Duchowość |
STANISŁAW ŁUCARZ SJ
Temat cierpienia jest w chrześcijaństwie jednym z tematów centralnych i przez to bardziej niż inne, tematem, w którym skupiają się paradoksy chrześcijaństwa. Chrześcijaństwo jest bowiem religią paradoksów. Nie da się go zakuć w ramy systemu logicznych twierdzeń i uczynić z jego głoszenia gładkiego, potoczystego wykładu filozoficznego. Dla jednych jest to problem, dla innych radość. Problemem jest to dla tych, którzy chcieliby ogarnąć wszystko swoim rozumem i w ten sposób zawładnąć Bożym objawieniem, radością zaś dla tych, których Bóg obdarzył łaską prostoty. Jaka jest istota owej paradoksalności chrześcijaństwa? Tkwi ona w jego korzeniach. Otóż chrześcijaństwo jest objawieniem mądrości Bożej, która przekracza i kontestuje mądrość ludzką. Mądrość Boża zawstydza mądrość ludzką 1. W przypadku cierpienia widać to w sposób szczególny. Mądrość ludzka motywowana religijnie starając uporać się ze straszliwym dramatem cierpienia ludzkiego próbuje mu nadać wartość odkupieńczą, jakby to cierpienie zbawiało świat, czy pojedynczych ludzi. Chcąc oprzeć taki sposób myślenia na Piśmie św. bardzo chętnie sięga się do zapisanego już w tytule zwrotu zaczerpniętego z Listu św. Pawła do Kolosan. Św. Paweł pisząc tam o swych cierpieniach dodaje: ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa 2. W tym tak rozumianym zwrocie kryją się jednak dwa niebezpieczeństwa. Pierwsze już wspomniane, jakoby cierpienie miało w sobie moc zbawczą, a drugie to przekonanie, że cierpieniom Jezusa jeszcze czegoś brakuje i trzeba tychże cierpień dopełniać, jakby Chrystus cierpiał za mało, żeby zbawienie się dokonało, i dlatego potrzebne jest jeszcze dodatkowo nasze cierpienie.
Zacznijmy od drugiego niebezpieczeństwa. Na to zagrożenie zwraca uwagę już tłumacz Listu św. Pawła do Kolosan w Biblii Tysiąclecia. Otóż czytamy tam w przypisie odnoszącym się do zacytowanego wyżej fragmentu: Skuteczności zadośćczyniącej i uświęcającej męki Chrystusa nie może niczego brakować i odsyła nas do Listu do Hebrajczyków. Tam zaś znajdujemy takie między innymi słowa: Na mocy tej woli uświęceni jesteśmy przez ofiarę ciała Jezusa Chrystusa raz na zawsze 3. Jak więc można dopełniać czegoś, co jest samo w sobie pełne i doskonałe. Z kolei pierwsze niebezpieczeństwo, to wspomniane już przekonanie, że to cierpienie zbawia świat, że Bóg Ojciec potrzebuje cierpienia swego Syna i naszego cierpienia, żeby dokonać zbawienia.Takie myślenie jest absolutnie niechrześcijańskie, to rodzaj cierpiętliwego pogaństwa ubóstwiającego cierpienie.
