Często łączy się powstanie Solidarności z pierwszą pielgrzymką Papieża do ojczyzny. Jednak np. Mieczysław Rakowski twierdzi, że to bardzo uproszczona wizja wydarzeń, dlatego, że tak czy inaczej Solidarność musiałaby powstać. Kryzys był nieunikniony, system był niewydolny ekonomicznie. Czy ojciec nie uważa, że właśnie taka interpretacja historii, przyjeżdża Papież i wszystko się zmienia jest zbyt uproszczona.
Przyznam, że bardzo dziwi mnie amnezja, a często i znakomite samopoczucie ludzi, którzy nie tylko przez dziesiątki lat publicznie gloryfikowali system socjalistyczny, ale i potrafili posyłać wojsko przeciw własnemu narodowi w obronie tego ustroju. Wystarczy przecież pamiętać, że ten system był niewydolny ekonomicznie również w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, czy siedemdziesiątych a jednak miewał się w Polsce całkiem dobrze. Przecież jego legitymizacją nigdy nie była efektywność ekonomiczna, lecz radzieckie czołgi oraz kontrolowana przez PZPR policja i wojsko. I cały naród dobrze o tym wiedział, bo co pewien czas udzielano mu brutalnej lekcji. Niekiedy zaocznie: Berlin'53, Węgry'56 i Czechosłowacja'68. Ale co pewien również czas bezpośrednio przypominano społeczeństwu, by się nie przejmowało ekonomiczną niewydolnością systemu, a także innymi mankamentami "naukowego socjalizmu". Czerwiec'56, Marzec'68, Grudzień'70 oraz wypadki w Radomiu i Ursusie w 1976 roku przypominały ludziom kto w Polsce - pomimo wielowymiarowej i strukturalnej niewydolności systemu - posiada monopol na władzę i kto dla obrony swych rządów nie zawaha się przed mordowaniem niewinnych ludzi. W 1980 roku tego rodzaju legitymizacja władzy ludowej wciąż była nienaruszona. PZPR miała do dyspozycji wojsko, policję i cenzurę, natomiast ZSRR - jak to utrzymywał wówczas p. Rakowski i podtrzymuje tę tezę dzisiaj - był przygotowany do interwencji w Polsce, a rozpoczęta w grudniu 1979 roku wojna w Afganistanie podtrzymywała wizerunek ten imperium. Dziś wiemy, że w 1980, a tym bardziej 1981 roku (niepowodzenia w Afganistanie) nie było ono już do zdolne do otworzenia drugiego frontu w Polsce, ale wtedy wszyscy mieliśmy poczucie, że "doktryna Breżniewa" nadal obowiązuje w obozie.
Czy pielgrzymka Papieża zmieniła sytuację w Polsce, mówi się, że tym momentem były raczej wydarzenia czerwcowe siedemdziesiątego szóstego roku, kiedy powstała opozycja i po raz pierwszy robotnicy i inteligencja wystąpili razem.
Powstanie opozycji było czymś bardzo ważnym i zmieniło w sposób istotny sytuację duchową w Polsce. Położyłbym jednak nacisk na przymiotnik "duchową". Po raz pierwszy bowiem od lat czterdziestych, pomijając kilka bohaterskich paruosobowych grupek, zaczął tworzyć się ruch społeczny kwestionujący komunistyczny monopol władzy i przełamujący hegemonię cenzury. Dobrze ten czas pamiętam - dosyć w nim uczestniczyłem - i wiem, że wszyscy mieliśmy świadomość, że jest to opozycja moralna, a nie polityczna. Że politycznie nie ma ona żadnych szans, bo istnieje ZSRR, istnieje Jałta, a kręgi owej, zresztą dosyć skłóconej, opozycji obejmują w całym kraju licząc optymistycznie co najwyżej parę tysięcy osób. Moim celem, moim marzeniem życiowym było wówczas - a cel ten sformułował Sołżenicyn - aby przeżyć życie nie uczestnicząc w kłamstwie. I codziennie się bardzo się bałem, że jest to marzenie nierealne.
