Według Ojca Ignacego świadome życie wewnętrzne polega bowiem na odczuwaniu i rozeznawaniu (...) różnych poruszeń, które dzieją się w duszy: dobrych, aby je przyjmować, złych zaś, aby je odrzucać (ĆD, 313).
Życie wewnętrzne może zostać łatwo wypaczone przez złudzenia. Ten bowiem, kto nie zna siebie i tego, co się w nim dzieje, bardzo łatwo może pomylić działanie własnej nieuporządkowanej emocjonalności z działaniem Bożym. Tę nieznajomość siebie wykorzystuje również szatan po to, by zwieść człowieka na manowce. Szatan bowiem, jak mówi św. Ignacy, idąc w tym za św. Pawłem, przybiera postać anioła światłości, by pod pozorem dobra przywieść człowieka do złego (por. ĆD, 332; 2 Kor 11, 14).
T. Merton zwraca nam uwagę, że znamy Boga o tyle, o ile wzrasta w nas świadomość nas samych poznawanych przez Niego. Te dwa poznania — poznanie siebie i poznanie Boga — muszą iść razem. Celem rekolekcji jest więc takie rozważanie Słowa Bożego, które będzie prowadzić do coraz pełniejszego rozumienia siebie i do poznawania tajemnicy Boga.
W obecnym rozważaniu odwołajmy się do konkretnych przeżyć i zauważmy, jak bardzo często nie rozumiemy samych siebie i tego wszystkiego, co się w nas dzieje; nie rozumiemy, dlaczego nachodzi nas smutek, przygnębienie, zniechęcenie do życia, a może nawet depresja; nie rozumiemy naszych impulsów, uczuć, nie wiemy, skąd one pochodzą. Jesteśmy zaskakiwani nieraz naszą nieżyczliwością, opryskliwością czy może wprost agresją wobec bliźnich. W innych sytuacjach znowu dziwi nas zbytnia uległość i zbytnia kompromisowość wobec niektórych ludzi. Także pragnienia zmysłowe budzą w nas lęki. Nie rozumiemy tego, co dzieje się w naszej psychice, a tym bardziej nie rozumiemy tego, co dzieje się w głębi naszej duszy. Pytamy nieraz bezradnie, jak przezwyciężyć zbytnią koncentrację na sobie, jak zaufać Bogu w zagrożeniach. Dziwi nas i irytuje nieraz ogromna zmienność naszych pragnień, niestałość naszych decyzji i mocnych postanowień. Żyjemy czasem jakby poza sobą i dlatego nasze zakorzenienie w Bogu okazuje się płytkie i powierzchowne.
Kiedy przyjrzałem się uważnie mojej sytuacji, pojąłem, że jestem spętany siecią dziwnych paradoksów. Choć utyskiwałem na zbyt wiele propozycji, czułem się nieswojo, kiedy mnie nikt o nic nie prosił. Choć narzekałem, jak mi trudno odpowiadać na listy, niepokoiłem się, kiedy moja skrzynka listowa była pusta. Kiedy martwiłem się, że czeka mnie męczący cykl wykładów, byłem rozczarowany, gdy nie miałem zaproszeń. Choć marzyłem o pustym biurku, bałem się chwili, kiedy tak się stanie. Krótko mówiąc, mimo że pragnąłem samotności, bałem się, że zostanę sam. Im bardziej zdawałem sobie sprawę z tych paradoksów, tym wyraźniej dostrzegałem, że jestem niewolnikiem narzuconych sobie obowiązków, że ulegam złudzeniu i że muszę zatrzymać się i zastanowić się, czy istnieje trwały punkt, w którym zakotwiczone jest moje życie i z którego mogę wyruszyć w dalszą podróż z nadzieją, odwagą i zaufaniem. Uświadomiłem sobie, że dopiero wtedy znajdę odpowiedź, gdy zatrzymam się i pozwolę, by zostały zadane te trudne pytania, nawet, gdyby miały boleć — taką refleksję zanotował w swoim Dzienniku z klasztoru trapistów H. J. M. Nouwen, na początku swoich siedmiomiesięcznych rekolekcji w klasztorze trapistów.
Termin rekolekcje pochodzi od łacińskiego słowa re–colligere i oznacza zbierać na nowo, odzyskać. Czas rekolekcji może być dla każdego z nas takim właśnie zebraniem swojego życia na nowo, odzyskaniem tego, co w nim jest najistotniejsze, z pomocą Słowa Bożego. Rekolekcje winny być dla nas jednym wielkim pytaniem: Czy istnieje trwały punkt, w którym zakotwiczone jest moje życie i z którego mogę wyruszyć w dalszą podróż, z nadzieją, odwagą i zaufaniem? Zadawanie sobie pewnych zasadniczych pytań może być dla nas trudne, jak trudne było dla cytowanego powyżej autora. Poznawanie siebie, które ma nas doprowadzić do poznania Boga działającego w nas, może okazać się wielką i wymagającą pracą. Będzie to jednak zmaganie, walka nie tylko z ludzką ograniczonością i słabością w nas, bo nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, ale będzie to walka przede wszystkim przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich (Ef 6, 12). Rekolekcje to czas, który może przynieść ból. Jest to jednak również czas leczenia ran zadanych nam przez życie lub też ran, które zadaliśmy sami sobie.