Cierpienie samo w sobie, krzyż sam w sobie jest przekleństwem. Nie ma ono nic wspólnego z Paschą, która jest treścią chrześcijaństwa. Istotą zaś Paschy jest fakt, że Bóg przeprowadza człowieka na różnych poziomach ze śmierci do życia. To nie cierpienie i krzyż zbawiło świat. Wielu bowiem ludzi fizycznie i psychicznie bardziej cierpiało od Jezusa, setki tysięcy zostało ukrzyżowanych, ale żaden z nich świata nie zbawił. Na świecie i dziś jest taki ogrom cierpienia, że gdyby to ono samo w sobie miało moc zbawczą, pewnie świat byłby już wielokrotnie zbawiony. Tak jednak nie jest. Jest raczej odwrotnie, toż to właśnie cierpienie woła o Zbawiciela. Bóg nie jest źródłem cierpienia i go nie potrzebuje. Nie jest tyranem sycącym się krwią poddanych, przeciwnie, jest Miłością i płacze nad tragedią swych dzieci. Już w Starym Testamencie widzimy wielokrotnie, jak Bóg jest czuły na wołania Izraelitów w niewoli egipskiej, jak lituje się nad cierpieniem swego ludu i poszczególnych osób. Jezus sam kilkakrotnie płacze nad ludzkim cierpieniem. Widzimy łzy w Jego oczach nad grobem Łazarza i nad Jerozolimą. Nie wolno jednak tego płaczu rozumieć li tylko sentymentalnie. Ona ma niezwykłą głębię teologiczną. Gdybyśmy spojrzeli na tekst oryginalny ewangelii św. Jana, gdzie opisana jest reakcja Jezusa na widok płaczących Marii, Marty i Żydów przy grobie Łazarza, to przekonalibyśmy się, że polskie tłumaczenie tego fragmentu, w którym czytamy: Gdy więc Jezus ujrzał jak płakała ona i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił..., 4 jest bardzo sentymentalne, odpowiadające być może naszej polskiej uczuciowości, ale niezgodne z oryginałem. Czytamy tak bowiem: enebrimesato to pneumati kai etaraxen, co oznacza dosłownie, że Jezus rozgniewał się w duchu i był wstrząśnięty. Co sprawiło, że Jezus rozgniewał się w duchu i był wstrząśnięty. O. J. Bolewski SJ, uważa, że przyczyną tą była zaślepienie Żydów i brak zrozumienia tego, co czyni Bóg 5. Ja uważam natomiast, że Jezus nie gniewał się na ludzi płaczących nad śmiercią swego bliskiego. Jezusa raczej rozgniewała i wstrząsnęła Nim niewola, w jakiej w tym momencie zobaczył drogie sobie osoby. Płacz Marii, Marty i Żydów – przyjaciół Łazarza to wyraz niewoli śmierci, o której mówi List do Hebrajczyków. Czytamy tam, że szatan poprzez bojaźń śmierci trzyma ludzi przez całe życie w niewoli 6. Jest to tragedia człowieka, jaką powoduje grzech. Ludzkie cierpienie wynikające z grzechu jest rzeczywiście tragedią i słusznie je ludzie tak odbierają. Dlatego jest tanią mądrością mówić, iż cierpienie uszlachetnia. Cierpienie zabija, ono jest wysłańcem śmierci.
Dlaczego człowiek cierpi? Najgłębsza odpowiedź brzmi: Cierpi dlatego, że nie jest jak Bóg. Bardzo ważne jest tu słowo “jak”. Nie chodzi bowiem o to, żeby być Bogiem, ale o to, by być “jak” Bóg. To bodaj najgłębsze pragnienie człowieka i, dodajmy, pragnienie słuszne. Jego źródłem jest fakt, iż jesteśmy stworzeni “na obraz i podobieństwo” Boże. Bóg sam, który zasiał w człowieku to pragnienie, wzywa ludzi wielokrotnie już Starym Testamencie: Bądźcie świętymi, bo ja jestem święty, ja Bóg wasz! 7 a Jezus dając nowe przykazanie powie wprost: Miłujcie się wzajemnie tak, jak ja was umiłowałem 8. Bóg w swej najgłębszej istocie jest właśnie Miłością. Człowiek cierpi dlatego, że nie może kochać tak, jak tego pragnie, a pragnie kochać tak, jak kocha Bóg. A jest tak dlatego, że jest ograniczony przez swój lęk przed śmiercią i przed bezsensem. Sytuacja ta ma swój początek w grzechu pierworodnym, którego istotą jest niewiara w Miłość Boga. Człowiek nie wierząc, że Bóg kocha go w sposób bezwarunkowy, sam nie może kochać, tak jak pragnie, czyli nie może kochać tak jak Bóg. Pozbawiony jest swego źródła, czyli źródła miłości. A ponieważ dla człowieka być albo nie być, to być albo nie być kochanym, żyje więc w rozdarciu. Przez to wszystko człowiek jest w niewoli śmierci, nad którą władzę sprawuje szatan. Umacnia on w człowieku niewiarę w miłość Boga i każe mu szukać miłości i sensu życia poza Bogiem, na drogach grzechu, które zawsze prowadzą człowieka do samozniszczenia i niszczenia innych. Człowiek zmuszony jest do radzenia sobie o