Duchowość |
O. DOMINIK
Serce człowieka, jego duchowa natura najpierw słyszy przez odczucie ciała, że jest chciane i kochane. Nadzieja – ten oddech duszy – rodzi się w dziecku najpierw przez ciepły dotyk. Dopiero wówczas, gdy dziecko czuje, że jest chciane – również chce istnieć. Tak więc zaproszenie do życia przychodzi w ciele i poprzez ciało. Dzieci potrzebują dotyku, spojrzenia, słów miłości, by się rozwijać. Te, które nie są pieszczone, głaskane, tulone, do których nikt nie przemawia z czułością – chorują lub umierają.
Nawet jeśli dziecko potrafi sobie później wytłumaczyć, że mimo wszystko było kochane, że ktoś pragnął dla niego dobra, ciało pozostaje w zgoła innym przekonaniu. Wola życia, tak głęboko wpisana przez Boga w całe duchowo – fizyczne jestestwo, zostaje zablokowana na poziomie ciała i nie zmieni tego nawet największa ilość prób nadania temu stanowi rzeczy duchowego sensu.
Rozdarcie o którym pisze święty Paweł – między ciałem, w którym mieszka grzech a umysłem, który skłania się ku prawu Bożemu (Rz 7, 24), można więc zobaczyć w następującej perspektywie: ciało wciąż mówi do serca – nie masz prawa żyć! Twoim przeznaczeniem jest śmierć. Nie masz wstępu na Ucztę Życia. Nie jesteś tu zaproszony! Duch jednak usiłuje uwolnić się od tej klątwy, karmiąc się prawdą o Miłości, która go zaprasza i wzywa. Lecz płomień rozpalany w ten sposób wciąż jest gaszony rozpaczą ciała. Obie „części” naszego człowieczeństwa trwają więc w śmiertelnym konflikcie niczym chore małżeństwo. Dusza chciałaby wreszcie zaznać szczęścia, dystansując się od ciała. Ono zaś usiłuje znaleźć własne spełnienie na zewnątrz w oderwaniu od „współmałżonka”. Oboje cierpią w oddzieleniu.
Duch z nienawiścią do ciała, odbierającego mu nadzieję, szuka pokarmu w duchowości. Zmysły w dystansie do ducha, który je lekceważy, szukają pokarmu w zmysłowości. W tym ostatnim przypadku pojawia się pożądliwość.
Pożądliwość, która prowadzi do śmierci jest gwałtownym i rozpaczliwym pragnieniem ciała, by poczuć się znów zaproszonym do życia. Trawione jest jednak niewiarą – nieufnością, która sprawia, że z rezerwą przyjmuje znaki miłości. Głód ciała, naznaczony niewiarą, zamienia je w popękaną cysternę, która nie zatrzymuje wody (Jr 2, 13.) Wiele spotkań z innymi, po których spodziewamy się uzdrowienia bólu osamotnienia, w których nasze ciała chcą być uwolnione od klątwy, to związek dwóch popękanych cystern. Wikłamy się w relacje i doświadczenia, które mają być zbawcze, a utwierdzają tylko poczucie potępiającego nas wyroku. Kierowani głodem naszego ciała siejemy spustoszenie wokół – rzucając się na innych jak na zdobycz. Stają się oni ofiarami naszego głodu, a my sami padamy ofiarą ich rozpaczliwego łaknienia. Każde z takich doświadczeń pogłębia jeszcze bardziej rozpacz już zranionego ciała.
Odwrotnością tej łapczywości na doznania jest zamrożenie swoich potrzeb emocjonalnego kontaktu. Często zresztą oba te cykle występują naprzemiennie, jak w przypadku bulimii i anoreksji. Obie te dążności – zachłanność i odmowa przyjmowania – niezależnie jakich dotyczą doznań zmysłowych (jedzenia, seksu, bliskości, towarzystwa), są wyrazem spazmatycznego zagubienia ciała, które miota się w poszukiwaniu życia, jednak bez powodzenia. W konsekwencji pogrąża się w rozpaczy, by za jakiś czas znów pognać na oślep i tak bez końca, aż do całkowitego wyczerpania.