Zauważmy również, iż nie było to tak, że w 1976 roku robotnicy i inteligencja wystąpili razem. To wystąpili sami robotnicy, protestując przeciwko ekonomicznej niewydolności systemu, na co władza zareagowała w typowy dla siebie sposób, nazywając ich "warchołami", torturując na osławionych "ścieżkach zdrowia" i skazując na wieloletnie więzienie za przestępstwa kryminalne. Dopiero wtedy - wyciągając wnioski z wydarzeń grudniowych, gdy komunistom udało się odizolować stoczniowców od reszty kraju - opozycyjna inteligencja zaczęła organizować akcję pomocy represjonowanym. Nie było to więc wspólne wystąpienie.
Pierwsza pielgrzymka Papieża do Ojczyzny zmieniła Polskę w sposób bardzo istotny. Po pierwsze, Papież prawdziwością tego, co mówił, także piękną polszczyzną swoich wystąpień, ukazał sztuczność i fałsz zawarte w płynącej zewsząd komunistycznej "nowomowie", przywrócił narodowi wspólny język i ofiarował słownik, w którym znów znajdowały się takie słowa jak "dobro", "zło", "uczciwość", "patriotyzm", "wierność", "przyszłość", "odpowiedzialność", "ojczyzna". Po drugie, Papież pomógł nam odkryć, że jest nas bardzo wiele milionów. Te rzesze ludzi, które pomimo licznych komunistycznych utrudnień, jechały często z bardzo daleka i trwały wiele godzin w oczekiwaniu na Papieża, to była wielka masa nie znanych sobie ludzi, którzy nagle poczuli się zjednoczeni, którzy byli dla siebie uprzejmi i serdeczni, którzy dzielili się kocami, napojami, żywnością, którzy nagle odkryli ogrom tego, co nas wszystkich łączy. Po trzecie - i najważniejsze, ale mówiliśmy już o tym - Jan Paweł II powiedział nam, że przyszłość nie jest w pełni zdeterminowana, i że moc ducha wcale nie musi być słabsza od sił płynącej z geopolitycznych uwarunkowań. Po czwarte, cały naród wiedział teraz, że Polska po raz pierwszy od II wojny światowej posiada po drugiej stronie Łaby potężnego ambasadora. I wszyscy wiedzieliśmy, że po jego pielgrzymce Polska jest odmieniona, choć nie bardzo rozumieliśmy co to znaczy.
I zdaniem ojca to właśnie doprowadziło do powstania Solidarności?
Z pewnością była to najważniejsza przyczyna. Papież uruchomił zniszczony przez komunistyczne media, szkoły i cenzurę dialog społeczny. I ta rozmowa na tematy "zadane" nam przez Jana Pawła II nagle rozlała się po całym kraju. Z tej duchowej interpretacji dziejów, którą nam Papież przedstawił, jednoznacznie wynikało również, że trzeba przejść do działania. To była ta właśnie iskra, która spowodowała wybuch Solidarności, będący przecież wówczas przede wszystkim zrywem duchowym. To był narodowy ruch odmawiający uczestniczenia w kłamstwie, ruch ogólnospołecznej solidarności, ruch o głębokich korzeniach chrześcijańskich.
Przypomnijmy ten obraz - brama stoczni gdańskiej, na niej kwiaty, portret Papieża, figura Matki Bożej. To było bardzo symboliczne, te wątki się splatały. W jaki sposób Papież zareagował na powstanie Solidarności?
