Jego teksty, jego homilie znają dzięki przekazom telewizyjnym miliardy ludzi na całym globie. W Polsce dziesiątki milionów spotkały Papieża osobiście, bądź w czasie poprzednich pielgrzymek, bądź w Rzymie. Czy trzeba jeszcze komentować Papieża.
Oczywiście. Po pierwsze, dlatego, że mamy specjalną okazję jaką jest przyjazd Jana Pawła II na najdłuższą z jego pielgrzymek do Ojczyzny. Po drugie, bo trzeba odróżnić osobistą popularność Papieża od tego na ile rozumiane jest jego nauczanie. Jest ono - śmiem twierdzić - znane w nikłym stopniu, a jest to nauczanie, niezmiernie ważkie, dotyczące każdego z nas, to znaczy pomagające lepiej zrozumieć rzeczywistość, w której żyjemy, świat nas otaczający, Kościół i - co jest rdzeniem nauczania Kościoła - Jezusa Chrystusa.
Na czym polega ten paradoks, o którym Ojciec mówi, że z jednej strony Ojciec Święty jest tak popularną osobą, a z drugiej strony jest tak często nierozumiany?
Głównie - jak sądzę - z pewnego rozmachu tego pontyfikatu, który można po prostu nazwać wielkim pontyfikatem.
Co do tego zgadzają się niemal wszyscy biografowie Papieża, nawet ci nieprzychylni.
Tak, ale mi chodzi o pewien większy niż się często domyślamy horyzont zdarzeń obejmowanych przez Papieża, o płynącą z tego pomoc w naszym samorozumieniu siebie i świata w którym żyjemy, o profetyczny wymiar tego pontyfikatu, a nie o porównywanie go z pontyfikatami jego poprzedników.
Oczywiście, także gdybyśmy się skupili tylko na tej ostatniej czynności, to jak podkreślają niektórzy amerykańscy komentatorzy, jest to jeden z najważniejszych pontyfikatów w historii Kościoła. Przypomnieli oni, że w ciągu 2000 lat dwóch papieży otrzymało przydomek "Wielki". Św. Leon Wielki, który w V. wieku ocalił cywilizację zachodnią powstrzymując Hunów Attyli oraz św. Grzegorz Wielki, który uczynił to samo, powstrzymując inwazję Longobardów. Natomiast Jan Paweł II, co potwierdzają i Reagan i Gorbaczow, w stopniu większym niż ktokolwiek inny doprowadził do rozpadu sowieckiego imperium, a zatem już choćby z tego jednego powodu - twierdzą owi Amerykanie - wolno nam pisać Jan Paweł II Wielki. A przecież jest to zaledwie jeden z parametrów pokazujących rozmiar tego pontyfikatu. Ja chciałbym raczej skupić się na głównych tematach papieskiego orędzia, bo jestem przekonany, że bardzo często jest to pontyfikat nie rozumiany.
Na czym polega to nie rozumienie?
Z jednej strony, sprawia to niełatwy język używany przez Ojca Świętego, rozległy horyzont czasowy o jakim mówi oraz trudność i złożoność spraw, które porusza. Ze strony drugiej, powoduje to struktura pracy mediów, które zdecydowanie preferują krótką, ostrą i prostą w interpretacji wiadomość. Interesuje je to co skrajne, radykalne i barwne, a nauczanie papieskie jest nadawane - że się tak wyrażę - na całkowicie innej długości fali.
Papież jest osobą, która w znakomity sposób korzysta z mediów, właśnie po to, żeby dostarczyć to swoje przesłanie do wielu ludzi.
Ale czym innym jest fascynacja bardzo wielu milionów, by nie rzec miliardów ludzi na całym świecie i płynące z niej , zainteresowanie mediów, czym innym jest przyznawanie przez media tytułu "Człowieka Roku", dowód uznania światowego rozmiaru wpływu Papieża, a czym innym jest prezentacja i recepcja jego nauczania. To nauczanie jest - przez te blisko 20 lat - słabo rozumiane, a często wręcz karykaturyzowane. Bardzo wiele światowych środków przekazu, również polskich, wpisuje papieskie przesłanie w pewne klisze, stereotypy i w ten sposób ujmuje mu wagi, ucieka od jego analizy.
Jakie są to klisze?
Pierwszy stereotyp, popierany cytatami z kręgu progresistów, powiada że Papież nie rozumie Soboru i odrzuca soborowe dziedzictwo. Drugi z takich powszechnie spotykanych stereotypów dodaje, że Papież jest konserwatywny, że jest anachroniczny, nie rozumie nowoczesności, i zachodniego, współczesnego świata. I jest jeszcze - powiązana z tamtymi - klisza trzecia, że Papież jest strasznie polski, a to w rozumieniu opiniotwórczych kręgów światowych metropolii znaczy po prostu zaściankowy.
Przemówienie w UNESCO, Paryż, 2 VI 1980 r.
"Jestem synem Narodu, który przetrwał najstraszliwsze doświadczenia dziejów, którego wielokrotnie sąsiedzi skazywali na śmierć - a on pozostał przy życiu i został sobą. Zachował własną tożsamość i zachował (pośród rozbiorów i okupacji) własną suwerenność jako Naród - nie opierając się na jakichkolwiek innych środkach fizycznej potęgi, ale tylko na własnej kulturze, która okazała się w tym przypadku potęgą większą od tamtych potęg. I dlatego też to, co tutaj mówię na temat praw Narodu u podstaw kultury i jej przyszłości, nie jest echem żadnego "nacjonalizmu", ale pozostaje trwałym elementem ludzkiego doświadczenia i humanistycznych perspektyw człowieka.
Papież często podkreśla swoją polskość, dla nas średniej wielkości narodu na dosyć małym kontynencie to bardzo dobrze. Papież jest być może największym ambasadorem polskiej kultury. Ale czy jako głowa Kościoła powszechnego powinien właśnie w taki sposób podkreślać swoją polskość, swoje korzenie, swoją tożsamość lokalną. Czy w ten sposób nie daje powodu tym wszystkim jego krytykom, którzy mówią, że właśnie polskość Papieża jest jego jakimś ograniczeniem.
Może zacznijmy od tej pierwszej części. Jak słusznie Pan zauważył Papież jest największym, najwybitniejszym w historii ambasadorem kultury polskiej. Jest to o tyle warte podkreślenia, że dość często się w Polsce interpretuje ten pontyfikat jako wyłącznie katolickie zjawisko, a ma on zarazem wielkie znaczenie ogólnopolskie.
