Rozmowy o Janie Pawle II

Rozmowa XI
Kościół i świat współczesny

 

 

Jednym z centralnych problemów, które wciąż powracają w naszych rozmowach, jest stosunek Kościoła do świata. Jak ułożyć stosunki z otaczającym światem? - to pytanie, na które Kościół musi wciąż odpowiadać. W historii udzielał on na to pytanie skrajnie różnych odpowiedzi: od całkowitej negacji i odrzucenia świata, poprzez łagodna afirmację aż do prób podboju i podporządkowania świata.
Również w naszym stuleciu byliśmy świadkami wielkiej zmiany tych wzajemnych relacji: do Soboru Watykańskiego II Kościół przypominał oblężoną twierdzę broniącą się przed naporem świata, po Soborze zaczął prowadzić z nim dialog. Krytycy Jana Pawła II twierdzą, że ten dialog zatrzymał, zerwał, że - w związku z tym - działa wbrew duchowi Soboru. Że zamiast "udzisiejszenia" Kościoła i dostosowania do świata mamy do czynienia z próbami katolickiej rekonkwisty.

Tradycyjnie już musimy zacząć od prostowania podstawowych nieporozumień. Przede wszystkim, choć smutne, że trzeba to stale podkreślać, Papież był jako filozof i teolog, jednym z ważkich architektów Soboru Watykańskiego II, a jako metropolita i kardynał krakowski, przez wiele następnych lat wprowadzał soborową odnowę w życie Kościoła. Do tego czasu powszechnie uznawany był za "soborowego", "otwartego" czy "postępowego" przy całej wieloznaczności tych terminów. Jako Papież wniósł na Stolicę Piotrową ogromny dynamizm i otwartość. Jego talent poetycki, nowoczesna formacja filozoficzna, uprawianie sportów, świetny kontakt tak z pojedynczym człowiekiem, jak i tłumami, podróże, spotkania z ludźmi bardzo różnych przekonań, troska o najuboższych, zjednały mu opinię papieża bardzo otwartego.

 

Nie chodzi o styl bycia i osobowość Papieża, ale o jego poglądy, do których chce przekonać świat.

Po pierwsze, czy można ściśle odseparować osobowość od poglądów, które "nosiciel" tej osobowości posiada? Po drugie, o ile pomnę, konkwista, a zatem i rekonkwista, słowo, którego Panu użył i które rzeczywiście spotykałem na łamach światowej prasy, działała przemocą. Otóż Jan Paweł II bezustannie naucza, że należy odrzucić wszelkie formy działania nacechowane przemocą i nietolerancją oraz zrobić rzetelny rachunek z grzechów i zaniedbań popełnionych w tej materii przez ludzi Kościoła.

Proszę Pana, jestem przekonany, że gdyby spytał Pan paru ważniejszych polityków współczesnego świata: kto to jest Paweł Włodkowic, to niektórzy z nich po chwili zastanowienia podaliby prawidłową odpowiedź. Moje domniemanie, iż mogą oni wiedzieć kim był Włodkowic nie płynie z tego, że wierzę, iż są oni niezwykle wszechstronnie wyedukowani, ale z tego, że Jan Paweł II często, przy bardzo różnych okazjach i w różnych forach, dawał za przykład współczesnemu Kościołowi i światu postawę wielkiego rektora krakowskiego uniwersytetu, który na Soborze w Konstancy występował przeciw Krzyżakom i podkreślał, że siłą nie wolno nikogo nawracać. Karol Wojtyła w Rzymie, tak samo jak to było w Krakowie, jest człowiekiem otwartym na dialog. Często i chętnie spotyka się w trakcie swoich podróży z ludźmi bardzo różnych przekonań, a także zaprasza np. na letnie sesje do Castel Gandolfo ludzi wierzących i niewierzących, katolików, protestantów, prawosławnych, żydów, wyznawców bardzo różnych religii i światopoglądów. Bardzo wątpię czy we współczesnym świecie znajdzie się wiele tak szerokich i otwartych osobowości

 

Ale właśnie za pontyfikatu Jana Pawła II ujawniły się w Kościele niesłychanie poważne kryzysy, które doprowadziły schizmy arcybiskupa Lafebvre"a z jednej, a otwartej wojny Hansa Kunga i innych teologów z Papieżem z drugiej strony.

Gwoli ścisłości, oba te kryzysy objawiły się nie za pontyfikatu Jana Pawła II, lecz Pawła VI, co o tyle jest ważne, że zawsze trzeba pamiętać o podstawowej ciągłości i tożsamości papiestwa, mimo że każdy Następca Św. Piotra odciska na nim swoje indywidualne piętno. To były problemy abpa Lefebvre'a i ks. Kunga z Kościołem, a nie z Janem Pawłem II.

Spójrzmy zarazem na kontekst tych kontrowersji. Wspominaliśmy już, że nowożytność powstawała w wrogości wobec Kościoła. W ciągu ostatnich stuleci narastał głęboki rozdźwięk między Kościołem a współczesnym światem. Dla części katolików, żyjących w drugiej połowie XX wieku, utrzymujące się pęknięcie było głównie wynikiem historycznych uwarunkowań, dla innych - efektem podstawowego ideowego sporu z współczesnym światem. Jak zwykle obie strony miały za sobą poważne argumenty i sporo racji. Sobór był wielkim wysiłkiem i wielkim dziełem całego Kościoła, aby teologicznie przyjrzeć się rzeczywistości i z jednej strony, przełamać historyczne uwarunkowania, ale - ze strony drugiej - nie zdeformować prawdy, która jest w nim zdeponowana. Był - jak to często określa Jan Paweł II - "soborem samoświadomości Kościoła". Dokonuje na nim Kościół odnowy Liturgii, stanowiącej centrum życia wspólnoty Kościoła, mówi o odczytywaniu Objawienia i rozwoju nauk biblijnych, o odnowie życia kapłanów i zakonów, o posłudze biskupów, zaangażowaniu laikatu, religiach niechrześcijańskich czy środkach społecznego przekazu. Szczególnie istotną rolę w określeniu stosunku Kościoła do świata odgrywają trzy dokumenty, w których opracowaniu aktywnie uczestniczył kardynał Wojtyła, "Konstytucja o Kościele w świecie współczesnym", "Dekret o ekumenizmie" i "Deklaracja o wolności religijnej". Przez krąg abpa Levfebvre'a zostają one szybko, zwłaszcza ostatni z nich, uznane z zdradę, odrzucenie Tradycji, za manipulację dokonaną na objawionej prawdzie. Sprawa byłego abpa Tulle rozpoczęła się więc dużo wcześniej nim Jan Paweł II zasiadł na Stolicy Piotrowej - rozpoczęła się podczas Soboru.

Po drugiej stronie staną tzw. "postępowi" teologowie, za których personifikację można uznać Hansa Kunga. Ów świetnie wykształcony teolog, ceniony ekspert soborowy, uznaje, że sobór był jedynie początkiem początku. Dopiero teraz należy Kościół naprawdę zdemokratyzować, ograniczyć "autorytarny" dogmat o nieomylności papieży, doprowadzić do szybkiej interkomunii i zamiast koncentrować się na bezdusznej prawdzie zaakceptować wiele permisywnych poglądów, aby być bliżej współczesnego człowieka.

Niestety, postawę obu tych, z pewnością nietuzinkowych i gorliwych kapłanów, cechuje brak odpowiedzialności i zła teologia.

Najpierw o braku odpowiedzialności. Arystoteles napisał kiedyś, że "odpowiedzialność przemienia zwykłych ludzi w mężów stanu", ale prawdziwe jest też chyba twierdzenie odwrotne: "brak odpowiedzialności przemienia mądrych ludzi w naiwniaków bądź awanturników". Niech Pan sobie wyobrazi co by się stało, gdyby - przeprowadźmy eisteinowski "gedanken Experiment" - Jan Paweł II zaczął realizować wizję obojętne którego z nich, czy to Lefebre'a czy Kunga. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, aby dostrzec jak bardzo rozbita, niepewna swej wiary i pełna nieufności wobec instytucjonalnego Kościoła stałaby wówczas większość wierzących! Jak bardzo rozdarty, jak strasznie podzielony byłby dziś Kościół!

