Dobra Nowina

CZĘŚĆ IV

 

Śluby 

Dekret Soboru Watykańskiego II o odnowie życia zakonnego w 5 punkcie mówi: „Całe bowiem życie swoje oddali na służbę, co stanowi szczególną konsekrację. Ta konsekracja korzeniami sięga głęboko w konsekrację chrztu i pełniej ją wyraża”.

Jeżeli tak się rzeczy mają, to poruszone na rekolekcjach sprawy wynikające dla nas z faktu naszego chrztu, mają również bezpośredni związek z życiem zakonnym, bo ono wyraża to samo powołanie, tylko przeżywane w bardziej intensywnej formie.

Konsekracja chrztu ma cztery znamiona:

1. Bóg włączając nas w nurt życia Trójcy Świętej, chce byśmy mieli wspólnotę życia z Ojcem, Synem i Duchem Świętym (por. 1J 1,3).

2. Włączenie w cyrkulację życia Bożego stwarza więzi także między nami, czyniąc z nas w Kościele jedną wspólnotę — rodzinę, co jest istotne dla Kościoła: być wspólnotą jedności i miłości. Inaczej całe przepowiadanie Kościoła przestaje być wiarygodne, bo nie może wykazać się żadnymi faktami przemawiającymi za skutecznością głoszonej przez niego Ewangelii zmieniającej ludzkie życie.

3. Czyni z Kościoła Lud Boży będący w drodze do eschatologii, tzn. do swego ostatecznego spełnienia. Wymiar eschatologiczny jest bardzo ważny dla Kościoła nastawionego — podobnie jak Lud Izraela — na przyszłość. Akceptuje to, co było w przeszłości, w teraźniejszości i odczytuje dla siebie wolę Bożą świadom, że jego droga zmierza do Niebieskiego Jeruzalem.

Dlatego chrześcijańska pieśń mówi o zbroi, jaką powinien przyodziać chrześcijanin: „Stańcie więc do walki przepasawszy biodra wasze prawdą i oblókłszy pancerz, którym jest sprawiedliwość, a obuwszy nogi w gotowość głoszenia Dobrej Nowiny o pokoju. W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę... Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha, to jest słowo Boże” (Ef 6,14–17). Hełm zbawienia ma przypomnieć chrześcijaninowi, że winien przebywać tam, gdzie chwalebny Chrystus, bo tam również zmierza całe Ciało.

4. Konsekracja chrztu odróżnia nas diametralnie od świata. Czyni z Kościoła — z wierzących — rzeczywistość istniejącą na tej ziemi, lecz kierującą się zupełnie inną logiką, innymi prawami, niż cały świat. Jeśli zapominamy o tym, co nas wyróżnia, pozostaje tylko chodzenie do kościoła, sutanna i habit. Musimy się różnić czymś wewnętrznym, głębszym stylem życia. Takie cechy nadaje Kościołowi konsekracja chrztu.

Kościół w czterech pierwszych wiekach, jak długo był prześladowany, z grubsza ukazywał cechy, jakie na nim wywierał chrzest. Były grzechy, herezje, skandale, lecz w całości Kościół był rzeczywiście wspólnotą, w której dominowała miłość. Prześladowania przypominały mu, że nie ma tu stałego miejsca, że zmierza do ojczyzny niebieskiej. Mówiono o nich: „Patrzcie, jak oni się kochają”, albo „Popatrzcie, jacy to szaleńcy”. Zwracali na siebie uwagę.

