Dobra Nowina |
CZĘŚĆ II
Św. Paweł w 1 Liście do Koryntian referuje, że zbawienie ludzkości w Krzyżu Chrystusa i poprzez krzyż jego wyznawców, było dla Zydów zgorszeniem graniczącym z bluźnierstwem, a dla mądrych Greków — wyjątkową głupotą. Daleko jednak od zrozumienia krzyża jako Dobrej Nowiny są także chrześcijanie naszych czasów. A przecież Jezus po to cierpiał, abym ja nie cierpiał. „On się obarczył naszym cierpieniem” (Iz 53,4), by nas od niego uwolnić. Inna rzecz, że także w naszym życiu krzyż jest i będzie, inaczej nie bylibyśmy latoroślami krzewu winnego — Jezusa Chrystusa (J 15). Jednakże dla nas, chrześcijan, krzyż jest przeniknięty chwałą, jest krzyżem chwalebnym, nie zaś narzędziem zniszczenia, które miażdży i przed którym należy uciekać. Dla chrześcijanina krzyż w życiu jest faktem, ale przyjętym z miłością. Nie ma w nim już bezsensownego balastu, który druzgoce psychikę człowieka. W krzyżu swego życia chrześcijanin doświadcza obecności chwały Chrystusa, doświadcza mocy Jego zmartwychwstania. Czuje, że On go prowadzi sprawiając, że „płomienie” życia go nie palą. Chrześcijanie bowiem w świecie są jak ci trzej młodzieńcy w piecu ognistym z Księgi Daniela. Jest to obraz Kościoła w świecie. Jest „ogień”, który pali wszystkich ludzi na tym świecie. Są to rozmaite nieszczęścia, wypadki, choroby, ból zadany rodzicom przez dzieci, pokrzyżowane plany. Chrześcijanie nie są od tego wolni, życie ich też nie oszczędza. Tylko oni inaczej to przyjmują. „I chodzili wśród płomieni wysławiając Boga i błogosławiąc Pana” (Dn 3,24). Nie są sami, z nimi jest ktoś czwarty. Tym kimś jest Jezus Zmartwychwstały, który wspólnie dźwiga nasz krzyż, czyniąc go chwalebnym i zbawczym. Zmartwychwstały Chrystus sprawia, że płomienie, wśród których chodzimy, nie niszczą nas. I to jest świadectwo, które chrześcijanin winien dawać światu. Nie wystarczy wmawianie sobie, że kocham Jezusa, że On we mnie żyje. Jeśli nie żyjesz Bogiem naprawdę, to przyjdzie krzyż i cię „spali”. Krzyż bowiem jest próbą ogniową wskazującą czy jest w nas życie Boże, czy go nie ma.
W 1 Liście św. Jana czytamy: „Nowina, którą usłyszeliśmy od Niego i którą wam głosimy, jest taka: Bóg jest światłością, a nie ma w Nim żadnej ciemności.” (1J 1,5). Co to znaczy, że Bóg jest światłością? To wyrażenie stanowi klucz do pism Jana. To oznacza, że Bóg jest miłością do grzesznika, że go kocha. Takie określenie stanowi rewolucyjną treść. Nikt nie kocha grzesznika. Tego, który nas obraża, depcze, nic sobą nie reprezentuje. Takich się nie kocha. Sami tego doświadczamy, że lubią nas wtedy, gdy przedstawiamy sobą jakąś wartość: dajemy ciepło, poczucie bezpieczeństwa, możemy w czymś pomóc. Podobnych wartości również my oczekujemy od innych. Ale z chwilą, gdy przestajemy być użyteczni w sensie dosłownym: jako pomoc w pracy, jako atrakcyjny partner w przyjaźni itp., wówczas tracimy w oczach otoczenia, przyjaciele nas opuszczają, nikt nas nie akceptuje, wszyscy przestają nas kochać.
Tymczasem Bóg, będący światłością, akceptuje nas tam, gdzie nas nikt nie lubi. Tam, gdzie sami do siebie mamy pretensje. Właśnie tam sięga miłość Boga.
