Dobra Nowina

ZAKOŃCZENIE

 

Co zrobić, by owoc rekolekcji był trwały?

Sprawa modlitwy i czytania Pisma św. jest tu decydująca. Żeby to mogło istnieć, musi być prawdziwa, oparta na fundamencie Bożego Ducha, więź wspólnotowa, która jak papierek lakmusowy wykazuje, czy siostry wzajemnie nie boją się siebie, mogą być wobec siebie szczere, mówić o własnych, głębokich problemach.

Jeśli jest inaczej, to znak, że czegoś we wspólnocie brak, że między nami jest bariera, której nie zniosą nakazy. Nie można narzucić wspólnych form czytania Pisma św. To nie wyjdzie. Jeśli tak jest, to tym bardziej istnieje potrzeba obwarowania wszystkiego modlitwą i słowem Bożym. Bóg po tej nici poprowadzi dalej, wzbudzi charyzmatyka, który będzie wiedział, jak to przeszczepić na dany grunt.

Jeżeli wejdziemy w plany Boże względem nas, uda się nam nawiązać z Bogiem intymny kontakt, to życie będzie dla nas i dla naszej wspólnoty wspaniałe. Trzeba zaufać, bo Bóg kocha zakony i swój Kościół. On tylko czeka na nasze przyzwolenie, ale wszystko zaczyna się od mego nawrócenia, bez oglądania się na innych. Ważna jest moja modlitwa, mój kontakt z Bogiem i Jego słowem. Resztę zostawmy Jemu, by uczynił, co Jemu się podoba!

Homilia na zakończenie rekolekcji

2 Sm 11,1–12,7 pierwsze czytanie
J 6,14–35 Ewangelia

Słowa dzisiejszej Ewangelii Jezus wypowiedział niedługo po rozmnożeniu chleba, gdy chciano Go obwołać królem politycznym. Ale Jezus usunął się wtedy na górę, a apostołów wysłał samych, by się przeprawili na drugą stronę. Ludzie widzieli apostołów odpływających bez Jezusa. Szukają Go, ale nie znajdują. Wtedy Jezus dokonał innego cudu — chodzenia po falach jeziora, zapowiadając w nim swoje Zmartwychwstanie dla dobra Kościoła.. Widział, że apostołowie się męczą, więc przyszedł do nich po wodzie, wsiadł do łodzi i przeprawił ją na drugi brzeg. Tymczasem tłum, czekając na Jezusa, dowiaduje się, że On już jest z apostołami. Nie rozumiejąc tego, pytają Go, jak tu przyszedł. Jezus patrzy jednak głębiej w serca ludzi i mówi: troszczycie się jedynie o pokarm, który ginie. Nie róbcie tak na przyszłość, ale troszczcie się o pokarm, który trwa na wieki, a który da wam Syn Człowieczy.

Człowiek według ciała przychodzi na świat razem z narodzeniem. Ciąży na nim grzech pierworodny. Ten człowiek nie znajduje swego życia w Bogu, ale szuka tego życia w rozmaitych rzeczach. O tym wiele mówiliśmy. Po tym czego szukamy, możemy się przekonać, że my także szukamy przemijającego pokarmu. A on ani trwa, ani nasyca. Szukamy pokarmu ludzkiego uznania, samozadowolenia, które nas ogarnia po dobrze wykonanym obowiązku, w pochwale, dobrze przeczytanej książce, nawet w zewnętrznej stronie rekolekcji, bo nam odpowiada rekolekcjonista. To wszystko może być przemijającym pokarmem. Minie jakiś czas i znowu jesteśmy głodni. Dlatego Jezus nam mówi: „Szukajcie nie tego pokarmu, który przemija, ale tego, który trwa na wieki.” (por. J 6,27).