Teraz o teologii. Zła teologia obu tych skrajnych postaw zawiera się w tym, że dla zwolenników abpa Lefebvre'a Duch Święty był obecny na prawie wszystkich, dokładniej na 20. soborach powszechnych, natomiast na jednym jedynym, dwudziestym pierwszym tj. Vaticanum II nie towarzyszył Kościołowi. Z kolei "progresiści" sądzą, że Duch Święty tak samo jak asystował Ojcom Soboru podczas obrad w taki sam sposób obecnie im towarzyszy. Dlatego powołując się na Sobór proponują oni szereg zmian oraz modyfikacji w życiu Kościoła, których jako żywo nie ma w nauczaniu soboru, o których milczą soborowe dokumenty.

Przez dziesiątki lat trwały rozmowy, próby pojednania, stworzenia jakieś formy kompromisu. Bezskutecznie. Jeżeli w końcu sięgnięto po sankcje, które w istocie były jedynie wioskami wyciągniętymi z dokonanych faktów tzn. pozbawiono Hansa Kunga prawa nauczania w imieniu Kościoła rzeczy, które są niezgodne z nauką Kościoła, i ogłoszono, że abp Lefebvre sam zaciągnął na siebie ekskomunikę święcąc biskupów bez zgody Stolicy Apostolskiej, to było to czynione niechętnie i z bólem. Dzień w którym konserwatywny arcybiskup udzielał święceń był nieledwie dniem żałoby na Watykanie - odwołano koncert symfoniczny, Papież napisał o dniu bólu i smutku Kościoła oraz "szczególnym smutku Następcy Piotra".

Podobnie jest w liście do biskupów niemieckich, który wystosował Papież po opublikowaniu przez nich obszernego dossier dokumentującego nieustępliwość Hansa Kunga wobec Urzędu Nauczycielskiego oraz przypadki deformowania przez szwajcarskiego teologa katolickiej prawdy. Nie ma w nim cienia tryumfalizmu, a nawet podkreślania pewności, że tak należało uczynić, choć przecież wewnętrznie sprzeczna jest sytuacja w której ktoś z mandatu Kościoła, jako naukę katolicką, przedstawia niekatolickie poglądy. Z owego listu raczej przebija smutek, że nie można było uczynić inaczej. Teologa, który Papieżowi nie szczędzi obraźliwych określeń, nazywa Papież "swoim bratem", pisze, że "żywi nadzieję że będzie można spotkać w prawdzie głoszonej i wyznawanej przez Kościół", że "nie przestaje prosić Boga o takie spotkanie".

Jestem absolutnie pewien, że tego rodzaju decyzje Jana Pawła II są przezeń podejmowane z wielkim bólem, po wyczerpaniu wszystkich możliwości. Ale jest też taki wymiar posługi Następcy Piotra aby troszczył się, by Kościół przechował nieskażony depozyt wiary. Znamienne przy tym, że w liście o sprawie Ks. Kunga Papież podkreśla znaczenie wierności Tradycji, przypomina słowa soborowego dekretu, iż "każda odnowa Kościoła polega na wzroście wierności jego powołaniu" i kładzie nacisk na pewność posiadanej przez Kościół prawdy zbawczej. Zarazem jednak dodaje Jan Paweł II - i jest oto ważna konstrukcja dla zrozumienia jednego z kluczy hermeneutycznych jego pontyfikatu - "tylko Kościół umocniony w swej wierze może być Kościołem prawdziwego dialogu" oraz: "bardziej niż kiedykolwiek Kościół współczesny musi być Kościołem prawdziwego dialogu".

Natomiast w liście o sprawie Abpa Lefebvre'a będzie Jan Paweł II podkreślał, że Tradycja nie jest skostniałą formą, że Sobór naucza, iż rozumienie przekazanych Kościołowi rzeczy i słów wzrasta w nim i czyni postępy. Że pewna rubrycystyczna interpretacja spuścizny Soboru Trydenckiego - której bronili zwolennicy Arcybiskupa - owocowała często formalizmem i unifikacją życia Kościoła. A powszechność Kościoła to nie unifikacja, ale jedność w wielości. "Trzeba - pisze Jan Paweł II - by wszyscy duszpasterze i wierni uświadomili sobie na nowo to, że różnorodność charyzmatów tradycji duchowości i apostolstwa jest w Kościele nie tylko uprawniona, lecz także stanowi jego bogactwo, decydujące o pięknie jedności w różnorodności".

To właśnie jest jedno z najtrudniejszych zadań Ojca Świętego budować jedność w różnorodności. W pewnym uproszczeniu można by powiedzieć, że Kung mówi: "różnorodność", a Lefebvre: "jedność", ale nie patrzą ani całościowo na sytuację Kościoła, ani nie biorą odpowiedzialność za Lud Boży, miliony bardzo różnych, często żyjących w szalenie odmiennych warunkach, konkretnych ludzi, którzy tworzą wspólnotę Kościoła.

 

Czy "udzisiejszenie" Kościoła nie miało oznaczać dostosowania go do zasadniczych trendów współczesności?

Żadną miarą. Erich Przywara wybitny teolog niemiecki określa "Anpassung" -"dostosowanie" jako jedną z współczesnych herezji, a innym słowem dla opisania tego problemu posługiwał się wielki francuski filozof Jacques Maritain mówiąc o "chronolatrie" - czynieniu idola z naszego czasu, naszej epoki. "Dopasowanie" rysuje przed nami obraz świata jako rzeki i Kościoła jako tratwy płynącej po tej rzece. Kierunek i tempo w jakim porusza się tratwa są zdeterminowane przez bieg rzeki. Jeżeli niekiedy tratwa osiądzie na mieliźnie to jedyne co można zrobić to ją zepchnąć z płycizny, poprawić kurs, dopasować się do głównego nurtu i płynąć dalej. Otóż, jest to zły obraz Kościoła, który płynie przez ludzkie dzieje. Kościół nie jest bowiem zdeterminowany przez otaczający go świat, lecz jest zdeterminowany przez posiadaną przezeń prawdę, która niekiedy zaleca otwartą postawę wobec świata, ale niekiedy domaga się bycia "znakiem sprzeciwu".

To, czego dokonał Sobór to teologiczna ocena współczesności. "Znaki czasu" to nie sporządzenie katalogu nowych problemów do których należy dopasować i w takim znaczeniu "udzisiejszyć" życie Kościoła. "Aggiornamento" to teologiczne odczytanie naszego czasu, po to, aby dostrzec co przez problemy współczesnego świata mówi do Kościoła Pan Historii i jakie stawia dziś przed Kościołem szczególne wezwania.

 

Jak zatem Kościół rozumie słowo "świat"?

To dobre pytanie, bo słowo "świat" ma w Ewangelii wieloznaczną konotację. U św. Jana "kosmos" - "świat" oznacza niekiedy arenę zbawienia, miejsce zamieszkania wszystkich ludzi, stworzonych na obraz i podobieństwo Boże. Świat jest miejscem, które Bóg tak umiłował, że dał Swojego Syna Jednorodzonego, aby ofiarować światu zbawienie. Niekiedy jednak "świat" występuje w innym znaczeniu: jako rzeczywistość odseparowana od Kościoła. Chrystusowe Królestwo nie jest z tego świata. Za nimi (uczniami) proszę - mówi Jezus - nie za światem. A - żeby sprawę jeszcze bardziej skomplikować - jest i trzecie znaczenie tego słowa, które np. występuje w wielokrotnie użytym w Ewangelii terminie "Władca tego świata". Ów władca to Szatan, a więc "świat" oznacza miejsce grzechu i korupcji. Tak więc słowo "świat" miewa w Ewangelii znaczenie pozytywne, neutralne i negatywne.

 

Które z tych znaczeń jest właściwe? Którym "światem" w rozumieniu Ewangelii jest świat, w którym żyjemy?