Ludzie chcą być kochani, wysilają się więc i starają się, by to osiągnąć. Wiemy, że w naszych grzechach nikt nas nie kocha. Dlatego wysilamy się na piękne fasady, retuszujemy swój obraz, starając się niczym olbrzymim kamieniem zasłonić przed innymi sytuację naszego wnętrza, podobną do leżącego w grobie i cuchnącego ciała Łazarza. Bo któż nas może pokochać w naszej prawdzie? Za tę grę płacimy olbrzymią cenę. Ileż to czasem wymaga wysiłku, aby utrzymać się na wysokości zadania. Czasem jednak psychika nie wytrzymuje i wówczas następuje załamanie. Na szczęście miłość do grzesznika objawia się w krzyżu Jezusa Chrystusa i tam jaśnieje pełnym blaskiem. W krzyżu spotyka się największa ludzka podłość z największą — Boską miłością. Stąd przychodzi przebaczenie. Zło wszystkich ludzi przybiło Jezusa do krzyża. Jego odpowiedzią na to było przebaczenie i zrozumienie. Jako Zmartwychwstały ma dla nas ofertę nowego życia. Dzięki zmartwychwstaniu krzyż stał się S wiatłem. S wiatłością naszego życia. Ale dla kogo z nas Ukrzyżowany jest źródłem S wiatła? Ludzie twierdzą, że dla nich światłem jest kultura, dobre wychowanie, wykształcenie itp. Zgodnie z tym ustanawiają prawa, a kto się im nie podporządkowuje, musi iść precz, bo dezorganizuje życie społeczne. Dla grzeszników nie ma miejsca na tej ziemi! Takie postawy również w nas mogą być mniej lub bardziej utajone. Tak łatwo przekreślamy ludzi trudnych, spychamy ich na margines.
Jedyne światło, jakie nam Bóg zapalił, to Jezus Chrystus na krzyżu, przebaczający grzesznikom i kochający wszystkich. „Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy” (1J 1,8). Jeśli uważam, że nie mam grzechu, to nigdy nie doświadczę Jego miłości, a Jego światłość nie wejdzie w moje życie. Żeby to światło weszło we mnie, muszę odważnie widzieć swój grzech, konfrontować siebie z Ewangelią, wierząc, że Bóg mnie kocha. Wówczas to światło uzdolni mnie do miłości w takim samym wymiarze. Inaczej będę wobec innych małym Hitlerem. Wszystkich ustawię pod jeden sznurek i będę wytykać im ich wady. A jeśli mam władzę, będę bezwzględny.
W czasie procesu Jezus stanął przed Piłatem, który chciał Go uwolnić, chcąc tym posunięciem upokorzyć Żydów i zrobić im na przekór. Piłat lubił swoją pozycję i dbał o nią. Tym razem chytrość jednak go zawiodła. Zaimprowizował konfrontację Jezusa z Barabaszem. Dla Piłata Barabasz był pospolitym złoczyńcą, ale nie dla Żydów. Dla nich był bohaterem walczącym o słuszne prawa narodu do niepodległości. W tej sytuacji Barabasz reprezentuje sprawiedliwość świata, w imię której należy dochodzić słusznych praw siłą, bo dobrocią i perswazją nic się nie wskóra. Czego nie wyrwiesz siłą, tego nie będziesz miał. To jest ta szeroka droga, którą wszyscy idą. Poczucie sprawiedliwości jest słuszne i należy oburzać się na bezprawie.
Podobnie reaguje Dawid na przypowieść Natana, lecz nie dostrzega, że on sam jest jej bohaterem. Diabeł doskonale gra na urażonym poczuciu sprawiedliwości, co niejednokrotnie pcha do wykolejenia. Iluż narkomanów, alkoholików, pokrzywdzonych w dzieciństwie stoczyło się właśnie z tego powodu na margines. Kiedyś na spotkaną i doznaną niesprawiedliwość odpowiedzieli tym samym, aż się stoczyli na dno. Kiedy w nas panuje sytuacja zamkniętego, diabelskiego kręgu, to szatan, bazując na naszym poczuciu krzywdy, wygrywa masę potyczek z nami, pchając nas do strasznych rzeczy. Demon podpowiada nam: „Wszyscy są świniami wobec ciebie, pluń im w twarz, masz do tego prawo”. I znajduje w nas posłuch. Poczucie sprawiedliwości może prowadzić do wypaczeń, chęci zemsty. Tą drogą idzie cały świat. Tę drogę reprezentuje Barabasz. Na tej drodze ludzie starają się dochodzić respektowania swoich praw przemocą i gwałtem. A obok idzie Jezus i mówi: „Nie sprzeciwiaj się złu. Nie broń się przed krzywdą. Gdy ona spadnie na ciebie, strać swoje życie, daj się ukrzyżować.”