Głębokie, mocne i zwycięskie pragnienie życia nie zapłonie w nas przez samo tylko słowo. Musi to być słowo, które staje się ciałem. Nasze ciała po prostu muszą usłyszeć Dobrą Nowinę o miłości Boga i we własnym języku dowiedzieć się, że są zaproszone na Ucztę Życia. Można powiedzieć, że witalność którego szuka ciało oznacza „czucie się witanym”; chcianym, zaproszonym do życia. Bóg wychodzi naprzeciw tej potrzebie i kocha nas „cieleśnie”, „zmysłowo”.
Najbardziej drogocenne prezenty jakie dajemy ludziom szczególnie przez nas kochanym, odbijają w sobie blask naszej twórczości, są bardzo osobiste: ręcznie zrobiona papeteria, namalowany obrazek. Prezenty kupowane w sklepie mogą być również bardzo osobiste, jeśli tylko są znakiem naszej uważności na obdarowywanego, na jego pragnienia, marzenia, z którymi się nie obnosi, lecz może je uchwycić spostrzegawcze serce. Rzeczy więc mają w sobie pojemność na miłość, mogą stawać się wyrazami miłości.
Gdy Bóg stwarza wszechświat – daje wyraz swojej miłości do człowieka. Stworzenie jest przeniknięte miłością Boga. Nie taką jednak miłością, która dokonała stworzenia kiedyś, u zarania dziejów, lecz miłością świeżą, na dziś, na ten moment, na tu i teraz. Słońce nie jest lampą kiedyś zapaloną przez Boga – jego jasność i siła jest budzona i podtrzymywana przez Niego nieprzerwanie. Tak bliska św. Tomaszowi prawda o tym, że stworzenie dokonuje się aktualnie, oznacza stale odnawianą zmysłową miłość do nas. Bóg nie jest rodzicem, którego czułe gesty dziecko musi nieustannie wydobywać z mroków przeszłości. Nie jest oddalonym kochankiem, którego pieszczoty są tylko nostalgicznym wspomnieniem. Nasz Stwórca dziś, tu i teraz gładzi moją twarz podmuchem wiatru, głaszcze nim moje włosy; deszczem łaskocze moje policzki, a ciepłem słońca pieści moją skórę. Światłem, które odsłania przede mną piękno stworzenia, dziś, w tej chwili zachwyca moje oczy, budzi radość, a zachodzącym słońcem rodzi wzruszenie pełne ciszy i pokoju.
Stwórca naprawdę jest Tym, który z miłością przytula nas jak niemowlę do swojego policzka (Oz 11, 4).
[To wam oznajmiamy], co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce – bo życie objawiło się. Myśmy je widzieli, o nim świadczymy i głosimy wam życie wieczne, które było w Ojcu, a nam zostało objawione – oznajmiamy wam, cośmy ujrzeli i usłyszeli, abyście i wy mieli współuczestnictwo z nami. A mieć z nami współuczestnictwo znaczy: mieć je z Ojcem i Jego Synem Jezusem Chrystusem. Piszemy to w tym celu, aby nasza radość była pełna (1 J 1, 1-4).
We Wcielonym Słowie miłość Boga do człowieka stała się widzialna. Była widzialna dla współczesnych Jezusowi, ale pozostała taką dla nas poprzez ich świadectwo. Słowa Ewangelii zostały napisane pod natchnieniem Ducha, który wciąż towarzyszy nam w ich codziennym odczytywaniu. Czyni to poprzez swoje światło dla naszego umysłu, zdolnego spotkać się z prawdą przekazanego świadectwa. Budzi również pragnienie naszej woli, by „pójść za Jezusem”. Jednak działanie Ducha, który prowadzi nas do spotkania ze Słowem Zbawienia, działa także na nasze zmysły, wyobraźnię, uczucia. Medytacja słowa Bożego, zwłaszcza Ewangelii, pozwala nam doświadczyć odwieczną miłość, która objawia się w Jezusie.
W księdze Zachariasza znajdujemy przepiękne zdanie, opisujące wrażenia zmysłowe proroka wobec głosu Bożego: słowa Pana zabrzmiały zmiłowaniem i pociechą (1, 13). Jezus Słowo, które stało się ciałem całym swym człowieczeństwem brzmi zmiłowaniem i pociechą. Dlatego wezwani jesteśmy do słuchania słów Pana, a nie tylko ich czytania. Na liturgii Słowo Boże jest głoszone. Brzmi – a nie jest rozdawane na kartkach do osobistej lektury. Pachnie dymem kadzidła, którym jest otoczone, dotyka nas swoim błogosławieństwem. Jak mówi św. Paweł: wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym, zaś co się słyszy jest słowo Chrystusa (Rz 10, 17).