Cały problem polega na tym, że wszystkie znaczenia są w pewnym stopniu właściwe. Świat jest i tym i tym i tym. Dlatego tak istotne są znaki czasu, czyli odczytywanie co w świecie współczesnym jest ewangeliczne, co jest - patrząc pod kątem zbawienia - neutralne, a co antyewangeliczne. W pewnym uproszczeniu można by rzec, że w okresie przedsoborowym bardziej akcentowano owe neutralne i negatywne znaczenia terminu "świat", a nauczanie soborowe przywróciło również znaczenie pozytywne, a z nim pełnię napięcia między tymi trzema znaczeniami. Analizując sytuację z tego punktu widzenia, można też powiedzieć, iż teologowie w rodzaju Hansa Kunga przyjmują przede wszystkim pozytywne znaczenie terminu "świat", a zwolennicy integryzmu - głównie negatywne.

Tymczasem prawda katolicka jest znacznie bardziej subtelna. A zarazem jest też trudniejsza, bo strukturalnie wbudowana jest w nią pewna dynamika i napięcie.

 

Czy kiedy Ewangelia mówi, że Księciem tego świata jest szatan to jest to tylko metafora, czy też kryje się za tym realna rzeczywistość.

To nie tylko metafora. To znaczy, że zło jest realne i jest realnie obecne w świecie.

Wiele osób dziś twierdzi, że jest to konfesyjny oraz anachroniczny punkt widzenia, że "nowoczesny człowiek nie wierzy w diabła". Jest to bardzo zdradliwy i niebezpieczny idealizm. Takim ludziom chciałbym przypomnieć słowa Leszka Kołakowskiego, który omijając kwestie metafizyczne i analizując obecność diabła w ludzkiej kulturze, a więc odchodząc od religijnego punktu widzenia, lecz za to uchylając zarzut, że ekstrapoluje swoje konfesyjne poglądy na innych ludzi, tak pisał w eseju o diable: "Diabeł, podobnie jak inne uniwersalne zjawiska kulturalne, przybierał oczywiście formy najróżniejsze i uczestniczył we wszystkich rodzajach ludzkich konfliktów. Wszystkie wtórne funkcje, jakie spełniał - psychologiczne, polityczne, czy artystyczne - nie dają jednak podstaw do żadnych wniosków co do jego pochodzenia lub ewentualnego zaniku. Fakt, że symbole religijne uwikłane były we wszystkie sprawy ludzkie i wyzyskiwane do wszystkich możliwych celów, nie przemawia wcale za czysto instrumentalnym sensem tych symboli; przeciwnie, podsuwa myśl o ich uniwersalnym, niehistorycznym i autonomicznym sensie. Nie jest prawdopodobne by diabeł mógł zniknąć z życia ludzkiego mimo wszystkich przebrań, w jakich się pojawia i mimo okresowych upadków stał się bodaj trwałym składnikiem kultury. Jeśli religia zawsze była próbą wyposażenia całości ludzkiego życia w sens - żądanie, którego nauka spełnić nie może - diabeł jest zapewne nieusuwalnym składnikiem sensownego świata. Wątpliwe jest także czy powinniśmy sobie życzyć jego zniknięcia. Obecność jego utrzymuje w nas wrażliwość na zło; sprawia, że jesteśmy czujni i sceptyczni w obliczu optymistycznych nadziei na totalne zbawienie wszystkiego i na ostateczne pogodzenie wszystkich energii działających w świecie. Wiara w zbawienie uniwersalne była co prawda żywa również w chrześcijaństwie (gwoli ścisłości, bo teologia katolicka jest precyzyjna: Kościół odrzucił wiarę w nieuchronność powszechnego zbawienia, nie odrzucił jednak wiary w możliwość powszechnego zbawienia -MZ). Tradycja ta nie obumarła nigdy. Jest nadal z nami, a diabeł jest w niej nieobecny. Niesie ona ze sobą złudzenia i oszukańcze nadzieje, które mogą tylko zagrzewać serce diabła"

Nawet na poziomie filozofii kultury diabeł ma sens uniwersalny, niehistoryczny i autonomiczny. Ale trzeba powiedzieć i więcej: zło jest realne i jest demoniczne.

 

Jak rozpoznać, które elementy naszej rzeczywistości można uznać za "królestwo szatana"? Kto ma tego dokonywać?

Zawsze i wszędzie tam gdzie pojawia się grzech tam zwycięstwo odnosi szatan. Ale trzeba być bardzo ostrożnym w wyrokowaniu, co i na ile przynależy do Władcy ciemności i Kościół jest w tych sprawach bardzo powściągliwy. Bardzo łatwo tu bowiem o poplątanie ludzkiej agresji połączone z poszukiwaniem sensacji oraz zastępowanie teologii magią. Dlatego istnieje w Kościele Urząd Nauczycielski, który ma charyzmat orzekania co jest prawdziwą wiarą, a co nią nie jest. Jest to jeden z podstawowych wymiarów służby biskupów w Kościele.

 

Czy ta różnica między Janem Pawłem II a teologami takimi jak Hans Kung polega właśnie na rozumieniu grzechu?

To również jest jedna z istotnych między nimi różnic. Kung jak wielu z progresywnych teologów przeciwstawia "nieczułą doktrynę" "współczuciu konkretnemu człowiekowi". Ale jest to fałszywe przeciwstawienie, za którym kryje się umieszczanie zła w socjologii i psychologii, na zewnątrz konkretnego człowieka oraz odrealnianie grzechu, który - wedle tej szkoły myślenia - jest w decydującej mierze uwarunkowany przez okoliczności.

Krytyce takich poglądów poświęcił Jan Paweł II znaczną część encykliki "Veritatis splendor" pokazując w niej, że tak pojmowane współczucie dla człowieka nie tylko deformuje prawdę katolicką, ale w gruncie rzeczy jest głęboko pesymistyczne: odbiera realność ludzkiej wolności, zawiera przekonanie o niezdolności ludzkiego umysłu do dotarcia do prawdy, minimalizuje godność sumienia człowieka.

Oczywiście, trzeba dostrzec, że to progresywne stanowisko opiera się na dwóch słusznych intuicjach: że Kościół zawsze musi dostrzegać żywego człowieka oraz zauważać i doceniać wpływ okoliczności. Nie można jednak tego czynić - jak chcą ci teologowie - za cenę odrealnienia zła. Jest to rozwiązanie łudzące pozornym humanitaryzmem, a na dłuższą metę niszczące tak dla pojedynczego człowieka, jak i dla całych społeczeństw, dla świata. Być może wręcz jest to najskuteczniejsza forma samobójstwa jaką wymyśliła ludzka kultura - to jedna z ważkich tez przewijająca się w eseistyce Leszka Kołakowskiego. Kościół nie z pesymizmu lub - jak niektórzy ateiści utrzymują - z chęci dominowania nad człowiekiem, ale wręcz przeciwnie w imię realizmu, z miłości do człowieka i do świata oraz służąc człowiekowi i światu mówi o realności zła i realności ludzkiego grzechu.