Misja Kościoła polega na tym, by powtórzyła się w nim historia Jezusa, by On w nas mógł umierać za świat. Oto polityka Jezusa: Nie sprzeciwia się złu. Wisząc na krzyżu wypełnia to, czego nauczał. Wisi. Jest to sprawiedliwość krzyża w odróżnieniu od sprawiedliwości świata. Gdyby Jezus był tylko człowiekiem, powiedziano by o Nim, że jest największym „frajerem”. W Ogrójcu Jezus dał do zrozumienia, że ma moc przeciwstawienia się napaści, lecz z niej nie skorzystał i kazał Piotrowi schować miecz do pochwy, bo „kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie”. Tak mówi i tak postępuje Syn Boży jako człowiek ? największe objawienie Boga Jahwe. Kto idzie inną „ drogą” , odrzuca najgłębszą istotę Boga. W momencie śmierci Jezusa pod Jego krzyżem spotkały się dwie najbardziej wykwintne warstwy społeczne: faryzeusze — przedstawiciele najwartościowszej religii, Ludu Wybranego przez Boga — oraz Piłat — reprezentujący całą kulturę grecką i rzymską. Razem, zgodnie chcieliby zabić, wyeliminować z historii ludzkiej miłość zbawczą Syna Bożego.
„Tego jednak Jezusa wskrzesił Bóg”. W zmartwychwstaniu Bóg tę Miłość przypieczętował jako normę życia dla wierzących, która nie broni siebie nawet w imię swych słusznych praw, lecz daje się ukrzyżować. Tej Miłości Bóg oddał władzę nad niebem i ziemią.
A co ja robię, gdy ktoś mnie depcze? Odpowiadając złem na zło, wybieram Barabasza. Staję się zaś chrześcijaninem, gdy wybieram tę formę miłości, jaką pokazał Jezus. Chrześcijaństwo bowiem to Miłość nieprzyjaciół!!! Nie broń swej godności. Kochaj, gdy cię krzywdzą. Jeśli ktoś atakuje twoje słuszne prawa, uderza cię w policzek, nie oddawaj, nadstaw mu drugi. Ktoś się procesuje z tobą, oddaj mu i to czego nie żąda. Gdy ktoś wypruje z ciebie całą energię, daj mu więcej... Jeśli czynisz inaczej, postępujesz jak wszyscy w świecie. Nie jesteś chrześcijaninem.
Mało jest w świecie takich, co walczą o niesłuszne prawa. Przeciwnie, wszyscy dobijają się słusznych praw, a doszliśmy w końcu do tego, że grozi nam zagłada. Daj się ukrzyżować, wtedy odbudujesz świat. Paradoks?! Ale tym jest krzyż. Jezus pokazał nam taką „drogę”.
W Ewangelii św. Jana znajduje się scena umycia nóg apostołom. Działo się to w czasie uczty Paschalnej. Prawdopodobnie uczniowie oglądali się, kto z nich ma tę funkcję spełnić. Zwykle funkcję tę spełniał niewolnik albo dziecko, ktoś ostatni rangą w rodzinie. I podniósł się Jezus, umył nogi uczniom, nie pomijając Judasza, o którym wiedział, że za chwilę Go zdradzi. Kto poza Jezusem tak kocha? To jest miłość krzyża, to jest sprawiedliwość krzyża! Piotr broni się przed tą lekcją pokory, lekcją Bożej miłości. Jezus odpowiada: „Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał cząstki ze Mną”. W tym akcie widzisz miłość, której nie ma w świecie. Nikt nie chce być ostatni, wszyscy chcą być pierwsi. Dlatego Jezus — pierwszy rangą — stał się ostatni, by ukazać tę nową miłość. Jeśli nie chcę przyjąć od Jezusa umycia nóg, nie ma dla mnie miejsca w chrześcijaństwie. Nie gdzieś indziej, tylko tu bije serce chrześcijaństwa. My zaś zastanawiamy się, co ma chrześcijaństwo innego niż inne religie i kultury. Chrześcijaństwo ma w sobie miłość w wymiarze krzyża; miłość, jaką pokazał Jezus myjąc uczniom nogi; miłość, która objawiła się na krzyżu w przebaczeniu oprawcom.