Gdy Kościół wyszedł z okresu prześladowań i stał się Kościołem państwowym, sytuacja zmieniła się. Napłynęły do niego całe narody, z którymi nie sposób było robić dokładnej drogi przygotowania do chrztu, co sprawiło, że Kościół tracił swój radykalizm, swój specyficzny aromat. Rozchodzi się wszerz w społeczeństwa, co ma dobrą stronę, lecz stając się Kościołem mas, topi wiele z tych wartości, które takim blaskiem jaśniały w pierwszych wiekach. Zatraca się wspólnotowość Kościoła, ów rys eschatologiczny — czekanie na przyjście Pana. Pierwsi chrześcijanie oczekiwali tego faktu jak czegoś bliskiego. Powoli zaciera się świadomość inności od świata. Mentalność świata wkrada się do Kościoła. Przed chrztem i po chrzcie popełnia się te same grzechy... W tej sytuacji Bóg ratuje istotne dla chrześcijaństwa wartości wzbudzając życie zakonne. Najpierw pustelnicze, a potem w różnych formach: na Zachodzie św. Benedykt, na Wschodzie św. Bazyli. Później inne, zależnie od potrzeb. W tych małych, nowych wspólnotach ma się uratować to, co przestaje być widoczne w wielkim Kościele. W nich ma być widoczne to, co powinno cechować cały Kościół. Bóg to zadanie powierzył zakonom, by przede wszystkim były wspólnotą miłości.

Jeżeli w zakonach Kościół występuje w bardziej intensywnym stopniu, to i ta fundamentalna cecha Kościoła winna jaśnieć z większą siłą i blaskiem Chrystusa zmartwychwstałego. By pełniej objawić światu swoją moc Pan, nie tylko potrzebuje świętych jednostek, lecz także świętych wspólnot. Jezus bowiem pragnie objawiać swoją moc, miłość, Siebie samego jako Pan zmartwychwstałego i władca nad tym, co ludzi dzieli. A do tego objawienia potrzebuje braci, którzy się kochają i w tej miłości objawiają Jego samego. Miłość w wymiarze krzyża winna być w centrum wszystkich reguł, konstytucji, jakie poszczególne zakony tworzą. Najgłębszym ich sensem winno być umożliwienie, kanalizowanie życia miłości, nadawanie mu specyficznego kolorytu. Jeśli tym nie są, to zasługujemy na zarzut u Boga, że „zaniedbujemy przykazania Boże dla ludzkich tradycji”, stawiając je wyżej niż Boże przykazania. Zakon jest zawsze dla człowieka, by pomóc mu żyć z Bogiem i wypełniać Boże posłanie, a nie tylko zewnętrzne ludzkie reguły. O tym trzeba pamiętać. Ów pierwszy rys — nasze zorientowanie się na Boga — a jednocześnie wymiar eschatologiczny i nasza inność od świata wyraża się ślubami.

Ubóstwo

„Będziesz miłował Pana Boga twego ze wszystkich sił” — oznacza nie tylko siłę fizyczną, ale i majętność, którą człowiek posiada, substancję, jaką dysponuje. Inaczej mówiąc, będziesz miłował Pana Boga całą swoją majętnością, wszystkimi pieniędzmi, które masz. To wyraża nasz ślub ubóstwa. Nie można go sprowadzić do tego, że mamy to wszystko, co ludzie w świecie, tyle że za aprobatą przełożonych. Gdy chodzi o ubóstwo zakonne nie wystarczy jedynie zależność w używaniu dóbr. Trzeba w duchu i w rzeczywistości być ubogim, mającym skarby w niebie. Istotą ubóstwa jest mieć skarb w niebie, pozbyć się zabezpieczenia, jakie daje pieniądz, ulokować je w Bogu. Zabezpieczeniem moim jest Pan i On mi wystarczy. Wiem, że nie zginę, gdy On jest ze mną. On mi z dnia na dzień da pożywienie. Taka postawa cechuje św. Pawła: „Ja bowiem nauczyłem się wystarczać sobie w warunkach, w jakich jestem. Umiem cierpieć biedę, umiem i obfitować. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym, i głód cierpieć, obfitować i doznawać niedostatku. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4,11–13). Sensem ślubu ubóstwa jest to, że moim oparciem winien być Pan, a nie pieniądz.