W nas jest również człowiek duchowy, którego nasienie otrzymaliśmy wszyscy w dniu naszego chrztu. Przez katechezę, sakramenty, przez konsekrację zakonną, ten człowiek winien się w nas rozwijać i wzmacniać. Odnowiony przez rekolekcje potrzebuje pokarmu, by się wzmacniał i rósł. Tym pokarmem jest wola Boża (por. J 4,34). W rozmowie z Samarytanką Jezus mówi o tym uczniom, gdy wracają do Niego po zakupieniu żywności. Kiedy zachęcają Go do jedzenia, Jezus odpowiada: „Ja mam do jedzenia pokarm, o którym wy nie wiecie... Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który mnie posłał, i wykonać Jego dzieło”. Tego pokarmu potrzebuje każdego dnia człowiek według ducha. Spełnić co dzień chociaż jeden uczynek, w którym naprawdę, bez dwuznaczności pełnimy nie swoją, lecz Bożą wolę. Szukać pokarmu, który nie ginie, lecz trwa. Nawet w poleceniach przełożonych można szukać siebie samych.

Kiedy możemy być pewni, że pożywamy pokarm, który trwa? Kiedy ta wola — jak u Jezusa — obejmuje śmierć za grzeszników. Kiedy umiemy kłaść się na drzewie krzyża naszej historii, codziennych wydarzeń, i tam z Panem umierać, doświadczając, że w tej naszej śmierci jest żywy i obecny Jezus Chrystus. Innymi słowy, każdy z nas w ciągu dnia ma bardzo wiele okazji, w których staje przed nami krzyż i wtedy pierwszą reakcją jest uciec, obronić się, złagodzić twardość tego krzyża, jego gorzki smak. A jeśli już musimy w niego wchodzić, czynimy to z jękiem. Tymczasem jest to moment, gdy mogę spożywać pokarm, który trwa na wieki. Wzywając imienia Jezusa, wypełniam dzieło Boże, którym jest wiara w Jezusa, tzn. wiara w to, że On sam — Zbawiciel — może mi przyjść z pomocą. Wzywając Jego imienia zamknij oczy i wejdź na krzyż, wejdź w to wydarzenie, które może dla ciebie jest równoznaczne ze śmiercią. Wierząc w Jezusa, wzywając Jego imienia, doświadczając, że tam jest Boga, że tam jest dla ciebie zmartwychwstanie, nowe życie, spożywasz pokarm, który nie przemija. Takie doświadczenie pozostawi w tobie smak pokarmu, który rzeczywiście syci, smak Boga żywego.

O podobnym doświadczeniu w życiu Abrahama wspomina Jezus, mówiąc, że pragnął on ujrzeć „dzień” Jego. Ujrzał go i się uradował. Abraham ujrzał, jak Jezus wchodząc w krzyż, w śmierć, znajduje życie, zartwychwstanie. Tego doświadczył także Abraham, gdy Bóg mu dał obietnicę, że z obumarłego łona Sary przyjdzie na świat syn. Potem była próba na górze Moria, gotowość ze strony Abrahama do złożenia w ofierze Izaaka i zwrot żywego syna. Abraham doświadczył, że Bóg jest tam, gdzie panuje śmierć; że może dać życie. Gdy tego doświadczysz, rozradujesz się jak Abraham. I to jest pokarm, który nie przemija. Pełnić wolę Bożą w okoliczności, gdy przede mną stoi krzyż. Wtedy masz pewność, że nie szukasz siebie. W krzyżu nikt nie szuka siebie, bo krzyż jest twardy i nagi, wyprowadza ze świata sentymentów i emocji; jest pewnym i mocnym sprawdzianem tego, co w nas jest. To jest pokarm, który nie ginie.

