Duchowość |
o. Wojciech Jędrzejewski Odrodzenie życia Kościołem
Zmartwychwstanie Jezusa ma ogarnąć swoją ożywczą mocą i odnowić naszą przynależność do Kościoła. Dziś w Ewangelii pojawia się obraz krzewu winnego. Jezus jest tym krzewem, a my latoroślami wszczepionymi w Niego. Padają też słowa: wybrałem was, abyście przynosili owoc - dobry owoc. Kiedy patrzymy na Kościół - na ten najbliższy polski - widzimy, że ten krzew oprócz zielonych, pięknych gałązek, na których jest wiele smacznych owoców ma też wiele suchych kikutów, albo zmutowanych odrośli wydających owoce cierpkie i nadgniłe. To jest ogólny obraz - każdy osobiście musi zadawać sobie pytanie jak wygląda jego przynależność i jej następstwa w Kościele. Suchą gałęzią jestem wtedy, gdy traktuję Kościół jako ich - to znaczy czarnych, hierarchów własność. Korzystam z usług tej instytucji podobnie jak to czynię z wieloma innymi instytucjami, które są poza mną, poza moją prywatnością. Jestem gościem, który chce być dobrze obsłużony Jeśli poziom troski o klienta spada, zastanawiam się czy nie zrezygnować z odwiedzania tego miejsca. A przecież Kościół jest jednym Ciałem Jezusa. Ja go współtworzę. Ci, których spotykam obok w ławce, czy ci, którzy stoją za ołtarzem są moimi braćmi w Chrystusie. Zostaliśmy obmyci Jego krwią z grzechów, abyśmy razem wielbili Boga za Jego miłosierdzie, świadomi, że wobec Niego jesteśmy równi w godności i niegodności zarazem. Jeśli coś dzieje się złego w tym moim domu - właśnie domu, a nie instytucji - to stanowi mój problem i myślę nad tym co zrobić, żeby było lepiej. Jeśli ksiądz ma tematy kazań ograniczone do bieżących spraw społecznych i politycznych, trzeba pójść i porozmawiać z nim jak z bratem, a nie kląć na beznadziejnego klechę. Sucha gałęzią jestem również wówczas, kiedy mówię: Ja się lepiej spotykam z Bogiem sam na sam, niż w smutnym Kościele, gdzie się ludzie wydzierają i udają pobożnisiów. Ja jestem potrzebny tej wspólnocie, jestem jednym z wielu tkanek tego żywego organizmu i jeśli mnie zabraknie, całe Ciało na tym traci. Obecność na niedzielnej Mszy jest wspólnym nabieraniem soków, czerpanych z Jezusa, aby cały krzew rozkwitał. Tutaj mam najpewniejszy dostęp do Chrystusa, który dając swoje Ciało mówi: kto spożywa ten chleb będzie miał w sobie życie na wieki. To życie ma być wzajemnie dzielone, rozlewać się w całej wspólnocie, aby jedność między nami stawała się coraz prawdziwsza. Jeśli rezygnuję ze wspólnych Eucharystii ryzykuję powolne obumieranie swej wiary i fundowanie mojej lokalnej wspólnocie suchego patyka. Uschłym badylem jestem także wtedy, gdy pozostając w Kościele, nawet będąc regularnie na Mszy nie nawracam się z moich grzechów. Trwam w nich, bez chęci zmiany, odkładając na długie miesiące, czy lata spowiedź. Staję się, z kolei, mutantem wydającym cierpki owoc, jeśli zamiast głosić słowami i swoim życiem Dobrą Nowinę o objawionej miłości, zwracam się z wrogością i jadem do niewierzących, lub czyniących zło. Chrześcijanie powinni nazywać zło po imieniu, zawsze jednak pragnąc nawrócenia i zmiany w człowieku, który je czyni. Jesteśmy uczniami Tego, który powiedział o sobie, że nie przyszedł świata potępić, ale zbawić. Czy nasza reakcja na dziejące się różnego rodzaju zło zachęca do stania się chrześcijaninem, czy odwrotnie? Czy rozmawiający z nami ludzie, słuchający naszych uwag, ocen i krytyk nie odchodzą po takim spotkaniu krzywiąc się ponieważ uraczyliśmy ich niezłą dawką cierpkich i nadgniłych owoców? Zmartwychwstały odradza naszą jedność w Kościele i z Kościołem, abyśmy żyli my sami oraz świat, do którego jesteśmy posłani.
początek strony |