Bez wątpienia Ojciec Święty bardzo "Solidarności" sprzyjał, bo widział głęboko chrześcijański charakter tego ruchu i jego historyczne znaczenie dla całego świata. Ale to jego poparcie w nikłym stopniu było wsparciem stricte politycznym, choć już sam autorytet Papieża tak w świecie, co zwłaszcza ważne w ZSRR, jak i w Polsce przekładał się na polityczny kapitał. Przede wszystkim jednak Papież - jak zwykle - nadał uniwersalny wymiar owemu polskiemu doświadczeniu. Uczynił to w encyklice "Laborem exercens"
"Laborem exercens"
"(... ) Różne prace spełniane przez ludzi mogą mieć większą lub mniejszą wartość przedmiotową, trzeba jednak podkreślić, że każda z nich mierzy się nade wszystko miarą godności samego podmiotu pracy czyli osoby: człowieka, który ją spełnia. (... ) bez względu na pracę jaką (... ) człowiek spełnia i przyjmując, że stanowi ona -czasem bardzo absorbujący - cel działania, cel ten nie posiada znaczenia ostatecznego sam dla siebie. Ostatecznie bowiem celem pracy: jakiejkolwiek pracy spełnianej przez człowieka - choćby była to praca najbardziej (... ) monotonna, w skali potocznego wartościowania wręcz upośledzająca -pozostaje zawsze sam człowiek (... ) Pracy można także na różne sposoby używać przeciwko człowiekowi, można go karać obozowym systemem pracy, (... ) można z pracy czynić środek ucisku człowieka, można wreszcie na różne sposoby wyzyskiwać pracę ludzką, czyli człowieka pracy. To wszystko przemawia na rzecz moralnej powinności łączenia pracowitości jako cnoty ze społecznym ładem pracy, który pozwoli człowiekowi w pracy bardziej "stawać się człowiekiem", a nie degradować się przez pracę (... ). "
Od samego początku istnienia Solidarności istniał dylemat czym ma być Solidarność, czy tylko związkiem zawodowym, czy ruchem politycznym. W systemie, w którym wszystko było podporządkowane polityce ten dylemat był właściwie nierozstrzygalny. Jak na to patrzył Papież?
Papież w encyklice podkreśla znaczenie związków zawodowych, a zwłaszcza prawo do dobrowolnego się w nich zrzeszania. Jest to oczywiste wsparcie dla tej jedynej wysepki wolności jaką w imperium rozciągającym się od Łaby aż po Władywostok stanowił NSSZ "Solidarność". Mówiliśmy też, że w pewnej mierze, wspiera on "Solidarność" także politycznie, czyni to na przykład przyjmując na audiencji delegację Komisji Krajowej w styczniu 1981. Ale dla Ojca Świętego - jak sądzę - dylemat czy związek zawodowy, czy ruch polityczny stanowił problem drugorzędny. On, jak zwykle, starał się dotrzeć do istoty problemu. Dlatego pokazuje w swej encyklice, że przyczyną zła w socjalizmie jest totalne zakłamanie sensu ludzkiej pracy. System, w którym o produkcji, konsumpcji i inwestycjach decyduje centralny planista, w którym obowiązują odgórnie narzucone normy i zbiurokratyzowana dystrybucja, a rzeczywistość gospodarcza jest podporządkowana totalitarnie rozumianej polityce, uniemożliwia rozwój, niszczy życie społeczne, zabija racjonalność ludzkich działań. Dlatego Papież pokazuje ogromną wagę ludzkiej pracy, pracy konkretnej osoby, a nie instrumentalnie traktowanego wysiłku anonimowego trybika w wielkiej społecznej machinie podporządkowanej jedynie słusznej ideologii. Pokazując, że w socjalizmie praca ludzka jest chora, Jan Paweł II nie ogranicza się do polemiki, lecz ukazuje wielką filozoficzną wizję pracy ludzkiej, która pomnaża nasze człowieczeństwo i przez którą "człowiek bardziej staje się człowiekiem". Jest to filozofia człowieka będącego dynamicznym i twórczym podmiotem, który poprzez sensownie ukierunkowaną pracę rozwija swą potencjalność, swoje twórcze zdolności.
Papież ukazuje też teologiczną perspektywę pracy ludzkiej, która jest współuczestniczeniem w stwórczym dziele Boga. Ukazuje jak w Bożych słowach z Księgi Rodzaju "czyńcie sobie ziemię poddaną" zawarta jest prawda o tym, że człowiek może przetwarzać rzeczywistość, że w jego chrześcijańskie powołanie wpisane jest korzystanie z twórczych zdolności i pomnażanie swych możliwości. Praca jest też zarazem udziałem w dziele Odkupienia, w dziele reperowania zranionego przez grzech świata, świata, w którym istnieje zło, ból i cierpienie. Praca może pomóc zmniejszać w świecie ilość owego cierpienia, a także - zjednoczona z Męką Chrystusa - nadać mu nowy głęboki sens. To jest główne przesłanie tej encykliki, która - w pewien sposób - jest skierowana szczególnie do Polski, a zarazem oczywiście ma znaczenie dla całego świata. Jak więc widać żadną miarą nie jest to encyklika polityczna. Tym bardziej, że słowa Papieża nie odnosiły się tylko do socjalizmu. Przesłanie, że człowiek musi być celem pracy, że najważniejszym sensem pracy nie jest realizacja tak czy inaczej rozumianych profitów, planów produkcyjnych, miało wymiar uniwersalny.