To prowadzi do ubóstwa ducha, o którym piszą mistycy: św. Teresa od Jezusa i św. Jan od krzyża. Zgodzić się żyć w całkowitej tymczasowości, rezygnując całkowicie z własnych planów na przyszłość. Nawet robiąc je, potrafić z nich rezygnować. Żyć logiką faktów, umiejąc z nich czytać wolę Bożą. Na fakty pada światło z czytania słowa Bożego, a one powoli stwarzają w nas umiejętność czytania dwóch słów Boga: historii naszego życia i słowa zapisanego w Piśmie św. W ubóstwie ducha mam zdać się na ten nurt w całkowitej wewnętrznej ciemności nie wiedząc, co się ze mną stanie, gdzie mnie Bóg pośle. Ubogich według Biblii cechuje gotowość na wszystko, nawet na utratę tego, co mają, a także na przyjęcie tego, co daje im Pan. Żyć w niepewności mając jedynie Boga „w plecaku”, ciesząc się Nim, bo On mnie wypełnia. Do tego ma prowadzić nasz ślub ubóstwa.

Jeżeli Bóg da nam łaskę poczucia smaku takiego życia, że Pan naprawdę poprowadzi nas przez całkowite ciemności, że nic nie wiemy i sami niczego nie planujemy, nie bronimy się, gdy coś się zmienia, to wówczas zaczyna się w nas nowa jakość życia, jak u św. Franciszka z Asyżu. W takiej postawie widać wyraźnie rys eschatologiczny. Tu, na ziemi, nie zapuszczamy korzeni, wędrując do prawdziwej Ojczyzny.

Ubóstwo ma także rys apostolski, co obrazuje scena z bogatym młodzieńcem (por. Łk 18,18–23), chociaż ta perykopa nie jest biblijnym fundamentem ślubu ubóstwa. Pierwsi chrześcijanie stosowali to słowo do wszystkich chrześcijan, wystawiając na próbę kandydatów do chrztu: „Wyzbyj się pieniędzy, by sobie uświadomić, że to nie pieniądz, lecz Bóg jest dla ciebie oparciem, by nikt cię nie mógł przy pomocy pieniądza trzymać w niewoli, w zależności od siebie”. Gdy tej umiejętności zabrakło, w czasie prześladowań chrześcijanie bardzo łatwo wpadali w rozmaite pułapki i odchodzili.

Z Ewangelii znamy jeszcze inną sytuację (por. Mt 19,27–30; Mk 10,28–31; Łk 18,29–30). Tam apostoł Piotr mówi: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą...”. Odpowiedź Jezusa może być fundamentem naszego ślubu ubóstwa: „Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym” (Mk 10, 29–30).

Tę obietnicę chrześcijanie rozumieli jako zachętę do życia nie opartego na pieniądzu, jako trwałą formę życia dla Królestwa Bożego. Tę radę praktykowali pierwsi wędrowni misjonarze, którzy katechizowali, zanim Kościół zorganizował swoją działalność. Wychodzili ze wspólnoty—matki do innego miasta, przepowiadali kilka miesięcy, zakładali nowy Kościół i szli dalej, a Kościół—matka wysyłał tam swoich prezbiterów. Ci wędrowni katechiści stosowali taki styl życia jako stałą formę, a nie jednorazowy akt.

Wolność od pieniądza ma nas uskrzydlać do apostolstwa, odróżniać od ludzi, być dla nich wielkim świadectwem, że pieniądz nie jest dla nas ukrytym bożkiem. Tędy płynie główna żyła idolatrii człowieka, choć mu się wydaje, że ma jeszcze inne problemy. Ale kiedy dobierzemy się do dna, okazuje się, że u spodu jest pieniądz. W świecie wszystkim rządzi pieniądz , żeby go mieć więcej i nie przepuścić żadnej okazji.