Proszę się tylko zastanowić ile najwybitniejszych światowych chórów, najlepszych światowych solistów, najwybitniejszych artystów przygotowało - prawie zawsze nie znane im wcześniej - polskie utwory na przywitanie Papieża, Ileż dziesiątków milionów, a chyba i setek milionów ludzi na całym świecie przeczytało książki Papieża, w których zawsze jest wiele informacji o polskiej historii, martyrologii, o tradycji polskiej tolerancji, polskiej nauce. Ilu wybitnych ludzi na całym świecie, ilu najważniejszych polityków publicznie popisywało się cytatami polskich myślicieli, pisarzy, poetów i nawiązywało do polskiej kultury witając Papieża-Polaka. Mówiąc w skrócie, działania Karola Wojtyły dla promowania w świecie naszego kraju dały bez porównania więcej niż - z całym dla nich szacunkiem - działalność wszystkich instytutów kultury polskiej rozrzuconych po całym świecie. A dodajmy do tego choćby umocnione poczucie godności narodowej u Polonii całego świata, zwłaszcza znacznie częstsze utożsamianie się z polskością w USA i wypływający z tego lobbying, co ma również dla Polski polityczne i gospodarcze znaczenie. My w kraju najczęściej zupełnie tego nie dostrzegamy.
Właśnie to dobrze dla nas jako narodu, ale czy to jest coś co słusznie nie staje się przedmiotem krytyki ze strony tych, którzy mają inne doświadczenia, inne biografie, którzy mówią, że Papież jest przez tę swoją polskość jakoś ograniczony.
Myślę, że jest to też ważka lekcja, której Papież udziela światu. Że podkreśla w ten sposób naszej bardzo zekonomizowanej i spolitycyzowanej współczesności jak bardzo istotna w życiu ludzi i narodów jest kultura. Jeśli minimalizuje się znaczenie kultury, która przecież zawsze jest jakoś kulturą partykularną, to lądujemy na poziomie technopolis, standaryzacji, internetu, Coca- coli i Michaela Jacksona. Czy to jest uniwersalne, ogólnoludzkie? Taki wymiar unifikacji i pop-kultury jest nieunikniony w życiu globalnej cywilizacji, ale musi być on bardzo pogłębiony, a takoż dopełniony przez różnorodność, wielobarwność, bo człowiek jako człowiek i naród jako naród są, po prostu, bez porównania bogatszymi i bardziej złożonymi rzeczywistościami.
Przecież to, co uniwersalne osiąga się nie poprzez jakiś wypreparowały chemicznie czysty "uniwersalizm", lecz poprzez to, co partykularne podniesione do poziomu ogólnoludzkiego. Na tym właśnie polega uniwersalna ranga wszystkich wielkich twórców czy to będzie Kochanowski, Gombrowicz, czy Miłosz, czy też Joyce, Szekspir, albo Goethe. Każdy z nich przez niemieckość, irlandzkość, brytyjskość, lub polskość, podnosił partykularne doświadczenie lokalne do uniwersalnego, ogólnoświatowego. Czy gdyby z muzyki Chopina wyrzucić polskie akcenty stałaby się ona bardziej uniwersalna? Absurd.
Zgoda, ale to w przypadku twórców, a nie w przypadku człowieka, który nadaje normę całemu powszechnemu Kościołowi. Czy Papież, który w jakiś sposób wyrasta z tego polskiego doświadczenia, czy ta jego biografia nie jest jednak jakimś obciążeniem kiedy mówi na przykład o swoim kapłaństwie, czy nie ma myśli równocześnie pewnego modelu kapłaństwa, szczególnego dla tego konkretnego miejsca, tego konkretnego czasu? Czy może to przekładać na doświadczenia innych ludzi w innych kulturach, w innych miejscach świata?
Oczywiście, bo kultura pomaga artykułować nasze człowieczeństwo, także naszą katolickość, nasze kapłaństwo, zarazem wprowadzając je w przestrzeń międzyludzkiego dialogu. Przecież nie przez przemilczanie i ignorowanie różnic, ani przez traktowanie ich ze swej istoty jako złe, bo prowadzą do czynienia dystynkcji, a więc nietolerancji, lecz przez dialog, szanując wolność, godność i poglądy innych, rozwijamy się jako ludzie, jako wspólnota wierzących, jako narody. "Jeśli jakaś kultura zamyka się w sobie - napisze Jan Paweł II w "Centesimus annus" - i przejawia tendencje do utrwalania przestarzałych obyczajów, odrzucając jakąkolwiek wymianę i konfrontację dotyczącą prawdy o człowieku, to grozi jej jałowość i upadek". Jest tu zawarta precyzyjna polemika zarówno z ksenofobią i nacjonalizmem, jak i z quasi-internacjonalizmem naszych czasów. Wszystkie one boją się dyskusji, jedne zamykają granice przed "innymi", a inne z kolei nabierają wody w usta, gdy mowa o różnicach kulturowych. A Papież mówi: nie bójmy się wymiany, a nawet i - pokojowej - konfrontacji, Jeśli dotyczy ona prawdy o człowieku. Kto tu jest zatem zaściankowy?
Papież, poprzez swoją, bez cienia nacjonalistycznych naleciałości, polskość bierze udział w tej ogólnoświatowej debacie. Podobnie sprawy się mają w wspólnocie Kościoła, czy Tomasz Moore poprzez zanegowanie swojej angielskości, Joanna D'Arc - korzeni francuskich, a niemieckich - ksiądz Lichtenberg, staliby się oni bardziej katoliccy? Żadną miarą. To coś bardzo dobrego, że koloryt swojej kultury i uwikłania swego czasu wprowadzili w powszechność Kościoła, a uniwersalnymi stali się w Kościele przez swoją świętość. Kościół w Polsce, jak każdy Kościół, ma swoje słabości, braki i ograniczenia, ale ma też swój bardzo piękny koloryt i swoją świętość, a Papież nadaje temu kolorytowi, tej polskie specyfice wymiar uniwersalny włączając nasze dziedzictwo w katolickość Kościoła. Nie widzę w tym żadnego dysonansu. Pięknie pisze o tym problemie Jan Paweł w "Slavorum apostoli": "Ewangelia nie prowadzi do zubożenia, czy zgaszenia tego, co każdy człowiek, lud i naród, każda kultura w ciągu historii poznają i realizują jako dobro, prawdę i piękno... Konkretny wymiar katolickości.., nie jest czymś statycznym, oderwanym od historii i płytko ujednoliconym...".
