Duchowość |
DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
Perspektywa życia wiecznego wydaje się nieraz wielu ludziom tak odległa lub niewiarygodna, iż w ogóle nie zaprzątają sobie nią głowy. Podobnie dzieje się ze zmartwychwstaniem, które albo odkładane bywa do lamusa historii albo uważane jest za wątpliwą zapowiedż przyszłego szczęścia. Żródła biblijne dowodzą jednak, iż zmartwychwstanie jest zarówno obietnicą jak i wydarzeniem dokonującym się już dzisiaj.
Jeśli więc razem z Chrystusem powstaliście z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus, zasiadający po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi. Umarliście bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu. Gdy się ukaże Chrystus, nasze Życie, wtedy i wy razem z Nim ukażecie się w chwale (Kol 3, 1-4).Na przestrzeni ostatnich dwóch tysiącleci wielu „mistrzów podejrzeń” próbowało podważyć chrześcijańskie świadectwo o Chrystusowym zmartwychwstaniu. Zaczęło się już od ateńskich filozofów, którzy usłyszawszy przemowę Pawła o przyszłym wskrzeszeniu i przeobrażeniu ludzkiego ciała, pokiwali głową i z uśmieszkiem powędrowali do swoich domów. Inni, jak np. Marks, zarzucali chrześcijanom, że zamiast wziąć się do roboty i skuteczniej działać na rzecz poprawy i tak już marnej sytuacji na tej ziemi, zwodzą ludzi urojonymi obietnicami bez pokrycia. Również w naszych czasach można spotkać osoby, które wprawdzie nie negują historyczności zmartwychwstania, jednak w gruncie rzeczy przechodzą wobec niego obojętnie, nie widząc żadnych skutków owego przełomu ani w swoim życiu, ani w otaczającej ich rzeczywistości. Doświadczenie niemal namacalnie utwierdza ich w przekonaniu, że zarówno w naturze człowieka jak i w świecie nic się od tamtego czasu nie zmieniło. Dlatego ze znamienną dozą pesymizmu pytają: Jeśli Jezus zmartwychwstał, jeśli głosi się zwycięstwo nad śmiercią, to dlaczego wciąż konfrontowani jesteśmy z przemijaniem, obumieraniem, niekończącym się cierpieniem niewinnych, mozołem i utrapieniami życia itd.? Czy nasza twarda i bezlitosna rzeczywistość nie świadczy raczej o nieuniknionym przeznaczeniu człowieka ku zatracie? Czy wiara w zmartwychwstanie nie jest jedynie pobożnym i życzeniowym obrazem, wykreowanym przez wyznawców Chrystusa jako środek służący samouspokojeniu i bezwolnemu poddaniu się zrządzeniom Opatrzności?
A my wierzący? Cóż my sądzimy o zmartwychwstaniu? Czy my zadajemy sobie jeszcze w ogóle takie pytania, które dotykają naszej skończoności, przyszłego losu i celu naszego pielgrzymowania? Czy wielkanocna nowina rodzi w nas jeszcze jakiekolwiek uczucia, myśli i rozterki? A może dla nas jest już wszystko jasne, raz na zawsze określone, tak że po wyjściu z kościoła przechodzimy ze sprawą zmartwychwstania do porządku dziennego? A może przeciwnie, gdzieś na głębinach naszego jestestwa drzemie uśpiony i nierozpoznany jeszcze lęk wobec nieuchronnego zmierzania człowieka ku śmierci? Czy niepokojąca myśl o własnej śmiertelności nie próbuje czasami przedrzeć się do naszego umysłu, niejako wtargnąć w sam środek naszej codzienności, aby skłonić nas do zadumy i stawienia czoła tej niewygodnej prawdzie? A jeśli już dopuścimy tę myśl do siebie i nie zepchniemy jej w zaświaty podświadomości, to jaką wyzwala ona w nas reakcję, jaką wieść nam obwieszcza? Wizję przerażającej pustki i totalnej niepewności? Obrócenie w niwecz wszystkiego, czym dotąd żyliśmy? Bezpowrotne rozstanie z bliskimi i przyjaciółmi? Czy bez ogródek godzimy się z faktem, że kiedyś przestaniemy stąpać po tej ziemi? Czy wydobywający się z samego jądra skończoności przerażający „zew” śmierci, który oznajmia nam, że cały nasz dorobek, osiągnięcia i szczęście rodzinne powstają jedynie w tym celu, aby kiedyś przepaść w morzu zapomnienia, napotyka w nas na pozytywny „odzew”? Jakiż zatem sens ma misterne tkanie namiotu naszej egzystencji, jeśli w nieoczekiwanej chwili trzeba go nieodwołalnie złożyć i opuścić? Czyż nie budzą się w nas wątpliwości co do ważności i zasadności naszego życia, skoro tak się rzeczy mają?