Przecież ta służba prawdzie żadną miarą nie oznacza bezduszności. W bardzo ostro krytykowanej przez progresywnych teologów za "moralny rygoryzm" encyklice "Veritatis splendor" Papież pisze: "prawdziwa wyrozumiałość i szczere współczucie muszą oznaczać miłość do osoby, umiłowanie jej prawdziwego dobra, jej autentycznej wolności. Z pewnością nie może to polegać na ukrywaniu lub osłabianiu prawdy moralnej". Współczucie, które odrywa się od prawdy moralnej jest zwykłym sentymentalizmem. Być może przynosi chwilową ulgę, ale nie rozwiązuje problemów tylko je kumuluje. Dlatego przez szacunek dla osoby i z miłości do niej trzeba ukazywać człowiekowi prawdę. Nie oznacza to wcale bezduszności. Dlatego chwilę później Papież dodaje -"jednocześnie przejrzyste i żywe przedstawienie prawdy moralnej winno zawsze uwzględniać głęboki i szczery szacunek, ożywiony cierpliwą i ufną miłością, jakiej stale potrzebuje człowiek na swej drodze moralnej, często uciążliwej na skutek trudności, słabości i bolesnych sytuacji". Dlatego też Kościół "winien zawsze czuwać, by nie złamać trzciny nadłamanej i nie dogasić tlejącego się knotka (por. Iz 42, 3). Paweł VI napisał: 'jeśli wybitną formą miłości dla dusz jest nie pomniejszać w niczym nauki Chrystusa, niechże ta postawa łączy się z wyrozumiałością i miłością, których przykład dawał sam Chrystus, rozmawiając i przestając z ludźmi. Przyszedłszy bowiem nie po to, aby świat sądzić, lecz aby go zbawić (por. J 3, 17), był On wprawdzie nieprzejednany wobec grzechu, ale cierpliwy i miłosierny dla grzeszników'". Kiedy Jan Paweł II pisze o złu i o grzechu, to zarazem podkreśla, że mówiąc o konkretnym człowieku trzeba wziąć pod uwagę wszelkie okoliczności psychologiczne, społeczne, kulturowe, które mogą radykalnie zmieniać grzeszność czynu, ale nie mogą czynu złego zamienić w czyn obojętny moralnie, a tym bardziej dobry. Pisząc grzechu pisze też o miłości: "Nawet wówczas, gdy człowiek grzeszy, Bóg szuka go i kocha, aby wzajemna relacja nie uległa rozbiciu" (Orientale lumen). Pisząc o grzechu pisze też o nadziei: "Człowiek, który ciągle doświadcza gorzkiego smaku swojego ograniczenia i grzechu, nie uskarża się i nie zadręcza, bo wie, że w jego wnętrzu działa moc Boża" (Orientale lumen). Prawda o naszej grzeszności jest nie jest prawdą, która ma nas dręczyć i utrudniać życie, ale ma nam pomóc wzrastać oraz odkrywać bezinteresowność Bożej miłości. Prawda Boża zawsze ma moc wyzwalającą.

 

Teologowie, którzy znaleźli się w konflikcie z Janem Pawłem II powołują się na "ducha Soboru". Jan Paweł II zdaje się to nauczanie Soborowe rozumieć inaczej. Czy Papież jest jedynym autorytatywnym interpretatorem Soboru, czy też na przykład jego następca będzie mógł zmienić linię Kościoła? Jaka jest rola biskupów i teologów w pogłębianiu zrozumienia Soboru?

Znów odwołam się do paru cytatów. Przede wszystkim do samego Soboru, który w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele naucza, że sakra biskupia dając pełnię kapłaństwa "przynosi również funkcję nauczania i rządzenia; funkcje te jednak z natury swojej mogą być wykonywane z Głową Kolegium i jego członkami" - a dalej - "Kolegium albo ciało biskupie posiada władzę autorytatywną jedynie wtedy, gdy się je bierze łącznie z Biskupem Rzymskim, następcą Piotra, jako jego głową, i gdy nienaruszoną zostaje władza zwierzchnia tego ostatniego nad wszystkimi, zarówno pasterzami jak i wiernymi. Albowiem Biskup Rzymski z racji swego urzędu, mianowicie urzędu Zastępcy Chrystusa i Pasterza całego Kościoła, ma pełną, najwyższą i powszechną władzę nad Kościołem i władzę tę zawsze ma prawo wykonywać w sposób nieskrępowany".

Czy nie uważa Pan, że ten "duch Soboru" o którym Pan wspomniał, jest w konflikcie z nauczaniem Soboru, na które się przed chwilą powołałem? Czy ten jeden cytat nie pokazuje, że wielu progresywnych teologów to po prostu lefebvrysci a rebours? Obie te grupy ignorują bowiem nauczanie Soboru i uznają własne poglądy za ważniejsze, za bardziej katolickie od reszty Kościoła, tyle tylko, że progresiści nazywają to "duchem Soboru", a integryści odrzucają Vaticanum II jako "nowinkę" - zerwanie katolickiej ciągłości.

W ten sposób mówiąc o lefevbrysach można przejść do pańskiego pytania o rolę teologów, gdyż pisze o niej Jan Paweł II w liście opublikowanym po zerwaniu abpa Lefevbre'a łączności z Stolicą Apostolską: "Chciałbym także powiedzieć teologom i innym ludziom biegłym w naukach kościelnych, że obecne wydarzenia także dla nich są wezwaniem. W istocie bowiem zakres i głębia nauczania Soboru Watykańskiego II domagają się dalszych, nowych dociekań, które jasno ukażą nieprzerwaną ciągłość istniejącą między Soborem i Tradycją, zwłaszcza w odniesieniu do tych punktów, które być może ze względu na swą nowość, nie zostały jeszcze dobrze zrozumiane w niektórych częściach Kościoła". Papież broniąc Soboru przypomina, że teologowie mając pomóc w zrozumieniu wiary - stosownie do stanu badań, problemów, które niosą dane czasy, do otaczającej Kościół kultury, mają pomóc jak najlepiej rozumieć i jak najlepiej głosić Bożą Prawdę zdeponowaną w Kościele. Zawsze jednak mają to czynić w jedności z Urzędem Nauczycielskim. Jest to odwieczna zasada Kościoła. "Niechaj nikt w sprawach dotyczących Kościoła nie robi niczego bez biskupa" pisał na samym początku II wieku św. Ignacy Antiocheński. Przypominam ten cytat, aby nie było żadnych wątpliwości, że opublikowana w 1990 roku przez Kongregację Nauki Wiary "Instrukcja o powołaniu teologa w Kościele" dokonuje jakichś zawężających interpretacji. Czytamy w niej między innymi: "Pośród powołań wzbudzanych przez Ducha Świętego w Kościele wyróżnia się powołanie teologa, którego szczególnym zadaniem jest zdobywanie, w łączności z Magisterium, coraz głębszego rozumienia Słowa Bożego, zawartego w natchnionym Piśmie Świętym i przekazanego przez żywą Tradycję Kościoła. "

Łączność z Magisterium jest zatem integralnym elementem powołania teologa w Kościele.

Sądzę, że szkicując ten "spór o Sobór", toczący się od lat sześćdziesiątych pomiędzy grupami katolików można dostrzec zarazem jedno z podstawowych wyzwań pontyfikatu Jana Pawła II jakim było umacnianie samoświadomości Kościoła, którą osłabiały zarówno działania integrystów jaki i progresistów. To wyzwanie było tym silniejsze, że dochodził do niego element personalny oraz kulturowy. Personalny - bo istniejące kontrowersje szczególnie zachwiały tożsamością kapłańską i zakonną, co zaowocowało w okresie posoborowym porzuceniem życia kapłańskiego i zakonnego przez tysiące księży, zakonnic i zakonników. Rzecz jasna, miało to też bardzo niedobry wpływ na wiernych świeckich, którym ci księża i te zakony posługiwały. Do wątku personalnego można też dołączyć specyfikę charakteru wybitnego poprzednika Jana Pawła II, subtelnego intelektualisty, wytrawnego dyplomaty i męża modlitwy, Pawła VI. Jednakże podjęcie wyrazistych decyzji było dlań często wielkim ciężarem, tak, że Jan XXIII nazywał go - wówczas arcybiskupa Mediolanu - "Amleto" czyli Hamlet.

Dopełniając obraz sytuacji Kościoła u schyłku lat 70. dodać trzeba rozlewającą się po zachodnim świecie kontrkulturową rewoltę, która stała się coraz bardziej wpływowym kierunkiem w kulturze i z czasem przekształciła się we współczesny nam postmodernizm, w który integralnie wpisany jest relatywizm i wrogość wobec zinstytucjonalizowanych postaci religii.

 

W jaki sposób Jan Paweł II stara się przywrócić tożsamość Kościoła, tożsamość katolików?