To właśnie w świetle tych słów interpretuję jeden z najpiękniejszych momentów, które przeżyłem w zeszłym roku. Było to w Rzymie, gdy po rozmowie z Ojcem Świętym, pojechaliśmy na górę, na dachy Watykanu, które zarazem są małymi ogrodami. I tam, a był to czerwiec, odprawiliśmy wraz z ks. Dziwiszem i siostrami, które pracują w kuchni, nabożeństwo czerwcowe. I kiedy razem, na dachu świata, śpiewaliśmy Litanię do Najświętszego Serca Jezusowego odprawiając to bardzo polskie, rzec można bardzo wiejskie nabożeństwo, to spoglądając na otaczające nas tysiące lat historii Zachodu, odczuwałem pełną harmonię, wspaniałe przenikanie się kultur, dopełnianie się ich w jednym, powszechnym Kościele.
Mówimy głównie o tym, jak postrzega Papieża, głównie prasa zachodnia, media zachodnie. Ale czy polskość Papieża jest jakimś ograniczeniem, jakąś zasłoną dla nas tu w Polsce?
To bardzo ważne pytanie. Boję się, że nasza zaściankowość ujawnia się nie w tym, że tak dużo zajmujemy się tym pontyfikatem, a właśnie w tym, że się nim zajmujemy za mało, a przede wszystkim nie dość serio. Ludzie z zewnętrza Kościoła chcąc być "światowymi" uznają ów pontyfikat za fenomen wyłącznie religijny, natomiast my - w Kościele - dosyć poważnie się obawiam, że się w jakiś sposób się z nim spospolitowaliśmy. To znaczy mamy przekonanie, że ponieważ Papież jest Polakiem, więc automatycznie świetnie go rozumiemy i zamiast się uważnie wsłuchiwać w jego nauczanie - z niebezpieczną łatwością - przedstawiamy niekiedy swoje poglądy i przekonania jako mające autoryzację papieską.
Mówiąc o polskości i uniwersalności Jana Pawła II trzeba koniecznie dodać jeszcze, że żaden inny człowiek na świecie tak często i z taką mocą nie porusza problemów globalnych, mówi o światowych zagrożeniach i wyzwaniach stojących przed światem, nikt też tak jak on nie angażuje się w obronę pokrzywdzonych i ubogich we wszystkich zakątkach Ziemi. "Jeżeli w przeszłości w tej kwestii ujawniał się przede wszystkim "problem klasowy", to w ostatnim okresie - pisał Papież w początku swego pontyfikatu - na plan pierwszy wysuwa się "problem światowy"... Wszechstronna analiza sytuacji świata współczesnego ujawniła głębsze jeszcze i pełniejsze znaczenie, jakie należy nadać wysiłkom zmierzającym do budowania sprawiedliwości na ziemi, niż dawniejsza analiza struktur niepodległości społecznej, nie przesłaniając owych struktur, lecz postulując rozpatrywanie ich oraz przeobrażanie w bardziej uniwersalnym wymiarze" (Laborem exercens). Myślenia Papieża nie determinują terminy kampanii wyborczych, lecz ma ono wymiar historyczny. Jego działań nie limitują oczekiwania elektoratu, lecz jest człowiekiem, który zawsze znajduje czas dla najbiedniejszych, czy to na Sahelu, czy w Andach, aby potrzebom tych, dla których nie mają czasu "możni tego świata", nadawać uniwersalny wymiar i stawiać przed oczy całemu światu globalny wymiar jego dzisiejszych problemów.
Jasna Góra, 4. VI. 1979 r.
Co oznacza być kapłanem dzisiaj, w kontekście wielkich przemian, kiedy jesteśmy na progu trzeciego tysiąclecia?
Nie ulega wątpliwości, że kapłan wraz z całym Kościołem żyje w swojej epoce i jest uważnym i życzliwym, ale także krytycznym i czujnym obserwatorem tego, co dokonuje się w historii. Sobór ukazał, jak możliwa i konieczna jest autentyczna odnowa przy zachowaniu pełnej wierności słowu Bożemu i Tradycji. Ale niezależnie od koniecznej odnowy duszpasterskiej jestem przekonany, że kapłan nie powinien się obawiać być "nienowoczesnym", ponieważ to ludzkie "dziś" każdego kapłana jest osadzone w "dziś" Chrystusa Odkupiciela. największym zadaniem dla kapłana każdego czasu jest odnajdywać z dnia na dzień to swoje kapłańskie "dziś" w Chrystusowym "dziś" - w tym "dziś", o którym mówi List do Hebrajczyków. To Chrystusowe "dziś" jest zanurzone niejako w całej historii - w przeszłości, a równocześnie w przyszłości świata i każdego człowieka oraz każdego kapłana.
Wróćmy do stereotypów, polskość Papieża jest często argumentem wyjaśniającym jego konserwatyzm. O Janie Pawle II mówi się, że jest Papieżem konserwatywnym. Mówi się, że cofnął Kościół do epoki przedsoborowej. Czy Ojciec się zgadza z takim ujęciem, czy coś z prawdy jest w tych sformułowaniach?
Jest to stwierdzenie po prostu głęboko i gruntownie niesłuszne. Oczywiście, w jakiś sposób Kościół jest konserwatywny i Panu Bogu niech za to będą dzięki. Wszystko przecież zależy od tego co się konserwuje, a to co Kościół konserwuje, to Prawda Objawiona. I w tym znaczeniu, nie może on nigdy ulegać terrorowi ducha czasu, chronolatrii, jak to nazywa Jacques Maritain. Zarazem jednak Kościół musi się stale odnawiać, zmieniać formy swojego głoszenia i odczytywać znaki czasu.
Przeciwstawia się często Jana Pawła II, Janowi XXII, który otworzył Kościół na świat, który chciał, żeby Kościół dostosował się do nowoczesności...
Wystarczy poczytać dzieła jednego i drugiego, aby dostrzec wielką kompatybilność, głęboką zbieżność wrażliwości ich myślenia o Kościele i świecie.