Kościół i zakony — jako intensywniejsza forma Kościoła — mają pokazać, że w ich życiu jest inaczej. Zakon winien całym sobą ukazywać, że jest szczęśliwy bez pieniądza. Czy my z tym nie mamy problemów? Skonfrontujmy siebie jako przełożonych. Jeśli przełożony ma „węża” w kieszeni, to nie jest oszczędność. Z prawdziwym pojęciem ubóstwa absolutnie nie idzie w parze skąpstwo. Skąpstwo raczej zdradza, że w sercu masz miłość do pieniądza. Kamuflujemy to twierdzeniem: „to nie moje, to zakonne”. To prawda, że trzeba szanować dobro ogólne. Ale też prawdą jest, że kochasz pieniądz, co wychodzi na jaw, gdy nim obracasz. Wtedy okazuje się, jaki on ważny. Zawsze jako pierwsza pojawia się myśl „ile to kosztuje?”. To świadczy, że w duchu jesteś adoratorem pieniądza.

Trzymanie rzeczy pod kluczem przed siostrami... Dlaczego tak? Ślub ubóstwa winien być na usługach miłości, która nigdy nie powinna być zepchnięta na drugie miejsce. Pieniądz winien być na usługach miłości Boga i wszystkich, którzy są w domu. Wtedy spełnia swój nie abstrakcyjny, lecz konkretny cel, gdy daje się każdej podwładnej to, co jej rzeczywiście jest potrzebne i o co ona prosi. Hojność taka, jak hojność Boga. Skąpstwo jest jedną z rzeczy jak najdalszych od Boga. On się nie daje prześcignąć w hojności.

Czystość

Ślub czystości wiąże się z tą częścią przykazania miłości Boga, które mówi: „Będziesz miłował Boga całym swoim sercem”. Całe moje niepodzielne serce jest dla Boga. Nie ma we mnie tej sytuacji, o której mówi św. Paweł w 7 rozdziale 1 Listu do Koryntian, podsumowując go zdaniem: „Chciałbym, żebyście byli wolni od utrapień”.

Księdze Rodzaju Bóg mówi o małżeństwie bardzo ważną rzecz: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam” (Rdz 2,18). Dlatego postanowił stworzyć Adamowi zwierzęta, lecz okazało się, że nie o to chodzi. Stworzył mu więc Bóg towarzyszkę, czyli stworzył człowieka jakby w dwóch wersjach: mężczyznę i kobietę. I całą istotą skierował ich ku sobie, tak że pełnię człowieczeństwa osiągają dopiero wówczas, gdy dwie strony łączą się razem.

Tę prawdę mity babilońskie próbowały wyjaśnić w ten sposób, jakoby na początku był jeden dwupłciowy człowiek. Pismo św. wyjaśnia to inaczej, głębiej. W czasie snu Adama Bóg wyjmuje z jego ciała część żebra, z którego tworzy niewiastę. Wtedy Adam rozpoznaje w niej „kość z mojej kości i ciało z mego ciała”. Są więc przeznaczeni dla siebie. Jest to bardzo ścisłe zespolenie. Małżeństwo jest bardzo głęboko wpisane w naturę człowieka. Powiedział to sam Bóg. Jeżeli tak się sprawy mają, to mamy do wyboru dwie drogi: albo poszukaj sobie męża lub żony, albo wybierz na oblubieńca Jezusa Chrystusa i miej z Nim bardzo bliski, intymny kontakt. Inaczej grozi ci gwałt zadany własnej naturze. Zdziwaczenie, pokręcenie własnej psychiki, szukanie zaspokojenia w najrozmaitszych namiastkach.

Jest w nas swoisty głód — głód ludzkiej miłości — oraz lęk przed pustką i samotnością. Albo więc zupełnie przylgnę do Jezusa, albo zdziwaczeję. Ten poważny problem natury ludzkiej powinien nas popychać do modlitwy, do traktowania serio swego życia zakonnego, do głębokiej przyjaźni i zażyłości z osobą Chrystusa i Jego misją. Inaczej natura nasza będzie szukała ujścia, jeśli nie w kontaktach z płcią przeciwną, to w partykularnych przyjaźniach, w przywiązywaniu się do rozmaitych osób. Przełożeni mają po temu większe możliwości, podwładni są na nich skazani, jeżeli zechcą się do kogoś przykleić, aby stąd czerpać życie, mieć kogoś bliskiego, kogoś, kto cię rozumie... Uwaga! To jest poważna sprawa!