Tę funkcję spełniają w dużej mierze encykliki - listy do całego Kościoła (często adresowane zarazem "do wszystkich ludzi dobrej woli"). Pomagają one zrozumieć i opisać problemy stojące przed współczesnym Kościołem oraz ukazać kierunki zalecanego działania. Także nacisk kładziony przez Papieża na wcielanie w życie nauczania Vaticanum II, "soboru samoświadomości Kościoła", jest wezwaniem do budowania na wspólnej podwalinie, na korpusie soborowego nauczania. Wiąże się z tym wielki plan duszpasterski przygotowań całego Kościoła do wkroczenia w III Tysiąclecie zawarty w "Tertio Millennio Adveniente". Niezliczone podróże Papieża też służą temu celowi. Przybliżają one bowiem posługę Biskupa Rzymu Kościołowi rozsianemu po całym globie, a Następcy Piotra unaoczniają specyfikę lokalnych Kościołów i konkretyzują jedność Kościoła przy całej jego różnorodności. Także posunięcia dyscyplinarne, o których wcześniej już mówiliśmy, podyktowane są tymi względami. Członkowie Kościoła, dezorientowani przez dyskusje toczone na łamach mediów mają prawo wiedzieć, gdzie kończy się prawda katolicka, a zaczynają prywatne poglądy teologów. Dla zachowania jedności Kościoła niezbędne jest uniknięcie rozmywania konturów depozytu wiary. Temu celowi służy także opublikowanie przez Jana Pawła II dwóch fundamentalnych

dokumentów - nowego "Kodeksu Prawa Kanonicznego" oraz "Katechizmu Kościoła Katolickiego". Szczególnie to ostatnie przedsięwzięcie ma epokowy charakter, bo ów zawierający ponad 700 stron dokument, jest pierwszym katechizmem od ponad 4 stuleci, od Trydentu.

 

Na czym polega nowość tego Katechizmu? Czy katechizm Kościoła zmienia się w historii? Czy inny był katechizm Kościoła po Soborze Trydenckim, a inny dziś?

To jest katechizm tego samego Kościoła, natomiast oczywiście jest trochę inny, nawet w słownictwie. Jak zwykle w nauczaniu Kościoła widać w nim istotową ciągłość, ale też rozwój i nowe elementy. Ale centralny schemat katechizmu, podział na 4 części, zostaje w nim powtórzony. "Wszystkie cztery części są ze sobą powiązane - pisze we wstępie Papież - misterium chrześcijańskie jest przedmiotem wiary (część pierwsza); jest ono celebrowane i przekazane w liturgii (część druga); jest obecne, by oświecać i umacniać dzieci Boże w ich działaniu (część trzecia); stanowi podstawę naszej modlitwy, której uprzywilejowaną formą jest "Ojcze nasz", jest przedmiotem naszego błagania, uwielbienia, wstawiennictwa (część czwarta). "

 

Czy padają inne odpowiedzi?

Oczywiście w sensie substancjalnym jest to ta sama wiara tego samego Kościoła. Ale nowy katechizm jest obszerniejszy od swego poprzednika, więcej jest w nim historii Kościoła. Powiększona jest ona nie tylko o 4 kolejne stulecia, ale też o dorobek pierwszych wieków. Ten katechizm jest bowiem znacznie bardziej niż Katechizm Trydencki oparty na teologii patrystycznej - jest prawdziwą kopalnią cytatów łacińskich i greckich Ojców. Z drugiej strony, bardzo silnie wpłynęło na jego kształt nauczanie Soboru Watykańskiego II i w pewnej mierze Vaticanum I oraz papieży ostatnich stuleci.

 

Czy są w tym katechizmie rzeczy, których w poprzednich katechizmach nie było?

Tak. Chociażby stosunek człowieka do środowiska. Tego problemu nie poruszano w XVI w. Znacznie wyraziściej widzimy też dzisiaj problemy sprawiedliwości społecznej, co - rzecz jasna - również znalazło swój wyraz w tekście katechizmu. Kolejny ważki temat który był, co zrozumiałe, nieobecny czterysta lat temu to ekumenizm. Po opublikowaniu katechizmu wielu teologów i ekspertów prawosławnych oceniło, że przyczyna się on do zbliżenia obu Kościołów. Patriarcha Konstantynopola Bartłomiej powiedział, że widzi w nim "powrót do istoty, z czego prawosławni mogą się tylko cieszyć". Również wielu protestanckich zwierzchników kościelnych oceniło publikację katechizmu jako fakt bardzo pozytywny.

 

Czy ten katechizm obowiązuje każdego katolika w sumieniu? Czy każdy katolik, jeżeli chce być prawdziwym katolikiem, musi wierzyć we wszystkie zapisane tam rzeczy od A do Z?

To jest Katechizm Kościoła, a zatem jest to wiążący i posiadający powagę Magisterium wykład wiary i moralności.

Ale - być może niesłusznie - dopatruję się w Pana pytaniu nuty lęku: jak strasznie dużo jest tych prawd, których się trzeba wyuczyć i w nie wierzyć. Proszę się nie obawiać. Są w nim prawdy o bardzo różnej kwalifikacji teologicznej, sporo jest w nim porad, zaleceń, wskazówek i mnóstwo pięknych cytatów z Pisma Świętego oraz z 20 wieków Tradycji Kościoła. Dlatego spójrzmy raczej na Katechizm jak na skarb, który dostaliśmy w prezencie. Dostrzegają to także teologowie niekatoliccy. Reinhard Frieling, niemiecki ewangelik, powiedział po opublikowaniu katechizmu, że "wraz z nowym Katechizmem powszechnym Kościół katolicki odzyskuje swój blask. W czasach wielkiego zamieszania pojęć i zagubienia orientacji na całym świecie jest to godne uwagi. Kiedy zgasły panujące ideologie XX wieku i wielka fala indywidualizmu zniewoliła ludzi w sieci wielorakich potrzeb "Katechizm Kościoła Katolickiego" przypomina jasno i wyraźnie doktrynę wiary i moralności... "Katechizm Kościoła Katolickiego" ma wielkie znaczenie, gdyż ukazuje ludziom powierzone Kościołowi dobro wiary w świetle ich współczesnych problemów". Gaudeamus!

 

Czy ciągłe podkreślanie własnej tożsamości nie prowadzi do izolacji katolików? I czy Kościół o bardzo silnej wewnętrznej dyscyplinie, Kościół rygorystyczny, nie stanie się zarzewiem konfliktów w pluralistycznym świecie?

Już choćby ten ekumeniczny wymiar katechizmu pokazuje, że samoświadomość nie musi łączyć się z izolacjonizmem. Ma Pan jednak całkowitą rację, że jest to realne niebezpieczeństwo. Taka koncentracja na samym sobie łatwo może prowadzić do swoistego izolacjonizmu. W ten sposób dotykamy jednak jednego z głównych priorytetów pontyfikatu, zarazem bardzo często niezauważanego, czy też nierozumianego. Albowiem to budowanie samoświadomości, budowanie tożsamości Kościoła nie jest dla Jana Pawła II celem samym w sobie. To nie jest budowanie po to aby odgrodzić się od świata. To jest - choć pozornie brzmi to paradoksalnie - budowanie aby wyjść do świata! Ten cel - przekraczanie podziałów, wyjście ku ludziom innych przekonań - jest równie ważny jak katolicka samoświadomość!

 

Czy budowanie własnej tożsamości nie polega na wyznaczaniu własnych "granic", miejsc, w których różnimy się od innych? Czy nie jest to sprzeczne z budowaniem jedności w świecie, o czym ojciec przed chwilą wspominał?

Nie. Tak jak w papieskiej wizji ekumenizmu tak w innych dziedzinach życia przekraczanie podziałów nie może się odbywać za cenę prawdy. Sama różnica wprowadza jedynie dystynkcję i opisuje stan faktyczny, lecz wcale jeszcze nie musi ludzi antagonizować, umożliwia za to spotkanie się w prawdzie. Natomiast pomijanie różnic wprowadza w relacje międzyludzkie nutę fałszu i rodzi nadzieje na spotkanie, których potem rzeczywistość nie jest w stanie zaspokoić. Jest to po prostu rozwiązanie fałszywe ergo z pewnością na dłuższą metę nieskuteczne. Dlatego niekiedy pesymistycznie patrzę na nasz świat. Dzisiejszy świat buduje bowiem pozorną jedność polegającą na unikaniu rozmowy o różnicach, na odsuwaniu problemów i zwiększaniu dystansu pomiędzy rozmaitymi grupami społecznymi, tak aby uniknąć konfliktu. Doraźnie jest to łatwiejsza, ale krótkowzroczna i - jak sądzę - na dłuższą metę tym bardziej niebezpieczna koncepcja. Obawiam się też, że już całkiem niedaleka przyszłość zacznie obnażać wielkie słabości takiej wizji kontaktów międzyludzkich i społecznych więzi. Papież wybiera rozwiązanie bez porównania trudniejsze, wręcz ryzykowne, ale za to, wszystko co zostanie zbudowane na fundamencie prawdy będzie solidne i trwałe.