Kogo wybieram: Jezusa czy Barabasza?
Proszę przeczytać teraz następujące teksty:
Pierwszym wyróżnikiem jest miłość w duchu krzyża. Taka, jaką objawił Jezus Chrystus na krzyżu. Nasz grzech sprowokował pojawienie się tej miłości. Pierwszy człowiek w raju nie doznawał miłości od tej strony. Człowiek w raju widział Boga jako wspaniałego Stwórcę, Dawcę życia, który wspaniale mu je zaprojektował. Gdy człowiek zgrzeszył, został mu objawiony inny aspekt Bożej miłości. Częściowo w Starym Testamencie, a w pełni w Nowym Testamencie. Tę miłość św. Jan zdefiniował następująco: „Bóg jest światłością” (1J 1,5) (czyli miłością do grzesznika). I to jest Dobra Nowina.
Tę miłość Jezus zostawił w testamencie swemu Kościołowi (por. J 13,34–35). Bóg pragnie być Zbawicielem każdego człowieka. On wie, że w grzechu nie jest nam dobrze, że z jego powodu cierpimy. I dlatego od wieków powziął w swoim łonie zbawienie dla ludzkości (por. Ef 1,3–14), a tę miłość objawił nam w Chrystusie. Ci, co z nim żyli, mogli widzieć na Jego obliczu tę Ojcowską miłość — rys objawienia Bożego (por. J 14,9).
W tej chwili nie ma już Jezusa w ciele, na tym świecie. Świat nie może już go widzieć. Rodzi się więc pytanie: Gdzie można teraz zobaczyć to objawienie Bożej miłości? Dokąd należy pójść? Otóż Chrystus powołał Kościół po to, żeby w nas dokonała się misja zejścia Bożej miłości w samą tkankę człowieczeństwa. Bóg pragnie swoją miłość do grzesznika okazywać teraz poprzez nas. Ta miłość, która jest jednoznaczna z miłością do nieprzyjaciół i z zasadą nieopierania się złu (por. Łk 6,27–36 i Mt 5,38–48) jest specyficzna tylko dla chrześcijaństwa. Miłość chrześcijańska przerasta ludzkie możliwości.
Niechrześcijanie także są zdolni do miłości i poświęcenia, nawet aż do śmierci. Poza chrześcijaństwem ludzie też są zdolni umierać za ideały takie jak: wolność, honor, ojczyzna. Natomiast chrześcijańska miłość, to miłość do wroga, aż do śmierci. Jak u Jezusa. To On nas ukochał, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami (por. Rz 5,6–9). Bóg zesłał nam swego Syna wtedy, gdyśmy byli Jego nieprzyjaciółmi. Ten Syn umarł za nas i zmartwychwstał, by z wysokości krzyża tę miłość rozdzielać każdemu kto chce, a ona — przyjęta przez nas — zbawia nas i świat. Miłość do nieprzyjaciół to nie umieranie za wzniosły cel (np. samospalenie Palacha w Pradze jako protest przeciwko inwazji ZSRR). Ten fakt byłby bohaterstwem w wymiarze chrześcijańskim, gdyby Palach oddał swe życie za Breżniewa. Miłość w wymiarze krzyża zdobywa człowieka powoli, tworząc wspólnotę Kościoła, krusząc bariery nieufności, wszystkiego, co ludzi dzieli. Miłość staje się czymś mocniejszym niż istniejące podziały. Tym jest właśnie Kościół — Ciało Chrystusa. Taka miłość obecna w świecie staje się znakiem Zmartwychwstałego Jezusa, znakiem Jego mocy, obrazem Jezusa Chrystusa.