Pan Jezus w przypowieści o siewcy ukazuje nam ścisłą zależność pomiędzy skutecznością Słowa Bożego a żyznością gleby serca, na które ono pada. Ujawnienie się mocy Słowa Bożego zależy od urodzajności gleby. Jeśli gleba jest nieodpowiednia lub nieodpowiednio przygotowana, skalista, porośnięta chwastami, zdeptana, to Słowo Boże pozostaje bezskuteczne, jeśli zaś gleba jest urodzajna, Słowo Boże może objawić całą swoją moc przemieniającą serce i życie człowieka. Jedno z najważniejszych pytań na czas rekolekcji brzmi: Jaką glebą jest moje serce? Jak uczynić ją bardziej urodzajną i pełniej otwartą na ziarno Słowa? Dotychczasowe etapy Ćwiczeń duchownych przez które przeszliśmy rozpoczęły w nas proces spulchniania i użyźniania gleby naszego serca. Jest to jednak ciągły proces, który winien nieustannie trwać. Jeżeli chcemy prowadzić autentyczne życie duchowe, nie możemy zaprzestać troski i wysiłku, aby gleba serca była coraz pełniej przygotowywana na przyjmowanie Słowa.
Poznaniu Boga i Jego Słowa winno więc odpowiadać w naszym życiu rozpoznanie gleby naszego serca, rozpoznanie samych siebie. Autentyczne otwarcie się na obecność Boga i Jego działanie wymaga od nas prawdziwej i głębokiej wiedzy o glebie serca, o sobie. Intymny, zażyły kontakt z Bogiem, wnikanie w Jego tajemnicę dokonuje się przy jednoczesnym wnikaniu w siebie i zrozumieniu samego siebie. Jeżeli autentycznie i z odwagą wejdę w Słowo Boże, poddam się Jego działaniu, Jego osądowi, to wówczas ono objawi mi prawdziwy obraz miłującego Boga oraz prawdziwy obraz człowieka. Słowo Boże objawia człowiekowi genezę jego istnienia; objawia mu również cel i sens jego życia. To samo Słowo objawia człowiekowi także, kim jest Bóg, który go stworzył z miłości i przeznaczył do istnienia w miłości.
Życie chrześcijanina, jego rozwój wewnętrzny wymaga więc nieustannego poznawania siebie samego oraz poznawania Boga i Jego Słowa. Głębokie i autentyczne poznanie siebie prowadzi nas do poznania Boga. Poznanie Boga zaś prowadzi nas do poznania siebie. Dzięki tajemnicy Wcielenia poznanie swojego własnego człowieczeństwa staje się jednocześnie drogą do poznania Boga, a poznanie Boga objawia nam istotę życia ludzkiego.
Słowo Boże odsłania nam najpierw naszą prawdziwą wielkość, która wypływa z wielkości samego Stwórcy. Tę wielkość człowieka odkrywamy poprzez kontemplację Jezusa, Wcielonego Syna Bożego. Wielkość człowieka ujawnia się w tym, iż Bóg uznał go za godnego zesłania doń swojego Syna. Wcielony Syn Boży objawia i potwierdza wielkość i godność każdego człowieka, a jednocześnie broni jej przed niszczącymi skutkami grzechu, które uderzają w ludzką godność.
Wielkość człowieka ujawnia się w jego najgłębszych pragnieniach i dążeniach. Dzięki medytacji Słowa Bożego odkrywamy i jednocześnie oczyszczamy nasze wnętrze z grzesznych pożądliwości. Najgłębszym dążeniem, największym pragnieniem człowieka będzie zawsze dążenie do Boga, pragnienie Boga. Dzięki medytacji Słowa uświadamiamy sobie tęsknotę za Tym, od którego pochodzimy i do którego nieustannie zdążamy. Dzięki medytacji Słowa Bożego odkrywamy tę głębię serca w nas, którą może wypełnić tylko On sam, Jego nieskończona, odwieczna Miłość. Słowo Boże ujawnia niepokój ludzkiego serca nie powierzonego jeszcze w pełni Bogu.
