Nie tylko o przykazaniach
III. Co to znaczy: być w dialogu ze światem?

 

Jednym z pojęć, które w dwudziestym wieku zrobiło niesłychaną karierę, jest pojęcie dialogu. We wszystkich europejskich i nieeuropejskich językach istnieje słowo "rozmowa" (razgavor, conversation, Gespräch), które oznacza dokładnie to samo co "dialog", a jednak popularność rozmowy w porównaniu z powodzeniem greckobrzmiącego dialogu jest raczej znikoma. Rozmowy, owszem, są jeszcze możliwe przy stole, w barze, na ulicy, ale już ważniejsi urzędnicy, politycy i głowy państw z reguły dialogują. Istnieją co prawda "rozmowy pokojowe", a także "przyjazne rozmowy na najwyższym szczeblu", ale jedne i drugie możliwe są tylko wtedy, kiedy zostały podjęte "w duchu dialogu". O "rozmowach w duchu rozmowy" nikt nigdy nie słyszał. Nikt też nigdy nie słyszał, żeby rozmawiały ze sobą idee, natomiast wzajemny dialog idei, owszem, jest możliwy i ma wielu zwolenników. Skąd więc w dialogu ta siła?

Dialog zawdzięcza swoje powodzenie w dużej mierze temu, że jest zdecydowanym przeciwnikiem monologu -- mniej więcej tak, jak rozmowa jest przeciwieństwem przemowy. W rozmowie uczestniczą co najmniej dwie strony i to na równych prawach, w przemowie też dwie, ale na prawach różnych: jedna ma prawo mówić, a druga słuchać: miejscami zamienić się nie mogą. Przemowa rządzi się więc prawem nierówności. Wiedzą o tym dobrze wszyscy... słuchacze (ale nie wszyscy mówcy, niestety). Różnicę między dialogiem i monologiem najlepiej oddaje język grecki: dia-logein to "mówić we dwoje", mono-logein to "mówić w pojedynkę". Jak nie trudno się domyślić popularność dialogu rosła gwałtownie wtedy, kiedy nagminnie używano monologu. W latach dwudziestych i trzydziestych naszego wieku w Europie umocniły się ideologie totalitarne, które w całości były utkane z monologu: z monologu wodzów, duce, fuererów, pierwszych sekretarzy, z monologu wzmocnionego siłą megafonów, bagnetów i strachu, z monologu karzącego bezwzględnie najmniejszy przejaw braku posłuszeństwa. Nieco później, w latach czterdziestych Europa przekonała się na własnej skórze do czego te ideologie prowadzą. Ujrzała wojnę, zagładę kilkudziesięciu milionów ludzi i znienawidziła monolog. Od czasów ostatniej wojny monolog kojarzy się z hitleryzmem, z jednobarwnymi koszulami, z Oświęcimiem i ze syberyjskimi obozami pracy. Od czasu ostatniej wojny Europa zaczęła rozpaczliwie wyciągać ręce ku dialogowi.

Już samo słowo "dialog" brzmi obiecująco. Każdemu obiecuje to samo: prawo do mówienia i do słuchania. Europa zaczęła wierzyć w dialog tym chętniej, że w samym środku totalitarnego piekła idea dialogu dała początek nowej szkole myślenia, tzw. filozofii dialogu, filozofii wyrastającej wprost z Biblii, z owego wielkiego dialogu człowieka z Bogiem. Autorzy filozofii dialogu, Buber, Rosenzweig i inni, należeli do narodu, który w czasie ostatniej wojny ucierpiał najwięcej, toteż ich apel o dialog rozbrzmiewał szczególnie przejmująco. Do autorów żydowskich dołączyli wnet egzystencjaliści i tak słowo dialog przeniknęło do kultury masowej.

O historii pojęcia dialogu wypada pamiętać także dzisiaj. Nie tylko po to, żeby uszanować lekcje historii, ale żeby lepiej zrozumieć jego naturę. Do dialogu wzywają nas bowiem nie tylko ludzie skrzywdzeni przez ideologie czy filozofowie, ale i Kościół. Przypomnijmy sobie choćby słowa Ojca Świętego z listu Tertio millenio adveniente: "Należy zadać sobie pytanie -- pisze Jan Paweł II -- o styl relacji między Kościołem a światem. Zalecenia Soboru, zawarte w Konstytucji Gaudium et spes i w innych dokumentach, dotyczące dialogu otwartego, opartego na wzajemnym szacunku i życzliwości, któremu wszakże ma towarzyszyć staranne rozeznanie i odważne świadectwo o prawdzie, pozostają w mocy i wzywają nas do dalszych wysiłków."

Jako chrześcijanie mamy być ludźmi dialogu. Mamy rozmawiać ze światem. Mówić do niego i z uwagą go słuchać. Ktoś kto zetknął się ze szpitalem, więzieniem czy domem dziecka wie dobrze, że wysłuchać drugiego człowieka, niejednokrotnie znaczy więcej niż go nakarmić. Nie zawsze łatwo nam powiedzieć komuś szczerą prawdę, ale wysłuchać go jest jeszcze trudniej. Wbrew pozorom, wielcy święci, tacy jak królowa Jadwiga, Maksymilian Kolbe, Andrzej Bobola i inni, nie byli przede wszystkim ludźmi czynu i przemówień, ale ludźmi słuchającymi. A ponieważ słuchania uczyli się od Matki Bożej, świat nie przyniósł im szkody swoimi gorzkimi zwierzeniami: wręcz przeciwnie, zrozumieli go lepiej niż inni i odpowiedzieli na jego potrzeby i rozterki, tak jak odpowiedział sam Chrystus.

 

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
II. Co to znaczy: "chrześcijanin"? IV. Nie święci garnki lepią, czyli o chrześcijańskim powołaniu

początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz