Duchowość


Słowo Boże, pieśni, wielbienie Pana, dziękowanie


Ewangelickie tradycje wielkanocne

 

 

W ewangelickich domach i kościołach przed Świętami Zmartwychwstania Pańskiego nie święci się palm i pokarmów, nie buduje grobów Chrystusa. Świąteczny okres w centrum życia i wiary stawia zwiastowanie żywego Słowa Bożego. Dla ewangelickich rodzin Wielki Piątek jest największym świętem roku kościelnego, Wielkanoc zaś -- najradośniejszym. Dlatego uroczysty nastrój i godna oprawa Świąt Wielkanocy jest ważna. Oto, co napisali czytelnicy ewangelickiego dwutygodnika "Zwiastun" (nr 7/99).

 

Cisza Wielkiego Piątku

Pochodzę z Istebnej. Z racji moich studiów interesuję się poznawaniem tradycji, zwłaszcza mojej ziemi. Etnografowie określili nas jako Górali Śląskich, cechujących się do dziś konserwatywnym podejściem do kultury i żywotnością folkloru. Nieco odmiennie kształtowali tu swoją kulturę ewangelicy, będący w mniejszości, lecz na tym samym podłożu kultury góralskiej. Niektóre jej elementy, nawet te bardziej magiczne, czy wręcz zabobonne przetrwały długie wieki w świadomości i życiu ewangelickich górali.

Święta Wielkanocy niosą podwójną radość: ze zmartwychwstałego Jezusa i ze zbliżającej się wiosny, budzącego się życia. Wiele zwyczajów miało na celu wzbudzenie przyrody -- ziemi, drzew -- do życia, przez odpowiednie magiczne praktyki. Choć wiele dawnych obrzędów zaginęło, dobrze się dziś szczycić swoją niepowtarzalną kulturą, bo... jest nasza! Nierzadko kultywujemy dawną tradycję, nie zdając sobie sprawy, dlaczego na przykład opychamy się w Wielkanoc jajkami, a nie czymś o mniejszej zawartości cholesterolu.

Wydawać by się mogło, że nasza ewangelicka tradycja jest trochę uboższa od dominującej w Polsce rzymskokatolickiej, z racji swego racjonalnego podejścia do ludowych form religijności. Tak więc, ewangeliccy górale nie wtykali do zasianego pola poświęconych "kocionek" (wierzbowych kotków, bazi) dla lepszego plonu, nie wtykali do szpar w ścianach "wóngli" (węgielków) ze spalonego "Judasza", aby uchronić w ten sposób od piorunów i złych duchów dom i chlew.

"Wielki Tydziń" ważności, sakralnego wymiaru nabierał dla ewangelickich górali w Wielki Czwartek. Nie wykonywali już żadnych prac na polu ani porządkowych, w przeciwieństwie do katolików, którzy wierzyli w urodzajną moc siewu zboża w Wielki Piątek.

W Wielki Piątek, który dla ewangelików jest największym świętem, rano, jeszcze przed wschodem słońca biegło się "na przedbiyżki" do potoka lub studni, aby obmyć się zimną wodą, aby przez cały rok być zdrowym. Twierdzono przy tym, że czyni się to na pamiatkę tego, że żołnierze wrzucili Jezusa do Cedronu.

Nie trzeba przypominać, że to najsmutniejszy i najpoważniejszy dzień w roku kościelnym. Wszyscy pamiętają, że Jezus umiera za nasze grzechy, a tę powagę chwili podkreślają ciemne stroje parafian w kościele

i milczące tego dnia dzwony. Po słowach Ewangelii czytanej przez księdza: "Skłonił głowę i skonał..." następuje minuta ciszy -- to przyjęty istebniański zwyczaj.

Strawą w tym dniu nie jest pożywienie, ale skupienie i powaga, głęboka refleksja nad Słowem Bożym. Jeśli już jednak jedzono, a zwłaszcza dzieci, były to "pieczoki" (ziemniaki pieczone w łupinach) lub suchy placek -- wbrew dawnym wyobrażeniom katolików, że "lutrzy to w Wielki Piątek świńskóm nogym zjedzóm".

W Wielkanoc, jeszcze 40 lat temu istniał zwyczaj wstrząsania drzewkami owocowymi w czasie rozlegającego się bicia dzwonów kościelnych i najczęściej robiły to dzieci. Miało to przynieść urodzaj.