Na pewno też dzieliliby dziś bardzo podobną diagnozę problemów stojących przed współczesnością. Obu w jakiejś mierze cechuje zarówno konserwatyzm jak odwaga myślenia i wybieganie myślą daleko naprzód. Jan Paweł II w "Darze i Tajemnicy" bardzo słusznie zauważa, że kategorie "nowoczesności" i "konserwatyzmu" są ze swojej istoty nieadekwatne, a przynajmniej wtórne, jako etykiety, którymi opatruje się księży. Powołanie kapłańskie osadza ich bowiem w "dziś" Jezusa Chrystusa, w którym kondensuje się tak cała historia jak i przyszłość. Zarazem trzeba dodać, że pontyfikat Jana Pawła II jest jak sądzę w wielu wymiarach nowocześniejszy niż jego poprzedników. W małym stopniu mam tu na myśli sposób sprawowania urzędu: dynamizm jego podróży, korzystanie z mediów, z nowoczesnych technik komunikacji, CD-romów, czy internetu lub poruszanie w swoim głoszeniu takich tematów jak misja Kościoła w erze komputerów, czemu poświęcił Papież specjalne przemówienie. Raczej zwróciłbym uwagę na to, że jest to pierwszy papież, który oprócz klasycznej formacji ma też starannie przestudiowaną, przemyślaną całą myśl nowożytną, który w tym co mówi i pisze odwołuje się do Riceura, Levinasa, Heidegerra, Whiteheada, czy Schellera. Niezwykły jest również jego rozmach w myśleniu o przyszłości. Od drugiego dnia po wyborze, od 17.X.1978, Jan Paweł II bezustannie podkreśla, iż misją jego pontyfikatu jest przygotowanie Kościoła do wkroczenia w III tysiąclecie. W jego działaniach stale widoczna jest perspektywa całego millennium, a może i dwóch, bo Papież w ramach przygotowań do Jubileuszu, zadaje Kościołowi rachunek sumienia z grzechów popełnionych w całym minionym tysiącleciu. Naprawdę obserwując Jana Pawła II nie ma sensu mówić o konserwatyzmie, rozumianym jako postawa, dla której przeszłość jest okresem lepszym od teraźniejszości i która marzy o restaurowaniu minionej epoki.
Ale równocześnie podaje się szereg argumentów, przemawiających właśnie za konserwatyzmem Papieża. Mówi się o jego nieugiętej postawie w sprawach antykoncepcji. Przypomina się, że Jan Paweł I, który bardzo krótko był Papieżem, miał w tej sprawie nieco inne zdanie. W każdym razie takie sugestie pojawiły się w ostatnich publikowanych biografiach Jana Pawła II. Mówi się o sposobie rządzenia Kościołem. Czy to są wszystko argumenty wyssane z palca?
Te rzekome informacje o Janie Pawle I to zwykłe plotki tyleż niesmaczne, co i głupie. Ponieważ podczas zaledwie miesiąca swego pontyfikatu poprzednik Jana Pawła II po prostu nie zdążył ustosunkować się do wielu kwestii, dziś cały tłum nieodpowiedzialnych komentatorów wkłada mu w usta swoje poglądy i interpretacje nie podając na poparcie tego żadnych dowodów, żadnych faktów.
Jeżeli nie zgadzam się z tezą, że Jan Paweł II jest konserwatystą, to nie zamierzam wcale przez to twierdzić, iż jest progresistą. Co więcej, przyznaję, że progresiści mają rację, twierdząc, iż Papież nie poszerza interpretacji norm moralnych, ani też nie demokratyzuje Kościoła. On rzeczywiście tego nie czyni. Ale też wraz z zdecydowaną większością Kościoła mówię: i chwała Bogu! Papież - każdy papież - ma pomóc chronić i przekazać następnym pokoleniom depozyt prawd dotyczących wiary i moralności, a nie rozcieńczać go i wysprzedawać, by zaskarbić sobie przychylność najbardziej nawet opiniotwórczych kręgów. Zresztą trzeba odnotować, że częstotliwość atakowania Jana Pawła II o anachronizm znacznie zmalała. Gdy przed parunastu laty opisał on krytycznie (co nie znaczy wyłącznie krytycznie) sytuację świata współczesnego w "Dominum et Vivificantem" przez media przetoczyła się fala oburzenia. Kiedy dziesięć lat później opisał tę sytuację w jeszcze mocniejszych słowach, krytyka była znacznie słabsza, a nawet pojawiło się sporo przychylnych komentarzy. Po prostu w ciągu owej dekady sporo symptomów erozji więzi międzyludzkich, sporo sytuacji niesprawiedliwości społecznej, czy też sporo bardzo dwuznacznych osiągnięć nauki pokazało, że krytyka prowadzona przez Jana Pawła II nie płynie - jak powszechnie sądzono - z jego konserwatyzmu, ale raczej ma wymiar profetyczny. Coraz częściej zaczyna się mówić o Ojcu Świętym jako o proroku, który głosi trudne prawdy post-nowoczesnemu społeczeństwu. Jestem też pewien, że kolejne lata będą przyznawały coraz więcej racji jego diagnozom.
Ale jeżeli jest takim prorokiem to
jest jednak, tak samo Ojciec powiedział, w dużej mierze
prorokiem niezrozumianym.
Wróćmy do stereotypów. Polskość jest często używana jako
argument, wyjaśniający rzeczywisty czy rzekomy konserwatyzm
Papieża. Mówi się, że na przykład wizja kapłaństwa czy
wizja Kościoła z bardzo silnym rozdziałem między
kapłaństwem tak zwanym, powszechnym, które jest udziałem
wszystkich chrześcijan, a kapłaństwem hierarchicznym, że to
jest właśnie ten rys Kościoła, który Jan Paweł II wyniósł
z Kościoła polskiego.
To nieprawda. Bardzo ważną rzeczą jest by nie zamazywać różnic pomiędzy kapłaństwem hierarchicznym, a kapłaństwem powszechnym, bo są to różne posługi i powołania wewnątrz jednego Kościoła. Ale Papież jeszcze jako kard. Wojtyła, a także wcześniej, nie tylko świetnie i intensywnie współpracował ze świeckimi o czym mogę troszkę zaświadczyć, bo w czasie gdy kończyłem fizykę na Uniwersytecie Wrocławskim i nie śniło mi się, że Pan Bóg ma dla mnie inne plany poza fizyką, byłem kiedyś w Krakowie na zebraniu Komisji Episkopatu ds. Apostolstwa Świeckich, której przez wiele lat - w tym przypadku jest to fakt znaczący - przewodniczył kard. Wojtyła i pamiętam jak prowadził obrady, jak wsłuchiwał się w głosy ludzi starych i młodych, prostych i wyedukowanych, niepozornych i utytułowanych, jak duży nacisk kładł na promowanie aktywnej postawy laikatu w Kościele. Potwierdzały to jego liczne działania w czasie tych parunastu lat, gdy był biskupem krakowskim: synod, sympozja naukowe, powstawanie sieci poradni przedmałżeńskich, tworzenie się duszpasterstw specjalistycznych, przyjaźń z kręgiem "Tygodnika Powszechnego" i "Znaku", współpraca z przedstawicielami świata nauki, a także przedstawicielami opozycji - wszędzie tam bardzo istotną rolę odgrywali ludzie świeccy. Podobny rys cechuje jego pontyfikat. Papieska wizja Kościoła przeciwstawia się niebezpieczeństwom demokratyzmu i socjologizmu, ale żadną miarę nie jest autorytarna bądź klerykalna. Jest to eklezjologia komunii - wspólnoty osób, eklezjologia Soboru Watykańskiego II. I w rachunku sumienia do którego u progu nowego tysiąclecia wzywa Papież cały Kościół umieścił Jan Paweł także podpunkt: czy rzeczywiście - zgodnie z nauczeniem Vaticanum Secundum - wcielaliśmy w życie na wszystkich szczeblach Kościoła eklezjologię komunii? I postuluje zrobienie rachunku sumienia z przewinień, które raniły wspólnotę wszystkich ochrzczonych.