Jeśli pozwolimy tym lub podobnym pytaniom przełamać rutynę naszych niekończących się zabiegów; jeśli wyzwolimy się na chwilę z krępujących więzów rozlicznych trosk i niepokojów; jeśli zdobędziemy się na odważną konfrontację z niełatwymi przecież egzystencjalnymi pytaniami, otworzymy wówczas taką przestrzeń naszej natury, w której wielkanocna nowina odnajdzie w nas podatniejszy grunt. Pomimo niemożności wyobrażenia sobie przyszłego życia trzeba zaryzykować przerzucenie mostu pomiędzy teraźniejszością, a nieuchwytną wiecznością. Być może wstępując na te „niebezpieczne” tereny, odkryjemy nasz wewnętrzny opór i bunt wobec absurdu skończoności. Może na przekór wszystkiemu odezwie się w nas głęboko ukryte i podskórnie oddziałujące na nas pragnienie trwania na wieki, tęsknota za potwierdzeniem i ocalającym zachowaniem owoców naszych starań, poszukiwań i przedsięwzięć. Właśnie to pragnienie życia, którego zwykle nie jesteśmy świadomi, motywuje nas każdego dnia do kroczenia naprzód, wzmacnia w podejmowaniu wciąż tych samych obowiązków; każe nam zdobywać, tworzyć, pytać, drążyć, rozwijać się, przeczuwać sens, widzieć wartość trudu i ofiary. Jeśli wyczujemy w sobie jego stale pulsującą obecność, być może odnajdziemy w owym porywie naszej natury, odbijający się blask nadziei, która rozpościera horyzont naszej ziemskiej wędrówki poza granicę śmierci.
Pusty grób Jezusa dobitnie świadczy o tym, że życie ludzkie po przekroczeniu bramy śmierci nie tylko toczy się dalej, lecz również potwierdza fakt, iż przybrało ono zupełnie nową postać. Powstanie z martwych to boskie przypieczętowanie misji Jezusa, podkreślające jej prawdziwość i niewzruszoną moc. Gdyby do tego nie doszło, trzy lata ziemskiej działalności Mesjasza możnaby istotnie porównać do krótkotrwałej próby ulżenia ludzkości, a cała Ewangelia okazałaby się jedynie pięknie brzmiącą opowiastką. Nie dziwmy się jednak, że wieść o zmartwychwstaniu zrazu wydaje się nam raczej niewiarygodna. Powód zdaje się być z jednej strony dość prosty. Rzeczywistość zmartwychwstania przewyższa pod każdym względem możliwości naszego rozumu i pojmowania. Jak to bowiem możliwe, aby to, co przestało istnieć, ponownie powróciło do życia? Jak z garstki prochu, która pozostanie z naszych doczesnych szczątków, może być kiedyś utworzone nowe ciało? Przecież nawet uczniowie, którzy widzieli Zmartwychwstałego na własne oczy, jeszcze przed Wniebowstąpieniem żywili wątpliwości (Por. Mt 28, 17). Z drugiej strony istnieje w nas wyraźna skłonność do utożsamiania tajemnicy zmartwychwstania jedynie z jakimś odległym w czasie wydarzeniem (zarówno w wymiarze przeszłym jak i przyszłym) oraz spychania go poza ramy doczesności. Ulegając tej subtelnej pokusie łatwo nam odgrodzić nasz obecny los od tego, co się już wydarzyło i tego, co dopiero nastąpi. Niedaleko stąd do wyizolowania naszej osobistej historii z szerszej, ponadczasowej perspektywy, co przyczynia się z kolei do niewłaściwego skoncentrowania się na teraźniejszości. Godząc się na taki wariant, łatwo „poszatkować” życie na pozornie nie mające ze sobą nic wspólnego kawałki, pośród których przyszłość nie odgrywa w naszej aktualnej sytuacji znaczącej roli. Postępując w ten sposób bez trudu można zachować „bezpieczny” dystans wobec przekraczającej nas tajemnicy i nie przejmować się zbytnio tym, co pragnie nam ona zakomunikować dzisiaj.
Kiedy jednak wczytamy się uważniej w przekazy pierwszych uczniów, zwłaszcza św. Pawła, to dostrzeżemy, iż w tajemnicy tej o dziwo nie rozstrzyga się w pierwszym rzędzie nasze „być” lub „nie być” po śmierci. (Jeśli potraktujemy słowo „być” w jego ścisłym znaczeniu). Aktualność i istotne przesłanie Wielkiejnocy paradoksalnie nie leży w szukaniu odpowiedzi na pytanie, czy po przejściu na tamten świat czeka nas jakakolwiek forma życia. (Czy „tam” w ogóle „coś” istnieje?) Już przecież w „Iliadzie” Homera odnajdujemy pierwsze przeczucia dotyczące nieśmiertelności duszy ludzkiej. Niewątpliwie postrzegano ją wówczas jeszcze bardzo mgliście i nie nadawano jej ściśle określonych właściwości. Wyobrażano sobie, że w momencie zejścia z tego świata, dusza opuszcza ciało jak niewidzialny dym, ulatniający się przez nos i uszy. Niemniej szacunek okazywany zmarłym wyrażał przekonanie, że nieświadomy swego istnienia cień człowieka, tuła się gdzieś w czeluściach mrocznego Hadesu. Również starożytni myśliciele na czele z Platonem i Arystotelesem w swoich traktatach dowodzili istnienia niezniszczalnej duszy ludzkiej, stanowiącej duchową formę i nieodzowny fundament człowieczeństwa. Biblia poświęca mało uwagi roztrząsaniom na temat istnienia nieśmiertelnej duszy ludzkiej. Nie pyta się, czy będziemy istnieć lub nie. Fakt nieśmiertelnej egzystencji człowieka zdaje się być dla jej autorów raczej oczywisty. Dużo więcej ma ona natomiast do powiedzenia o charakterze i kształcie ludzkiej nieśmiertelności oraz jakości naszego pozaziemskiego życia.
W ciąg owych rozważań wpisuje się niewątpliwie tajemnica zmartwychwstania, która stanowi centralny punkt i oś całej nowotestamentalnej nauki Apostołów. Nie sposób zaprzeczyć, iż źródła biblijne przedstawiają zmartwychwstanie przede wszystkim jako misterium obejmujące swoim zasięgiem całą historię ludzką, wraz z jego ostatecznym wypełnieniem na końcu czasów. Św. Paweł wyraźnie podkreśla, iż zwycięstwo pochłonęło śmierć (1 Kor 15, 54), lecz równocześnie oświadcza, że stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych (Rz 8, 19). Zarówno żądło śmierci jak i rozwarta w kierunku człowieka paszczęka zła zostały już zasadniczo zmiażdżone przez Chrystusa. Chociaż śmierć fizyczna istnieje nadal, dzięki dziełu Jezusa możemy żywić nadzieję, iż nie popadniemy w otchłanie Szeolu, w krainę cieni pozbawionych radości przebywania z Bogiem. Czeski prozaik Jaroslav Dyduch oddaje tę prawdę w dość prostych, aczkolwiek otrzeźwiających słowach: „Bez Odkupienia śmierć byłaby jedynie chwilą, w której człowiek oddaje diabłu nie tylko ciało, ale i duszę”. Czy jesteśmy sobie w stanie w ogóle wyobrazić, co oznacza radykalne odłączenie od Boga i nieznające końca trwanie w królestwie mroków i zła? Jakieś szczątkowe wyobrażenie tej grozy można sobie przedstawić, przywołując na myśl chociażby okropności ostatnich wojen, masakr i czystek etnicznych. To, do czego zdolny jest człowiek owładnięty działaniem zła, stanowi jedynie namiastkę życia z dala od Boga. Ostatecznym ukoronowaniem zbawienia ludzkości będzie unicestwienie śmierci fizycznej i przyobleczenie nas w chwalebne ciało.