własnych siłach, do zapewnienia sobie nieśmiertelności na jakiś własny sposób, najczęściej kosztem innych, zwykle najsłabszych. Mając wspaniałe pragnienia i ideały, osiąga ich przeciwieństwo. Sytuację tę z niezwykłą jasnością opisuje św. Paweł w Liście do Rzymian 9. Jest to tekst bardzo trudny, poniekąd tak trudny, jak sytuacja człowieka po grzechu, lecz jednocześnie tekst bardzo ważny, ponieważ bodaj najlepiej spośród wszystkich tekstów biblijnych zajmujących się tym tematem opisuje on dramat człowieka. Jest to dramat, którego osobiście doświadczył Apostoł. Z tego dość obszernego fragmentu wybierzemy tylko kilka cytatów, aby naszkicować myśl św. Pawła: Jak długo bowiem wiedliśmy życie cielesne, grzeszne namiętności [pobudzane] przez Prawo działały w naszych członkach, by owoc przynosić śmierci. Trzeba wiedzieć, że dla św. Pawła słowo “ciało” nie oznacza “ciała fizycznego”, lecz ów kompleks psycho-fizyczny, jakim jest człowiek odseparowany od Boga poprzez grzech. Wieźć życie cielesne – znaczy więc żyć pod dyktatem grzechu, być zdanym na własne siły i w konsekwencji bezradnym wobec podstępów szatana. Apostoł pisze dalej: Przekonałem się, że przykazanie, które miało prowadzić do życia, zawiodło mnie ku śmierci. Albowiem grzech, czerpiąc podnietę z przykazania, uwiódł mnie i przez nie zadał mi śmierć. Prawo samo jest bezsprzecznie święte; święte, sprawiedliwe i dobre jest też przykazanie. A więc to, co dobre, stało się dla mnie przyczyną śmierci? Żadną miarą! Ale to właśnie grzech, by okazać się grzechem, przez to, co dobre, sprowadził na mnie śmierć, aby przez związek z przykazaniem grzech ujawnił nadmierną swą grzeszność. Św. Paweł chce tu powiedzieć, że grzech jest tak potężną rzeczywistością duchową, iż manipuluje w człowieku nawet Prawem Bożym, samo Prawo Boże staje się jego narzędziem. Św. Paweł niczego bardziej nie pragnął, jak wypełniać Prawo Boże co do joty i w ten sposób służyć Bogu, skutek zaś był taki, że niszczył dzieło Boże prześladując Kościół. Chcąc z całych sił czynić dobro, czynił w rzeczywistości zło. Uświadomienie mu tej prawdy przez Chrystusa pod bramami Damaszku było dla niego ogromnym wstrząsem. Ślepota fizyczna, której tam doświadczył, była tylko obrazem ślepoty duchowej, o wiele dla niego boleśniejszej. Ten własny dramat i zarazem dramat każdego człowieka opisuje i analizuje w dalszej części tekstu: Wiemy przecież, że Prawo jest duchowe. A ja jestem cielesny, zaprzedany w niewolę grzechu. Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, to tym samym przyznaję Prawu, że jest dobre. A zatem już nie ja to czynię, ale mieszkający we mnie grzech. Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem wewnętrzny człowiek [we mnie] ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, [co wiedzie ku] tej śmierci? To pytanie, a raczej okrzyk rozpaczy, w dojmujący sposób ukazuje ciężar i niemożliwość wyjścia z tej niewoli. Apostoł jednak zaraz daje odpowiedź. Biblia Tysiąclecia tłumaczy ją: Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego!, ale można ją również tłumaczyć: Łaska Boga przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego!
Bóg zbawił człowieka w ten sposób, że w Jezusie Chrystusie Bóg objawił swą prawdziwą naturę czyli Miłość. Jezus wszedł w największym stopniu w bezsens świata, w tragedię cierpienia i poczucia odrzucenia, które towarzyszy człowiekowi, żeby pokazać, że ta miłość, której człowiek pragnie i potrzebuje, a w którą nie wierzy, istnieje naprawdę, że niewiara w miłość Boga jest strasznym oszustwem szatana. Jezus pokonał tego, który dzierży władzę nad śmiercią. Zniszczył ostatecznie jego monopol interpretacyjny na życie. Objawiając miłość Boga wszedł w skrajne wyniszczenie i śmierć najhaniebniejszą ze wszystkich, ale Bóg go wskrzesił. Odtąd krzyż i śmierć straciły dla wierzących w Niego charakter definitywnego wyroku i opuszczenia przez Boga. W samym środku beznadziejnego cierpienia i haniebnej śmierci rozbłysła nadzieja chwały. Zmartwychwstanie jest pieczęcią Ojca na życiu Jezusa. To jest ostateczne i niezaprzeczalne potwierdzenie słów Ojca znad Jordanu i Góry Tabor: To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie!