Łatwo dostrzec, że Kościół nie dbający o swoją samoświadomość, narażony jest na "rozpuszczenie" w świecie, na to że stanie się jedno z nieskończenie wielu instytucji społecznych. Natomiast w Kościele określającym swoją tożsamość poprzez oddzielenie od świata, wielu ludzi może ulec mentalności "oblężonej twierdzy", a sam Kościół może utracić wymiar misyjny, który go przecież w istotny sposób konstytuuje. Jan Paweł II od blisko 20 lat różnymi środkami buduje w Kościele coś co można określić jako "samoświadomość otwartego Kościoła". Jedni wybierają z jego działań elementy "samoświadomości" i mówią o "integryzmie" i "konserwatyzmie" inni elementy "nowatorskie" i "otwarte" mówiąc o "otwartości". A Jan Paweł II zwolennikom Kunga przypomina o ciągłości i depozycie Tradycji, a sojusznikom Lefevbre'a o bogactwie kościelnej różnorodności i rozwoju doktryny chrześcijańskiej. W wizji Papieża to właśnie samoświadomość Kościoła warunkuje jego otwartość. Otwartość Kościoła możliwa jest dzięki jego samoświadomości. To jakby ta papieska dialektyka prawda-wolność, o której wcześniej mówiliśmy, tylko rzutowana teraz na przestrzeń Kościoła.

Posłuchajmy choćby fragmentu "Redemptor hominis" - pierwszej, programowej, encykliki: "Świadomość Kościoła musi łączyć się z jego wszechstronną otwartością, aby wszyscy mogli w nim znajdować owe "niezgłębione bogactwo Chrystusa" (Ef 3, 8) o którym mówi Apostoł Narodów. Taka otwartość, organicznie połączona ze świadomością własnej istoty, z pewnością własnej prawdy - tej o której powiedział Chrystus: "nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca" (J 14, 24) - stanowi o apostolskim, czyli posłanniczym dynamizmie Kościoła. Właśnie w imię tego dynamizmu, Kościół wyznając i głosząc bez żadnego uszczerbku prawdę otrzymaną od Chrystusa, pozostaje równocześnie w 'dialogu'... "

Im bardziej niestrudzenie upomina się Papież o prawa człowieka, tym bardziej potrzebne stają się jego spotkania z gen. Pinochetem, czy Fidelem Castro. Im bardziej Kościół jest świadom swojej istoty, tym większy może cechować ekumeniczny rozmach. Im bardziej Kościół żyje Eucharystią, tym bardziej można przekraczać międzyreligijne podziały i zwoływać takie spotkania jak historyczne spotkanie w Asyżu. Świat lubi proste biało czarne-schematy. Albo Kościół "zamknięty" albo "otwarty". Ba, także w Kościele jest sporo zwolenników takiej wizji rzeczywistości: albo Kościół szeroko otwarty ku światu, albo odgrodzony ochronnym murem. Tymczasem Jan Paweł II przełamuje ten schemat. To jeden z ważkich powodów dlaczego bywa często źle interpretowany.

 

Ale czy spotkania takie jak w Asyżu nie grożą roztopieniem chrześcijaństwa w jakiejś uniwersalnej, ogólnoświatowej religii?

Z pewnością. Ale tylko wtedy, gdyby były zorganizowane w takim duchu współczesnego New Age: każdy ma swoją wiarę, a wszelkie jej doprecyzowanie są bez sensu, bo każda z nich jest równoważna, równie prawdziwa, każde ludzkie przeczucie jest prawdziwe i dobre. Ale spotkanie w Asyżu było spotkaniem prawdzie. Doszło do niego nie poprzez ignorowanie, unieważnianie i pomijanie różnic, ale pomimo tych różnic, na gruncie bardziej fundamentalnej ogólnoludzkiej jedności. Zwoływał je Następca Chrystusa, którego Kościół to - jak uczy Sobór - germen unitatis, zasiew, zalążek jedności rodzaju ludzkiego, a wszyscy uczestnicy przybyli do Asyżu nie aby uczestniczyć w ogólnoreligijnym zebraniu, ale aby jako wyznawcy swojej religii razem się modlić o pokój, modlić się wspólnie do Boga.

Ze strony kręgów integrystycznych spotkanie w Asyżu zostało jednak przyjęte - tak jak sugeruje to Pańskie pytanie - bardzo niechętnie. Krytykowano Papieża za progresizm, irenizm, deprecjonowanie katolicyzmu.

 

Czy spotkanie w Asyżu i wizyta w rzymskiej synagodze - bo te dwa wydarzenia często są ze sobą zestawiane - to zdaniem ojca rzeczywiście wydarzenia epokowe, czy też ulegamy iluzji wynikającej z braku dystansu czasowego?

Sądzę, że naprawdę bez nadużycia tego terminu możemy mówić o historycznym wydarzeniu. W stosunkach z judaizmem szczególnie widać ogromną ilość kroków konsekwentnie podejmowanych przez Jana Pawła II w ciągu całego pontyfikatu, aby przekroczyć ogrom różnych uprzedzeń oraz niekiedy strasznie bolesnych wydarzeń historii, które wyznawców tych dwóch wielkich religii bardzo od siebie oddzieliły. I w kontekście tej tak nabrzmiałej i obolałej przeszłości Papież - pierwszy raz od czasów Świętego Piotra! - i to papież z Polski, idzie do synagogi, i zwraca się do żydowskiej wspólnoty jako do "starszych braci w wierze". Czy to nie jest wydarzenie historyczne?! W dodatku jest to fragment wielkiej strategii której kolejnym elementem jest uznanie przez Stolicę Apostolską państwa Izrael, czego Papież już od dawna był orędownikiem, ale problemy dyplomatyczne nie pozwalały mu tego szybko uczynić. Następnym ważkim ogniwem w papieskich planach winna być zamierzona na rok 2000 wizyta Jana Pawła II w Izraelu i spotkania się w świętych miejscach z przywódcami religii monoteistycznych.

A czy pierwsze w historii świata ogromne spotkanie liderów różnych religii, którzy w tym podzielonym, skonfliktowanym świecie potrafili - mimo dzielących się różnic - modlić się razem o pokój, nie jest wydarzeniem historycznym? To nie skrócenie perspektywy, to znak nadziei dla świata w którym pęknięcia są coraz głębsze, w którym narastają podziały i coraz agresywniejsze stają się różne fundamentalizmy i nacjonalizmy.

 

Właśnie jednym z narastających problemów we współczesnym świecie jest konfrontacja pomiędzy społeczeństwami ukształtowanymi przez wpływy islamu a kręgiem kulturowym i cywilizacyjnym ukształtowanym przez chrześcijaństwo. Przyczyny tych konfliktów są złożone, często mają społeczne czy ekonomiczne tło, ale ubierają się w religijne szaty. Czy narastającej groźba konfrontacji tych dwóch cywilizacji i kultur wpływa na dramatyzm apeli Papieża wołającego o zgodne współżycie wyznawców wszystkich religii? Papieża, który wciąż przypomina, że w imię Boga nie można zabijać?

Myślę, że Papież wcześniej niż inni zauważył to ogromne niebezpieczeństwo, o którym znacznie później zaczęto dyskutować pośród najwybitniejszych politologów, a obecnie - w perspektywie przyszłego tysiąclecia - zaczyna się mówić coraz głośniej. Wiele bowiem wskazuje na to, że następne stulecie upłynie pod znakiem konfrontacji - oby bezkrwawej - na poziomie wielkich kultur, całych cywilizacji. Dlatego też poczesne miejsce w wielkiej globalnej strategii Papieża zajmuje dążenie do budowania jedności, do przekraczania podziałów, odnajdywania obszarów i umacniania tego, co wspólne, co może nas łączyć. Szczególne ważki jest tu braterski dialog z przedstawicielami wszystkich religii, zwłaszcza tych, które łączą z chrześcijaństwo podstawowe intuicje wiary i w których - co podkreślał już Sobór - jest wiele prawdy i świętości. Papież poświęca ogromnie dużo uwagi na spotkania z buddystami, z przedstawicielami tradycji Dalekiego Wschodu. w "Przekroczyć próg nadziei", przypomni starożytne przekonanie Kościoła o semina Verbi (nasionach Słowa) rozsianych w różnych religiach i kulturach: "te semina są obecne we wszystkich religiach. Kościół uznaje ich obecność i w imię tego szuka dla siebie poniekąd wspólnej drogi z tymi wszystkimi wielkimi tradycjami Dalekiego Wschodu, na tle potrzeb współczesnego świata".