Podsumowując: Pierwszym wyróżnikiem chrześcijanina od wyznawców innych religii jest miłość w duchu Chrystusowego krzyża. Drugim zaś wyróżnikiem, a zarazem logiczną konsekwencją pierwszego, jest duch jedności, burzenie barier, podziałów. Stajemy się Ciałem Zmartwychwstałego Chrystusa. Św. Jan cytując Jezusa: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali” (J 13,14) streszcza wszystkie wyróżniki chrześcijaństwa. Św. Paweł w Liście do Rzymian w 12 rozdziale przypomina chrześcijanom, jak w praktyce mają zachowywać Kazanie na Górze: „Błogosławcie tych, którzy was prześladują”, „Żyjcie w zgodzie ze wszystkimi”, „Nie wymierzajcie sami sobie sprawiedliwości”. Takie są cechy miłości ukrzyżowanej.
Św. Piotr w swoim liście poleca pisząc: „Niewolnicy! Z całą bojaźnią bądźcie poddanymi panom nie tylko dobrym i łagodnym, ale również surowym. To się bowiem podoba Bogu, jeżeli ktoś ze względu na sumienie uległe Bogu znosi smutki i cierpi niesprawiedliwie” (1P 2,18–19). A św. Paweł mówiąc o procesach wśród chrześcijan napomina Koryntian: „Już samo to jest godne potępienia, że w ogóle zdarzają się wśród was sądowe sprawy. Czemuż nie znosicie raczej niesprawiedliwości? Czemuż nie ponosicie raczej szkody?” (1Kor 6,7). Żeby nosić znamiona takiej miłości, trzeba być dojrzałym chrześcijaninem. Jeśli takiej postawy brak, jest to jeszcze niemowlęctwo w Chrystusie (por. 1Kor 3,1).
Kościół pierwotny na serio traktował Kazanie na Górze. Praktykował je w życiu i zapewnił, że tym się da żyć i żyje się szczęśliwie. Apokryficzna ewangelia pierwszych wieków tak mówi: „W dniu, w którym poczujesz w swoim sercu miłość do nieprzyjaciela — zabij cielca, sproś przyjaciół i ciesz się i raduj, boś jest w Królestwie Bożym”. To są cechy duchowości chrześcijańskiej.
Za Jezusem chodziły wielkie tłumy. Z upływem czasu Mistrz z Nazaretu stał się modny, wszyscy chcieli go słuchać jak gwiazdora, innego niż dotychczasowi nauczyciele. Wielu z tych, którzy za Nim chodzili, nie wiedziało dlaczego to czynią. Kiedyś Jezus dokonał weryfikacji mówiąc: chodzenie za Mną wtedy ma sens, gdy chcesz być Moim uczniem. Kto chce być chrześcijaninem, musi się stać uczniem Jezusa, zwłaszcza gdy jesteś w zakonie lub jesteś księdzem.
Oto odpowiedzi Mistrza:
Kto tych warunków nie spełnia, nie może być uczniem Jezusa. To są pewne wyróżniki wyodrębniające uczniów Pana od innych. W tym tkwi specyfika piękna miłości chrześcijańskiej.
Ad 1. Co oznacza: wziąć krzyż swój na każdy dzień? To nie są żadne umartwienia. Oznacza to wziąć na swoje ramiona krzyż historii swego życia, takiej egzystencji, jaka ona jest. Zaakceptować swą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Wiele cierpień, tragedii naszego życia płynie stąd, że nie żyjemy faktami, lecz iluzjami i życzeniami.
Ad 2. Cała duchowość chrześcijańska jest wolą Bożą objawiającą się w słowie Bożym i w faktach mego życia. Jedno pozwala zrozumieć drugie. Zatem jeżeli coś planujemy — a trzeba w życiu to robić — nie powinniśmy swoich planów absolutyzować, upatrywać szczęścia w ich realizacji, czepiać się ich bałwochwalczo, nawet gdyby to były wspaniałe plany pracy katechetycznej lub apostolskiej. Jeżeli ich fiasko czyni mnie rozczarowanym, zgorzkniałym, a nawet cynicznym, to nie biorę poważnie swego krzyża na każdy dzień. Diabeł zaś zamyka nas w samych sobie lub zaczynamy iść na kompromis. Chrześcijanin żyje tym, co przyniosą fakty, nawet jeżeli go przekreślają. Bóg daje człowiekowi życie o wiele wspanialsze niż on sam potrafiłby to zaplanować. Bogu zależy na tym, by nasze życie było najwartościowsze, a my z niego zadowoleni.