Dopiero w tym paschalnym kontekście można właściwie zrozumieć, w jaki sposób dopełnia się cierpień Jezusa w naszym ciele? Przyjrzyjmy się dokładnie samemu tekstowi św. Pawła. Pisze on:
Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół. Jego sługą stałem się według zleconego mi wobec was Bożego włodarstwa: mam wypełnić /posłannictwo głoszenia/ słowa Bożego. Tajemnica ta, ukryta od wieków i pokoleń, teraz została objawiona Jego świętym, którym Bóg zechciał oznajmić, jak wielkie jest bogactwo chwały tej tajemnicy pośród pogan. Jest nią Chrystus pośród was – nadzieja chwały 10. Św. Paweł mówi tu o tajemnicy ukrytej od wieków i pokoleń, która teraz została objawiona. Chodzi tu o tajemnicę krzyża chwalebnego, o życie mocniejsze od śmierci, o Miłość Boga i o tę radość, której chrześcijaninowi nikt nie odbierze, a która pochodzi ze zwycięstwa Chrystusa nie tylko kiedyś – 2000 lat temu, ale i dziś w tych, którzy z Niego czerpią swe życie. Dlatego Paweł może powiedzieć raduję się w cierpieniach i nie być masochistą, ani cierpiętnikiem. To nie cierpienie, ale właśnie Miłość Boga objawiona w Jezusie Chrystusie, przede wszystkim w Jego cierpieniu i krzyżu, zbawia świat. Rzeczą najważniejszą nie jest to, że Jezus dużo cierpiał, ale to, że Bóg wszedł w śmierć, że samo ŻYCIE weszło w śmierć, w najdalsze odmęty ludzkiej egzystencji i że tam właśnie przełamało śmierć, że tam zajaśniało Zmartwychwstanie. Także i nasze cierpienia i krzyże same z siebie nie zbawiają nikogo. One mają taką moc tylko wtedy, gdy w nas jest ta miłość, wierność i ufność, która była w Jezusie, kiedy przez nasze codzienne cierpienia, krzyże i umartwienia codziennie przechodzi Jezus Chrystus i daje nam życie, swoje życie. A takie życie jest widoczne dla innych i w ten sposób dopełniamy udręk Chrystusa, gdyż świat widzi w nas moc i miłość Boga, która jedynie zbawia, a której nie może teraz zobaczyć konkretnie w Jezusie uwielbionym, przebywającym w niebie. Tak więc w moich cierpieniach objawia się moc i miłość Boga. To, co po ludzku bezsensowne – np.. miłość nieprzyjaciół – w moim życiu staje się sensowne i inni to widzą. Doświadczają tego i w ten sposób buduje się Kościół. Kościół bowiem rodzi się i rozwija poprzez świadectwo.
