Duchowość
o. Wojciech Jędrzejewski

Nasze zmartwychwstanie do pokoju

 

 

Życie Jezusa ma się nam udzielać. Gdy mówimy o Jego Zmartwychwstaniu powinniśmy pytać o to, co w nas ma zostać ożywione mocą Pana. Dzisiaj w Ewangelii jesteśmy świadkami, jak Chrystus mówi do swych uczniów: Pokój wam. Możemy dostąpić upragnionego pokoju, zostać wyzwoleni do głębokiej, choć cichej radości.

Jakie są źródła naszego niepokoju, który ma zostać uciszony przez Pana?

Pierwszym z nich jest nasze sumienie, wyrzucające brak miłości. Nasze serce oskarża nas jak mówi święty Jan. Grono ludzi, którym należy się nasza troska i odpowiedzialność jest dosyć ściśle określone. Jeśli ignorujemy ich, nie dbamy o te relacje rodzi się w nas smutek i niepokój. Jeśli ojciec, czy matka zaniedbuje kontakt z dorastającym dzieckiem nie może zaznać ani psychicznego, ani duchowego komfortu. Serce oskarża ich, że podstawowa sprawa i odpowiedzialność jest zawalona. Podobnie dzieje się odwrotnie. Jeśli nastolatek, mówiąc jego językiem olewa starych - rodzi się w nim rozdarcie. W rozmowach z młodzieżą często powraca ten właśnie wątek: czują, że źle się stało, że trzeba by to zmienić. Gdy współmałżonek traci wrażliwość na swą połowicę - przestaje się interesować jej problemami i nie próbuje zrozumieć i budować wzajemnej jedności skazuje się na niepokój. Nie może być inaczej - ucieka bowiem od swojego najważniejszego powołania. Ksiądz, który stał się obojętny na oczekiwania i potrzeby swoich wiernych, choćby był niewiarygodnym aktywistą i robił wiele, budował Kościoły, głosił dziesiątki serii rekolekcji nie będzie szczęśliwy. Zaniedbał miłość do konkretnych ludzi, stali mu się obojętni. Serce będzie go o to oskarżać.

Chcąc uciszyć ten niepokój na własną rękę sięgamy często po jakieś usprawiedliwienie. Mówimy: oni są beznadziejni, nie mam już do nich siły i cierpliwości. Ile razy mam próbować, to bez sensu. Niech teraz on coś zrobi. Mówimy o utracie miłości w taki sposób jak kierowca, który by stwierdził, że: skończyła mi się benzyna i zostawił swój samochód na poboczu na pastwę losu.

Gdy doświadczamy naszych braków w miłości, powinno nas to zmobilizować do "napełnienia baku", a nie zostawienia tej sytuacji samej sobie. Podobnie powinno być z naszą miłością i wiarą wobec Boga. Jeśli doświadczamy tu zaniedbań, powinniśmy szukać nawrócenia, a nie usprawiedliwień, które i tak nie przywrócą nam pokoju.

Ratunek przychodzi poprzez pokorne przyznanie się do braków w naszej miłości i decyzję na jej ratowanie. Trud z tym związany: podejmowanie rozmów, znajdowanie okazji do wspólnego spędzania czasu, cierpliwe słuchanie, zaś w relacji z Bogiem powrót do modlitwy i sakramentów, które stały się już obce, jest lekkim ciężarem. Wbrew pozorom ten wysiłek przywraca nam utracony pokój. A wtedy Bóg przychodzi z pomocą naszej słabości, wychodzi na przeciw i wspiera. Rozdarcie i poczucie bezsensu zostają uleczone.

Nasz niepokój rodzi się też z lęku o przyszłość. Apostołowie czuli, że zostali sami, że Pan odszedł, zabity na krzyżu. Ich lęk o przyszłość brał się właśnie z przekonania, że odtąd są skazani na łaskę losu, a nie łaskę Pana. Podobnie jest z nami. I tak jak w przypadku Apostołów. Zmartwychwstały staje przed nami - pełnymi niepokoju o przyszłość i wypowiada swoje kojące słowa. Daje nadzieję, że to co przyniesie następny dzień będzie ogarnięte Jego bliskością, miłością i troską.

 

 


początek strony
© 1996-1997 Mateusz