Nie jest rzeczą prostą ani łatwą odnajdywać na co dzień swoje najgłębsze tęsknoty i pragnienia, ponieważ najczęściej są one zagrzebane popiołami powierzchowności (T. Merton). Właśnie Słowo Boże pomaga nam wejść w nasze popioły powierzchowności i odkryć cały nasz wewnętrzny nieład, nasze zakłamanie, liczne nieuświadomione motywy postępowania, niszczące nas namiętności, zranienia życiowe, urazy, słowem wszystko to, co czyni nas niezdolnymi do codziennego doświadczania w nas najgłębszych pragnień i najgłębszych tęsknot. Pod popiołami powierzchowności leży jednak diament — duchowość człowieka, miejsce intymnego dialogu stworzenia ze Stwórcą, dziecka z Ojcem, ucznia z Mistrzem. Pod popiołami powierzchowności ukryte są nasze najgłębsze tęsknoty i pragnienia, tęsknota za Bogiem i pragnienie Jego odwiecznej miłości.
Prośmy w serdecznej rozmowie z Matką Najświętszą, z Jezusem Chrystusem, z Bogiem Ojcem o światło Ducha Świętego. Ono bowiem może nam pozwolić przeżyć tajemnicę Boga i tajemnicę nas samych. Prośmy także o odwagę w poznawaniu siebie samych, byśmy nie przestraszyli się, gdy dotykać będziemy głębokich korzeni zła w nas: naszego egoizmu, pychy, agresji, zmysłowości, bierności życiowej, skłonności do urazów, itp. Prośmy o moc wiary, która może nas przekonać, że Bóg jest zawsze silniejszy od największej ludzkiej słabości. Módlmy się o głęboką świadomość, że Bóg, który wchodzi w nasze życie, pragnie nas uleczyć, wyzwolić, zbawić.
Św. Augustyn modli się: Obym poznał siebie, obym poznał Ciebie. Uczyńmy tę modlitwę naszą własną. Obym poznał siebie — obym poznał Twoje odbicie w moim sercu, Twój obraz we mnie oraz to wszystko, co go we mnie zniekształca. Obym poznał Ciebie — obym doświadczył Ciebie jako miłość, obym mógł się uwolnić od wszystkich fałszywych pojęć o Tobie.
Całe rozważanie zakończmy piękną modlitwą T. Mertona o znalezienie siebie samego: Uwolnij od grzechu duszę moją, o Boże, ale równocześnie napełnij ogniem Twoich źródeł moją wolę. Bądź światłem mojego umysłu, chociaż to może oznaczać: stań się ciemnością dla mego doświadczenia — ale także zalej me serce Twoim nieogarnionym życiem. Niechaj me oczy nie widzą na tym świecie nic oprócz Twojej chwały, a moje ręce nie dotykają niczego, co by nie było narzędziem służby Twojej. Niech język mój zajmie się tym, o co nikt nie prosi. Pragnę chwytać Twoje słowa i wsłuchiwać się w harmonie stworzone przez ciebie, wyśpiewujące Twoje hymny. (...)
Przede wszystkim przeto ustrzeż mnie od grzechu. Zachowaj mnie od śmierci grzechu ciężkiego, który wprowadza piekło do duszy. Oddal ode mnie grzech zmysłów, który zaślepia i zatruwa serce. Powstrzymaj mnie od grzechów wgryzających się w ciało człowieka nieugaszonym ogniem, który je na wskroś przeżera. Strzeż mnie od równoznacznej z nienawiścią miłości pieniądza, od skąpstwa i ambicji, które dławią we mnie życie. Chroń mnie od martwoty prac poczętych z próżności i od niewdzięcznego trudu, w którym artyści niszczą sami siebie z pychy, dla zdobycia sławy i majątku, a święci duszą się, przywaleni lawiną niewczesnej gorliwości. Zagój ropiejącą ranę mej pożądliwości i zatamuj pragnienia wyczerpujące mą naturę daremnym upływem krwi. Wyrzuć precz węża zawiści, który jadem swym zatruwa miłość i zabija wszelką radość.
Rozwiąż mi ręce i wyswobódź serce z więzów lenistwa. Uwolnij od gnuśności, przebierającej się chętnie za wolę czynu tam, gdzie wszelkie działanie jest zbędne i od tchórzostwa, które zajmuje się tym, o co nikt nie prosi, ażeby się uchylić od prawdziwej ofiary.
Daj mi za to siłę, która w milczeniu i spokoju czeka na Ciebie. Obdarz mnie pokorą, jedyną sprawczynią pokoju, i uwolnij mnie od pychy, która jest najprzykrzejszym ciężarem. Obejmij moje serce i duszę prostotą miłości. Niechaj żyję tylko jedną myślą i jednym pragnieniem miłości: ażebym mógł Cię ukochać nie dla zasługi ani dla doskonałości, nie dla cnoty ani nawet dla świętości, ale wyłącznie dla samego Ciebie. Bo zaspokoić i wynagrodzić miłość może tylko sam Bóg.
P O P R Z E D N I | N A S T Ę P N Y |
XVIII. KONTEMPLACJA O MIŁOŚCI | XX. PRAGNIENIA MODLITWY |
na początek strony © 1996–2000 Mateusz |