Ad 3. Gdy człowiek nie czerpie z Boga swego życia, zamyka się w kręgu egoizmu, szuka sobie za wszelką cenę źródła życia poza Bogiem, np. rodzi się w nim „apetyt” na drugiego człowieka: musi go mieć, inaczej ginie. Tymczasem Bóg tak nas stworzył, że tą jedyną osobą potrzebną nam do szczęścia jest On sam. Wszystkie zaś inne wartości będą nam smakować dopiero w Nim, w Bogu. Gdy Bóg nie zajmuje w nas pierwszego miejsca, upatrujemy swe szczęście w afektach (dziewczyna, chłopak). Ona pragnie w nim znaleźć dla siebie to szczęście, które on może jej dać i nawzajem. Rodzice planują przyszłość dzieci zgodnie z własnymi ambicjami. Każdy potrzebami jakie ma wiąże drugiego z sobą, chcąc mieć jakąś satysfakcję z dobrodziejstw, które świadczy. Chce zagarnąć kogoś wyłącznie dla siebie.
To są chore relacje, nie dające wolności, a jedynie zniewolenie innych i siebie. Jezus to właśnie ma na myśli, gdy mówi: „Jeśli kto... nie ma w nienawiści swego ojca, matki, żony, siostry, brata...”. W tym zawierają się wszelkie chore relacje afektywne. Kto jest ślepy na ich funkcjonowanie, nie może być światłem dla innych. Jak wskaże, gdzie znajduje się prawdziwe szczęście, gdy sam je czerpie z małych zatrutych źródełek, które go nie dają. Od tej miłości wszystkich do wszystkich co szósty człowiek w świecie jest chory psychicznie.
Jezus ukazał wolę Bożą kosztem zadania ogromnego bólu swoim rodzicom, gdy mając 12 lat pozostał w świątyni. Tego wymagał Ojciec Niebieski. Podobnie uczyniły święte męczennice Perpetua i Felicyta.
Skąd się biorą w chrześcijanach takie postawy? Klasyczna odpowiedź brzmi: Trzeba je sobie wypracować. Otóż nie! Od momentu chrztu winno się w nas zacząć nowe życie, nacechowane nową miłością — według słów Jezusa „nienawiścią”. To jest treść życia wiecznego, zaczyna się ono już tu i nie kończy się ze śmiercią, lecz idzie dalej. Od chwili gdy Bóg woła człowieka do chrztu, obowiązuje go ten styl życia, te wyróżniki, których nie mają inne religie. Ten rys chrześcijański nie bierze się z pracy nad sobą. „Dążność ciała wroga jest Bogu, nie podporządkowuje się Prawu Bożemu, ani nie jest nawet do tego zdolna” (Rz 8,7). Taka postawa jest owocem wypływającym z pewnego faktu, zachodzącego w głębi naszego jestestwa. Co to jest? „Jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do Królestwa Bożego... trzeba wam się powtórnie narodzić” (J 3,5–7). Ta miłość pochodzi od Boga. Żeby tak kochać, trzeba się powtórnie narodzić i to z Ducha Świętego.
Św. Piotr utożsamia fakt „narodzenia” z chrztem (por. Dz 2,32). Co mamy czynić? Św. Paweł mówi o tym fakcie wielokrotnie, nadając mu różne nazwy. To jest bazą w nas, z której — jak z nasienia — wyrasta drzewo wydając tego rodzaju owoce:
To daje możność wyzucia się z człowieka według ciała i życia nowym życiem. Wszystkie te określenia wskazują na bardzo ważny fakt, wprost rewolucyjne wydarzenie: wskrzeszenie trupa do życia — z nieistnienia do nowego bytu. Nie było mnie, a teraz jestem urodzony z Boga. Nie jest to coś wmówionego sobie, lecz wydarzenie obiektywne, którego się doświadcza.
Jeżeli jest prawdą, że natura tego wydarzenia — to współzmartwychwstanie, narodzenie, obrzezanie, stworzenie — to kto może dać życie samemu sobie, samego siebie stworzyć? Tylko Bóg, to jest Jego dzieło we mnie. Chrześcijanin to dzieło Boże, ktoś kogo Duch Święty wyrzeźbił swym działaniem, nie zaś on sam siebie wykuł z marmuru.