Ogromnie dużo uwagi poświęca też Jan Paweł II na spotkania z przedstawicielami islamu. Tu dialog - choćby w efekcie konfesyjnej formuły wielu państw islamskich, terrorystycznych ataków ekstremistów, a takoż geograficznej bliskości oraz z przyczyn historycznych - najłatwiej może się załamać. Niewiele, niestety, potrzeba by doprowadzić do dużego napięcia i konfliktu pomiędzy chrześcijanami i muzułmanami. Dlatego Papież działa tu niesłychanie delikatnie - np. apelując o pokój podczas "wojny w Zatoce", czy interweniując w obronie muzułmanów w Bośni. Zdarzają się i w tym dialogu historyczne momenty do jakich bez wątpienia trzeba zaliczyć spotkanie z młodzieżą w 1985 roku w Casablance., gdy na stadionie wypełnionym do ostatniego miejsca, słowiański Papież mówił do zasłuchanej muzułmańskiej młodzieży o wspólnych korzeniach wiary w jedynego Boga.

Przypomnę teraz pańskie pytanie z rozmowy o erotyce i miłości. Zapytał się mnie Pan czy nie niepokoi mnie zbieżność stanowisk na konferencji poświęconej rodzinie pomiędzy Stolicą Świętą a fundamentalistycznymi państwami arabskimi. Odpowiedziałem, że nie. Ważne jest czy stanowisko jest słuszne, a nie kto je podziela. Ale teraz spójrzmy z innej strony. Współczesny fundamentalizm muzułmański w znacznej mierze jest wynikiem rozczarowania cywilizacją zachodnią. Narkotyki, pornografia, prostytucja, rozpad rodziny, te przejawy liberalnej wolności skłoniły wielu muzułmanów do uznania krajów zachodnich za siedlisko zepsucia. I oto znajduje się na Zachodzie partner, który podejmuje z kulturą islamską dialog na temat piękna i wagi życia rodzinnego, szkodliwości pornografii, rozumiejący okropieństwo aborcji. Czy z wielu względów, także geopolitycznych, nie jest to korzystne dla krajów Zachodu, dla świata? Zamiast tego, światowa opinia wykuwa pogląd o analogii pomiędzy Watykanem i Iranem oraz Janem Pawłem II i Chomeinim.

W mowie i czynie, w dokumentach i kolejnych spotkaniach widać ogromne dążenie Jana Pawła II abyśmy w Trzecie Tysiąclecie weszli mniej skłóceni, mniej podzieleni, mniej podejrzliwi. Papież stale dąży do budowania na naszej jedności na wszelkich płaszczyznach: podstawowej ogólnoludzkiej, na jedności płynącej z wiary w jedynego Boga i jedności płynącej z wiary w Jezusa Chrystusa. Jednym z takich ważkich wydarzeń symbolicznych, ukazujących, że trzecie tysiąclecie może być inne, lepsze, ma być spotkanie w Roku 2000, na które Jan Paweł II zaprosił przedstawicieli judaizmu i islamu w świętych miejscach tych wielkich religii: w Betlejem, na Synaju i w Jerozolimie.

 

Czy stoimy zatem w obliczu dylematu: albo współpraca, współistnienie tych wielkich religii i wielkich cywilizacji na nich opartych, albo konfrontacja i zniszczenie?

Taki dylemat chyba staje przed każdym pokoleniem; zawsze można uruchomić siły niszczenia i zawsze warto budować jedność. Zwłaszcza - o czym już mówiłem - że jeżeli nic się nie robi, to istnieje naturalna, po grzechu pierworodnym, tendencja do oddalania się od siebie ludzi, narodów i kultur, tendencja do narastania podziałów i kumulowania konfliktów. Co więcej, rzeczywiście nasz czas jest jakby bardziej gęsty, a dylemat, który staje przed nami - ostrzejszy, a pewnie i wręcz bardziej dramatyczny. Wynika to choćby z globalizacji świata: gigantycznych powiązań ekonomicznych, błyskawicznego przepływu informacji, łatwości podróżowania. Papież od początku patrzył w tej skali globalnej i powtarzał, że kwestia światowa, a więc strukturalne podejmowanie analizy problemów oraz poszukiwanie ich rozwiązań w skali całej planety jest podstawowym wyzwaniem u schyłku drugiego tysiąclecia. Nasza świadomość jakby jeszcze do tego nie dorosła, wciąż myślimy w kategoriach narodowych, kontynentalnych, maksimum - cywilizacji. Ale problemy przed którymi staje świat i staje Kościół wkraczający w nowe tysiąclecie są jakościowo inne.

 

Dlaczego Papież przywiązuje tak wielką wagę do jubileuszu roku 2000?

Znów wracamy do początku naszych rozmów. Jan Paweł II patrzy na świat z perspektywy teologii. "Czas w chrześcijaństwie ma podstawowe znaczenie" - napisze w "Tertio millennio adveniente". To w nasz czas wkroczył Jezus Chrystus i podstawowy sens naszemu czasowi nadaje oczekiwanie na powtórne Jego przyjście. Jubileusz ma nam pomóc odkryć teologiczne znaczenia czasu, który najczęściej - przynajmniej w codziennej praktyce - traktujemy po pogańsku jako monotonnie płynącą z wielką bezwładnością rzekę, która nas nieuchronnie unosi ze sobą. Rok 2000 ma więc być wielkim memento dla nas i dla Kościoła, że - znów cytuję "Tertio millennio adveniente" - "rok liturgiczny wypiera rok kalendarzowy", że świat w którym żyjemy jest Boży, a podstawowy sens nadało mu przyjście Chrystusa. Dlatego niemądre jest, gdy media - jak się to często zdarza - traktują przygotowania do roku 2000 jako przejaw millenaryzmu, czy słowiańskiego mistycyzmu. Owszem polskie korzenie Papieża dają tu znać o sobie, bo - mówiliśmy na początku - Jan Paweł II dąży do uniwersalizmu przez podnoszenie tego co partykularne na uniwersalny poziom. Bez wątpienia można się zatem dopatrzyć w programie zapisanym w "Tertio millennio adveniente" jakiejś wariacji, zmodyfikowanego i przetransponowanego na Kościół powszechny polskiego doświadczenia przygotowywania się do Millennium poprzez Wielką Nowennę zainicjowaną przez kardynała Wyszyńskiego.

Tradycja jubileuszy ma w Kościele wielowiekową tradycję. Jest to czas łaski od Pana, czas specjalnych odpustów. Ale tak wieloletnie i szerokie przygotowanie się do Jubileuszu jest absolutnym novum w historii Kościoła. Papież już w dzień po swoim wyborze powiedział, że zadaniem jego pontyfikatu jest przygotowanie Kościoła do Jubileuszu Roku 2000 i dziś - po prawie 20 latach - widzimy jak z jak ogromną konsekwencją i rozmachem to zadanie podjął.

 

Spójrzmy na koniec na cały pontyfikat Jana Pawła. Jak zmienił się Kościół w czasie tych blisko 19 lat?