Z drugiej strony Apostoł głosi z całą mocą, że już razem z Chrystusem powstaliśmy z martwych (Por Kol 3, 1), zwracając tym samym uwagę na niemniej ważny aspekt zmartwychwstania, mianowicie na odrodzenie naszej natury w wodach chrztu. Parę wieków później tą samą drogą podąży św. Augustyn, mówiąc o podwójnym zmartwychwstaniu wierzących: „Pierwsze jako zmartwychwstanie duszy dokonuje się już teraz i udziela pewności duszy, iż nie dozna ona drugiej śmierci. Drugi rodzaj zmartwychwstania nie dzieje się w obecnym czasie i nie dotyczy duszy, lecz ciała. Podczas Sądu Ostatecznego pośle on jednych na drugą śmierć, a drugich do życia, które nie zna żadnej śmierci”. Podobnego rozróżnienia dokonuje św. Tomasz z Akwinu, pisząc o duchowym zmartwychwstaniu (spowodowanym działaniem obecnej w nas łaski) i przyszłym zmartwychwstaniu cielesnym. Paweł jest przekonany, że w zmartwychwstaniu nie chodzi jedynie o to, co wydarzy się z nami w jakimś bliżej nie określonym „potem”. Konsekwencje wskrzeszenia Jezusa rozciągają się bowiem już na nasze „teraz” i obejmują swoim zasięgiem bieg naszej obecnej egzystencji. Oczywiście Apostoł ma na myśli zmartwychwstanie dokonujące się w ukryciu, jako działanie przeobrażającej od wewnątrz mocy, której ostateczne skutki będą widoczne dopiero w chwili ponownego przyjścia Syna Bożego na ziemię. Poprzez chrzest zmartwychwstanie wnika niejako w nasz duchowy krwiobieg. W ten sposób doświadczamy jego pierwszych owoców. Jednakże owego wejścia zmartwychwstania w nasze życie nie można postrzegać jako jednorazowego aktu, który w sposób automatyczny przekształca nas i uzdrawia z wszystkich wewnętrznych chorób. Chrzest uwalniając nas wprawdzie od paraliżującej trucizny grzechu, zapoczątkowuje całożyciowy proces poddawania się działaniu Ducha Świętego – proces tyleż wspaniały, co i trudny. Zakorzenia się on także w ludzkiej wolności i zakłada świadome wzięcie steru życia w swoje ręce.
Triumf Chrystusa nad śmiercią już dokonał istotnej rewolucji na tej ziemi i w nieodwołalny sposób przeorientował ludzkie życie. Od momentu zmartwychwstania czas nieznajomości Boga, niewdzięczności i bezbożności (por. Rz 1, 21), w którym człowiek podniósł świat do rangi bóstwa i zachwycił się swoim własnym, zanurzonym w grzechu samozadowoleniem, został przeniknięty przez czas Bożego miłosierdzia. W zmartwychwstaniu Chrystusa już „teraz” otrzymujemy możliwość nowej wspólnoty z Bogiem. W nim zostaliśmy bezwarunkowo przyjęci i zaproszeni do wejścia na drogę uświęcenia „tu” i „teraz”. Tej nowej formy komunii z Bogiem, opartej na Bożym pojednaniu, nie może zniszczyć ani śmierć biologiczna, ani „jakiekolwiek stworzenie” (Rz 8, 39).