A co z chrztem dzieci? One we chrzcie otrzymują tę rzeczywistość w zalążku, w potencji — jak w żołędziu jest cały dąb. Wielu dorosłych chrześcijan ma w sobie chrzest jako nie rozwinięte ziarno, które czeka... To są niemowlęta w Chrystusie. Oni nie są wprowadzeni w istotę i dynamikę chrześcijaństwa. Dlatego mają w wielu wypadkach postawy jeszcze pogańskie. Nie żyją swoją historią, lecz męczą się własnymi projektami i afektami.
Jaką drogą Kościół kiedyś prowadził do pełni chrztu?
Kościół pierwszych wieków miał katechumenat. Ludziom dojrzałym kazał cztery lata czekać na chrzest. Przechodzili oni katechezę Misterium Paschalnego. To miało dać fundament, zaczątek wiary.
1. Pierwsze ziarno było wsiane przez słuchanie słowa Bożego. Droga prowadziła przez wiarę w moc zbawczą Chrystusa Zmartwychwstałego, a nie przez pracę nad sobą. Embrion wiary zrodzony przez przepowiadanie wzrasta pod wpływem słowa Bożego. Pismo św. to jeden ze sposobów obecności Boga w Kościele. Z tym słowem współdziała Duch Święty dając mu skuteczność. Ono jest ręką rzeźbiącego nas Boga. Ziarno rośnie własnym dynamizmem.
2. Liturgia skrutiniów. Chrzest dawano etapami. Kościół nie narzucał wygórowanych wymagań, liczył się ze słabością ludzką. Powoli odwiązywał macki szatana.
3. Wejście we wspólnotę wierzących. Tutaj słowo się spełnia. Można to sprawdzić. Wiara wzrasta etapami. Na końcu egzamin z postaw. O kandydacie daje świadectwo najbliższe otoczenie.
Kryterium dopuszczenia do chrztu obejmowało doświadczenie Boga żywego, który zacząwszy historię zbawienia, idąc z nami nadal ją prowadzi. Szybkie wstawanie po każdym upadku. Jeśli nasza formacja ma braki, to trzeba być wyrozumiałym dla słabości innych. Lepiej być za łagodnym, niż bezwzględnym. Więcej opierać się na słowie Bożym. Głosić chrześcijaństwo jako Dobrą Nowinę, która wyzwala, a nie jako zbiór przepisów. Panu zależy na swojej winnicy. On pomoże, bo kocha swój Kościół, a w nim zakony. Pierwsza jest wiara, z której dopiero rodzi się czyn... „Tylko ci, którzy polegają na wierze, mają uczestnictwo w błogosławieństwie wraz z Abrahamem, który dał posłuch wierze” (Ga 3,9) — „która działa przez miłość” (Ga 5,6).
Bóg posyła do swego ludu proroków, Chrystusa, innych wysłańców, misjonarzy ze słowem przepowiadania. Ważne jest, co się przepowiada. Jądrem przepowiadania winno być Misterium Paschalne, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Punktem docelowym jest: sprawiedliwość krzyża, miłość i nie sprzeciwianie się złu. Jeśli Jezus mówi: „Nawracajcie się”, to ma na myśli nawrócenie się do miłości z krzyża. Ona bowiem jest istotą Ojca. Ona stanowi treść obietnicy, że kiedyś będziemy mogli tak żyć, tę miłość rozdawać, z niej czerpać szczęście. To otwiera nowe horyzonty. Daje udział w życiu Bożym. Wprowadza do królestwa Bożego. Ta miłość stwarza świat — kiedyś w Jezusie Chrystusie, a teraz w nas.
Zasada nieopierania się złu nie dotyczy pokus, ani tego, by żyć nieprawdą i utrzymywać w niej innych. Jezus nie mówi do krzyżujących Go: macie rację, jestem zbrodniarzem. Nie! Jasno powiedział prawdę. Również faryzeuszy Jezus nazwał „grobami pobielanymi”. My także mamy podobnie postępować. W przeciwnym razie bylibyśmy fałszywymi prorokami, którzy kadzą ludziom dla świętego spokoju. Tym samym utrwalalibyśmy fałsz. Istnieje przecież obowiązek upominania. Kościół obowiązuje też funkcja prorocza — wykazywania fałszu, odsłaniania prawdy. Tego aspektu nie znosi zasada nie sprzeciwiania się złu.