Tego naprawdę nie da się opowiedzieć w tak krótkiej formie. Dopiero zaczęliśmy tę rozmowę. Odpowiem może anegdotą, co prawda dosyć prywatną, ale - za zgodą Ojca Świętego - opowiedzianą już publicznie przez mojego amerykańskiego przyjaciela. Jakieś dwa lata temu byłem u Ojca Świętego wraz z bardzo wybitnym amerykańskim intelektualistą Richardem Neuhausem. Rozmowa była fascynująca. Mówiliśmy też o przemianach w Kościele w czasie pontyfikatu Jana Pawła II. Bo trzeba dodać, że Richard, ongiś najbliższy współpracownik Martina Luthera Kinga, był pastorem luterańskim i - w znacznej mierze - pod wpływem przeobrażeń Kościoła w ostatnich latach, przeszedł na katolicyzm. Od 1990 roku jest księdzem katolickim. I w pewnym momencie Richard mówi: "Ojcze Święty, Wolter to się chyba teraz w grobie przewraca. Dla niego Kościół był anachronizmem, reliktem po średniowieczu, miejscem zniewolenia, prześladowania nauki, nietolerancji i łamania ludzkich praw. I większość zachodniego świata przez ostatnie dwa stulecia patrzyła na Kościół jak na wlokącą się w ogonie cywilizacji starożytną instytucję, która stale nie nadąża za nowoczesnością. A teraz okazuje się zwolna, że podczas, gdy oni aby spojrzeć na Kościół obracali się w tył, to Ojciec Święty wybiegał naprzód. Kościół stał się podstawowym miejscem obrony praw człowieka, miejscem promowania nauki, miejscem uniwersalnego patrzenia na sprawy świata oraz stawiania wybiegających w przyszłość podstawowych pytań współczesnej demokracji i wolnorynkowej ekonomii".

Papież uśmiechnął się i ze spokojem odpowiedział: "Aha. To teraz nareszcie wiem dlaczego złamałem nogę. Żebym nie wybiegał za daleko".

Bardzo podoba mi się ten papieski dystans do samego siebie. Ale Richard ma rację. Patrząc w perspektywie historycznej, paru stuleci, Papież dał Kościołowi nowy wewnętrzny impuls i nową wizję relacji ze światem. Tak na płaszczyźnie intelektualnej jak pastoralnej nadał mu nową dynamikę. Dynamikę z którą Kościół wkracza w trzecie tysiąclecie po narodzeniu Jezusa Chrystusa.

 

 

encyklika "Ut unum sint" (nr 6)
"Bóg pragnie jedności całego rozproszonego rodzaju ludzkiego. Dlatego zesłał swego Syna, aby umierając za nas i zmartwychwstając, obdarzył nas swoim Duchem miłości. W przeddzień ofiary krzyżowej sam Jezus modlił się do Ojca za swoich uczniów i za wszystkich wierzących w Niego, aby byli jedno, jedną żywą wspólnotą. Wynika stąd nie tylko obowiązek dążenia do jedności, ale także odpowiedzialność wobec Boga i wobec Jego zamysłu, spoczywająca na tych, którzy przez chrzest stają się Ciałem Chrystusa - Ciałem, w którym winny się w pełni urzeczywistniać pojednanie i komunia. Czy jest możliwe, byśmy pozostawali podzieleni, jeżeli przez chrzest zostaliśmy "zanurzeni" w śmierci Chrystusa, to znaczy w tym właśnie akcie, przez który Bóg za sprawą Syna obalił mury podziałów? Podział jawnie sprzeciwia się woli

 

Warszawa, 9 VI 1991 r. spotkanie ekumeniczne
"Bracia i siostry w Chrystusie! Jeśli przypominamy światu potrzebę tolerancji między Kościołami, nie znaczy to, że sama tolerancja wystarczy. To stanowczo za mało. Proste tolerowanie siebie nie może wystarczać chrześcijanom i Kościołom Chrystusa. Toleruje się przecież czasem nawet zło - w imię większego dobra. Nie chciałbym abyście mnie tylko tolerowali.
I nie chcę was, bracia i siostry, jedynie tolerować. Cóż to za bracia i siostry, którzy się jedynie tolerują? Cóż to za bracia i siostry w Chrystusie, którzy się jedynie tolerują?! (.. )
"Znosić w miłości" znaczy więcej niż tolerować. "Znosić w miłości" to także usiłować zrozumieć, zrozumieć, by wybaczyć; "znosić w miłości" to również akceptować, czuć się wewnętrznie bliskim, chcieć przebywać we wspólnocie, poczuwać się do wspólnoty, to spieszyć, by wspierać, to chcieć współpracować i współtworzyć".

"Wierzący w Chrystusa, zjednoczeni w naśladowaniu męczenników, nie mogą pozostawać podzieleni. Jeśli naprawdę chcą się skutecznie przeciwstawiać dążeniu świata do zniweczenia Odkupienia, muszą razem wyznawać tę samą prawdę o Krzyżu. Krzyż! Nurt antychrześcijański pragnie umniejszyć jego wartość i pozbawić go znaczenia, zaprzeczając prawdzie, iż w nim zakorzenione jest nowe życie człowieka, i utrzymując, że Krzyż nie stwarza żadnych perspektyw i nie daje nadziei: twierdzi się, że człowiek jest tylko ziemską istotą, która powinna żyć tak, jak gdyby Bóg nie istniał.
(Od czasu Soboru Watykańskiego II Kościół katolicki wszedł nieodwołalnie na drogę ekumenicznych poszukiwań, wsłuchując się w głos Ducha Pańskiego, który uczy go uważnie odczytywać "znaki czasu". Doświadczenia, które przeżył w tych latach i które nadal są jego udziałem, pozwalają mu jeszcze głębiej zrozumieć własną tożsamość i swoją misję w dziejach. Kościół katolicki wyznaje słabość swoich dzieci, świadom, że ich grzechy są sprzeniewierzeniem się zamysłowi Zbawiciela i przeszkodą w jego realizacji. )"

 


"Drodzy przyjaciele i bracia żydowscy i chrześcijańscy, którzy bierzecie udział w tej historycznej uroczystości. (... )
Spuścizna, którą chciałbym teraz podjąć, to (... ) dziedzictwo Papieża Jana, który od pewnego razu, przejeżdżając tędy, o czym przed chwilą wspomniał Naczelny Rabin, kazał zatrzymać samochód, aby pobłogosławić Żydów, wychodzących z tej właśnie świątyni. I chciałbym jego dziedzictwo przejąć w tym momencie, znajdując się już nie na zewnątrz, lecz, dzięki Waszej wspaniałomyślnej gościnności, wewnątrz synagogi rzymskiej. (... )
Tak, jeszcze raz za mym pośrednictwem, słowami dobrze znanego dekretu "Nostra aetate" (nr 4), Kościół "ubolewa nad nienawiścią, prześladowaniami i wszelkimi objawami antysemityzmu, skierowanymi przeciw Żydom w każdym czasie i przez kogokolwiek". Powtarzam: "przez kogokolwiek" (... ).
Kościół Chrystusowy odkrywa swoją więź z judaizmem, "wgłębiając się we własną tajemnicę" (... ). Religia żydowska nie jest "zewnętrzną" w stosunku do nas, ale w jakiś sposób "wewnętrzna" dla naszej religii. (... ) Jesteście naszymi braćmi umiłowanymi i w pewien sposób, można by powiedzieć, naszymi braćmi.
Drugim punktem wskazanym przez sobór jest to, że nie można Żydom jako narodowi przypisać żadnej dziedzicznej i zbiorowej winy za to, co "dokonało się podczas męki Jezusa" (... ). Nie można tego przypisać ani wszystkim Żydom bez różnicy, którzy wówczas żyli, ani, tym, którzy przyszli po nich, ani Żydom, którzy żyją dzisiaj (... ).
Trzeci punkt z deklaracji soborowej, który chciałbym podkreślić, wypływa z drugiego. Nie godzi się mówić, mimo świadomości, laką Kościół posiada o swej własnej tożsamości, że Żydzi są "odrzuceni albo przeklęci" (... ). Przeciwnie, stwierdził wcześniej sobór (... ) cytując św. Pawła z Listu do Rzymian (11, 28 nst), że Żydzi "pozostają najmilsi Bogu", który powołał ich "wezwaniem nieodwołalnym". ("Jesteście naszymi braćmi umiłowanymi". Przemówienie Papieża Jana Pawła II w rzymskiej synagodze, "Tygodnik Powszechny" z dn. 27 kwietnia 1986 r. )

 

 


 
© 1997 Mateusz