Naszą wieczność przygotowujemy nie jutro lub za parę lat, czy nawet pod koniec naszych dni. Teraźniejszość naszego pobytu na ziemi jest jedyną ofiarowaną nam szansą, w której nasze wolne „tak” Bogu otwiera nam drogę do wyzwolenia nas od lęku, do uzyskania pewności o sensie i celowości naszych wysiłków. Fundamentem i siłą napędową naszej troski o wieczność „dzisiaj” jest zadzierzgnięcie zażyłej relacji z Jezusem Chrystusem, który sam jeden może dokonać radykalnej przemiany naszego życia. Problem polega jednak na tym, czy my jej pragniemy, czy tęsknimy za nią. Dla św. Pawła było sprawą oczywistą, że spotkanie z Jezusem i wypływająca zeń wiara naznacza i określa człowieka w sposób totalny. Wiara taka nie dotyczy jedynie jakiegoś wyrugowanego na margines i pobocznego sektora życia. Jej treść stanowi bowiem wizja człowieka doskonałego, który dąży do doskonałości także przez trudy, słabości i niedogodności ludzkiej doli. Pośrodku nich Bóg zwraca się do nas, użyczając nam swojej łaski i stopniowo przekształca nas w osoby, które żyje całą pełnią ludzkiej egzystencji. Zamiarem Bożym nie jest bynajmniej uwolnienie nas od naturalnych ograniczeń i słabości. Bóg pragnie jednakże wybawić nas od paraliżujących nałogów, nieuporządkowań, od osłabiających naszą wolność uwikłań i przyzwyczajeń. Przyjęta świadomie moc Zmartwychwstałego leczy stopniowo zadane nam rany, wyprowadza nas z błędnego koła kompleksów i niewiary w siebie oraz uzdalnia nas do pojednania z sobą i innymi. Prawdziwe źycie, do którego wzywa nas Bóg, rozkwita w twórczości, inicjatywie i wychodzeniu z wąskiego kręgu własnych interesów. Dlatego następnym krokiem podjętym przez Bożego Ducha będzie wydobycie lub wyzwolenie w nas tego, co cenne i niepowtarzalne; pomoc w odkryciu własnego powołania bazującego na realistycznym poznaniu siebie; uformowanie nas w taki sposób, aby cała pozytywna energia i potencjał, który w sobie nosimy nie były marnotrawione, lecz spożytkowane na służbę drugim.
Bóg zaprasza nas jednak, aby nasze codzienne małe i wielkie decyzje przepojone były Jego myślami, motywowane Jego wzorcami postępowania i napomnieniami. Obfitości życia nie jest w stanie zagwarantować jedynie to, co ziemskie. Stąd zrozumiałe chyba wydaje się nawoływanie Apostoła, skierowane do Kolosan: „Szukajcie i dążcie do tego, w górze”
(Por. Kol 3, 1-2). Z pewnością nie jest to zachęta do ucieczki przed rzeczywistością, do przysłowiowego bujania w obłokach i odwracania uwagi od ważkich problemów, trapiących poszczególnych ludzi i dzisiejszy świat. Nic z tych rzeczy. Wiemy przecież doskonale, że każda budowla zanim stanie na twardym gruncie w całej swej okazałości, musi zaistnieć najpierw jako obraz w umyśle architekta. Projektant poruszony natchnieniem, pieczołowicie nanosi go na papier; przedkłada gotowe rysunki, a dopiero później następują równie żmudne prace budowlane. Czy można sobie wyobrazić powstanie jakiegokolwiek budynku bez całościowego projektu? Podobnie każdy z nas potrzebuje wizji w swoim życiu, celu, ku któremu może dążyć. W pewnej piosence usłyszałem kiedyś takie zdanie: „Patrz w gwiazdy i zważaj na ulicę”. Prosta sentencja naprowadza nas na bezsporną prawdę, że ten, kto zbyt długo wpatruje się podczas spaceru w niebo, może potknąć się na swojej drodze. Żadna wizja nie powinna być jedynie celem samym w sobie. Jej zadanie polega na ukierunkowaniu naszych kroków i dodawaniu nam odwagi do działania. Tym, „co w górze” jest przede wszystkim przykład życia Jezusa, któremu nie można odmówić trzeźwego stąpania po tej ziemi. To jaką budowlą okaże się przy końcu nasze życie, zależy w głównej mierze od przyjętego w naszym sercu projektu. Czy będzie to licha, chwiejąca się chatka; czy wspaniały pałac z licznymi, zdobionymi komnatami, odpowiada w każdym wypadku naszym duchowym aspiracjom i temu, czego w życiu szukamy.
Dietrich Bonhoeffer mawiał, że chrześcijańska nadzieja tym odróżnia się od mitologicznej nadziei, iż w zupełnie nowy i w porównaniu ze Starym Testamentem jeszcze bardziej zaostrzony sposób odsyła człowieka do jego życia na ziemi. Chrześcijanin, w przeciwieństwie do wierzących w mity, nie posiada możliwości ucieczki od ziemskich zadań i trudności w sferę wieczności, lecz podobnie jak Chrystus musi zakosztować życia w całej jego różnorodności. Jedynie kiedy tak czyni, Ukrzyżowany i Zmartwychwstały jest z nim, a on jest ukrzyżowany i zmartwychwstały wespół z Jezusem
Dariusz Piórkowski SJ
na początek strony © 1996–2003 Mateusz |