Jednakże zasada nieopierania się złu musi być realizowana z miłością i być na służbie miłości — wtedy ma sens. Miłość dyktuje jej użycie. Kochająca matka może spokojnie ukarać swoje niegrzeczne dziecko. Jezus w imię tej zasady wziął do ręki bicz, dla dobra kupczących w świątyni. Spotykają się tu: nienawiść i egoizm ludzi z miłością Jezusa. Nienawiść do Niego wzrosła, lecz On nie odpowiedział złem na zło. Ten, kto krzywdzi drugiego człowieka, przychodzi z siłą, z przemocą i nienawiścią. Kiedy spada na ciebie złość, nie odpowiadaj tą samą monetą, nie zwyciężaj zła złem. To jest zasada świata. Chrześcijanin robi inaczej, daje się ukrzyżować i w ten sposób odnosi — jak Chrystus — zwycięstwo.
Nieopieranie się złu wypełnione z miłością, do miłości prowadzi i wtedy ta zasada ratuje świat, bo przerywa łańcuch zła. Przemoc, na którą odpowiada się przemocą, rodzi następną zwielokrotnioną przemoc. W ten sposób rośnie łańcuch zła. Tak jest w świecie. W ten sposób historia zła rośnie niszcząc społeczeństwa i rodziny. To nie słowa, lecz fakty.
Jezus zmartwychwstał, bo w miłości ukrzyżowanej znalazł nowe życie i tą miłością buduje teraz Kościół dając mu nowe istnienie. Kazanie na Górze nie jest prawem. Jesteśmy skłonni wszędzie widzieć prawo, dlatego i tę zasadę również tak przyjmujemy. Tymczasem Miłość, o jakiej mówi Kazanie na Górze jest nie tyle Prawem, co darem — życiem Jezusa w nas. Styl chrześcijańskiego życia wypływa z faktu, że Bóg jeszcze raz mnie stworzył, zrodził z Siebie, ze śmierci przeprowadził do życia. Życie Boga w nas polega w swej istocie na Tajemnicy. Już nie on żyje sam w sobie, lecz żyje w nim Chrystus. (Por. Ga 2,20).
Wejść z powrotem w reżim Prawa, traktować chrześcijaństwo jako Prawo, to jest wielka pokusa Kościoła. Tymczasem chrześcijaństwo jest czymś więcej, jest kształtowaniem w nas Chrystusa, gdy On zaczyna w nas żyć z tą miłością. Jeżeli we mnie będzie żył Jezus, to będę wiedział jak postępować w życiu od sytuacji do sytuacji. Da mi On nowy instynkt, nowego Ducha, i będę wiedział czy w danym przypadku miłość ma się objawić surowością czy łagodnością.
My jednak zbyt łatwo się łudzimy co do własnego nawrócenia. Trzeba być dużo bardziej nieufnym wobec siebie i nieprędko uważać siebie za nawróconego. Kazanie na Górze stanowi fotografię nowego człowieka, etykę, którą chrześcijanin spontanicznie rozumie i zachowuje.
Dziś w świecie żyje wielu chrześcijan, którzy nie przeżyli jeszcze faktu nowych narodzin. Wszystko czeka na swoje urzeczywistnienie i być może jest to sytuacja niejednego z nas. Na co dzień trzeba się liczyć ze swoim sumieniem. A to słowo przyjmijcie jako słowo obietnicy, bo ono jest prawdą. Jezus żyjący w tobie nigdy cię nie oszuka. Chrześcijaństwo jest o wiele łatwiejszą religią, niż religia naturalna. Realizacja drogi, która się w nas dokonuje, to nie nasz trud i wysiłek, lecz moc Boga, której pozwalamy działać. Słowo przepowiadania rodzi w sercu wiarę, żeby się mogła realizować w nas obietnica. Pierwszą formą współpracy z Bogiem jest wiara. O niej teraz będziemy mówić.
na początek strony © 1996–2000 Mateusz |