Pierwszy dzień Świąt Wielkanocy obchodzono bardzo uroczyście w kościele, a później w domu w rodzinnym gronie. Drugi dzień to oczywiście "śmiergusty" -- polewanie wodą. Na "dziywczynta" czekano już od rana, kiedy szły "łodbywać do chlywa" (oporządzić inwentarz), aby je zaciągnąć do studni. Nie wolno się było za to obrażać. Był też dawniej zwyczaj, że nie polewano ludzi w drodze do kościoła, bo przecież było się odświętnie ubranym. Dziewczyny były też przez chłopców smagane "karwaczym" czyli gałązką ze "słodkiego drzewa" czyli klonu kanadyjskiego. Takie witki kupowało się "za miedzą", na Słowacji. We wtorek następował rewanż: dziewczęta polewały wodą "pachołków".

Jeśli chodzi o świąteczne dania to na stole była sucha buchta czyli drożdżowy placek ("Jej, jako fajno buchta, jak posuta cukrym") ze zbożową kawą jako świąteczne śniadanie, otwarta Biblia pamiętająca czasy kontrreformacji, okadzona dymem z kurkowego pieca. I jaka radość w domu, bo przecież Jezus żyje! Na śniadanie mogły też pojawić się jajka, a na drugi dzień świąt koniecznie jajecznica. Jednak dawniej górale, niezależnie od wyznania nie jedli i nie "święcili" jajek, nie mówiąc o ich zdobieniu, bo ich po prostu nie było na to stać. Wiedli bardzo surowe życie i nawet na dwie kury nie każdy mógł sobie pozwolić. Bieda ograniczała rozwój obyczajów. Na świąteczny obiad mógł znaleźć się kawałek mięsa wędzonego, które jeszcze ostało się z zimy, uwieszone u krokwi na strychu. Do tego "polywka" czyli rosół, kapusta, czy charakterystyczny "murzyn" (mięso wędzone w cieście), na co mogli pozwolić sobie tylko bogatsi.

Dziś jemy standardowo -- schabowego i sałatkę jarzynową, choć i ona nam się "przejadła" i poszukujemy czegoś oryginalnego.

Joanna Mańka

 

Powaga i radość

W moim rodzinnym domu na Mazurach już w Niedzielę Palmową wstawialiśmy do wazonu brzozowe gałązki z pączkami i bazie. Do Wielkiego Czwartku robiło się porządki i wieszało firanki i makatki. W czasie pracy śpiewałyśmy z mamą pieśni pasyjne. Wieczorem każdego dnia siadaliśmy przy stole i mama zazwyczaj czytała Słowo Boże.

W Wielki Piątek jechaliśmy do kościoła cisi i skupieni. Do Komunii Świętej przystępowaliśmy ubrani na czarno, podkreślając żałobę za Pana Jezusa. Był tylko jeden skromny posiłek. W Wielką Sobotę piekliśmy ciasta. Musiał to być pleciony wieniec drożdżowy z bakaliami i sernik, a także wysoka babka z kakao i polewą. Na niedzielny obiad była przygotowana pieczona gęś i duszona kapusta.

W Wielkanoc jechaliśmy do kościoła na godzinę dziesiątą, ale już o piątej rano mama nas budziła i śpiewaliśmy pieśni, m.in.: "Kiedy rankiem słońce wschodzi", "Jezus żyje, z Nim i ja" i "O, Zmartwychwstały", którą najbardziej lubiłam. Po południu organizowaliśmy sobie we trzy rodziny ewangelickie takie dwie godziny biblijne. Później było ciasto i kawa. To były takie inne święta niż w katolickich rodzinach, pełne powagi, a zarazem radości ze zmartwychwstania Jezusa. W drugi dzień świąt z rana mamusia farbowała ze sto jajek na różne kolory, bo byliśmy dość dużą rodziną. Później szukaliśmy skromnych prezentów, jeśli była ładna pogoda, to w sadzie. Jednak najbardziej zapadły mi w pamięć te chwile, gdy gromadziliśmy się wszyscy razem, czytając Słowo Boże i śpiewaliśmy pieśni, wielbiąc Pana i dziękując mu za wszystko.

Irena Krok

 

 

 

na początek strony
© 1996-1999 Mateusz