Czy zdaniem Ojca ten sens, to przesłanie encykliki brzmiało również jak gdyby w kierunku kapitalizmu?
Oczywiście.
Ja jednak pamiętam, że ta encyklika była odebrana jako niesłychanie ważna, przede wszystkim dlatego, że współbrzmiała z tym, co się działo w Polsce. Po pierwsze w tym, że mówiłem, że ważny jest sens pracy, że ludzkiej pracy trzeba przywrócić znaczenie, sens, wartość. A z drugiej strony Papież bardzo mocno potwierdził prawo do zrzeszania się.
Ma Pan rację, lecz konsekwentnie przestrzegałbym przed selektywnym, zawężającym odczytywaniem nauczania Jana Pawła II. Ono zawsze ma wymiar uniwersalny i wymyka się politycznym interpretacjom. Jednakże, oczywiście, papieskie słowa o wolności zrzeszania brzmiały w polskim kontekście szalenie mocno i miały bardzo konkretne odniesienie. Zarazem pamiętajmy jednak, że jest to tradycyjna nauka Kościoła. Już w dziewiętnastym wieku Leon XIII poparł ideę związków zawodowych, mimo że wielu krajach były one wówczas nielegalne, podkreślając, że każdy człowiek ma prawo do dobrowolnego zrzeszania, albowiem "człowiek starszy jest niż państwo". Tę frazę Leona XIII będzie cytował później wielokrotnie Jan Paweł II.
O słowach Leona XIII nie wszyscy pamiętali, tymczasem to, co powiedział Jan Paweł zabrzmiało jednak bardzo mocno.
To prawda, ale chcę podkreślić ciągłość nauczania społecznego Kościoła. Tym bardziej, że Papież swoją encyklikę przygotował właśnie na dziewięćdziesiątą rocznicę publikacji "Rerum novarum" Leona XIII. Dynamiczna działalność Jana Pawła II była jednak niezwykle niewygodna dla wielu potęg tego świata i na dwa dni przed ogłoszeniem "Laborem exercens" na Placu św. Piotra zabrzmiały wystrzały z pistoletu. Dlatego też encyklika została opublikowana cztery miesiące później, gdy ciężko zraniony w zamachu Papież powrócił do swoich zajęć.
Łączy się ten zamach na Papieża, choć nie jest to udowodnione, z ogólną sytuacją wówczas w Europie. Związek Radziecki i jego przywódcy byli bardzo zaniepokojeni tym, co dzieje się w Polsce. Naciskali coraz mocniej na to, żeby zaprowadzić wreszcie porządek w kraju nad Wisłą. Trwały już przygotowania do stanu wojennego. Czy zdaniem Ojca ten związek istnieje?
W takich sprawach zawsze należy pytać: kto na tym skorzystał? Papież, mówiliśmy o tym, zburzył spokój pojałtański, naruszył europejską równowagę, a to znaczy osłabił znaczenie sowieckiego szantażu wobec Zachodu i naruszył jego hegemonię na Wschodzie. W Polsce objawiło się nagle obce ciało, wynurzyła się mała wysepka wolności w wielkim archipelagu zniewolenia. Sytuacja stała się jakościowo inna i siły ciemności nie mogły się z tym pogodzić. Te strzały do Ojca Świętego, a potem stan wojenny w Polsce, to są próby przerwania tego wielkiego dialogu między Papieżem a Polską. Dialogu, który w ciągu tych parunastu lat pontyfikatu trwale miał zmienić oblicze świata.
Warszawa, stadion X-lecia, 17 VI 1983 r.