Na koniec rekolekcji zalecam: troszczcie się o ten pokarm, starajcie się każdego dnia, choć trochę tego pokarmu spożyć, a człowiek według ducha będzie w was żył i rósł. Wtedy owoc tych rekolekcji prędko nie wywietrzeje. Ten pokarm jest związany z Eucharystią. Przed naszymi oczami jest kawałek chleba i to jest Ciało Chrystusa. Ten chleb przypomina nam mękę Pana, Jego śmierć i zmartwychwstanie. Jest na naszych oczach łamany — jak w męce Ciało Jezusa, które weszło w krzyż, w twardą wolę Bożą — abyśmy mogli mieć życie. Ten Jezus, w symbolicznym geście łamania chleba staje się naszym codziennym pokarmem, gdy go przyjmujemy, na wezwanie kapłana: „Oto Ciało i Krew Chrystusa”. Mówiąc „Amen”, zgadzamy się tym samym, by to samo działo się w moim życiu. To „Amen” trzeba powtarzać na co dzień poza kaplicą, gdy Bóg konfrontuje nas z rozmaitymi, niemiłymi okolicznościami. Jezus przychodzi po to, żeby nam pomóc, żeby Jego Ciało złączyło się z naszym i było dla nas źródłem życia. Eucharystia jest naszą codzienną czynnością. Oby uczestnictwo w niej i pożywanie pokarmu, którym jest Jezusowe Ciało, przypominało nam o tym pokarmie, który nie przemija. Kto pełni wolę Bożą trwa na wieki (1 J 2,17).

Natomiast w pierwszym czytaniu Dawid sam nazwał swój czyn „czynem bez miłosierdzia”, gdy został mu uświadomiony w postaci zręcznej przypowieści. Okazuje się, że grzech jest nie tyle obrazą Boga, co czynem godzącym w drugiego człowieka, a w pierwszym rzędzie — w nas samych. Jest obrazą Bożą, ale nie w tym sensie jak to jest u ludzi. Człowiek obrażony zasmuca się, bo zabrano coś z jego czci, spokoju. W tym sensie nasz grzech nie dosięga Boga, gdyż jest On ponad tym wszystkim. Bóg jest sam w sobie doskonały, pełny, absolutnie szczęśliwy i nasze grzechy Go nie pomniejszają, ani nie odbierają Mu nic z tego, Kim jest. Tym, co nasz grzech niszczy, jest przede wszystkim wnętrze człowieka, a także nasz zewnętrzny świat.

Ludzie sądzą, że grzech jest sam w sobie czymś dobrym, ale niestety zakazanym. Pismo św. poucza nas, że Bóg dlatego zakazał pewnych rzeczy, bo one niszczą wewnętrznie człowieka, odczłowieczają go, zabierają szczęście, pokój, zatruwają naszą egzystencję trucizną, melancholią. Bóg tego braku miłosierdzia w stosunku do nas samych nie chce, dlatego zabronił grzechu.

Każdy grzech jest także jakimś targnięciem się na życie społeczne, zawsze w jakiś sposób rani ludzi. Są grzechy, które w sposób widoczny psują życie wspólne: w rodzinach, w małżeństwach, w społeczeństwach, we wspólnotach zakonnych. Wszystkie, nawet najbardziej wewnętrzne, grzechy to robią. Nawet gdy grzeszę sam, ten grzech zmienia mnie wewnętrznie — niszczy, odbija się więc na relacjach z drugim człowiekiem — pogarsza je. Każdy grzech jest czynem bez miłosierdzia. Pan ukazał nam to, by nas od grzechu odstraszyć. Jest też czynem zawsze pociągającym za sobą karę! Podobnie jak w przypadku Dawida. Dzieje jego dynastii będą jednym pasmem morderstwa, a miecz się od niej nie oddali.

Czy to oznacza, że Bóg się mści? Czytając Pismo św. widzimy, że tak nie jest. Fakty tam opisane potwierdzają jedynie, że prawdziwe jest to co powiedział Paweł: „Zapłatą za grzech jest śmierć”. Wszystkie kary ilustrują, jak grzech niszczy człowieka, życie wspólne, mści się na dalekie pokolenia (np. alkoholizm). Grzech sam w sobie nosi to zło, które spada na człowieka. Bóg karze, to znaczy, że pozwala, by rzeczy szły swoim normalnym porządkiem, żeby zło z istoty rzeczy zjadło, zniszczyło człowieka. A jeśli zsyła coś ekstra, z zewnątrz, to kara ma jeden cel — zmusić człowieka do refleksji, do odwrotu, żeby się opamiętał, a nigdy po to, żeby się mścić.