W tym miejscu chcemy na krótko zatrzymać się nad tym, jak św. Siostra Faustyna dopełniała udręk Chrystusa dla Jego Ciała, którym jest Kościół. Rozwinęła ona swoistą mistykę cierpienia, której wiele miejsca poświęca ks. Jan Machniak w książce traktującej właśnie mistyce św. Siostry Faustyny 11. Ograniczę się tu tylko do dwu cytatów z jej Dzienniczka, będących niezwykle wymownym świadectwem tejże mistyki. Siostra Faustyna pisze: Jezu, Ty wiesz, że kocham cierpienie i pragnę kielich cierpień wysączyć aż do kropelki, a jednak naturą moją lekki dreszcz i lęk przeszedł, i zaraz ufność moja w nieskończone miłosierdzie Boże obudziła się z całą potęgą i wszystko przed nią ustąpić musiało, jak cień przed promieniem słońca. O Jezu, jak wielka jest dobroć Twoja; ta nieskończona dobroć twoja, którą znam dobrze, pozwala mi samej śmierci śmiało spojrzeć w oczy. Wiem, że nic mi się nie stanie bez zezwolenia Jego. Pragnę wysławiać nieskończone miłosierdzie Twoje w życiu, w godzinie śmierci i w zmartwychwstaniu, w nieskończoność 12. I drugi równie niezwykły: Aniołowie, gdy[by] zazdrościć mogli, to by nam dwóch rzeczy zazdrościli: pierwszej – to jest przyjmowania Komunii św., a drugiej – to jest cierpienia 13. Widać z nich, jaką moc, jaką Siostra Faustyna czerpie z Jezusa, i jak ta moc pozwala jej kochać coś, co wstrząsa jej ludzką naturą. To jest niezwykłe objawienie się mocy Jezusa w jej słabości. Co więcej, stawia ona cierpienie obok komunii św. jako najcenniejszą rzecz w życiu, nie ze względu na samo cierpienie, ale ze względu na Jezusa i możliwość Jego przekonującego dla świata objawianie się w jej cierpieniach. Jak mało wiarygodne byłoby jej świadectwo, gdyby nie upokorzenia i cierpienia, które znosiła – chciałoby się tu powiedzieć “z poddaniem się woli Bożej”. Ja osobiście bardzo tego zwrotu nie lubię, bo w nim brakuje rzeczy najważniejszej, tej mianowicie, że ta wola Boża jest miłością. Siostra Faustyna dobrze o tym wiedziała, jak tego daje wyraźne świadectwo, i dlatego jej poddanie się woli Bożej nie było cierpiętnictwem, lecz zwycięstwem Bożej Miłości i o to chodzi też w naszym życiu. Świat i Kościół zawsze tego potrzebował. Świat i Kościół nie potrzebują cierpienia. Jest go ponad miarę... Potrzebują natomiast świadectwa, tzn. objawiania się w ludzkim krzyżu mocy i miłości Boga, gdyż tak naprawdę dopiero takie objawienie się mocy i miłości Boga nadaje sens bezsensowi świata. Tam, gdzie kończą się możliwości człowieka, przychodzi czas na działanie Boga. Owa potężna rzeczywistość grzechu sprawiła, że moc i miłość Boga objawiają się w sposób szczególnie wyrazisty i przekonywujący właśnie na tle słabości człowieka. Znali to dobrze mistycy i przed Siostrą Faustyną, jak choćby św. Teresa z Avila, która mawiała: Albo cierpieć, albo umrzeć. Nie był to masochizm, było to pragnienie, aby dokonywało się zbawienie w niej i poprzez nią. Nie ma innej drogi. Miłość Boga, także ta objawiająca się w wierzącym chrześcijaninie jest niszczona przez grzech i szatana i w spotkaniu z tą rzeczywistością zawsze owocuje krzyżem, ale też przynosi z mocy Bożej zmartwychwstanie i zwycięstwo.
Stanisław Łucarz SJ
1 Napisane jest bowiem: Wytracę mądrość mędrców, a przebiegłość przebiegłych zniweczę. Gdzie jest mędrzec? Gdzie uczony? Gdzie badacz tego, co doczesne? Czyż nie uczynił Bóg głupstwem mądrości świata?...Przeto przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców... (1 Kor 1, 19-20; 26-27)
2 Kol 1,24.
3 Hbr 10,10; por. tamże 7,27; 9,12.
4 J 11,33.
5 Por. J. Bolewski, Pełnia Ewangelii, Kraków 2000, 33.
6 Hbr 2, 13-16: Ponieważ zaś dzieci uczestniczą we krwi i ciele, dlatego i On także bez żadnej różnicy stał się ich uczestnikiem, aby przez śmierć pokonać tego, który dzierżył władzę nad śmiercią, to jest diabła, i aby uwolnić tych wszystkich, którzy całe życie przez bojaźń śmierci podlegli byli niewoli.
7 Kpł 19,2; 20,7; 20,26.
8 J 13,34.
9 Rz 7,5-24.
10 Kol 1,24-27.
11 J. Machniak, Doświadczenie Boga w tajemnicy Jego miłosierdzia u bł. Siostry Faustyny Kowalskiej, Kraków 1999, ss. 147-185.
12 Dzienniczek, 697.
13 Tamże 1804
na początek strony © 1996–2002 Mateusz |