Sam zresztą pełni papieską posługę w sposób otwarty i bezpośredni, nie podkreślając specyfiki i wagi swojej pozycji w Kościele, że przypomnę zdanie z "Przekroczyć próg nadziei", gdzie cytując św. Augustyna "vobis sum episcopus vobiscum christianus" (dla was jestem biskupem, z wami - chrześcijaninem) Papież dodaje: "o ileż więcej znaczy to christianus niż episcopus - nawet gdyby chodziło o Biskupa Rzymu"
Głównymi argumentami, które są przywoływane jako argumenty za konserwatyzmem Papieża, to kwestia tak zwanej etyki seksualnej czy też bardzo zdecydowanego stanowiska Jana Pawła II w kwestii sztucznych metod planowania rodziny. Powołuje się także na celibat księży, na sztywne stanowisko Watykanu w kwestii rozwodów. Czy to nie są argumenty świadczące o tym, że Jan Paweł II jest w jakimś sensie konserwatystą?
Niech Pan doda jeszcze kapłaństwo ludzi żonatych, aborcję oraz małżeństwa homoseksualistów i będziemy mieli kompletną ową słynną "sexy six", czyli szóstkę dotycząca spraw seksu, którą się bezustannie na Zachodzie Papieżowi wypomina. Jest to zarazem prawdziwa obsesja mediów, które konsekwentnie redukują nauczanie tego pontyfikatu do sexy six, po pierwsze, z tego powodu, że sex sells (seks się dobrze sprzedaje), a po drugie, gdyż pisząc o tych tematach dziennikarze czują się znacznie bezpieczniej niż komentując sprawy teologii, filozofii, czy orędzia Kościoła. Jak szczerze wyznał jeden ze znanych amerykańskich publicystów: dla nas pisanie o tym pontyfikacie jest bardzo trudne. Przypomina trochę jazdę samochodem w gęstej mgle. Człowiek kurczowo trzyma się za wszelką cenę linii namalowanej na szosie i zupełnie nie patrzy na boki. Piszemy zatem głównie o tym, o czym jak sądzimy, znamy się najlepiej.
Niestety, nawet nie warto przytaczać przykładów, że i tak jest to ocena zbyt optymistyczna, bo nawet "doktryna trzymania się linii na szosie", która automatycznie prowadzi do deformacji, wcale nie zabezpiecza komentatorów przed wypisywaniem absurdów, pomówień, a często po prostu zwykłych kłamstw.
Ale to są realne problemy i bardzo różne rzeczy, te elementy które ojciec mówił. Bo inną sprawą jest aborcja, inną środki antykoncepcyjne, a jeszcze inną sprawą jest kwestia celibatu księży. Jeszcze wręcz inną sytuacją jest udzielanie dyspensy księżom, którzy chcą zrezygnować z kapłaństwa. Paweł VI w tej dziedzinie był w znacznej mierze liberalny. Jan Paweł II po objęciu stolicy św. Piotra natychmiast powstrzymał udzielanie tych dyspens. Czy to nie jest argument za konserwatyzmem Papieża?
Oczywiście mówimy o poważnych problemach i bardzo ważnych ludzkich sprawach. Mówi też o nich i Jan Paweł II i trzeba będzie szerzej wrócić do tego tematu. Teraz jednak mówimy o stereotypach i o niedobrym wpływie wielu mediów. Nie będę podawał licznych przykładów zwykłych kłamstw (piszę o nich trochę w książce "Demokracja i antyewangelizacja") podam tylko przykład jak owe pomówienia zaczynają żyć własnym życiem. Przed dobrych paru laty przez światowe i polskie media przetoczyła się fala świętego oburzenia spowodowana "antyaborcyjną obsesją i obskurantyzmem polskiego papieża". Podłożem owej kampanii był rzekomy apel Jana Pawła II do Bośniaczek-muzułmanek zgwałconych przez żołnierzy serbskich, by nie dokonywały aborcji. Potem, po opublikowaniu tekstu wystąpienia Papieża okazało się, iż był to jego apel do katolickiej wspólnoty Chorwatów, by otoczyli skrzywdzone Bośniaczki troskliwą pomocą (a Papież w ogóle nie użył słowa "aborcja"). Wydawało się, że rzecz jest skończona. Sam parę razy wyjaśniałem fikcyjność zarzutów w polskich mediach. I co? Fałszywe oskarżenie raz po raz powraca. Kłamstwo prasowe stało się faktem prasowym tzn. dla niezorientowanego czytelnika stało się po prostu faktem. Ostatni raz w polskiej prasie widziałem ów zarzut stawiany Janowi Pawłowi II w "Przekroju" w artykule na 18. rocznicę pontyfikatu, w październiku 1996. I co zrobić? Ile razy można dementować kłamstwo?