(... ) Naród nade wszystko musi żyć o własnych siłach i rozwijać się o własnych siłach. Sam musi odnosić to zwycięstwo, które Opatrzność Boża zadaje mu na tym etapie dziejów. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że nie chodzi o zwycięstwo militarne, jak przed trzystu laty - ale o zwycięstwo natury moralnej. To ono właśnie stanowi istotę wielokrotnie proklamowanej odnowy. Chodzi tu o dojrzały ład życia narodowego i państwowego, w którym będą respektowane podstawowe prawa człowieka. Tylko zwycięstwo moralne może wyprowadzić społeczeństwo z rozbicia i przywrócić mu jedność. Taki ład może być zarazem zwycięstwem rządzonych i rządzących. Trzeba do niego dochodzić drogą wzajemnego dialogu i porozumienia, jedyną drogą, która pozwala Narodowi żyć pełnią praw obywatelskich i posiadać struktury społeczne odpowiadające jego słusznym wymogom. ("Pokój tobie, Polsko!", s. 39)
Kiedy Papież przyjeżdża po raz drugi do Polski, jest zupełnie inna sytuacja. Co prawda stan wojenny został formalnie zawieszony, ale jego skutki trwają. Co prawda część więźniów została uwolniona, ale jednak wszyscy boleśnie doświadczają braku wolności. Tymczasem Papież przyjeżdża paradoksalnie z orędziem zwycięstwa.
To jest bardzo typowe dla Jana Pawła II, takie inne, głębsze odczytywanie historii. Ta pielgrzymka, która odbyła się w 1983 roku była planowana rok wcześniej na 600-lecie obecności Jasnogórskiej Ikony, ale władze PRL uniemożliwiły przyjazd Papieża.
Pamiętam doskonale ten czas. Przypominam sobie, że Kościół był wówczas oskarżony o zbytnią ugodowość wobec władzy generała Jaruzelskiego. Przeciwstawiano zresztą Papieża, który symbolicznie zapalał będącą synonimem oporu świeczkę w Watykanie prymasowi Józefowi Glempowi, który był znacznie bardziej wobec władz ugodowy.
To smutne jak szybko zapomina się o wielkiej, wielopłaszczyznowej ofiarności Kościoła w tamtych czasach. O tej ogromnej mediacyjnej roli Episkopatu i wielkiej oddolnej pracy w całym Kościele, który pozbawiony organizacji charytatywnych w ciągu paru dni zbudował ogólnopolską sieć pomocy poszkodowanym. Byłem właśnie wtedy w nowicjacie, i jeszcze teraz łupie mnie w krzyżu na wspomnienie jak myśmy w paręnaście osób dzień w dzień rozładowywali parędziesiąt ton darów, rozdzielali je, niekiedy roznosili do najbardziej potrzebujących. Przy naszym klasztorze mieścił się - i przecież był on jednym z bardzo wielu - punkt pomocy internowanym. W naszym klasztorze, a było to jeno z tysięcy takich miejsc w Polsce, ukrywali się ludzie ścigani przez władze przez polityczną policję. Pamiętam, gdy jako nowicjusze "wypożyczeni" do rozładowywania TIR-a siostrom urszulankom, na umowny znak - kiedy siostrom udało się zagadać celników - błyskawicznie przerzucaliśmy ukryte wśród paczek z konserwami, jeszcze cenniejsze wówczas od żywności, powielacze. Takich wspomnień z okresu stanu wojennego można zebrać wiele tysięcy.
Czy nie jest to dowód na to, co mówiła wówczas władza, co mówią przeciwnicy Kościoła, że Kościół miesza się do polityki?
To nie było mieszanie się do polityki. To była obrona wolności, obrona wolności słowa, obrona elementarnych praw człowieka.
Czy to ma jakieś odniesienie w historii?
To jest coś co bardzo jest cenne w historii Kościoła w Polsce w ostatnich stuleciach. W chwili próby okazuje się zawsze, iż Kościół jest bardzo blisko tych, którzy walczą o słuszną sprawę, jest razem z prześladowanymi krzywdzonymi, czy był to Radom 1976, czy Powstanie Warszawskie, czy też powstania dziewiętnastego wieku, a zarazem nigdy nie głosi nienawiści do przeciwnika. Przede wszystkim ukazuje moralny wymiar wolności i suwerenności.
Wróćmy jednak do Papieża. Wiele osób oczekiwało wówczas, że Papież bardzo zdecydowanie poprze Solidarność. Oczekiwało jakiegoś wezwania, apelu do walki. Nic takiego się nie stało. Czy był to rodzaj ucieczki ze strony Papieża, powiedzmy radykalnie - uniku?