Wielką pomocą będzie tu modlitwa. Trzeba, żebyś w ciągu dnia miał żelazny kwadrans — w ramach przepisanych ustawami modlitw — z którego nigdy nie zrezygnujesz. W tym czasie stój przed Panem, bądź w Jego obecności wyciszony wewnętrznie. Kiedy przychodzą roztargnienia, sięgaj po akty ewangeliczne np. modlitwę trędowatego: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”, „Ulituj się nade mną Synu Dawida” itp. Ta modlitwa sprawia, że stajemy w głębokiej prawdzie przed Bogiem. Warto modlić się z przeświadczeniem, że siedzę w przedpokoju i czekam na audiencję u kogoś wielkiego. Pan jest zainteresowany naszą modlitwą, chce być z nami, pragnie nawiązać intymny kontakt. Siedź, czekaj i wołaj: „Panie, oddaj mi to, co mi się należy, a należy mi się Duch Święty, życie w Tobie i Twojej miłości, zwróć mi to”. Być może poczujesz, że Bóg jest tobą zainteresowany i pojawi się w tobie światełko, poczujesz głód, by następnego dnia znów przeżyć ten kwadrans i to może rosnąć.

Powyższe doświadczenie tworzy w duszy głęboką, wewnętrzną toń, która wysuszy naszą lepkość, przestaniemy być łasymi na afekty, spojrzenia, pochwały. Po stracie przyjaciela nie będziemy zaraz szukać następnych. Wystarczy nam przyjaźń i miłość Pana. Trzeba zazdrośnie bronić tego kwadransa, za wszelką cenę, na przekór zmęczeniu. Mieć w ręku Pismo św. — miecz Ducha, prawdziwą broń chrześcijanina. W miarę obcowania z nim, odsłania swoją głębię.

W ślubie czystości aspekt eschatologiczny jaśnieje pełnym blaskiem, gdy całym życiem wołam: „Bóg mi wystarczy!!!”. Wtedy jest tak, jak kiedyś będzie w niebie. Ten nowy wymiar życia realizujemy już tu na ziemi, jesteśmy szczęśliwi, żeśmy Go znaleźli. Tym samym wołamy światu: „Tylko Bóg jest absolutem, żaden człowiek”. W ten sposób jesteśmy znakiem tych zaślubin, jakie istnieją między Chrystusem, a Jego Oblubienicą — Kościołem. Ten ślub jest źródłem wielkiej energii apostolskiej: „dla Królestwa Niebieskiego sami zostali bezżenni” (Mt 19,12). Poszliśmy za wezwaniem. Teraz o to chodzi, by ono trwało i wypełniało się treścią życia, które ten ślub wyraża.

Posłuszeństwo

„Będziesz miłował Boga całym swoim umysłem”, to znaczy kochać całą swoją inteligencją, jakby z niej rezygnując. Zaakceptować całkowitą inność Boga, Jego nade mną plany. Przez posłuszeństwo oddaję Bogu po prostu moje życie, historię, przyszłość. Mówię TAK na absurd historii. Akceptuję to, że Bóg rządzi moim życiem, które powierzam w ręce swoich przełożonych. Wierzę bowiem, że przez nich przychodzi do mnie wola Boga. To rzeczywiście jest trudna ofiara. My bardziej niż ludzie w świecie tego doświadczamy. Ciągle jestem do dyspozycji. Bywa, że robię to, do czego nie mam przygotowania. Niekiedy kilka rzeczy naraz. Często stajemy wobec dylematu: rozbiję się o skałę, będę walczyć, albo zaakceptuję dostrzeżoną w tym wolę Bożą. Przez ten ślub człowiek uderza w samo sedno straszliwej rajskiej pokusy: „Będziecie jako bogowie”. Nie będę „jako bóg”, dając życie w ręce przełożonego.