Co do poruszonej przez Pana kwestii udzielania dyspens od kapłaństwa. Otóż, kapłaństwo to sakrament, którego się nie da "skasować" lub "zmazać", ani też z "zwolnić" się z niego. Ksiądz może przestać pełnić swoje obowiązki, ale nie przestanie być księdzem. Pamiętajmy jednak, że zarówno kandydat do kapłaństwa, który może wstąpić do seminarium mając przynajmniej skończoną szkołę średnią, a więc co najmniej 19-20 lat, jak i Kościół reprezentowany przez biskupa i wspierających go seminaryjnych wychowawców, przez wiele lat, minimum 6, bardzo często 7 i więcej, rozważają podjęcie decyzji o przyjęciu święceń. To naprawdę nie jest pochopna decyzja. Niesie ona specjalny udział w kapłaństwie Chrystusa i daje specjalne miejsce w społeczności wiernych, ale też niesie ze sobą dobrowolnie przyjęte (gdyby było niedobrowolne, sakrament nie byłby ważny) ważkie zobowiązania. Oprócz wezwania do pełniejszego świadczenia życiem o prawdzie Ewangelii, jest to zobowiązanie do celibatu, posłuszeństwa biskupowi, oraz służby swoim kapłaństwem Ludowi Bożemu. I ta specjalna, płynąca z sakramentu, intymna więź z Chrystusem, która pozwala kapłanowi występować "in persona Christi" (jako Chrystus), której szczytem jest, gdy każdy z nas podczas Eucharystii mówi: "to jest Ciało moje" - Chrystusowe oraz te publicznie w Kościele przyjęte zobowiązania są nieodwołalne.
Jeżeli ktoś popełnił błąd, jeżeli nie odnajduje się w tym powołaniu, jeżeli stracił to powołanie. Co wtedy? Czy należy go za wszelką cenę trzymać w tych granicach.
To nie jest powołanie takie jak np. lekarza, czy nauczyciela. To jest sakrament, który zawsze pozostaje ważny. I każdy z nas od początku wie, ż nie jest to powołanie łatwe, że przerasta każdego z nas. Papież bardzo często podkreśla: kapłaństwo jest zobowiązujące, kapłaństwo jest wymagające. Bywają też takie sytuacje, że trzeba stoczyć walkę o swoje kapłaństwo. Kryzysy, chwile bardzo trudne wpisane są w kondycję ludzką. Popatrzmy na małżeństwa przeżywające kryzysy, mają one do wyboru albo powiedzieć sobie: już nas nic nie łączy, straciliśmy to, co nas kiedyś ze sobą wiązało, albo postarać się ten kryzys rozwiązać, przekroczyć istniejące problemy. Otóż, moje doświadczenie mówi, że jeżeli więź między małżonkami była ongiś dobra, jeżeli choćby tylko na samym początku, ale szczerze budowali wzajemną miłość, to nawet długotrwałe późniejsze poranienia, załamania, nawet niewierności, jeśli tylko istnieje dobra wola obu stron, są do pokonania. Jest to trudne, zazwyczaj potrzeba czasu, by uleczyć zranienia, by nauczyć się znów głębszej komunikacji, ale zawsze jest to możliwe. Podobnie jest i z kapłaństwem. Jeżeli spróbuje się przetrzymać ciemne chwile, jeżeli człowiek - pomimo bólu, zagubienia, ciemności, a niekiedy nawet rozpaczy - spróbuje stoczyć walkę o odnowienie lub nawet "odzyskanie" swojego kapłaństwa, to zawsze może dokonać wielkich rzeczy. Pod spodem owego rzadszego zwalniania z obowiązków kapłańskich przez Jana Pawła II tkwi więc zarówno podkreślenie niezwykłej wagi samego sakramentu jak i optymizm, wiara w człowieka, że jeśli wytrwa on w chwilach trudnych, a niekiedy, gdy odwróci się od zła w które zabrnął, to z Chrystusową pomocą zawsze może odbudować to, co się rozsypało, a nawet może zbudować znacznie więcej niż mógłby oczekiwać.
"Sobór Watykański II jest wielkim darem dla Kościoła, dla wszystkich, którzy w nim uczestniczyli, jest darem dla całej rodziny ludzkiej, darem dla każdego z nas. Trudno o Soborze powiedzieć coś nowego. Równocześnie zachodzi potrzeba odwoływania się do niego, ponieważ Sobór ten stał się zadaniem i wyzwaniem dla Kościoła i świata. Zachodzi też potrzeba mówienia o Soborze, ażeby go interpretować w sposób właściwy, a bronić przed interpretacjami tendencyjnymi. Takie interpretacje bowiem istnieją, nie pojawiły się dopiero po Soborze, w pewnym sensie Sobór zastał je już w świecie, a nawet w Kościele."
Jednym z przejawów, szczególnych przejawów konserwatyzmu Papieża ma być zdaniem jego komentatorów i to nawet tych przychylnych, cofnięcie Kościoła do epoki przedsoborowej. Nawet tak przychylny biografista jak Tad Szulc pisze, że Papież cofnął sposób rządzenia Kościołem do epoki przedsoborowej. Czy to jest znowu stereotyp, czy jest w tym jakieś ziarno prawdy?
Stereotyp. Takie twierdzenie dowodzi tylko tyle, że Tad Szulc naprawdę nie wie jak sprawowali swoje rządy papieże przed Vaticanum Secundum. Aż wstyd mi mówić takie oczywistości, ale Jan Paweł II jest z krwi i kości człowiekiem ostatniego Soboru. Od samego początku był głęboko zaangażowany w jego prace, mając znaczący udział w redagowaniu najważniejszych jego dokumentów. Przytoczę tylko jedno znamienne, niepublikowane dotąd szerzej świadectwo. Jest to zapis sprzed trzydziestu paru lat w "Dzienniku" mojego wielkiego współbrata Congara. Dodajmy, że ów słynny teolog miał opinię "postępowego" i, że w swoich zapiskach zazwyczaj mocno krytycznie, z francuską ironią, a bardzo często też z pewną wyższością opisuje tysiące postaci, które napotkał w swym długim życiu. Otóż, ten znacznie starszy i bardziej wówczas znany od Karola Wojtyły soborowy ekspert zapisał w swoim dzienniku w trakcie prac nad jednym z najbardziej "rewolucyjnych" dokumentów soborowych, jakim była "Konstytcja Duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym": "Wojtyła robi ogromne wrażenie, jego osobowość dominuje, jest w nim jakiś fluid, jakaś moc przyciągająca, jakaś siła prorocka pełna pokoju, a jednak nie do odparcia ".