To był realizm w odczytaniu polskiej sytuacji, sytuacji społeczeństwa, które żyje w pewnym szoku, sytuacji narodu, w którym wówczas zabito nadzieję.
W realiach 1983 roku Papież nie chce przyjechać z łatwą pociechą, ale nie chce też mówić o iluzjach, które łatwo mogą wywołać bunt, desperacki opór, który zdarzał się przecież w tragicznych chwilach polskiej historii. Dlatego Papież przyjeżdża i opowiada nam tym co najistotniejsze - o sensie duchowego zwycięstwa. Pokazuje - tak jak wcześniej słyszeliśmy to w Oświęcimiu - że nawet w najstraszniejszych warunkach, człowiek mocą ducha może zwyciężyć. To był ten wielki realizm Papieża głoszony przez niego w bardzo trudnych polskich "pełzającego stanu wojennego".
Pamiętam doskonale spotkanie z Papieżem na stadionie Dziesięciolecia. Witały Papieża dziesiątki transparentów Solidarności, ale Papież apelował wtedy o to, żeby zachować spokój. Pod gmachem partii odbyła się manifestacja, następnego dnia Papież prosił, apelował, żeby się rozchodzić w spokoju. Czy to była taka taktyka Papieża, żeby z jednej strony wzbudzić ducha, a z drugiej strony jednak uspokajać nastroje społeczne?
Myślę, że płynęło raczej z ewangelicznego spojrzenie na historię, "Jeżeli ziarno nie obumrze, nie wyda owocu" - mówi Ewangelia. Zawsze zdarza się taki okres, w którym sytuacja wygląda ponuro, kiedy wydaje się, że nie ma realnych szans na zmianę warunków zewnętrznych, politycznych. I nie wolno ulec załamaniu. Nie można się pogrążyć w rozpaczy, ani uciekać w brawurę podszytą desperacją. Taki czas - gdy odkryje się jego duchowe znaczenie - pozwala dokonywać przemiany w ludzkich sercach. Przygotowywać przyszłe sukcesy. Jest to czas próby, czas oczyszczenia. Z takim przesłaniem przyjechał do nas wówczas Jan Paweł II.
Nie jest to zatem spirytualizm, skierowanie się tylko na samo doskonalenie wewnętrzne, duchowe, bez odniesienia do rzeczywistości.
Nie. Papież uważał, że nawet w tych trudnych warunkach jako chrześcijanie, jako Polacy musimy od siebie wymagać. Nie mówił, że ta konkretna rzeczywistość jest mało ważna i powinniśmy ją ignorować, albo odrzucić. Wręcz przeciwnie jasno mówił, że właśnie pewien heroizm oraz moc ducha są konieczne by przeciwstawić się rzeczywistości.
Jasna Góra, 18 VI 1983 r. - do młodzieży.
"Co to znaczy: czuwam?
To znaczy, ze staram się być człowiekiem sumienia. Że tego sumienia nie zagłuszam i nie zniekształcam. Nazywam po imieniu dobro i zło, a nie zamazuję. Wypracowuję w sobie dobro, a za złe staram się poprawiać, przezwyciężając je w sobie. To taka bardzo podstawowa sprawa, której nigdy nie można pomniejszyć, zepchnąć na dalszy plan. Nie. Nie! Ona jest wszędzie i zawsze pierwszoplanowa. Jest zaś tym ważniejsza, im więcej okoliczności zdaje się sprzyjać temu, abyśmy tolerowali zło, abyśmy łatwo się z niego rozgrzeszali. Zwłaszcza, jeżeli tak postępują inni. Moi drodzy przyjaciele! Do Was, do Was należy położyć zdecydowaną zaporę demoralizacji - zaporę tym wadom społecznym, których ja tu nie będę nazywał po imieniu, ale o których Wy sami doskonale wiecie. Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali. Doświadczenia historyczne mówią nam o tym, ile kosztowała cały naród okresowa demoralizacja. " (ibidem, s. 78)
To wezwanie do wymagania od siebie było bardzo ważne. Ale czy to nie był tylko taki program jednostkowego doskonalenia. Środowiska opozycyjne przynajmniej część właśnie taki zarzut, taki argument stawiały, że to nic nie zmienia w historii.