Anachoreci egipscy ratowali to, co w Kościele zaczęło zanikać — tęsknotę, żeby być ostatnim, żeby być ze swoim Mistrzem w tajemnicy Krzyża. Jednego spośród siebie, niekoniecznie najmędrszego, będziemy słuchać jak Boga. W ten sposób Kościół niesie wartości, których nie ma w świecie. Przez ten ślub naśladujemy posłuszeństwo Pana aż do śmierci krzyżowej. Nie chodzi o posłuszeństwo bierne, infantylne.

Bóg może mieć bezpośrednią więź z podwładnym. Może wymagać czegoś, co jest sprzeczne z tym, co akurat pełnię z posłuszeństwa. Co wtedy robi ktoś naprawdę posłuszny? Idzie do przełożonego i odważnie przedstawia sprawę. Jeśli tak chce Bóg, to sam pokieruje sprawą tak, że przełożeni to uznają. Czekaj, dyskutuj i proś odważnie, ale na końcu słuchaj. Po tym rozpoznają, że to Boża sprawa. Pan ma z nami dwojaki kontakt: bezpośredni, a zarazem wymagający autoryzacji przełożonych. Tak się w Kościele zwykle odbywają rzeczy Boże, aby nikt nie uległ złudzeniu.

Przełożeńska strona posłuszeństwa

Bóg przełożonym powierzył bardzo odpowiedzialne zadanie: pośrednika między Sobą a podwładnymi. Trzeba to szanować i prosić o światło, by umieć Jego głos, czy światło autentycznie wypróbować, zrozumieć, nie przypisując sobie nieomylności. To prawda, że Bóg zbawi podwładną, gdy posłucha błędnego polecenia, lecz to nie zmienia faktu, że przełożona odpowie za błąd. Nie należy pragnąć przełożeństwa.

Czy sprawuję władzę w sposób dyktatorski, celebrując ją, stwarzając dystans i atmosferę sztuczności w domu? Za to Bóg zganił Dawida, który miał pokusę, aby rządzić na sposób tyrana. Trzeba być wśród podwładnych naturalną, jakby jedną z nich, żeby nie powstawała radość, gdy przełożona wyjeżdża z domu...Czy nie przyzwyczajam się do pożytków, jakie ciągnę z władzy? Czy ona nie daje mi poczucia wolności, bo na górze mniej obowiązuje praw? Nieraz rządzący są wyjęci spod wszelkiego prawa. Sami je dyktują, im zaś wszystko uchodzi bezkarnie. Zakony są czymś innym niż świat, więc i na tym odcinku winna być widoczna różnica.

Przełożeni mają z władzy pożytek. Sami decydują o swoim wyjściu, wyjazdach itd. Dobrze, że tak jest, ale z tym łączy się niebezpieczeństwo stosowania innej miary do siebie, a innej do podwładnych. Dla siebie liberalna, dla innych brak przyzwolenia na rzeczywiste potrzeby. Trzeba mieć więcej nieufności do siebie, podejrzliwości, co mną kieruje. Przełożona także winna tępić lizusostwo. Są typy, dla których afekt przełożonych jest bardzo ważny, chcą wkraść się w łaski. Tępić należy przychodzenie ze skargami, bo to straszna plaga życia zakonnego. Tam, gdzie należy coś powiedzieć i pomóc, z reguły jest cisza, a z głupstwami się leci. Nie uszczęśliwiaj podwładnych na siłę. Są pewne typy, których już się nie zmieni. Trzeba zostawić ich Bogu. Czy nie masz tendencji narzucania swoich upodobań, porządku dnia, bo tak wydaje ci się lepiej? Trzeba wyczuć, co reszta o tym myśli. Nie zniewalajmy innych, nie odbierajmy im wolności. To dzieli nasze wspólnoty.

 

DALEJ...

 

 

na początek strony
© 1996–2000 Mateusz