Jezus wie, że nasze ciała potrzebują poczuć Miłość, którą obdarzany jest cały człowiek. Jak głęboko poruszająca jest scena spotkania z trędowatym. W ciele tego człowieka mieszka śmierć; wpisana jest izolacja zamiast otwarcia na komunię. Być może właśnie jego ciało wyraża zwątpienie w możliwość doświadczenia uzdrawiającej miłości Jezusa. Trędowaty mówi bowiem: jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Umysł tego człowieka jest przekonany o mocy Jezusa (możesz to uczynić), ale jego ciało wątpi, czy Jezus zechce wyjść naprzeciw wypowiedzianej prośbie. Dlatego słowom niosącym uzdrowienie towarzyszy gest. Gest zwrócony właśnie do zranionego rozpaczą i izolacją ciała: Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: Chcę, bądź oczyszczony! (Mk 1,41). Jezus pragnął, by trędowaty usłyszał pełne miłości chcę, (jak głębokim zmiłowaniem i pociechą zabrzmiały te słowa!), lecz również, aby poczuł na swoim ciele czułość tego zapewnienia.
Ewangelista Marek, jak utrzymuje najstarsza tradycja, spisał Ewangelię głoszoną przez Piotra. Znamienny jest fakt, że to właśnie w przekazie inspirowanym doświadczeniem Piotra znajdujemy opis Jezusowego spojrzenia z miłością (Mk 10, 21). Jak bardzo Piotr, uczestnik opisywanego doświadczenia, musiał poczuć promieniowanie miłości w tym spojrzeniu! Poczuł je, chociaż nie było ono wówczas zwrócone na niego (później poznał moc spojrzenia Jezusa, gdy ocaliło go przed rozpaczą po tym, jak zaparł się swego Mistrza). Jeśli świadkowie odczuwali ciepło promieniujące z Jezusa, jak bardzo gorąco ogarniało ono tych, do których wprost było zwrócone!
Gdy na modlitwie jesteśmy z Jezusem wprowadzeni przez Ducha Świętego w intymne spotkanie poprzez sceny ewangelii, możemy poczuć się ogarnięci tym samym spojrzeniem. Możemy wraz z trędowatym poczuć Jego dotyk. W ten sposób również nasze ciała dowiadują się o miłości, która przychodzi, by nas zbawiać.
Przyjście do nas Syna Bożego w ciele (również w ciele sakramentów i wspólnoty Kościoła) sprawia, że równocześnie serce i ciało radośnie wołają do Boga żywego (Ps 84, 3). Wołają radośnie bez przekrzykiwania się, bez kakofonii, bez konfliktu i rozdarcia. Wołają radośnie, bo czują się jako jedność ukochane przez Miłość.
Ciało, które jest zawsze moim ciałem, coraz mniej będzie skłonne szukać bezpieczeństwa, miłości, zaproszenia do życia w oderwaniu ode mnie, od ja, które jest duchowym centrum tożsamości. Ciebie mój Boże pragnie moja dusza, ciało moje tęskni za Tobą! (Ps 63, 2). Nie tylko w relacji z Bogiem, lecz również w miłości do drugiego człowieka.
Bóg kocha nas zmysłowo, aby całych, z duszą i ciałem zaprosić do spotkania i wymiany miłości. To doświadczenie jest nam niezbędne, abyśmy potrafili kochać innych. Aby duchowej miłości towarzyszyły adekwatne dla każdej relacji cielesne znaki, które usłyszy, zobaczy i poczuje kochany przez nas człowiek. Bez integralnego doświadczenia miłości Boga, nasze ciało będzie dawać mylące sygnały. Będzie mówić więcej albo mniej, niż tego chcemy. Na tym polega dramat wielu relacji, w których ludzie czują się oszukani lub zaniedbani.
Miłość Boga leczy nasze dusze i ciała. Jednoczy je, ogarniając w swoim miłosnym uścisku. W ten sposób staje się stopniowo możliwe zharmonizowanie prawdy serca i jej fizycznej ekspresji w naszych relacjach.
O. Dominik
na początek strony © 1996–2003 Mateusz |