Dla Papieża konkretna osoba zawsze jest pierwsza, a zmiana w historii odbywa się poprzez jednostki. Papież mówi nie zgadzajcie się na zło zawarte w rzeczywistości, która was otacza. "Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali" - to bardzo mocne i bardzo konkretnie brzmiące słowa w momencie, gdy władze przestały wreszcie męczyć młode pokolenie bzdurami o "naukowym socjalizmie", lecz jako sposób życia zaczęły lansować bezideowość i hedonizm.
Ale czy uważa Ojciec, że rzeczywiście z tych słów Papieża można wyciągnąć wniosek, że głównym zagrożeniem jest demoralizacja. Papież mówi; trzeba położyć tamę demoralizacji. Czy to było wówczas rzeczywiście głównym zagrożeniem?
Po pierwsze, Jan Paweł II zaraz sytuuje swoje sformułowania w szerszym narodowym kontekście. Chwilę później mówi do młodzieży: "Czuwam - to znaczy także: czuję się odpowiedzialny za to wielkie, wspólne dziedzictwo, któremu na imię Polska. To imię nas wszystkich określa. To imię nas wszystkich zobowiązuje. To imię nas wszystkich kosztuje.
Może czasem zazdrościmy Francuzom, Niemcom czy Amerykanom, że ich imię nie jest związane z takim kosztem w historii. Że o wiele łatwiej są wolni. Podczas gdy nasza polska wolność tak dużo kosztuje.
Nie będę, moi Drodzy, przeprowadzał analizy porównawczej. Powiem tylko, że to co kosztuje właśnie stanowi wartość. Nie można zaś być prawdziwie wolnym bez rzetelnego stosunku do wartości. Nie pragnijmy takiej Polski, która by nas nic nie kosztowała". Bardzo piękne, bardzo mocne słowa.
Po drugie, demoralizacja całej generacji to był wówczas wielki i szczególnie realny problem. Sytuacja braku perspektyw, sytuacja kryzysu ekonomicznego i policyjnej przemocy, życie w kraju w którym młodzież nie widziała dla siebie przyszłości groziła społeczną katastrofą. Do tego rządcy PRL zaczęli młodą generację nęcić konsumpcyjnymi ideałami byleby tylko nie sprawiała władzy ludowej kłopotów - była pasywna, bezideowa i bierna. Natomiast tym, którzy takiej Polski nie potrafili zaakceptować dawano bez żadnych kłopotów rzecz tak cenną w PRL i tak kapryśnie dystrybuowaną przez władze, jak paszport. I setki tysięcy ludzi, którzy nie mogli się pogodzić z tą szarością życia, beznadziejnością swojej sytuacji zaczęło wyjeżdżać z Polski. Zanim wstąpiłem do Zakonu, byłem fizykiem. Po dzień dzisiejszy w wielu krajach na najlepszych uczelniach Anglii, Ameryki czy Niemiec spotykam moich kolegów. Tych najbardziej utalentowanych. W latach'80 wyjechało z Polski około miliona osób, zazwyczaj dobrze wyedukowanych i przedsiębiorczych. To gigantyczna - porównywana jedynie z wojną - strata dla kraju. I Papież bardzo wyraźnie To widział. Mówił, zobaczcie, co dzieje się z Polską, zgódźcie się na to, że wolność zawsze kosztuje, ale warto zapłacić tę cenę.
A czy ten program odkrycia tożsamości, przywiązania do polskości to było aktualne tylko wówczas, czy jest też aktualne, zdaniem Ojca, dzisiaj w zupełnie nowej sytuacji?
Oczywiste, że jest to program uniwersalny. Papież zawsze mówi na tak głębokim, podstawowym poziomie, że choć zmieniają się konteksty, to ich podstawowa ważność jest niezmienna. Wolność ludzka zawsze kosztuje, zawsze jest związana z odpowiedzialnością. Nauka o trudzie, ale i pięknie wolności, o związkach wolności i prawdy, jest jednym z najbardziej ważkich tematów w nauczaniu Papieża. O tym, że "nie można być prawdziwie wolnym bez rzetelnego stosunku do wartości" będzie Jan Paweł II nauczał również w innym czasie, podczas swoich następnych pielgrzymek.