Ten aspekt grzechu nie sprzeciwia się obwieszczeniu: „Pan odpuszcza ci twój grzech, nie umrzesz”. Tu mamy coś bardzo dobrego i ważnego. Gdy Pan światłem swego słowa odsłoni ci twoje wnętrze, zobaczysz, jak głęboko w twoim sercu gnieździ się grzech; jak jest on przykryty pobożnością i pozorami, a może cię popchnąć do rzeczy, o których nawet nie myślisz, że możesz być zdolny. Gdy człowiek jest ślepy i tego nie widzi, wpada czasem w bardzo gruboskórny grzech, aby przejrzał. Gdy Bóg da ci to poznać swoim słowem i w twoim sercu zrodzi się aż wstręt do siebie samego, wówczas Pan swoim Duchem Świętym zaświadczy ci w twym sercu: tam, gdzie ty siebie nienawidzisz, On — Bóg kocha ciebie, podnosi, nie odpowiada na twoje zło jak człowiek odpowiada na zło drugiego, odwróceniem się, odrazą, sądzeniem. Nie! Bóg odpowiada miłością, a tego trzeba doświadczyć na sobie. Twoja historia pójdzie dalej. Nie umrzesz, bądź pewny. A skutki twego grzechu Bóg obróci w dobro. Gdy tego doświadczysz, wiedz, że Bóg zaczyna w tobie proces ku czemuś bardzo wielkiemu, autentycznemu, co zaprowadzi do wyleczenia cię z grzechu, do osiągnięcia prawdziwej świętości. To będzie doświadczenie, które uczyni z nas chrześcijan.

Tak więc w ostatnim słowie, które ma nam do powiedzenia Bóg w tych kończących się rekolekcjach, mamy jeszcze raz wyraz Bożej miłości do grzesznika w pierwszym czytaniu. W Ewangelii zaś o tym największym darze, jaki ta miłość nam zostawiła w swoim Kościele — o swoim Ciele, które codziennie spożywamy w Eucharystii.

Ewangelia przedstawiła Jezusa mającego moc nad wszystkim, nad żywiołami. Kościół nie wszystko zapamiętał, co Jezus mówił i czynił, a zapisał tylko to, co dla ówczesnych i późniejszych pokoleń miało wartość katechetyczną. Tę perykopę ocalił, bo ukazywała Jezusa w pełni Jego władzy, a taki jest Pan dla swego Kościoła po zmartwychwstaniu.

Kościół w swej wędrówce przez wieki jest narażony na różnego rodzaju burze, ataki żywiołów, które bramy piekła wywołują przeciw nam. Nieskuteczne okazują się prześladowania zewnętrzne, one raczej pomagają Kościołowi. Najstraszniejsze jest, gdy Kościół jest od wewnątrz zżerany niewiernością, gdy w każdym z nas króluje grzech. Jezus mocarny jest dla nas drogą wyjścia!

Jezus wyrzuca apostołom brak wiary. My też nie zawsze korzystamy z Jego obecności pośród nas. Nieraz traktujemy Go jak kogoś stojącego na uboczu, bezczynnie, jak Zbawiciela nie mogącego nas zbawić. Na pierwszy plan nie wychodzi On, lecz nasze możliwości, nasz wysiłek, jakby wszystko od nas zależało. I wtedy statek naszego życia tonie. Jezus mówi do nas: „Ja istnieję. Ja jestem. Choroba, na którą chorujesz — grzech, który masz w sobie jest czymś poważniejszym niż myślisz. Tu nie wystarczy twoja dobra wola. Ona jedynie zakrywa grzech, stwarza pozory ładu, lecz głęboko uleczyć nie potrafi. Zrobić to mogę tylko Ja, Jezus. Po to istnieję w Kościele, w Eucharystii, zapraszam do spowiedzi, abyś na sobie doświadczył Mojej mocy, która cię głęboko w twych korzeniach uleczy”. „Miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat.” (J 16,33b).

 

KONIEC

 

 

na początek strony
© 1996–2000 Mateusz