Po zakończeniu Soboru kard. Wojtyła pisze jedną ze swoich najważniejszych książek "U podstaw odnowy. Studium o realizacji Vaticanum II", potem zwołuje w swej archidiecezji synod, który ma za zadanie wcielić w życie krakowskiego Kościoła postanowienia Soboru. Synod ten zakończy już jako papież. Od początku swego pontyfikatu bezustannie powołuje się na nauczanie Vaticanum Secundum (proszę zajrzeć do odnośników w publikowanych przez niego dokumentach), a niedawno w liście o przygotowaniach Kościoła do Wielkiego Jubileuszu napisze wręcz, że po pierwsze, musimy zrobić w Kościele rachunek sumienia z tego na ile nie wcieliliśmy w życie Kościoła soborowych postanowień, a więc zaniedbania w tej materii uważa on za szalenie istotne, a po drugie - napisze Jan Paweł II - w zasadzie cały wielki program przygotowań do Trzeciego Tysiąclecia wyczerpuje się w jednym: inkorporować w życie Kościoła i w życie poszczególnych wiernych nauczanie Vaticanum Secundum! Jest to, bez wątpienia, jeden z priorytetów jego pontyfikatu.
Ale równocześnie Papież interpretuje Sobór w sposób bardzo specyficzny, inny niż robią to inni teologowie. Niektórzy nich zostali przez Jana Pawła II pozbawieni prawa do głoszenia swoich poglądów, pozbawieni tak zwanej misji kanonicznej. Myślę tu o słynnej sprawie Kunga, ale tych przykładów jest więcej. Można wymienić: ograniczenie autonomii zakonów, niechęć do ruchów nie kierowanych bezpośrednio przez księży np. wspólnoty podstawowe w Ameryce Łacińskiej. Z drugiej strony popieranie tych ruchów, które są właśnie podporządkowane księżom, np. Opus Dei. Nominacje biskupie, budzące sprzeciw wspólnot Kościołów lokalnych. Taka nominacja była np. na biskupa Utrechtu czy takie nominacje były w Niemczech. Te nominacje powodowały często różne konflikty. Nominacje kardynalskie, ta lista jest bardzo długa. Czy ten katalog wynika tylko ze złej woli mediów, z tego, że kierują się stereotypami?
Media mogą dyskutować. To ich prawo. Mogą też krytykować. Tym bardziej, że wiele spraw jest złożonych i można na nie spoglądać z różnych stron. Ale obserwując uważnie ten pontyfikat żadną miarą nie mogę zgodzić z tezą, że w decyzjach Jana Pawła II nie widać kontynuacji linii soborowej, a tym bardziej, że są one regresem w stosunku do Vaticanum Secundum.
Każda decyzja personalna może być i najczęściej bywa przez kogoś kwestionowana. Pozostaje jednak bezspornym faktem, że Jan Paweł II konsekwentniej i w tempie szybszym od swych poprzedników poszerzył i przeprowadził umiędzynarodowienie kolegium biskupów, a zwłaszcza kolegium kardynalskiego i kurii rzymskiej, a więc doprowadził do szerszego uwzględnienia różnych doświadczeń, wrażliwości i kultur wewnątrz Kościoła.
Co do, ulubionego konika mediów, popierania Opus Dei przez Jana Pawła II, to jest to prawdziwa histeria. O "Dziele" - bez podania argumentów czy faktów - słyszy się w mediach prawie wyłącznie jako o "białej masonerii", "mafii", "żelaznej gwardii Jana Pawła II". To są bzdury. Dużo prawdziwsze jest twierdzenie, że Papież popiera bardzo wiele nowych ruchów i stowarzyszeń w Kościele widząc w nich formę ewangelicznej odpowiedzi na potrzeby naszych czasów. Jest pośród nich i "Opus Dei", ale dotyczy to i neokatechumenatu i Ruchu Odnowy w Duchu Świętym, ekumenicznego ruchu związanego z Bratem Rogerem z Taize, stowarzyszeń chrześcijańskich pracodawców i pracowników, zrzeszeń rodzin, towarzystw edukacyjnych, charytatywnych i tak dalej...
Teraz parę słów o "sprawie Hansa Kunga". Ciągnęła się ona od wielu lat i zapoczątkował ją jeszcze Paweł VI, co podkreślam, bo warto pamiętać, że nie jest ona wynikiem osobistego nastawienia Jana Pawła II, ale że każdy z papieży ma obowiązek interweniowania w takich sytuacjach. Dlatego więcej prawdy zawiera się w stwierdzeniu, iż sprawę tę zapoczątkował przed laty sam Hans Kung wygłaszając w imieniu Kościoła poglądy, które są niezgodne z nauczaniem Kościoła. Zgódźmy się, że jest to nadużycie. Wiele lat dyskusji, osobistych listów Papieża, aby wyjaśnić sporne kwestie i doprowadzić do porozumienia zostało zignorowanych. Naprawdę jedynym uczciwym wyjściem z tej sytuacji pozostało odebranie szwajcarskiemu teologowi (dodajmy, że w ciągu ostatniego dwudziestolecia było jeszcze parę analogicznych przypadków) misji kanonicznej. Oznacza to jednak tyle, że nie może on przedstawiać swoich prywatnych poglądów jako oficjalnego nauczania Kościoła. Nie jest to zakaz nauczania i Ans Kun, który przedstawia się jako "ofiara represji", zarazem czerpie profity z rozgłosu, który towarzyszy jego "sprawie" - wykłada na wielu uczelniach całego świata i dyskontuje swoją popularność w światowych mediach. Prezentowanie go - jak to się często przydarza - jako współczesnego Galileusza (o którego sprawie, nawiasem mówiąc, także napisano mnóstwo rzeczy nieprawdziwych i stereotyp obecny w współczesnej kulturze ma bardzo nikłe oparcie w faktach), jako ofiarę współczesnej Inkwizycji, czy "policji myśli" byłoby śmieszne, gdyby nie było po prostu kłamstwem.
Papież popiera różne ruchy katolików, ale wspólnot podstawowych w Ameryce Łacińskiej nie wspiera.
To zbyt jednoznaczne stwierdzenie. Te małe wspólnoty grupujące najczęściej katolików z kręgów najuboższych na modlitwie i lekturze Pisma Świętego są wielką wartością i Papież spotykał się z ich przedstawicielami. Stale też podejmuje różnorodne działania na rzecz poprawy losu tych bardzo wielu ludzi żyjących w nieludzkich warunkach. Jak powiedział Gorbaczow podczas wizyty w marcu 1997 w Polsce: "Papież to najbardziej lewicowy człowiek na świecie. Nikt nie jest bardziej od niego wrażliwy na nędzę i niesprawiedliwość". Zarazem wiele spośród wspólnot podstawowych, głównie w skutek słabej edukacji teologicznej oraz okropnych warunków życia, ulegały, zwłaszcza od schyłku lat '60 do początku '80 uproszczonej interpretacji Biblii. Często nie osadzały jej ani w całości nauczania Kościoła, ani w strukturze Kościoła, tylko w prosty sposób akomodowały Pismo Święte do otaczającej je rzeczywistości. Z czasem grupa teologów wyedukowana w Europie w latach'60 zaczęła do analizy tej rzeczywistości stosować marksizm i tak zrodziła się "teologia wyzwolenia". Dziś jednak jej wpływ bardzo zmalał.
Mówi ojciec w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych w ten sposób niejako potwierdza ojciec tezę, że nastąpił podczas pontyfikatu Jana Pawła II pewien zwrot w innym kierunku.
Tak. Ten zwrot jest sporą zasługą Jana Pawła II. To, co wniósł bez wątpienia na stolicę Piotrową Karol Wojtyła, to dobra znajomość marksizmu i realnego komunizmu. Nie była dlań atrakcyjna ani doktryna dialektyki historycznej, ani walki klas, ani przewodniej roli partii, ani też ludowej sprawiedliwości. Ich teoretyczną sprzeczność z chrześcijaństwem oraz praktyczne bankructwo były dlań oczywistością. Dlatego od początku wyraźnie się przeciwstawiał horyzontalnemu odczytywaniu Pisma Świętego, zastępowaniu Chrystusa Ewangelii, Chrystusem z karabinem na ramieniu, Chrystusem rewolucjonistą, czy pierwszym socjalistą oraz lokalizowaniu Trzeciego i Czwartego Rzymu w Moskwie i Hawanie. To z jego inspiracji w latach'80 opracowano dwa fundamentalne dokumenty o teologii wyzwolenia. Pierwszy, pokazujący płynące z niej niebezpieczeństwa i możliwości nadużyć, oraz drugi ukazujący głęboki sens chrześcijańskiego wyzwolenia w którym jednak podstawą jest wyzwolenie człowieka przez Jezusa Chrystusa z niewoli grzechu. To wyzwolenie ma również swoje społeczne implikacje: wzywa do solidarności z ubogimi, przeciwstawiania się "strukturom grzechu" (instytucjom, które bazują na niesprawiedliwości) i do wysiłku budowania sprawiedliwszego świata.
Jan Paweł II dał też wiele praktycznych przykładów tej ewangelicznej wersji teologii wyzwolenia. Pod znaczącym jego wpływem rozsypało się sporo dyktatur w różnych zakątkach świata, że wspomnę tylko Chile, Haiti, Filipiny, Paragwaj, czy Polskę. "Wyglądało wręcz na to, że Jan Paweł II posiadł sposób pojawiania się w pełni pontyfikalnego majestatu w krytycznych momentach procesu przechodzenia do demokracji" - komentował polityczną skuteczność papieskiej teologii wyzwolenia światowej sławy politolog z Harvardu Samuel Huntington.
Ostatnim takim argumentem, ale być może najważniejszym, przemawiającym za tym, że Papież jest jednak w pewnym sensie reinterpretatorem Soboru, jest to w jaki sposób Papież rządzi Kościołem. Mówi się, że Jan Paweł II odszedł od zasady kolegialności, że przywrócił monarchistyczny styl rządzenia Kościołem. Przejawia się to choćby w tym, że podczas synodu kiedy biskupi dyskutują, pada bardzo wiele głosów. Te głosy są później w jakiś sposób uporządkowane, kiedy przychodzi do dokumentu końcowego bardzo niewiele z tej dyskusji, z tych poglądów biskupów znajduje w tych dokumentach posynodalnych odzwierciedlenie.
Po pierwsze, naprawdę bardzo wiele znajduje odzwierciedlenie. Z pewnością nie mniej niż za Pawła VI. Po drugie, bywa i tak, że biskupi są bardziej moderujący od Ojca Świętego, tak było np. gdy Papież wzywał Kościół do rachunku sumienia, co trudno nazwać działaniem "antysoborowym", czy "konserwatywnym". Po trzecie, Kościół nie jest wspólnotą demokratyczną, synod nie jest parlamentem, a papież - prezydentem Kościoła. Kościół ma strukturę hierarchiczną i sakramentalną. Znacznie bardziej bogatą i złożoną niż demokracja. Nawiasem mówiąc, dlatego też może owocnie demokracji służyć, bo żywotna demokracja wina być otoczona przez wspierające ją struktury niedemokratyczne. Są nimi na przykład rodzina, szkoła, wolny rynek, a także Kościół. Ale do tego tematu trzeba będzie jeszcze wrócić znacznie szerzej.
Po czwarte wreszcie, Sobór podkreślił kolegialność biskupów i eklezjologią komunii i Jan Paweł II bardzo mocno to w trakcie swego pontyfikatu podkreśla.
Synod biskupów spotyka się regularnie i powołano stały sekretariat podkreślając nie okazjonalny charakter jego pracy. Papież ożywił także ideę zwoływania synodów kontynentalnych. Niekiedy pisze się, że opublikowanie Katechizmu Kościoła Katolickiego jest przykładem "rzymskiego centralizmu", ale po pierwsze, był on opracowany na wyraźne zlecenie Synodu Biskupów. A po drugie, jeśli się weźmie pod uwagę sposób jego opracowania widać, że jest to zarzut chybiony. Był on bowiem przygotowywany przez międzynarodowe grono ekspertów przez 6 lat, sporządzono co najmniej 8 kolejnych wersji, które poddawano szerokiej dyskusji w której uczestniczyły episkopaty, katolickie uczelnie i środowiska teologiczne całego świata. Po rozesłaniu jednej z wersji, nie pomnę trzeciej, czy czwartej naniesiono 24 000 poprawek! Ten katechizm to dzieło całego Kościoła. Nawet swoje "autorskie" dokumenty Jan Paweł II daje niekiedy przed ich publikacją do szerokiej konsultacji w Kościele - jak to wyznał w "Evangelium vitae".
Kończąc, przedstawił Pan wiele zarzutów, które w świetle faktów uważam za jednostronne, a w zdecydowanej większości wręcz nieprawdziwe. Były to wyłącznie zarzuty ze strony tzw. progresistów. Gdyby spojrzał Pan jednak na stronę "integrystyczną", której skrajną postawę reprezentował abp Levfebvre, to i oni zarzucają bardzo wiele Janowi Pawłowi II - to że jest zbyt nowoczesny, lekceważy tradycję i hierarchiczność Kościoła oraz, że odciął się od Soboru Watykańskiego II. Myślę, że jest to też dobry dowód, na to że zarzuty większości światowych mediów mijają się ze stanem faktycznym.